Widzę, że temat Dogi Neokatechumenalnej, poruszony przy okazji informacji o audiencji u Ojca św. Benedykta XVI, jaka miała ostatnio miejsce, wzbudził duże zainteresowanie. Cieszę się z tego bardzo. Jest jednak wiele aspektów, które wymagają wyjaśnienia – czasem nawet bardzo podstawowego – czy doprecyzowania. Wielu bowiem, wypowiada się nie znając dobrze tej rzeczywistości i jej miejsca w Kościele. Czasem czyni to – jak można przypuszczać na podstawie takiego czy innego doświadczenia, które rzeczywiście mogło mieć miejsce, ale które niekoniecznie musi być typowym, czy właściwym naturze Drogi. Może być doświadczeniem niepełnym bądź też spotkaniem z jakimś przejawem Drogi (indywidualnym czy wspólnotowym), który jest jakimś stanem czy przejawem niepoprawnym itp. Dlatego podejmuję jeszcze ten temat. Uczynię to w kilku odcinkach.
Zdaję sobie sprawę, że nie wyjaśnię wszystkiego. Spróbuję usystematyzować i schematycznie wyrazić to, trochę to, pomoże służyć pewnemu uporządkowaniu dokonującej się tutaj wymiany myśli i opinii. Proszę, by nie przyjmować tych mojej wypowiedzi, jako polemicznych czy apologetycznych (jeśli apologia to nie w sensie kontrowersji, lecz wyjaśnienia), ale jako pomoc do lepszego zrozumienia tego wszystkiego, co jest związane z formacją katechumenalną w wydaniu Drogi Neokatechumenalnej.
Proszę przyjąć tę wypowiedź jako wypowiedź kogoś, kto zna Drogę od wewnątrz i od zewnątrz. Od wewnątrz, bo przeszedłem ją i zrobiłem ją całą. Od zewnątrz, bo nigdy – czy to jako ksiądz czy teraz jako biskup – nie utożsamiałem się z Drogą, jako jedyną propozycją formacji bądź sposobu przeżywania Kościoła, chociaż ją bardzo cenię i z niej korzystam oraz chcę, by z niej korzystano. Nie jestem jednak biskupem „neokatechumenalnym” (i nie chcę nim być i nie chcę tak by postrzegany, chociaż taki epitet bywa mi przypisywany), lecz jestem biskupem Kościoła Katolickiego w pełnej jedności z Kolegium Biskupów pod przewodnictwem Papieża. Jako biskup bronię jedności Kościoła i robię wszystko, by ta jedność nie była tylko skostniałą konserwacją elementów przeszłości, lecz żywą i życiodajną tradycją dokonującą się pod natchnieniem i prowadzeniem Ducha Świętego, na co tak bardzo zwrócił uwagę Sobór Watykański II.
Potrzeba inicjacji (katechumenatu) w Kościele
Formacja katechumenalna – naturalnie w różnych wydaniach – była od początku obecna Kościele. Katechumenat to wtajemniczenia w wiarę i wynikające z niej postawy życiowe. Chrześcijaństwo nie jest bowiem zbiorem abstrakcyjnych prawd podanych do wierzenia, ani też, z drugiej strony, przekazaniem pewnej techniki czy sposobu życia na zasadzie pewnego treningu, lecz jest wtajemniczeniem w wiarę, która następnie przejawia się w postawach i czynach, albo, inaczej ujmując, w praktykę życia, która wynika z wiary (por. Ga 5,6). Przedmiotem wiary jest Misterium Jezusa Chrystusa, a sercem tego jest Misterium Paschalne. Wtajemniczenie domaga się określonego czasu, odpowiednich etapów jego realizacji i właściwych kryteriów weryfikacji tego, czy przekazywana wiara znajduje odbicie w praktyce życia. Dzięki odpowiedniej formacji następuje scalenie mentalności i postaw. Osoby, które otrzymują taką formację i ją przyjmują tworzą wspólnotę, komunię życia (naturalnie w różnych jej odmianach i przejawach) i stanowią jedno Ciało, Ciało Chrystusa ((zob. 1 Kor 12,12-27 z odniesieniem do rozdziałów 13 i 14).
Tylko dzięki właściwej formacji może nastąpić takie zespolenie i takie zjednoczenie chrześcijan w jedno ciało. Chrześcijaństwo bez formacji katechumenalnej – w jakimkolwiek ona by nie była zrobiona wydaniu (byle byłby on poprawnie kościelny) – będzie do porównania ze statuą na glinianych nogach (por. Dn 2,33-36). Fakt, zresztą bardzo smutny, że dziś Kościół Chrystusowy jest podzielony, świadczy o tym, jak nam daleko do tego by stanowić to, o co Chrystus się modlił i co nam w swojej Tajemnicy pozostawił (zob. J 17,11-23). Mamy do czynienia z wielkimi podziałami, ale też ze zwykłymi napięciami i oskarżeniami, między mniejszymi rzeczywistościami kościelnymi, czego przykładem jest m.in. także niektóre z wypowiedzi na tym blogu – pisane przez przyznających się do Kościoła. Widać, jak w wielu sprawach nawet wyznającym Chrystusa trudno się nawzajem zrozumieć. Zbyt mało mamy rzeczywistego odniesienia do Jezusa Chrystusa. Dobrze, że są te wypowiedzi na blogu i zachęcam do dalszych. Ważne jest, aby wypowiedzi były prawdziwe, a pytania poszukujące prawdziwych odpowiedzi na nurtujące problemy. Abyśmy wszyscy mieli na uwadze i szukali dobra Kościoła, tzn. wspólnoty wierzących w Jezusa Chrystusa, a nie jakiejkolwiek grupy partykularnej mającej jakieś swoje interesy.
Co jedności zaś, to trzeba pamiętać, że nigdy w Kościele nie chodzi o jedność typu monolitycznego, narzuconego z góry przez jakąkolwiek formę „tresury”, lecz o jedność ducha, który dąży do odzwierciedlania w tego, co było i jest w Jezusie Chrystusie (zob. np. Flp 2,1-11). Jest to jedność stale do zdobywania przez stawanie w prawdzie przez wszystkich członków Kościoła i przeżywanie osobistego nawrócenia. Na ten temat trzeba by jeszcze wiele powiedzieć i mam nadzieję, że kiedyś do tego dojdziemy. Chodzi o poczucie wspólnoty kościelnej jako wspólnoty wspólnot.
Neokatechumenat – katechumenat pochrzcielny
Patrząc na dzisiejszą sytuację i kondycję Kościoła dostrzega się potrzebę kształtowania jego członków według ducha Jezusa Chrystusa, czyli chrześcijańskiego wtajemniczenia. Wielu bowiem otrzymało chrzest jako dzieci, a nie otrzymało odpowiedniej formacji. Nie jest wystarczająca nauka religii w szkole i nie jest wystarczająca katecheza przygotowująca do kolejnych sakramentów w kontekście życia, które jesz w dużej mierze zdominowane przez myślenie świeckie albo przez myślenie religijne odnoszące się głównie do zachowania pewnych praktyk religijnych i obrzędowości. Dzieci i młodzież za mało mają przykładu prawdziwie chrześcijańskiego życia. Kiedyś całe środowisko było bardziej przeniknięte duchem i praktyką życia chrześcjańskiego. Formacja chrześcijańska dokonywała się głównie na łonie rodziny. Można było mówić o katechumenacie rodzinnym. Dziś, niestety, mało jest realnego związku codziennego życia z przesłaniem Ewangelii i duchem sakramentów, chociaż wielu chce przyjmować sakramenty. Potrzebna jest więc katecheza dorosłych już ochrzczonych, aby w nich wzbudzić czy reaktywować to, co jest zawarte w sakramencie chrztu, a co często nie dotarło do świadomości życia.
Nazwa neokatechumenat, podobnie jak proponowana przez Ks. Franciszka Blachnickiego nazwa deuterokatechumenat odnosi się więc do sytuacji wtórnego katechumenatu, czyli inaczej katechumenatu robionego przez dorosłych po chrzcie św. Nie zawiera się więc w tej nazwie na pierwszym planie określenie żadnej grupy czy ruchu czy czegoś podobnego, lecz jest to określenie stylu czy rodzaju formacji katechumenalnej czynionej po chrzcie św. Inaczej mówiąc jest to odkrywanie tego, co nie zostało wystarczająco uświadomione przez osoby ochrzczone.
Na dziś tyle.
Pozdrawiam!
Bp Zbk
37 odpowiedzi na “Wokół Drogi Neokatechumenalnej (cd. 2)”
Bardzo cieszę się ze spotkania Neokatechumenatu z Ojcem Św., z zatwierdzenia statutów… z daru Drogi dla Kościoła, który w ostatnich miesiącach stał się szczególnym darem także dla mnie. W mojej drodze za Jezusem nurtuje mnie tylko ciągle pytanie: co to znaczy WYPEŁNIĆ Słowo? Nurtuje mnie oczywiście dlatego, że czuję się zupełnie niezdolna do tego, by je wypełnić…
Bardzo dziękuję Księdzu Biskupowi, za podjęcie tego tematu , mam nadzieję „prostującego” zabłąkane myśli wielu…nie wykluczam i siebie…
Pozdrawiam 🙂
,,Dzieci i młodzież za mało mają przykładu prawdziwie chrześcijańskiego życia. Kiedyś całe środowisko było bardziej przeniknięte duchem i praktyką życia chrześcjańskiego. Formacja chrześcijańska dokonywała się głównie na łonie rodziny. Można było mówić o katechumenacie rodzinnym. Dziś, niestety, mało jest realnego związku codziennego życia z przesłaniem Ewangelii i duchem sakramentów, chociaż wielu chce przyjmować sakramenty. Potrzebna jest więc katecheza dorosłych już ochrzczonych, aby w nich wzbudzić czy reaktywować to, co jest zawarte w sakramencie chrztu, a co często nie dotarło do świadomości życia.”
dziekuje za te słowa ks.Biskupowi
Zaczęłam od cytatu, który wydaje mi sie ważny…bardzo ważny…współczesny człowiek , szczególnie młody, który poszukuje siebie, Boga w sobie nie ma wzorców… jak być światłem, które oświeca, jak przekazywać treść Słowa, jak je siać…w głowie rodzą się tego typu pytania…wiele jest moralizatorstwa na ten temat, a mało świadków…ale są! dzieki Bogu za nich!
Wspólnoty, które opierają się na poznawaniu Jezusa Chrystusa poprzez Słowo Boże uważam, że mają wielkie znaczenie w życiu i misji kościoła. We wspólnocie jest możliwość dzielenia się swoją wiarą, umierania dla swoich pragnień na rzecz służenia innym, łączenia się w modlitwie o potrzeby innych w myśl cytatu ”brzemiona jedni drugich noście”. Jest możliwość ścierania się i przebaczania doskonaląc się w miłości, bycia zachętą dla innych, gdy oni przechodzą chwile zwątpienia. Dlatego uważam że wspólnoty są potrzebne.
Jestem na drodze neokatechumenalnej 19 lat. Obecnie jestem na ostatnim etapie przed skończeniem drogi: wybranie. Czy myślicie, że byłabym zdolna przyjąć ten fakt, że mam raka złośliwego nie mając wiary??? Jestem człowiekiem bardzo słabym psychicznie, wiele razy byle co powodowało u mnie straszną depresję i dziś ta choroba właśnie na tym etapie nie jest przypadkowa. Przez wszystkie te lata poprzez wtajemniczenie w wiarę Pan Bóg posługując się moimi katechistami oraz braćmi ze wspólnoty wychowywał mnie jak ojciec. Moja rodzina bardzo kaleka, naznaczona grzechem nie mogła mi zapewnić dobrego wychowania, choćby dlatego, że składała się z samych kobiet, nie było figury ojca. Droga neokatechumenalna nie jest drogą łatwą i przyjemną, ale czy do królestwa niebieskiego nie wchodzi się przez ciasną bramę? To że tak wiele lat ciągle jesteśmy wspólnotą, kościołem, mimo tego, że jesteśmy z różnych środowisk i rodzin, mamy różną mentalność, temperament jest dowodem na to, że to dzieło Boga, bo gdyby Pan Bóg nie towarzyszył nam w tej drodze dawno byśmy się rozstali skłóceni, pełni pretensji jedni do drugich. Tutaj uczymy się przebaczać sobie nawzajem, aby móc to robić także w swojej pracy, rodzinie, gdziekolwiek Bóg nas postawił. Tutaj jestem świadkiem wielu cudów w moim życiu i w życiu moich braci, choćby to, że mamy rodziny wielodzietne, które wcześniej były na granicy rozwodu i zostały uratowane, że tu znalazło powołanie do kapłaństwa dwóch braci, że mamy dwie siostry w misji. Każdy jest wolny i w każdym momencie może sobie iść gdzie chce, Pan Bóg, który jest miłością i tak będzie go prowadził. Znam wielu takich którzy wracali na drogę neokatechumenalną po wielu latach, doświadczając tego, że poza Chrystusem nie ma zbawienia.
Ta droga prowadzi do bycia prawdziwym chrześcijaninem do odnowienia Chrztu św.
Prawdziwy chrześcijanin to nie człowiek doskonały moralnie, ale ten kto wypełnia kazanie na górze (rzecz niemożliwa bez Ducha Św.), Ale żeby do tego dojść trzeba zacząć od żłobka poprzez przedszkole, szkołę i w końcu człowiek staje się dorosły, dlatego niemowlak nie jest w stanie iść do szkoły i cały ambaras że neokatechumenat jest zamknięty, tajemniczy, sekciarski jest wywoływany przez tych którzy chcieliby od razu stać się dorośli nie przechodząc kolejnych etapów, tak się nie da bo dziecko wśród dorosłych nic nie zrozumie. Wychowuje nas Słowo Boże, które pokazuje nam naszą prawdziwą rzeczywistość grzeszników, Słowo, które uczy i pomaga nam iść pod prąd dzisiejszego świata, myślę że dlatego jest tyle głosów przeciwnych, bo to co prawdziwe zawsze jest prześladowane, a neokatechumenat jest jedną z dróg, która prowadzi do nieba na serio. Trwa wiele lat bo nasza pycha jest wielka, jesteśmy ludźmi o twardych karkach i nie chcemy widzieć swoich grzechów chcemy być doskonali.
Każdego dnia dziękuję Bogu za to, że mnie powołał na tę drogę inaczej nie wiem gdzie teraz bym była, może by mnie już nie było wśród żywych
Pozdrawiam serdecznie wszystkich i dziękuję za modlitwę
Ja również dziękuję za temat Drogi, bo jestem w trakcie szukania wspólnoty dla siebie i mam wewnętrzne przekonanie ,że właśnie neokatechumenat byłby dla mnie najwłasciwszym miejscem a odczuwalne ataki złego jeszcze bardziej mnie w tym utwierdzają. Dziękuję też wszystkim za pięknie świadectwa wtajemniczonych /wreszcie coś zrozumiałam/ Chwała Panu
Sądzę, że zarzuty wobec Neokatechumenatu można sprowadzić do dwóch spraw:
1) hermetyczność,
2) „udziwnienia” liturgii
Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby Ks. Biskup i osoby z DN odnieśli się do tych aspektów.
,,Chrześcijaństwo jest wtajemniczeniem w wiarę”.
,,Dziś niestety, mało jest realnego związku codziennego życia z przesłaniem Ewangelii…”
,,Zbyt mało mamy rzeczywistego odniesienia do Jezusa Chrystusa”.
Piękne słowa.Abyśmy nie byli jak Ci, którzy prześladowali wyznawców Jezusa, a wszystko dlatego, że nie poznali Go, bo myśleli, że znają Boga i nic nie muszą zmieniać.O Pawle mówiono:Dz 24,5,,…człowiek ten jest wyjątkowo niebezpieczny, a jako przywódca sekty tzw.nazarejczyków sieje niepokój…”
Dz 28,22,,…chcieliśmy jednak z twoich własnych ust usłyszeć jakie są twoje przekonania, gdyż o sekcie, do której należysz wiadomo, że spotyka się z powszechnym sprzeciwem.”
Odpowiedzmy sobie na pytanie:po której ustawiamy się stronie?Po stronie tych, co chcą by Jezus kierował ich życiem(powierzyli świadomie Jemu swoje życie), czy tych co prześladują ludzi, którzy idą za Jezusem?
Radzę zachować ostrożność w ocenie, a zwrócić się ku Słowu Bożemu i odpowiedzieć sobie na pytanie:Czy ja znam Jezusa?, Czy chcę poznać to co w Słowie Bożym On kieruje do mnie?
Pozdrawiam.
Agnieszko, #7
Nie mogę się zgodzić, że Neokatechumenat jest hermetyczny. Przecież wciąż słyszymy zaproszenia na katechezy głoszone przez katechistów tej wspólnoty (niedawno były w Białej Podlaskiej, od 2 lutego będą głoszone w parafii katedralnej). Na tym blogu też zgłaszali się członkowie tej wspólnoty z innych diecezji z propozycją przeprowadzenia katechez w naszej…
Dziękuję Księdzu Biskupowi za podjęcie tego tematu. „Zbyt mało mamy rzeczywistego odniesienia do Jezusa Chrystusa”.
Wpis Józefa o umieraniu dla swoich pragnień przywodzi mi na myśl moje odkrywanie głębokiego sensu posłuszeństwa. Gdy po raz pierwszy na Drodze usłyszałam w pieśni słowa: „to są pragnienia przyjaźni, to są pragnienia łagodności, to są pragnienia posłuszeństwa”, zastanawiałam się, jak to możliwe, że człowiek pragnie być posłuszny? (tzn: nie że ma świadomość, że powinien być posłuszny; nie że boi się nieposłuszeństwa; tylko że PRAGNIE posłuszeństwa). Pan Bóg powolutku tę tajemnicę odkrywa przede mną. Odkrywanie we wspólnocie sensu posłuszeństwa jest dla mnie czymś niezwykłym, trudno mi to nawet słowami opisać…
O jeszcze jednym pragnieniu. Człowiek ma w sobie pragnienie chwały, pragnienie bycia i kimś i jest to bardzo silne pragnienie, po grzechu pierworodnym to pragnienie kieruje się na chwałę własną („będziecie jak Bóg”). Dla takiego pragnienia chyba najtrudniej umierać. Kiedyś kardynał Wyszyński powiedział: „gdy człowiek na tyle wydobędzie się z siebie, że ma już odwagę być poczytanym za nic, to to jest dopiero prawdziwa wolność, prawdziwe szczęście i prawdziwe zwycięstwo – najtrudniejsze, bo nad sobą samym”. Takie pragnienie może się niebezpiecznie wplątać w życie religijne. Jezus wyrzucał faryzeuszom: „Jak możecie uwierzyć, skoro od siebie wzajemnie odbieracie chwałę, a nie szukacie chwały, która pochodzi od samego Boga?” (J 5,44)
Nie oczekujmy odbierania chwały od innych w łonie Kościoła.
Pozdrawiam 🙂
Było pięknie na początku, Ksiądz Biskup ładnie wyjaśnia, a tutaj znowu „pokazują się kwiatki”. UP nie rozumiem alternatywy, która stawiasz: „po której ustawiamy się stronie?Po stronie tych, co chcą by Jezus kierował ich życiem(powierzyli świadomie Jemu swoje życie), czy tych co prześladują ludzi, którzy idą za Jezusem?” A nie mogę iść za Jezusem na innej drodze niż neokatechumenat? Czy stawiając pytania i kwestionując coś z ludzkiej strony neokatechumenatu, natychmiast jestem prześladowcą Jezusa? Ty potwierdzasz moje zarzuty z innego postu. I to właśnie mnie drażni: tylko my i nikt więcej jesteśmy Kościołem. Powtórzę to samo: żyjcie i dajcie żyć innym na drogach zaaprobowanych przez Kościół. Pozdr dla BpZbK
Ad Mikado.
Drogą za Jezusem można iść tylko ścieżką wytyczoną przez Słowo Boże ( nie ma to znaczenia czy jest to taka, czy inna wspólnota, ale musi być oparta na Jezusie Chrystusie ).
Wracam do pytania: czy chcę poznać to co w Słowie Bożym Jezus kieruje do mnie?.
Ja zaczęłam rozumieć Słowo Boże wtedy, gdy świadomie powierzyłam swoje życie Jemu !
1 Tymoteusza 1. 14 ” A Pan nasz okazał mi całe bogactwo swojej łaski wraz z wiarą i miłością, którą mamy w Jezusie Chrystusie „
#11 zgadzam się obawami z mikado,że zamknięcie w danym środowisku(może być to neokatechumenat, może być krąg przyjaciół itp.) jest niebezpieczne.
Pytanie jest czy wewnątrz danej grupy istnieją mechanizmy do wyjścia na zewnątrz do otwarcia się na innych poniekąd „obcych”. Każdy z nas uczestniczący w Eucharystii (również członek grupy neokatechumenalnej) wypowiada słowa „wierzę w jeden święty, powszechny i apostolski Kościół”. Uświadamiając sobie znaczenie tych słów (do takiego świadomego przeżywania liturgii zachęca nasz Biskup bardzo mocno) i przypominając je sobie na co dzień, przybliżamy się do Ewangelii kierowanej do wszystkich na drodze nawrócenia, niewierzących…Przecież większość z nas tworzy w swoim życiu wiele wspólnot: w rodzinie, w pracy w działaniu społecznym.Wszędzie tam zdarzają się okazje do przeżywania takiego otwarcia.Termin „wspólnota wspólnot” oznacza dla mnie nie „żyjcie i dajcie żyć innym” ale „żyjmy i cieszmy się że żyją „inni”.
„Nie zawiera się więc w tej nazwie (neokatechumenat) na pierwszym planie określenie żadnej grupy czy ruchu czy czegoś podobnego, lecz jest to określenie stylu czy rodzaju formacji katechumenalnej czynionej po chrzcie św.”
Czy to znaczy, że „neokatechumenatem” można nazwać np. program duszpasterski naszej diecezji „Chrzest w życiu imisji Kościoła”. A może się mylę?
Pozdrawiam 🙂
Można by odpowiedzieć ,że „prawdziwej krytyki nie zniosą”.Nikomu,nie idzie o krytykanctwo,tylko o krytykę,która jeśli wypływa z serca to jest potrzebna.Krytykę trzeba umieć znosić,bo potrafi być oczyszczająca i pomaga spojrzeć na siebie, czy własne zdanie niejako z zewnątrz.Nie zawsze mamy rację i nie zawsze powinniśmy ją mieć.Czasami nawet lepiej nie mieć racji.Bywa to powodem grzechu o którym P Jezus mówi,że należy nadstawić drugi policzek.Posiadanie takiej racji,nawet św. doprowadzi w końcu do nienawiści,albo pychy.
Życie,to proces i jak uczy historia skoryguje wszystkie idee i trendy.
Kościół jest żywy i musi się różnić.Na tym polega rozwój i piękno.
Cieszmy się z każdej nowej wspólnoty,z każdego nowego działania,chociaż rutyna i wrodzona nieufność będzie nam podpowiadać co innego.
Taka radość z różności , a jednak jedności w Chrystusie będzie świadczyć o naszej świeżości i młodości.
Należymy do róznych wspólnot,często nie zależy to od nas.W nich żyjemy i w nich mamy się uświęcać.Ja staram się to robić,wykorzystując szanse,jakie Bóg mi dał.Jestem ojcem pięciorga dzieci,mieszkam na wsi. Razem się wychowujemy i uczymy .Ja Ich,a oni mnie.
Pozdrawiam Was wszystkich i trochę zaczynam zazdrościć tych gorących głów.
Grzegorzu, dziękuję za twoje otwarcie i za “żyjmy i cieszmy się że żyją “inni”.
Ja też uważam, że żyjemy w wielu wspólnotach i na każdym kroku mamy okazję do „dzielenia się swoją wiarą, umierania dla swoich pragnień na rzecz służenia innym, łączenia się w modlitwie o potrzeby innych”.
Bóg jest miłością, okazał ją w swoim synu Jezusie Chrystusie. Niebezpieczne jest uważanie, że nic nie muszę robić. Słowo Boże mówi,,obyś był zimny, albo gorący, letniego wypluję ze swoich ust”.Dlaczego pogłębianie wiary i relacji z Jezusem budzi sprzeciw? Rozumiem, że wszystkim, którzy uważają się za chrześcijan, czyli Chrystusowych nie powinno przeszkadzać to,że ludzie chcą żyć zgodnie z przesłaniem Ewangelii. Otwarcie się na drugiego człowieka jest konsekwencją relacji z Bogiem. Duch Święty uzdalnia nas do tego, abyśmy żyli dla innych.
Gorąco pozdrawiam.
#5 Jak się Lipko czujesz?
UP, w odniesieniu do postawionego przez Ciebie pytania: „Dlaczego pogłębianie wiary i relacji z Jezusem budzi sprzeciw?” zachęcam do rozważenia Mt 24,9nn.
Rolnik (#14), dzięki za Twój wpis. Kiedyś mi zaprzyjaźniony prezbiter powiedział, że „nie będziemy sądzeni z tego, czy mieliśmy rację, tylko czy mieliśmy miłość”.
#17 Czuję się bardzo dobrze, ale myśl o tym, że za 4 dni muszę znów iść na chemię, a potem operacja jest dla mnie trudna, guz nowotworowy zmniejsza się, może jeszcze nie jestem gotowa iść do Pana, może tutaj mam coś jeszcze do zrobienia. Wasza modlitwa jest bezcenna.
Co do drogi neokatechumenalnej to oczywiście to jest JEDNA Z WIELU DRÓG, NIE JEDYNA, PISAŁM O TYM. Przeciwnicy drogi i ci którzy ją krytykują, też są potrzebni. Wiele razy słyszałam od znajomych, że jestem w sekcie, to uczyło mnie troszeczkę miłości do nieprzyjaciół i choć trochę cierpienia dla Chrystusa.
Drogi lub droga K pamiętaj o mnie
Wdzięczna jestem Ks. Biskupowi za podjęcie tematu o Drodze w duchu Neokatechumenatu, bo ja oprócz nazwy, niewiele słyszałam więc daje mi to okazję do poznanie tej wspólnoty z wiarygodnego źródła.
Bóg zapłać.
Lipko, wciąż się buduję twoją wiarą w obliczu nieszczęścia jakie cię spotkało /kogo Pan Bóg miłuje, temu krzyże daruje/. Ja to wiem i wierzę, ale jak to wytłumaczyć mojej córce, która u progu życia zachorowała na stwardnienie rozsiane? Ona straciła wiarę. Z jednej strony uczepiłam się Miłosierdzia Bożego o zdrowie dla niej, a z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że postęp choroby może otworzyć jej oczy wiary. Proszę więc ciebie o pomoc w modlitwie, a ja będę modlić się za ciebie, co już zresztą czynię. Bądz dzielna, bo jak sama widzisz, jesteś nam potrzebna, a twoja choroba przynosi owoce. Szczęść Boże!
LIPKA Pokój z Tobą! pozdrawiam Ciebie bardzo serdecznie i dzieki za Twoje swiadectwo… moja wspólnota tez jest na tym samym etapie – chociaż wędrujemy juz ponad 25 lat… teraz kiedy prawie koniec drogi, słysze tylko – nie – od mojej Przełozonej… i mam wdzieczność w sercu… mimo pragnienia „wejścia do tej Świętej Ziemi”… jestem przekonana, ze Pan wie lepiej, co jest dla mnie dobre… jedno jest pewne: to, że ja mam sie stawać święta ziemią.. nosić umieranie Jezusa, by objawiało sie Jego Zmartwychwstanie… czyż mozna chcieć więcej… to jest najwiekszy cud… ze Duch Jezusa został nam dany… by otwierać nam oczy… byc tą drugą… drugiego,ktory jest przy mnie mieć za wyżej stojacego….. nie nosic pretensji, ze maja cie za nic… to jest zwyciestwo Boga… to jest to czego doświadczyłam na Drodze… schodzenia do mojej prawdziwej rzeczywistości… zakonnicy trudno było zobaczyc, że jest slepa… wiec Pan bardzo sie troszczył dając wydarzenia… otworzył mi oczy bym przejrzała… i jest Gwarantem, mojego życia wg Ewangelii. to jest Jego dzieło, nie moja moc… wiem, że Pan wie lepiej, co jest dla mnie dobre… i jestem wdzięczna, za to wszystko, co Pan przewidział w mojej historii zbawienia… za doswiadczenie Drogi… że darował mi tak wiele, jako siostrze zakonnej możliwośc dorastania w wierze… modle sie za Ciebie i prosze bardzo o modlitwe w tych dniach, by Wypełniła sie Wola Pana…
Dziękuję Wam za świadectwo! Za zaangazowanie..
Oby nasza wiara, miłość i nadzieja mogły wzrastać!
z modlitwą
Teresko, czy Twoja córka czyta blog ?
Mam paru pacjentów ze stwardnieniem rozsianym, którzy się załamali tak, jak Twoja córka. Ale mam i takich, którzy żyją z tą chorobą pełni optymizmu i radości życia. Mimo wszystkich ograniczeń, które ta choroba niesie, starają się żyć normalnie. I żyją.
Może ktoś z chorych na SM napisałby coś ku pokrzepieniu córki Tereski ?
Pomóżmy jej
Teresko w mojej wspónocie jeden z prezbiterów, który teraz jest rektorem seminarium Redemptoris Mater w Holandii w wieku dwudziestu paru lat, kiedy był seminarzystą zachorował na stwardnienie rozsiane, zadawał Bogu pytanie: dlaczego zachorowałem, przecież Ci służę Panie, jaki to ma sens? był bliski załamania. Dziś ma 34 lata i wciąż funkcjonuje normalnie i jest wdzięczny Bogu za tę chorobę, bo ona bardzo pomaga mu w tej misji. Gdybyś słyszała jego homilie, są tak bardzo przeszywające i głębokie, że nawet ludzie niewierzący czują się mocno dotknięci jego słowem, tak było na pogrzebie mojej mamy, do dziś moi znajomi przeciwnicy kościoła pytają mnie o niego bo nie mogą zapomnieć tego pogrzebu, to był zupełnie inny pogrzeb niż wszystkie na jakich dotychczas byli, nie było na nim ludzi smutnych. Teresko to nic złego modlić się o zdrowie córki. My też modlimy się o zdrowie dla naszego brata i Bóg narazie nam go nie zabiera, ale on zdał się całkowicie na wolę Ojca i jest zadowolony, ty w imieniu córki także, zostaw Panu Bogu jej życie. Czy wierzysz, że Bóg was kocha??? Masz ogromne światło na to cierpienie. Bóg nie zawodzi, wiem to z doświadczenia. Patrz na miłość Boga, która przychodzi w konkretnych faktach.
Bardzo Ci dziękuję za modlitwę. Będę się modlić za was gorąco, odwagi
Moja mama żyła z SM przez 35lat.Zachorowała gdy miała niecałe 30lat.W jej przypadku choroba postępowała wolno i były momenty znacznego polepszenia stanu zdrowia.Ważna była dyscyplina w stosowaniu leków , odpowiednie odżywianie i ćwiczenia.Dla SMowiczów przeznaczone jest specjalne sanatorium http://www.dabek.of.pl/.Mama tam była tylko raz ale jest fajnie.Myślę że kontakt z innymi chorymi mógłby jej pomóc.Wyjazdy do sanatorium przysługują również z ZUS (bezpłatnie)o czym nie każdy wie.Zapytaj się w najbliższym Oddziale, ale procedura nie jest zbyt skomplikowana.
Zbyszku,
Czy próbowałeś u siebie w pracy wprowadzać jakieś elementy mogące wiązać pracowników w jakis rodzaj wspólnoty?(Myślę tu np. o regularnych spotkaniach, gdzie przy omawianiu bieżących problemów można pokazywać jakie myślenie przynosi konflikty i spory a jakie prowadzi do ich rozwiązywania lub nawet zapobiegania).
Nie jest to wspólnota sensu stricto religijna,ale przecież podłoże wszystkich relacji równiez w pracy jak najbardziej związane jest z obrazem Boga w człowieku i zaburzeniami związanymi z grzechem .
Basa ,Lipka ,Grzegorz dziękuję wam za wsparcie i już czuję się z wami /wszystkimi/ jak w rodzinie ,która się wspiera w Słowie i w modlitwie.Moja córka z punktu widzenia psychologicznego zachowała się prawidłowo tj .uciekła przed chorobą na inny kontynent i pracuje tak jak wszyscy Polacy i nie chce rozmawiać o chorobie /choroba u niej pojawiła się tuż po zakończeniu studiów kiedy uswiadomiła sobie ,że nie ma szansy na pracę w naszym kraju ,taką pracę, ktora ułatwiałaby życie i leczenie/.Ja wierzę ,że moja modlitwa i wielu osób mnie wspierających/liczę też na was/wstrzymała gwałtowny rzut choroby .Jest pod opieką angielskich lekarzy ,którzy ją kontaktują z podobnie chorującymi -jako wzór ,ze się nie poddaje.Ostatnio proponują jej jednak interferon więc zrozumiałe ,że pojawia się niepokój.Wierzę ,że Pan Bóg ma swój plan wobec niej i jeżeli będzie Jego wolą obdarzy ją zdrowiem duszy i ciala .
Dopowiedzenie -Kontynent – w przenośni.
Grzegorzu,
założeniem naszej firmy jest traktowanie pracownika, klienta, dostawcy jak człowieka :). Dodałem uśmiech, bo wiele osób zaczyna się śmiać, gdy to mówię. Śmieją się z pozornej oczywistości takiego podejścia. Człowiek ma bowiem po pierwsze żyć, a po drugie pracować. Podkreślamy że pracujemy przede wszystkim dla naszych rodzin. By nie były to tylko deklaracje dbamy o odpowiednią kulturę w firmie. Co kwartał odbywa się spotkanie tzw. strategiczne, gdzie w gronie wszystkich pracowników mówimy o szansach, zagrożeniach i planach. Mają to być spotkania żywo skoncentrowane na naszej działalności, więc kluczem jest otwartość, bazowanie na prawdzie i wzajemny szacunek. Choć nie deklarujemy siebie jako firmy chrześcijańskiej, to wszyscy doskonale wiedzą że wartości jakimi się kieruję wywodzą się wprost z nauki Kościoła. Często otwarcie o tym mówię (np. kwestia pracy w niedzielę i święta). Z tego co widzę tworzymy rodzaj wspólnoty, wszyscy się w niej dobrze czujemy i – chyba – znajdujemy oparcie. Mam nadzieję że przybliża to też nas wszystkich do Kościoła, a przede wszystkim do Chrystusa. Mam nadzieję, ale zastanawiam się czy nie robię w tej materii za mało. Przydałoby się spotkanie takich osób jak Ty i ja oraz innych biznesmenów katolickich by zobaczyć co każdy z nas robi w tej materii. Jak wypełniamy swoje chrześcijańskie powołanie na ścieżce pt. biznes.
🙂
Teresko,
nie mogę się wypowiadać w Twoim temacie, ale po prostu będę się modlił 🙂
Jako komentarz do dyskusji nt. dostrzegania potrzeby katechumenatu pochrzcielnego i propozycji jaką jest neokatechumenat, chciałbym zamieścić fragment słowa, jakie 12 stycznia abp S. Gądecki (metropolia poznański) skierował do swych archidiecezjan:
„Liczne owoce jakie przynosi ten sposób „wychowania do wiary” stają się częścią nowej ewangelizacji. (…)
Błogosławię wszystkim dobrym inicjatywom Drogi Neokatechumenalnej. Zachęcam wszystkich moich Kapłanów, by wspomagali to dzieło dla dobra swoich parafian. Zapraszam do odwagi i ufności Duchowi Świętemu, który od czterdziestu już lat wyznacza tę drogę w Kościele i wskazuje ją wszystkim, którzy chcą odkryć bogactwo własnego chrztu i wspólnotę chrześcijańską, żyjącą w pokorze, prostocie i uwielbieniu. ”
Całość na stronie:
http://www.archpoznan.pl/content/view/1068/109/
Pamiętam Lipko.Pamiętam.Jestem kobietą.
Dla tych, co nie mogli byc w Rzymie na audiencji krotka relacja i swiadectwo rodziny z misji ad gentes z dusseldorfu (nb. Pochodza z podlasia, z Radzynia): http://www.bronyo.blogspot.com
Pozdrowienia dla ks.Bpa!
#34 – Bardzo ciekawie piszesz.Bedę bywać:D
Teresko, #21, w odniesieniu do przytoczonej przez Ciebie „mądrości ludowej” (kogo Bóg miłuje, temu krzyże daruje) polecam Ci – ku przestrodze – artykuł o. Tomasza Kwietnia OP „Nikogo nie sądziłeś” :
http://tygodnik.onet.pl/32,0,18574,8222nikogo_nie_sadziles8221,artykul.html
Chodzi mi o postać Łucji opisaną w tekście.
Pozdrawiam 🙂