W piątą niedzielę roku B śpiewamy fragment Psalmu 147. Jest to jeden z ostatnich Psalmów tej Księgi. Zmierza ku temu, by odnieść wspólnotę wierzących do Boga jako tego, który kieruje całym wszechświatem i wszystkimi ludźmi, a właściwie i dokładnej wyrażając każdy z ludzi i każdym z elementów tego świata. Jest to wyrażone np. w sformułowaniu: „On liczy wszystkie gwiazdy i każdej nadaje imię”.

Nie jest to jednak rozważanie teoretyczne o wielkości Boga. Jego celem jest dotarcie do człowieka, do rozproszonej wspólnoty Izraela i pośrednio także całej wspólnoty ludzkiej, by znalazła jedynie i właściwe odniesienie – to znaczy odniesienie do Boga. Naturalnie bezpośrednim odbiorcą jest wspólnota Izraela zachęcona do tego, by przez śpiew psalmów, czyli uznanie wielkości Boga, urzeczywistniać to swoje odniesienie do jedynego Boga i wskazywać je innym. Stąd wezwanie i zachęta:

 

Chwalcie Pana, bo dobrze jest śpiewać psalmy Bogu,
słodko jest Go wychwalać.
Pan buduje Jeruzalem,
gromadzi rozproszonych z Izraela.

On leczy złamanych na duchu
i przewiązuje im rany.
On liczy wszystkie gwiazdy
i każdej nadaje imię.

Nasz Pan jest wielki i potężny,
a Jego mądrość niewypowiedziana.
Pan dźwiga pokornych,
karki grzeszników zgina do ziemi  (Ps 147,1-6).

 

W tym uniwersalnym odnoszeniu wszystkiego i wszystkich do Boga są przypadki i sytuacje szczególne. Są szczególne osoby i szczególne postawy ludzkie, wobec których w sposób specyficzny objawia się działanie Boga. Takim są ci, którzy są określeni jako „złamani na duchu” (tekst hbr. ma rzeczownik: „serce”). Przyjrzyjmy się bliżej temu.

 

1. Skąd się wzięło złamanie ducha czy serca ludzkiego?

 

Stawiając takie pytanie i szukając na nie odpowiedzi zostajemy ukierunkowani, by sięgnąć do samych początków. Jakkolwiek dzisiaj pod tym sformułowaniem możemy dopatrywać się różnych znaczeń i widzieć wszelakie aplikacje tego sformułowania do różnych sytuacji życiowych, to jednak ostatecznie źródło tych wszystkich zastosowań tkwi w fakcie zwiedzenia człowieka przez złego ducha. To właśnie tam w raju, gdy człowiek posłuchał zwodziciela i sięgnął po „swoje poznanie dobra i zła” (poznanie na własną rękę i po swojemu), próbując wejść w „niezależność” od Boga przez przekroczenie Jego przykazania, zostało złamane w swej egzystencji (w swoim bycie) serce człowieka. Gdy używamy tutaj terminu serce, mamy na myśli wnętrze człowieka, jego świadomość i jego tożsamość. Jego sposób patrzenia na siebie i na wszystko, co jest wokół niego. To jest stale aktualne i ten stan w jakiejś mierze odnosi się do każdego z nas.

Dla lepszego zobrazowania tej sytuacji z „naszym sercem”, które jest złamane, odniosę się do terminu hebrajskiego, jaki zachodzi w tym Psalmie. Przymiotnik hebrajski, który oddajemy przez polski „złamany” pochodzi od rdzenia „szabar”. Ten rdzeń hebrajskie wskazuje na czynność łamania, zniszczenia, rozbijania na części, pozbawienia zawartości, treści, także właściwego odniesienia itp. Z tego rdzenia pochodzi używany w języku polskim czasownik „szabrować”. Zapewne zdajemy sobie sprawę z nośności tego terminu.

Możemy więc obrazowo interpretować i wyjaśniać, że „złamane serce” czy też „złamanie na duchu” to serce „wyszabrowane” z właściwych mu treści (zawartości), a wypełnione czym innym, czyli sobą samym, swoim poznaniem i swoim patrzeniem; złamani na duchu to ci, którzy zostali pozbawieni ducha Bożego, zostali zwiedzeni i oszukani i są zdani na siebie samych. Stracili właściwą relację do Boga. Takimi jesteśmy wszyscy wskutek grzechu pierworodnego. Zostaje on co prawda „zmazany w chrzcie”, ale jego skutki łatwo nas dotykają, zwodzą i trzymają w stanie oszukania.

 

2. Jaki jest sens bolesnego doświadczenia „rany serca” ?

 

Jesteśmy z tak „wyszabrowanym” sercem czy duchem. Jesteśmy złamani na duchu. Patrząc z naszego punktu widzenia i  z naszej perspektywy, naszego poznania dobra i zła.  albo z punktu widzenia naszej niewiary i tego wszystkiego co zaistniało wskutek grzechu (i po części stale istnieje, jak długo i na ile żyjemy „dla siebie”), czyli tego wszystkiego co jest skutkiem grzechu – jesteśmy „pozbawieni”, bo nie odbieramy życiodajnego kontaktu z Bogiem Stwórcą. To tak, jakby dziecko będące w łonie matki było pozbawione (samo się pozbawiało) pępowiny, która jest życiodajnym kontaktem ze źródłem życia – matką, ojcem. (o tym pisze też Janusz w swoim komentarzu do poprzedniego mojego wpisu).

Problem jednak jest w tym, że zazwyczaj (normalnie) nie chcemy tego uznać. Udajemy, że możemy żyć, że damy radę, że sami to złamane serce i brak ducha naprawimy. Przykrywamy to wszystko tak, jakby było możliwe „ożywiać” kogoś bez serca, albo tego, w kim serce nie działa, czyli trupa.

Jedyną szansą na wyjście z tej „patowej” sytuacji jest ujawnienie tej sytuacji i poddanie jej działaniu Boga. Nie tyle chodzi o ujawnienie tego na zewnątrz, czyli dla innych. Potrzebne jest to dla samego człowieka złamanego na duchu, czyli jest to potrzebne każdemu z nas. To ja muszę zobaczyć, poznać i uznać, że moje serce ma ten brak. Kiedy to zobaczę? Stanie się to wtedy, gdy w jakiś sposób zostanę przez coś boleśnie dotknięty i stanie się coś, co mnie samego przekona, że ja nie mam właściwego ducha (ducha Bożego, ducha Jezusa Chrystusa). Będzie to zawsze jakieś bolesne odkrycie prawdy o sobie i prawdy o zaburzonej relacji do Boga, którą ostatecznie może uzdrowić tylko On. To jest doświadczenie Joba, o którym mowa w pierwszym czytaniu tej niedzieli.

 

3. Kierunek leczenia – jego rezultat

 

W przypadku Joba – człowieka sprawiedliwego – dokonało się coś, co oceniane z pozycji ludzkiej w odniesieniu do Boga, było wielką niesprawiedliwością. Oto bowiem Bóg wydał sprawiedliwego Joba, by był doświadczony prze szatana. Czy było to Jobowi potrzebne. Z ludzkiego punktu widzenia niewątpliwie nie było potrzebne. Zapewne każdy z nas chciałby tego Jobowi i sobie oszczędzić. Jednak czy serce (duch) sprawiedliwego Joba, przed doświadczeniem, jakie na niego dopuścił Bóg, nie były złamane. Tak, były złamane, ale ono tym nie wiedział. Jego „normalna” sprawiedliwość pozwalała mu funkcjonować. I dobrze.

W życiu człowieka po grzechu (niezależnie od tego jak i na ile ten grzech się objawił), potrzebne jest właściwe odniesienie do Stwórcy, do Dawcy życia. To jest istotne problem: Szatan twierdził w dialogu z Bogiem, że skoro Bóg przestanie Jobowi błogosławić, ten będzie Mu złorzeczył. Bóg „zaryzykował”. Bóg „dał” w pewnej mierze Joba w ręce szatana. Job co prawda nie złorzeczył Bogu, lecz wszedł z Bogiem w swoistą konfrontację, w spór. Ten spór i ta konfrontacja były potrzebne, aby Job był w stanie powiedzieć i oświadczyć: „Ja wiem. Wybawca mój żyje” (Job 19,25).

Ostatecznie zaś Job wyzna, że wie, że Bóg wszystko może, co zamyśla … I uzna, że on sam nie rozumie wszystkich wydarzeń, które go dotknęły. To wszystko jednak pozwoliło mu zdobyć wielkie doświadczenie, które przerasta wszystko inne. Oznajmi, że dotąd znał Boga  ze słyszenia, obecnie ujrzał Go wzrokiem (Jon 42,2-5).

To właśnie przez doświadczenie owego złamania poczucia wystarczalności własnej pewności i własnej sprawiedliwości i możliwość konfrontacji z Bogiem, Bóg uleczył jego serce. Dotychczas był złamany na duchu – w swoim wnętrzu, chociaż to się nie objawiało na zewnątrz. O tym wcześnie nie wiedział i nikt by go o tym nie przekonał, że jego wnętrze było ukierunkowane na niego samego, na jego sprawiedliwość. Było złamane. Dopiero gdy to się objawiło na zewnątrz w bolesnych wydarzeniach, stało się to okazją uleczenia jego wnętrza. Poznał Boga, swego Wybawcę i jedynego Pana. W konsekwencji wobec tego Boga kaja się w prochu i popiele – ale ma właściwą relację do siebie i do Boga (zob. Job 42,6).

Leczenie naszego serca zwichniętego przez będzie zawsze doświadczeniem bolesnym. Będą to różne konkretne doświadczenia, w których będzie mi dana okazja zobaczenia wyraźnie, że ja działam inaczej, niż mi się wydaje, że jestem wpatrzony w siebie, w swoje plany i osiągnięcia, w swoje racje i swoje poczucie sprawiedliwości. To doświadczenie jest mi potrzebne, abym z głębokości mego wnętrza (czytaj także: z pustki mego wnętrza” – właśnie tego złamanego – zwrócił się do Boga. Wszedł w relację z Nim, wołał do Niego o uzdrowienie.

Pan bowiem leczy złamanych na duchu.

Rekapitulując można powiedzieć, że potrzeba doświadczenia złamania czegoś we własnej egzystencji, by doświadczyć tego, że to Pan leczy złamanych na duchu. Nie jest to łatwa nauka (prawda), ale konieczna dla nas grzeszników, byśmy poznali Boga i mogli wyznawać:

Nasz Pan jest wielki i potężny, a Jego mądrość niewypowiedziana.

 

Bp ZbK

Podziel się z innymi

Rss Komentarze

41 komentarzy

  1. znaczy tak:
    1. dostać od zycia po d…..
    2. Zbuntować się przeciw Bogu
    3. Odejść od Boga
    4. wrócić po „złamaniu”z pokorą, że sami sobie nie posterujemy życiem?

    #1 Zuza
  2. Ad #1 Zuza
    Najpierw zaznaczam, że Job nie zbuntował się, ani nie złorzeczył Bogu, lecz toczył spór z Bogiem. To trochę inna prawa (zob. i por. 2,5 z 42 rozdziałem i wieloma miejscami w tekście).
    A teraz codo Ciebie (i każdego z nas):
    Jeśli potrafisz inaczej, niż napisałaś, próbuj . . .;
    jeśli natomiast widzisz, że jesteś na tej drodze (tak biegnie Twoje życie i któryś z tych punktów, które wymieniłaś już jest Twoim doświadczeniem), wiedz, że masz szanse uzdrowienia wnętrza (serca, ducha), bo Pan uzdrawia złamanych na duchu (to znaczy tych z „wyszabrowanym” sercem) i przewiązuje ich rany. Nie trać tylko wiary i nie odchodź z tej drogi.
    Jest to największa „szansa”, okazja, łaska i dar, by wejść w poznanie Pana. Może kiedyś zobaczysz, że to dobra droga i dobry sposób. I będziesz błogosławić Pana, który tak prowadzi swoje dzieło z nami. Wszystkie inne, pozornie lepsze sposoby i drogi, są zawodne.
    On sam, w swoim Synu (Wcielonym Słowie) Jezusie Chrystusie sam „przeszedł” tę drogę i otworzył przed nami drogę prawdziwego powrotu do Niego jako do Boga Ojca (zob. Piąta Modlitwa Eucharystyczna: Wejrzyj, Ojcze święty, na tę Ofiarę: * jest nią Chrystus, * który w swoim Ciele i w swojej Krwi wydaje się za nas * i swoją Ofiarą otwiera nam drogę do Ciebie).
    W Jego ranach jest nasze uzdrowienie (Iz 53,5).
    Gdy czegoś z tej „propozycji” doświadczamy i ją akceptujemy, wtedy poznajemy też, że nasze rany (wszelkiego rodzaju) mają inne znaczenie i spełniają inną rolę w naszym życiu, niż tylko, aby nas boleć, czuć się skrzywdzonymi czy upokorzonymi.
    Zobaczymy też, że głupotą (bezsensem) jest udawać jakby ich nie było (jak byśmy ich nie mieli) czy też próbować od nich uciekać za wszelką cenę.
    Jest to największa rewelacja tzn. objawienie, czyli wejście w sens i wartość naszego śmiertelnego życia.
    Jest to wielka tajemnica wiary …
    Pozdrawiam
    Bp ZbK

    #2 bp Zbigniew Kiernikowski
  3. #1 Zuza…
    jeszcze nie czytałam komentarza ksiedza Biskupa,
    ale Twoje punkty jakoś odpowiadają etapom mojej historii…
    🙂

    #3 julia
  4. #2, Ks,Bp
    Faktycznie nie jest to łatwa nauka( prawda). Zwłaszcza,że dzisiaj mówią, że mamy inwestować w siebie i coraz więcej i więcej.Niektórzy myślą,że Hiob złorzeczy Bogu.
    W cierpieniu jest najłatwiej stracić wiarę.Dobrym przykładem jest tu Hiob.Oczywiście on nie traci wiary. Jednak są ludzie, którzy tracą wiarę. Te doświadczenia, które spadły na Hioba, dla nich nie są do przeskoczenia. Oczywiście mówią,że to fikcyjna postać. Choć nie wiem do końca, bo gdzieś czytałam,że taka postać mogła istnieć. Faktycznie patrzeć po ludzku, nikt nie życzył by nikomu takiego cierpienia, jak strata dzieci.
    Jako dziecko( jeszcze nie wiedziałam,ze to jest fikcyjna postać) cały czas myślałam: Czy Hiob jest szczęśliwy jeśli coś wcześniej stracił, a teraz otrzymał podwójnie. Zwłaszcza w przypadku dzieci.
    Nie jest łatwo poddać się Bogu. Bo jeżeli człowiek jest zapatrzony tylko w siebie, to wydaję mu się ze Bóg go tylko unieszczęśliwia.
    I tu jawi się błędne koło: Człowiek sam wie co ma niby lepiej robić, a tak naprawdę jest coraz gorzej”
    I potem klęka na kolanach i prosi Boga,żeby zajął się nim bo już życia ani wiary nie ogarnia.I faktycznie czuje się złamany na duchu bo Go doświadczenia przygniatają i nie może się podnieść. Ja też, jak Hiob byłam zapatrzona w siebie. Nawet w modlitwie, gdy o coś prosiłam. Miało być tak, jak ja chce. A potem bunt,ze tylko nasyła cierpienia. Po części z mojej głupoty. No, ale trzeba ponosić konsekwencje, jak się zrobi, zanim się pomyśli.
    Mogłam posłuchać co pisze sługa Bożego ks. Dolindo Ruotolo:
    Dlaczego zamartwiacie się i niepokoicie? Zostawcie mnie troskę o wasze sprawy, a wszystko się uspokoi. Zaprawdę mówię wam, że każdy akt prawdziwego, głębokiego i całkowitego zawierzenia Mnie wywołuje pożądany przez was efekt i rozwiązuje trudne sytuacje. Zawierzenie Mnie nie oznacza zadręczania się, wzburzenia, rozpaczania, a później kierowania do Mnie modlitwy pełnej niepokoju, bym nadążał za wami; zawierzenie to jest zamiana niepokoju na modlitwę. Zawierzenie oznacza spokojne zamknięcie oczu duszy, odwrócenie myśli od udręki i oddanie się Mnie tak, bym jedynie Ja działał, mówiąc Mi: Ty się tym zajmij.(parafia-skorogoszcz.opole.pl/ciekawe…/110-jezu-ty-sie-tym-zajmij)

    ‎Jednak nie ma co się załamywać. Jezus leczy złamanych na duchu

    ………………………..

    1. Jezus daje nam zbawienie
    Jezus daje pokój nam
    Jemu składam dziękczynienie
    chwałę z serca mego dam

    ref: Jezus siłą mą, Jezus pieśnią mego życia
    Królem wiecznym On, niepojęty w mocy swej
    w Nim znalazłem to, czego szukałem do dzisiaj
    sam mi podał dłoń, bym zwyciężał w każdy dzień

    2. W Jego ranach uzdrowienie
    W Jego śmierci życia dar
    Jego krew to oczyszczenie
    Jego życie chwałą nam
    Coraz bardziej widzę ,że życie bez Jezusa nie ma sensu. faktycznie nie spokojne serce dopóki nie spocznie w Bogu. ja bym to ujęła tak: Nieszczęśliwy człowiek dopóki nie podda się naprawdę woli Boga, a będzie zapatrzony w siebie.
    Pozdrawiam

    #4 DorotaWt
  5. Nie mogę przyjąć cierpienia bez buntu i trwogi ,jeśli nie usłyszę wpierw „Ty jesteś Moim Synem Umiłowanym.” A nawet Syn Umiłowany ,kiedy NADESZŁA JEGO GODZINA i przestał słyszeć te słowa i przestał odczuwać MIŁOŚĆ OJCA „począł drżeć i odczuwać trwogę”.

    Święci przyjmują zło,które do nich przychodzi i akceptują cierpienie.Święta Edyta Stein napisała:” Na­tu­ra ludz­ka, któ­rą Chry­stus przy­jął, dała Mu moż­ność cier­pie­nia i śmier­ci. Na­tu­ra Bo­ska, któ­rą posiadał od­wiecz­nie, nada­ła temu cierpieniu i śmier­ci war­tość nieskończo­ną i moc od­ku­pień­czą. Męka i śmierć Chry­stu­sa po­wta­rza­ją się w Jego Ciele Mistycznym i jego człon­kach. Każdy czło­wiek musi cier­pieć i umierać, lecz jeśli jest ży­wym człon­kiem Mi­stycz­ne­go Cia­ła, jego cier­pie­nie i śmierć na­bie­ra­ją od­ku­pień­czej mocy dzię­ki Bosko­ści Tego, któ­ry jest jego gło­wą. Oto istot­ny po­wód, dla któ­re­go każdy święty tak pra­gnął cier­pie­nia”.

    Problemem jest,że nie jestem świętym w punkcie wyjścia.Dotyka mnie zło,kiedy nie jestem gotowy,kiedy nie słyszę (albo przestałem słyszeć i odczuwać):”Jesteś Moim Synem Umiłowanym”. Nie pozostaje nic innego,jak wpatrywać się w Krzyż Syna Bożego i przyjmować z cierpliwością „pocieszanie”- niestety czasem nadmierne racjonalizacje Wydarzenia Krzyża, podawane przez przyjaciół Hioba.Te nieznośne racjonalizacje są obecne w naszej spsychologizowanej współczesności w postaci pytań :”jak radzić sobie z cierpieniem?”, sformułowań:”co cię nie zabije, to wzmocni”. Ale też nadmiernie i moim zdanie szkodliwie zmienił się w Kościele odbiór doczesności.Kiedyś życie ziemskie w nauczaniu Kościoła było „padołem łez”, drogą przez cierpienia do Niebieskiej Ojczyzny.Obecnie klimat „ja też muszę coś mieć od życia” wyrażający się w pragnieniu samorealizacji,miłego spędzania urlopów w „bogatych” zagranicznych podróżach (nawet osoby duchowne),korzystania z ośrodków odnowy biologicznej (SPA). Funkcjonuje obecnie nie tylko, już i dawniej znane hasło „umiarkowanych” pokutników -„trzeba nieba, trzeba chleba”,ale bardziej otwarte :”mnie też się coś od życia należy”,”żyj i daj żyć innym”

    #5 Leszek Leon
  6. Potrzeba nam mocnego Ducha.Ducha którego byle powiew nie jest w stanie nadłamać.
    Umrzemy,ale z Duchem po tamtej stronie staniemy.
    Prośmy,a otrzymamy.Jak się potkniemy to i wstaniemy.
    DO ŻYCIA.

    #6 Ka
  7. Podziwiam Pana Boga za Jego cierpliwość do mnie .Teraz rozumiem dlaczego tak długo doświadczam tak trudnych wydarzeń w życiu,mimo ,że tak gorliwie prosze Go o zmianę na lepsze.Dziś zrozumiałam ,że On mnie właśnie wysłuchał/wg swojej woli/ abym dostrzegła w sobie tego „złamania na duchu”.Abym całkowicie wyrzekła sie swoich racji i poczucia sprawiedliwości.
    Wierzę, że uzdrawia moje wnetrze.
    Dziękuję Ks Biskupowi za ten komentarz

    #7 Tereska
  8. „Przez doświadczenie owego złamania poczucia wystarczalności własnej pewności i własnej sprawiedliwości i możliwość konfrontacji z Bogiem, Bóg uleczył jego serce”
    Ja bardzo często toczę z Bogiem spór. Moje kryzysy prawie zawsze spowodowane są ucieczką od krzyża, nie akceptacją krzyża. Ostatnio toczę spór z Bogiem na temat Jego darmowej miłości do mnie. Jak to możliwe, że Bóg kocha mnie za darmo? Że niczym nie mogę zasłużyć sobie na Jego miłość? Każde upokorzenie lub sytuację, która mnie niszczy przyjmuję jako nauczkę w domyśle: „karę” za moje grzechy. Bo przecież jak Bóg może mnie kochać kiedy ja nie mogę akceptować mojego brata, czy siostrę którzy są zupełnie inni niż ja, mają swoje poczucie sprawiedliwości wytykają mi błędy, moralizują i wystarczy, że się odezwą, a mnie już cierpnie skóra i mam ochotę zwiać zostawić wspólnotę, która mnie prostuje, żyć sobie spokojnie w poczuciu wystarczalności, własnej pewności i sprawiedliwości zwłaszcza, że na razie w pracy wszystko idzie dobrze. Można by było w końcu odpocząć w domu, w ciepłych kapciach gapiąc się w telewizor, albo robić to co mi się najbardziej podoba, zająć się pomnażaniem pieniędzy, czyli zostawić ten krzyż, który uwiera.
    Jednak Pan Bóg nie pozwolił mi na to dał mi pewną sytuację, którą odczytywałam jako nauczkę w domyśle: „karę” za ten brak akceptacji krzyża, osądzanie innych i w gruncie rzeczy pychę. Ostatnio od paru miesięcy sąsiedzi mieszkający obok mnie w soboty i niedziele puszczali muzykę na ful, a dla mnie to była udręka, nie pomagały prośby, groźby, byliśmy nawet u nich z sąsiadem z góry, poskarżyłam się w spółdzielni mieszkaniowej, ale wszystko na nic. „No tak” pomyślałam „jest kara za moje grzechy, bo przecież nic nie ma za darmo”.
    W moim koślawym wypaczonym myśleniu ciągle tkwi taki zniekształcony obraz Boga: gdyby Bóg mnie kochał za darmo to spełniałby moje plany, dawałby mi wszystko to co ja uznaję dla siebie za dobre, nie pozwoliłby na to żeby mi było źle w życiu, pomógłby w tej sytuacji i odjął krzyż, który w gruncie rzeczy mnie niszczy. Ale ja otrzymałam to złamanie na duchu.
    Uczepiłam się jeszcze ostatniej deski ratunku i zaniosłam sąsiadom przed Świętami Bożego Narodzenia prezent z listem, w którym napisałam, że ta głośna muzyka jest dla mnie udręką i powoduje u mnie stres, że jestem po ciężkiej chorobie i bardzo ich proszę abyśmy razem doszli do jakiegoś porozumienia, jednak jeszcze to trwało dalej i wtedy zaczęłam się modlić: Panie nie mam wpływu na tę sytuację, własnymi siłami, sprytem inteligencją, szukaniem pomocy wszędzie tylko nie w Tobie nic nie zdziałam, Tobie to oddaję, rób co chcesz, ja mogę tylko teraz wpędzić się w jakąś chorobę nerwową.
    Od miesiąca jest jakaś dziwna cisza mam wrażenie, że zmieniło się coś w mieszkaniu obok, nie wiem co, ale jest jakaś zmiana. Po raz już nie wiem który otrzymuję konkretny fakt od Boga, że układanie sobie życia po swojemu poleganiu na swoim poczuciu wystarczalności własnej pewności przynosi skutek odwrotny niż oczekuję, czemu więc jest we mnie jeszcze tyle nieufności wobec Ojca? To jest ta Jego darmowa miłość, kocha mimo, że ja znów Mu nie ufam. Ja jestem osobą, która nie lubi teorii, patrzę na fakty, bo konkretne fakty to mój dialog z Bogiem Ojcem, nie uczucia, odczucia, wrażenia, interpretacje, ale fakty, gdyby nie to pewnie byłabym daleko od Boga, nie wiem czy w ogóle bym istniała.
    Pozdrawiam wszystkich
    Lipka

    #8 Lipka
  9. Pan leczy złamanych na duchu. Czasami potrzeba dużej wiary ja ziarnko gorczycy żeby Pan i uleczył nie tylko ducha, ale i ciało. Pan może wszystko zgodnie z moją/naszą wiarą.
    Jak czytam zawsze Jezus mówił: „zgodnie z Twoją wiarą….”. Wiara – podstawa leczenia wszystkich chorób. Apostołowie też, gdy widzieli wiarę w człowieku, leczyli ich w inię Jezusa.
    Ale czy ja mam taką wiarę iżbym góry przenosił? Czy potrafię zawierzyć siebie Bogu?
    Jezus powierzył siebie Bogu i mimo, że cierpiał, Pan Go uleczył na duchu.
    ——————-
    #6 Ka
    Ładnie napisane 🙂

    #9 chani
  10. Dać się wyszabrować Bogu z samego siebie. Takie wypróżnienie, ogołocenie, pustka to prawdziwa ulga dla każdego grzesznika.
    Zapewne DorotaWt, nie zgodzi się ze mną bo uważam, podobnie jak Biskup Pelczar, że moją własnością ukrytą w moim sercu jest tylko mój grzech. Ta nicość jest ulubionym pokarmem mojego ducha.
    Nikt normalny nie wpuści do swojego skarbca/serca/ szabrownika/złodzieja/, a tym bardziej nie będzie patrzył, jak go okrada.
    Dlatego to Bóg różnymi sposobami próbuje dotrzeć do każdego z nas ze swoim Duchem. Przychodzi po mój „skarb”, po mój grzech. Przychodzi po mojego ducha/grzeszna natura/, by ukrzyżować go na swoim krzyżu.
    Pamiętam moje cierpienie za każdym razem, gdy w czasie mojej nieobecności ktoś posprzątał po mnie. Załamał mojego ducha. Dziś widzę jak bardzo potrzebne mi było takie złamanie. Uśmiecham się widząc siebie w zaciekłej obronie swoich skarbów. Oj wiele lat bronił się mój duch przed tak wielkim „Szabrownikiem”.
    To prawda, że wystawiałem za drzwi swojego kamiennego serca swoje grzechy, ale sam chowałem się w najciemniejszym kącie swojego bunkra.
    Dzisiaj jest już otwarty lufcik, którym dociera do mnie świeży Duch, boży Duch. Tym niedomkniętym lufcikiem, tym pęknięciem, tym złamaniem jest mój krzyż. Mam już dość samego siebie. Swojego smrodu. Poczułem zapach świeżego powietrza. Woń Ducha Świętego, który pozwala oddychać pełną piersią w każdym czasie.
    Dzisiaj już nieustannie otwarte jest moje okno na boże życie we mnie.
    Pragnę w nim żyć i w nim umierać.
    Pozdrawiam i zachęcam wszystkich by nie lękać się tak wielkiego „Szabrownika” i otworzyć przed nim swoje lufciki.
    On wywietrzy każdego demona w nas.
    janusz

    #10 baran katolicki
  11. Serce zaimpregnowane wyniosłością, dumą – religijną, narodową – jak sztucznymi warstwami ochronnymi – „myśli” subiektywnie; jestem zintegrowane i szczęśliwe. I tu szaber szatana jest jak z automatu 24h/ na dobę: ( …do chwili upadku – większego czy mniejszego – z Bożego dopustu.
    Paradoksalnie upadając; to serce roztrzaskuje nie „mięsień sercowy”, ale skorupy i warstwy, pozornie ochronne (prestiż, majątek, dobre imię, funkcję etc.)., które de facto nie dawały sercu bić, żyć.
    Mądrość Boża wie, kiedy czas i pora na dopuszczenie upadku i rozpoczęcie leczenia.
    Już zdjęcie warstw zakłamania jest Bożą pielęgnacją serca.
    Sursum corda. JHS.

    #11 Jacek Wieloryb
  12. #10,Baran Katolicki
    Tak, masz rację.
    Jeszcze się nie zgadzam co do tego biskupa Pelczara.
    Jak przeczytam to, co napisał, będę miała jaśniejszy obraz i może zrozumiem jego styl pisania.
    Pozdrawiam

    #12 DorotaWt
  13. #8 Lipka
    Witaj , dawno Cie było.
    Jak zwykle konkretne świadectwo, fakty.
    Można się od Ciebie uczyć, jak żyć Ewangelią .

    serdecznie pozdrawiam

    #13 Tereska
  14. … dawno mnie nie było…
    szara rzeczywistość widocznie się o mnie upomniała. Bywa i tak
    Słowa Ks. Biskupa są ostatnimi czasy takim promyczkiem. Gdy mi źle, to czytam. Psalmy i bloga. Czasem coś więcej.
    Taka się pusta „w środku” zrobiłam – ale „… Pan uzdrawia złamanych na duchu…” wierzę, że będzie dobrze.
    Pozdrawiam ze Wsi

    #14 Baba ze Wsi
  15. cóż to za Bóg, który wykorzystuje los człowieka dla swoich celów? Słuchaj Szatanie odbiorę Hiobowi wszelką chwałę na ziemi żeby pokazać mu Jego złamane wnętrze. Bóg szabrownik ??? Człowiek pionek w rozgrywce na wyższym poziomie???
    a tak z innej strony czytając komentarze, chyba Bóg utwierdził gwiazdy i nadał im imiona, jest świat fizyki ludzkie ciało, ale też i świat ducha, który pozwala nam widzieć każdą zmarszczkę wygładzoną, cierpienie ukojone, łzę otartą. Jest świat społecznych relacji, gdzie jak ktoś jest szabrownikiem, to w imię miłości bliźniego potrzeba sprawiedliwości, bo moje życie ma większą wartość niż tego kto go nie szanuje i zakłóca mi spokój, ale to wszystko mało istotne – perspektywa , którą mało rozumie Hiob zwie się odkupieniem, Bóg zakłada własną śmierć by wszystko na nowo zrodzić do życia , perspektywa wieczności miłosierdzia i przebaczenia oraz pojednania, aż mnie ciekawi ilu tam będzie agentów ruskich, synów i córek oprawców stalinowskich i innych szabrowników którzy zgotowali nam taki a nie inny los, gejów,pedałów no i czy dla takiego grzesznika zuchwałego jak ja znajdzie się tam miejsce, dla którego ze względu na wybory życiowe nie ma tu na ziemi z ust kapłańskich przebaczenia. A tak z innej strony czy zakładasz śmierć ? nawet jak ją uwzględniasz ona nie jest żadną odpowiedzią , przedłużasz życie, płynie i leci a ona przychodzi, a On jest podobno zwycięzcą śmierci i Szatana . zapewne pytasz jak, skoro życie upływa i coraz bardziej szare i zmarszczek przybyło , wstań i zawalcz o wolność Tomku we własnym domku, Pan zwyciężył pokonał, umarł, przestań jak biskup grzebać się we swoim złamanym życiu, wstań, rozmyślać nad kondycją, złamaniem\, jest słaba wyjdź i zacznij biegać, poczuj zimno dogorywającej zimy, wolność, miłość

    #15 pawelpiotr
  16. Mam takie pytanie z racji zbliżającej się kolejnej niedzieli synodalnej Diecezji Siedleckiej:
    Po co mamy rozważać Pismo Święte skoro kościół uczy, że Bóg najpełniej jest w Eucharystii?

    #16 chani
  17. Św. Paweł nazywa patriarchę Abrahama „Ojcem wszystkich wierzących”,
    ponieważ był on pierwszym, który odebrał obietnicę przyjścia Zbawiciela i
    wierzył we wszystko, co mu Bóg przyobiecał, a nawet w to, co się sprzeciwiało
    nadziei. Święty apostoł pragnie przez to wykazać, jak nadzwyczajna była wiara
    tego patriarchy, ponieważ on pierwszy wierzył obietnicom Bożym; z powodu
    swej wiary zasłużył na przydomek „Ojca wszystkich wierzących” i dostąpił tej
    łaski, że Pan nadał mu specjalny znak tejże wiary, tj. obrzezanie, dzięki czemu
    stał się sprawiedliwym.
    Ale nasza wzniosła Królowa Maryja zasługuje w jeszcze większym stopniu na to,
    aby być NAZWANĄ MATKĄ WIARY I WSZYSTKICH WIERZĄCYCH i żeby na czele
    wszystkich wiernych nieść w łasce sztandar wiary. Patriarcha Abraham był
    pierwszym według porządku czasu i z powodu jego wiary obrano go ojcem i
    głową narodu izraelskiego. Ale wiara Maryi była pod każdym względem
    cudowniejsza i dzięki temu jest Ona pierwsza w porządku godności.
    Albowiem JEST RZECZĄ TRUDNIEJSZĄ I BARDZIEJ NIEPRAWDOPODOBNĄ, ŻE MATKĄ MOŻE
    SIĘ STAĆ DZIEWICA, NIŻ ŻEBY STAŁA SIĘ NIĄ MĘŻATKA NIEPŁODNA I W PODESZŁYM WIEKU;
    A JEDNAK PATRIARCHA ABRAHAM NIE BYŁ TAK PEWNYM TEGO, ŻE SPEŁNI SIĘ JEGO OFIARA Z SYNA IZAAKA, JAK PEWNĄ BYŁA MARYJA, ŻE NAJŚWIĘTSZY SYN RZECZYWIŚCIE ZOSTANIE
    JEJ OFIAROWANY. MARYJA WIERZYŁA WE WSZYSTKIE TAJEMNICE I POKŁADAŁA W BOGU SILNĄ UFNOŚĆ, wskazując tym sposobem całemu Kościołowi, jak należy wierzyć w Boga i w całe
    dzieło Odkupienia. Uznając w Najświętszej Pannie tę wiarę, widzimy w Niej
    także Matkę wierzących i wzór wiary katolickiej i świętej nadziei.
    Zbawiciel nasz i Nauczyciel, Jezus Chrystus, właśnie, dlatego że był Bogiem i że
    najświętsza Jego Dusza zażywała najwyższej szczęśliwości, nie posiadał wiary i
    dlatego nie mógł ani spełniać tej cnoty, ani uczyć jej swoim przykładem. Czego
    jednak Pan nasz nie mógł sam uczynić, to dopełnił przez swą Najświętszą
    Matkę, uczyniwszy Ją Matką i najwspanialszym wzorem wiary dla swego
    świętego Kościoła. Uczynił tak, aby ta najwyższa Pani i Królowa w dniu Sądu
    Ostatecznego mogła obok swojego Syna wziąć udział w osądzeniu i potępieniu
    tych wszystkich, którzy nie wierzyli, chod tu na świecie był im dany tak wzniosły
    przykład wiary…

    #17 Jurek
  18. Brzdąkający na gitarze mężczyzna wybijał sobie rytm,
    uderzając stopą w znoszonej tenisówce o deskę surfingową, bardziej recytował słowa, niż je śpiewał:
    „Śmiało i mocno zabijcie w dzwony,
    Niech wszystkich poturbowanych połączą się tony,
    W muszlach bez skazy panują ciemności –
    To przez pęknięcia wpada nieco jasności…”

    Właśnie czytam powieść, w której są te słowa. Skojarzyły mi się z komentarzem do tej niedzieli,
    bo
    „…potrzeba doświadczenia złamania czegoś we własnej egzystencji, by doświadczyć tego, że to Pan leczy złamanych na duchu. Nie jest to łatwa nauka (prawda), ale konieczna dla nas grzeszników, byśmy poznali Boga i mogli wyznawać:

    Nasz Pan jest wielki i potężny, a Jego mądrość niewypowiedziana”. /Ks.Biskup/
    Tak, nie chcę bać się pęknięcia, złamania…

    #18 Miriam
  19. Błogosławiony papież Pius IX, Matki Bożej Dobrego Sukcesu i Proroctwo Spełnione!
    W dniu 7 lutego wspominamy wielkiego Papieża Piusa IX! To był Papież, który miał taka instrumentalna rolę w życiu Ks. Księdza Bosko. Papież Pius IX, poprosil Go: „Zapisz te marzenia i wszystko inne już mi powiedziałes, drobiazgowo, a w ich naturalnym sensie.” Pius IX widział marzenia Johna jako dziedzictwo dla tych, ktorych John pracował i inspiracje dla tych, którym służył.Towarzystwo Salezjańskie jest głęboko wzbogacone o ten wniosek, jakoze Ksiądz Bosko zaczął później pisać Wspomnienia Oratorium.
    Pisałem na temat Matki Bożej Dobrego Sukcesu na tym blogu w przeszłości. Cóż to było w roku 1634, że przewidywane wydarzenia za życia papieża Piusa IX! To było ponad 200 lat wcześniej zanim papież Pius IX objął urząd! Poniżej znajduje się podsumowanie proroctwa Matki Bożej w Quito:
    Dane dla dobra twojej duszy, jest podsumowanie Kościoła Katolickiego, oficjalnie zatwierdzonych przepowiedni podane przez Najświętszej Maryi Panny Jej tytułem “Matki Bożej Dobrego Sukcesu (1634 AD) w Quito, Ekwador. Dziewica Maryja oświadczyła, że wiele ważnych i złowieszczych wydarzeń przepowiedziała, że pojawiają się blisko 20 wieku.
    Najświętszej Maryi bezblednie przewidywane wydarzenia w życiu przyszłego Papieża Piusa IX, których nie można zaprzeczyć, miało miejsce.
    Proszę zobaczyć słowa Matki Bożej Dobrego Sukcesu podane w 1634 AD, dotyczących papieża Piusa IX poniżej:
    W dniu 8 grudnia 1634 roku w święto Niepokalanego Poczęcia, trzech Archaniołów i ich Królowa pojawiła się Matce Mariannie. Święty Gabriel trzymał puszkę wypełnioną Hostia, która wyjaśniła Najświętsza Maryja:
    „To oznacza Najswiętszy Sakrament Eucharystii, które będą rozprowadzane przez moich księży katolickich do wiernych chrześcijan należących do Stolicy rzymskiej, katolickiego i apostolskiego Kościóła, którego widzialną Głową jest Papież, Król chrześcijaństwa. Jego papieska nieomylność (będzie) ogłosi dogmat Wiary przez tego samego papieża wybranego by ogłosić dogmat o tajemnicy Moim Niepokalanym Poczęciu. On będzie prześladowany i więziony w Watykanie przez niesprawiedliwego uzurpacji Papieskiej Stanu przez nieprawości, zawiści i chciwości ziemskiego monarche „.
    Ten święty papież był oczywiście Błogosławiony Pius IX, który spełnił wszelkie prognozy wykonane przez Matkę Bożą. Jego ciało niedawno ekshumowane, cudownie zachowane został znalezione w grobie, gdzie leżał przez ponad sto lat. Jego twarz nadal wykazywała uderzające spokój w śmierci.

    #19 Jurek
  20. #,15PawelPiotr
    Czy tu uważasz, ze dzieci oprawców stalinowskich nie mogą iść do nieba??
    Tak samo z osobami homoseksualnymi. Nie jest powiedziane, że nie trafiają do nieba.
    Kwestia jest tylko jaki prowadzą styl życia. Czy żyją świadomie w grzechu, czy nie. A On jest zwycięzcą Szatana. Skoro diabeł jest taki mocny, to dlaczego cyka sie imienia Jezusa i Maryji. Właśnie przede wszystkim Maryji?
    Hiob to uniwersalna postać. Nie ma człowieka na ziemi, którego by nie dotknęło jakieś zło. Czy to fizyczne czy duchowe. Czasami oliwę do ognia dolewają ludzie. Kto kazał zlorzeczyc Bogu, Hiobowi. Jego własną żona. Na szczęście Hiob tu wyszedł obroną ręką.
    Zastanawiam się, czy osoby które z całego serca nienawidzą Boga, chcieliby Go oglądać po śmierci. Wątpię bo to była męka dla nich.
    Pozdrawiam

    #20 DorotaWt
  21. #15 pawelpiotr.
    Bóg „szabrownik” to mój pomysł.
    Zauważ, że w cudzysłowie to ująłem. Pytasz co to za Bóg? Wyobraź sobie staruszka ze smoczkiem w ustach. Lata poleciały, a on nadal ssie z pustej piersi. Przypominam sobie, ileż to wysiłku kosztowało wyszabrowanie takiego smoczka swoim synom. Nawyk czy nałóg niepotrzebny wcale a z czasem śmieszny i szkodliwy.
    Podobnie jest z naszymi grzechami, do których przywykliśmy i bez których życie nie cieszy.
    Za żadne skarby sami z siebie nie jesteśmy wstanie uwolnić się od grzechów, a co dopiero zrezygnować ze swojej, grzesznej natury.
    Jak najbardziej potrzebujemy bożego „szabrowania” w naszych dziecinnych/kamiennych/ sercach, gdzie niedojrzały duch robi z nami, co chce.
    Pozdrawiam
    janusz

    #21 baran katolicki
  22. #17 Jurek.
    Skąd to wziąłeś: „Zbawiciel nasz i Nauczyciel, Jezus Chrystus, właśnie, dlatego że był Bogiem i że najświętsza Jego Dusza zażywała najwyższej szczęśliwości, nie posiadał wiary i dlatego nie mógł ani spełniać tej cnoty, ani uczyć jej swoim przykładem”.
    Jeśli nie wierzył, to jak nam w wierze przewodzi?
    Coś tu nie gra tak jak trzeba.
    Pozdrawiam
    janusz

    #22 baran katolicki
  23. #8 lipka.
    Pan/Jezus Chrystus/ zmienił dla ciebie twoich sąsiadów, ale czy zmienił ciebie?
    Nie masz pojęcia, ile mi się nie podoba wokół mnie. Ile nie jest po mojemu. Ile mi szkodzi. Jak wiele mnie „denerwuje”.
    No ale jakby wszystko było po mojemu, to po co mi się nawracać. Po co mi nowe życie, gdy stare wystarczy podreperować.
    Nie pamiętam gdzie to usłyszałem, że jeśli cały świat wokół mnie nawróciłby się dla mnie, to i tak nic mi to nie pomoże w moim nawróceniu.
    Musimy pękać od własnego środka.
    Pękać dla innych nie dla siebie.
    Pozdrawiam
    janusz

    #23 baran katolicki
  24. Bóg zapłać Księże Biskupie za błogosławione Słowo, które nas uradowało.
    Legnica dość daleko jak dla nas na razie.
    Dziękujemy za zaproszenie, a za prezent płacimy wspólną modlitwą naszej gromadki.
    Pozdrawiam
    janusz

    #24 baran katolicki
  25. #16 chani,
    Kościół uczy tak:
    – Słowo i Eucharystia tak ściśle przynależą do siebie,
    że nie można zrozumieć pierwszego bez drugiej:
    słowo Boże staje się sakramentalnym ciałem w wydarzeniu eucharystycznym.
    Eucharystia otwiera nas na zrozumienie Pisma Świętego,
    tak jak Pismo Święte oświeca i wyjaśnia tajemnicę eucharystyczną.
    Faktycznie, jeśli nie uzna się, że Pan jest realnie obecny w Eucharystii,
    rozumienie Pisma pozostaje niepełne.
    Dlatego „Kościół zawsze otaczał i pragnie otaczać słowo Boże i misterium eucharystyczne
    tą samą czcią, choć nie tymi samymi oznakami kultu.
    Idąc za przykładem swego Założyciela,
    nigdy nie zaprzestał sprawowania Paschalnego Misterium,
    lecz gromadził się, aby czytać to, *co było o Nim we wszystkich pismach* (Łk 24, 27),
    oraz urzeczywistniać dzieło zbawienia
    przez sprawowanie pamiątki Pańskiej i sakramentów” (Verbum Domini 55)
    – Na temat sposobu, w jaki należy odnosić się
    zarówno do Eucharystii, jak i słowa Bożego, św. Hieronim pisze:
    „Czytamy Pisma Święte.
    Myślę, że Ewangelia jest ciałem Chrystusa;
    myślę, że Pisma Święte to Jego nauczanie.
    A kiedy On mówi:
    *Jeżeli nie będziecie jedli Ciała Syna Człowieczego ani pili Krwi Jego* (J 6, 53),
    to chociaż te słowa można rozumieć w odniesieniu do Tajemnicy [eucharystycznej],
    niemniej jednak ciało Chrystusa i Jego krew
    są prawdziwie słowem Pisma, są nauczaniem Bożym.
    Kiedy obcujemy z Tajemnicą [eucharystyczną], i upada okruszyna,
    czujemy się zagubieni.
    Kiedy zaś słuchamy słowa Bożego i do naszych uszu przenika słowo Boże oraz ciało Chrystusa i Jego krew,
    a my myślimy o czym innym, na jakież wielkie niebezpieczeństwo się narażamy?”.
    Chrystus, rzeczywiście obecny pod postaciami chleba i wina,
    w analogiczny sposób jest obecny w Słowie głoszonym w liturgii. (VD 56)

    🙂

    #25 julia
  26. Chrystus nie miał wiary, bo jest ona przeświadczeniem o rzeczach niewidzalnych.
    On miał PEŁNĄ WIEDZĘ.
    I mając tę wiedzę był twórcą i nauczycielem wiary.

    „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: KTO SŁUCHA SŁOWA MEGO I WIERZY w Tego, który Mnie posłał, ma życie wieczne i nie idzie na sąd, lecz ze śmierci przeszedł do życia.”
    (J 5,24)

    „Powiedział mu po raz trzeci: «Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie?» Zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: «Czy kochasz Mnie?» I rzekł do Niego: «PANIE TY WSZYSTKO WIESZ, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego Jezus: «Paś owce moje!”
    (J 21,17)
    Tak myslę.
    A Jego i nasz Matka byla wzorem najwyższej, najdoskonalszej wiary, płynacej z pelnego zaufania Bogu. Ewa

    #26 Jurek
  27. Wiem, że problemy i cierpienia jakie spotykam w życiu, są narzędziem w rękach Ducha Świętego.
    Jestem przez te narzędzia kształtowana w rozwoju duchowym. To właśnie problemy zmuszają do polegania na Bogu, a nie na sobie samej. Wtedy szukam pomocy tylko u Niego. Modlitwa jest bardziej szczera i autentyczna. Przechodząc przez ciężkie chwile, uczę się o Bogu tego, czego nie dowiedziałabym się żyjąc bez większych trosk.
    Niejednokrotnie to Bóg staje się wszystkim co mam. Wierzę,że wszystko co dzieje się w moim życiu nie pojawia się bez Bożego przyzwolenia. To dla mego dobra, nawet wtedy, gdy inni uważają moje problemy za tragedię i sytuację bez wyjścia.
    Jesteśmy podobni do klejnotów obrabianych przez jubilera.
    Każdy życiowy problem, to szansa na kształtowanie charakteru.
    Bóg przeprowadził swego Syna: przez samotność, pokusy, napięcie psychiczne, niezasłużoną krytykę, odrzucenie.
    Jeśli Bóg pozwolił tego doświadczyć swojemu Synowi, dlaczego miałby zachować nas?
    Boży plan dla mnie jest dobry. Bez względu na to co się dzieje, mogę cieszyć się Bogiem, Jego miłością, mądrością, opieką, mocą.
    To proces powolny.
    NIE -drodze na skróty.

    #27 Mirosława
  28. #25 julia
    Dzięki.
    Nie wiem dlaczego, ale mnie bardziej „wciąga” czytanie Pisma Świętego (zwłaszcza Listów Piotra, Pawła, Jakuba i Jana) niż Eucharystia.
    Jak pierwszy raz czytałem Pismo, to się troszkę denerwowałem na siebie i przerywałem, bo tam są takie dziwne nazwiska osób i nie mogłem je przeczytać.
    A teraz, gdy czytam Nowy Testament, to On mnie po prostu „wciąga”.
    Nie wiem dlaczego, ale tak jest.
    Według mnie jak się wczytać w Pismo, to znajdziemy tam głębszy sens całego nauczania Jezusa (jakby czasami Paweł wyjaśniał Jego nauczanie).

    #28 chani
  29. # 14 Baba ze Wsi
    Czytasz psalmy i bloga…
    Może zainteresuje Ciebie zamieszczony w sieci tekst:
    „Atanazy Wielki:List do Marcelina o interpretacji psalmów”.
    Cytuję fragment pkt.30-„Trzeba więc dziecko,aby każdy czytelnik tej księgi czytał naprawdę wszystkie obecne w niej tchnienia Boże i czerpał z nich jak z owoców raju korzyść,której- jak sam widzi-potrzebuje.Jestem bowiem przekonany,że w tego rodzaju słowach tej księgi jest wymierzone i ujęte całe życie ludzi,władze duszy i poruszenia myśli,i że niczego więcej można w ludziach znaleźć…”
    Pozdrawiam.

    #29 Mirosława
  30. #26 Jurek.
    Piszesz, że „Chrystus nie miał wiary, bo jest ona przeświadczeniem o rzeczach niewidzalnych.
    On miał PEŁNĄ WIEDZĘ.
    I mając tę wiedzę był twórcą i nauczycielem wiary”.
    Jakoś ta twoja pewność nie potrafi dotrzeć do mnie, bo jeśli w swojej ludzkiej naturze wiedział wszystko, włącznie ze swoim zmartwychwstaniem, to ja wysiadam i szukam innego Boga. Proszę nie mieszać w Jezusie Chrystusie natury boskiej z naturą ludzką.
    Oczywiście, że nie jesteśmy w stanie ogarnąć tej tajemnicy.
    A jeśli chodzi o Maryję to Ona urodziła człowieka. Człowieka z poranioną ludzką naturą, która dzięki wierze Nazarejczyka/Jezus Chrystus/ i mocy Ducha Świętego nie uległa żadnej pokusie. Choć była grzeszna to grzechu nie popełniła.
    Tak ja to widzę w wierze.
    janusz

    #30 baran katolicki
  31. Moje „złamania” dzięki Ewangelii są dla mnie skarbem.Gdy stawiam siebie, moje plany, moją pozycję ponad drugim, mam się do czego odnieść,mogę przypomnieć sobie fałszywość takiej postawy, takiej drogi.
    Gdy Bóg stawia obok mnie kogoś, kto te moje plany krzyżuje, wiem, że ta osoba jest mi potrzebna, chociaż uciążliwa.
    Pomaga mi to w rozwiązywaniu codziennych spraw , bo nabieram dystansu do siebie, uważniej słucham ludzi, łatwiej znajduję pozytywne rozwiązanie.
    Przekonałem się też, że jeśli nie po mojemu to nie oznacza automatycznie źle. Jest to olbrzymi ładunek wewnętrznej wolności!

    #31 grzegorz
  32. #23
    Drogi baranie katolicki, Bóg wie ile niewygód i cierpienia mogę znieść, akurat tę sytuację mi zabrał. Bóg zna moją historię, zna mnie lepiej niż ja siebie. Czy wydaje Ci się, że od pewnego momentu można się nawrócić i już do końca życia żyć tak jak powinien żyć prawdziwy chrześcijanin? Że Bóg mnie nawróci i ja już nie potrzebuję więcej do końca życia nawrócenia? Piszesz: „Musimy pękać od własnego środka. Pękać dla innych nie dla siebie”, i masz rację, ale spróbuj to robić o własnych siłach, na pewno wpadniesz w nerwicę, po którymś razie.
    To pękanie od środka (jeśli oczywiście Chrystus mnie do tego uzdalnia) to dla mnie nieustanne proszenie innych o wybaczenie, za sądy za złe myśli o nich, zwłaszcza tych, którzy mnie upokorzyli czy zawinili wobec mnie. Zdarza się, że nie mogę przez jakiś czas tego zrobić, nie jestem do tego zdolna, mam twarde serce i nie mogę się przemóc i to jest znak, żeby prosić Chrystusa: „ulituj się nade mną bo jestem grzesznikiem” i wtedy On pomaga, daje skruszone serce. Prosiłam o wybaczenie innych setki razy, ale moja historia i grzech, który jest we mnie (grzech pierworodny) sprawia, że kolejny raz kiedy przychodzi zetknąć się z drugim, który jest trudny, upokarza mnie, czy moralizuje, albo ma wieczne pretensje, albo mnie krzywdzi reaguję tak samo: UCIECZKA OD KRZYŻA, sądy itd. Dlaczego Bóg według Ciebie: mnie nie nawraca? Wręcz przeciwnie On mnie nawraca do Siebie, a jak? poprzez te sytuacje pokazuje mi, kim jestem, że grzech mój jest zawsze przede mną. Bo jeśli tylko zaczynam myśleć o sobie dobrze, to się cofam w nawróceniu i wynoszę ponad innych, a tak wiem kim jestem, Pan Bóg musi poprzez te sytuacje mi pomagać i pokazywać, że nie jestem lepsza od nikogo, że to On jest Bogiem, nie ja, ustawia mnie na właściwym miejscu i pokazuje DARMOWĄ MIŁOŚĆ do grzesznika, bo ”umarł za nas kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami”. Może gdyby mi nie pomógł w tej sytuacji o której pisałam w taki sposób, to na pewno pomógł by w inny, ALE POMÓGŁ, a że odjął krzyż, to sam wiedział dlaczego, ja nie wiem, może bym się załamała nerwowo. Wiesz kim jesteśmy? NIC PLUS GRZECH to są słowa św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Jeśli tego nie przyjmuję, to nic nie wiem o nawróceniu, zawsze będę innych pouczać, osądzać i pozostawać w swoim przekonaniu, że to inni powinni się nawracać.
    Pozdrawiam serdecznie
    Lipka

    #32 Lipka
  33. #26 Jurek
    Pozwól, że się wtrącę.
    Chrystus miał wiarę i to wiarę najdoskonalszą. To, że wszystko o wszystkim wiedział nie znaczy to, że nie miał wiary.
    Wiara dana Mu była od Ojca i Ducha Świętego. To właśnie ten Duch sprawiał, że Jezus znał myśli innych.
    Dzięki wierze my poznajemy Boga i Chrystusa.
    To On mam przewodniczy w wierze i ją udoskonala.
    To On też miał chwilę zwątpienia w Ogrójcu mówiąc „Ojcze, oddal ode Mnie ten kielich…” i dodaje zgodnie ze swoją wiarą: „…ale nie Moja, lecz Twoja wola niech się stanie”.
    Jakby mógł przecież Jezus modlić się bez wiary?
    Autor Listu do Hebrajczyków pisze tak:
    „Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby4 i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości”.

    #33 chani
  34. #32 Lipka.
    Bóg wie na ile Cię stać. Ile udźwigniesz swoimi siłami. Bóg Cię zna, ale Ty nie poznałaś jeszcze siebie.
    Z tego co słyszałem o Tobie tu na blogu, widzę kobietę w podeszłym wieku, która w swojej religijności próbuje jakość nieść swój krzyż i z tego powodu cierpi. Cierpi oczywiście dla Boga.
    Kochana Lipko /proszę mnie dobrze zrozumieć/, tu nie chodzi o znoszenie w swoim życiu jakich tam niewygód.
    Bóg nie pragnie patrzeć na nas jak na religijnych wielbłądów w Kościelnej karawanie, które obciążone aż po krzyż ledwie idą po pustyniach tego świata.
    Oczywiście tak możemy być widziani/odbierani/ w oczach innych, ale chodzi, by inni widzieli nie moje zmaganie, nie mój wysiłek, nie moją wytrzymałość, nie moją harówkę, itd. Ten świat powinien zobaczyć nie mnie samego, lecz Chrystusa/cały Kościół/ razem ze mną. To nie ja dźwigam swój krzyż, lecz jestem niesiony przez ten krzyż.
    Na pewno śpiewasz „Chwalebny krzyż zmartwychwstałego Pana”. Chodzi o taki krzyż w swoim życiu. Jeśli choć raz zobaczysz twoje cierpienie ukrzyżowane mocą wiary Kościoła to już nigdy nie będziesz pragnęła zejść a tym bardziej uciec od własnego krzyża. Kto Krzyż odgadnie ten nie upadnie w boleści sercu zadanej.
    Twój krzyż to krzyż paschalnego Pana, już bez ościenia śmierci, bez cierpienia.
    Przepraszam za pouczający ton tego postu, ale jeśli zapragniesz i będziesz częściej na blogu Księdza Biskupa to poznasz, że to co piszę, to nie jest tylko moja teoria.
    Lipka, jest taki moment w życiu każdego grzesznika, kiedy ma dość samego siebie. W sobie widzi tylko swój grzech swoją nicość i w tedy albo się nawraca/wraca z powrotem do Ojca/, albo pełznie przygnieciony swoją nicością/grzech/ coraz dalej ku przepaści.
    Tak uważam i widzę po sobie, że prawdziwe nawrócenie to właśnie ten moment w życiowej historii każdego człowieka.
    Tak przynajmniej jest ze mną.
    Do pewnego momentu dźwigamy swój krzyż i idziemy za Chrystusem/Kościołem/ na przód, a od pewnego momentu jesteśmy niesieni przez Kościół w drogę powrotną. Kierunek nawrócenie jest zawsze ten sam. Z powrotem.

    #34 baran katolicki
  35. #34 Januszu,
    już mógłbyś sobie darować ten „podeszły wiek”…
    🙁

    #35 julia
  36. #34
    Piszesz: „Jeśli choć raz zobaczysz twoje cierpienie ukrzyżowane mocą wiary Kościoła to już nigdy nie będziesz pragnęła zejść a tym bardziej uciec od własnego krzyża”. Był taki czas w moim życiu, że tak właśnie zobaczyłam własne cierpienie i to była choroba: rak piersi, chemia, dwie operacje i rok chodzenia na kroplówkę do szpitala co dwa tygodnie, ciągłe wymioty, brak włosów na głowie, ból. Kobiety, które spotykałam w szpitalu załamywały się, nie dawały rady, a ja mój krzyż widziałam jako chwalebny, byłam uśmiechnięta i wdzięczna Bogu za moje życie, że w tym krzyżu jest ze mną blisko i to nie pochodziło ode mnie, to było tak jak piszesz: „cierpienie ukrzyżowane mocą wiary Kościoła”, ale niestety nie zgadzam się z tobą, że teraz już nigdy nie będę pragnęła zejść czy uciec od krzyża.
    Do końca życia nigdy nie będę pewna siebie, życie jest walką z demonem, który jak lew ryczący szuka kogo by pożreć i ma swoje sposoby.
    Bóg ma swoją pedagogię i pokazuje jak jestem słaba, wystarczy drobne cierpienie, nie porównywalne z tamtym, upokorzenie albo jakaś niewygoda i reaguję właśnie tak jak pisałam ucieczką od krzyża i to upokarza mnie wobec innych, poskramia moją PYCHĘ.
    To Bóg wybrał mnie a nie ja Jego i robi ze mną historię, która mam nadzieję doprowadzi mnie do Niego.
    Jeśli uważasz, że nigdy nie zejdziesz i nie będziesz uciekał od krzyża ponieważ doświadczyłeś go jako chwalebny to uważaj, bo demon istnieje. Oczywiście ta sytuacja kiedy krzyż okazuje się krzyżem chwalebnym jest błogosławieństwem, bo w trudnych chwilach mogę do tego wracać i widzieć, że tu był na pewno Jezus Chrystus.
    Nie wiem nic o twoim doświadczeniu krzyża (pewnie jest trudne), rzeczywiście rzadko ostatnio bywam na blogu, a najbardziej do mnie przemawiają konkretne fakty. Nie potrafię pisać o czymś ogólnie, teoretycznie potrzebuję konkretnych faktów bo to mnie katechizuje.
    Uwierz mi, że tak myślałam jak ty: odgadłam krzyż, Bóg był ze mną, byłam niesiona przez krzyż, wszyscy to widzieli, nigdy już od krzyża nie ucieknę. Guzik prawda.
    To moje doświadczenie było po to aby także pomóc innym, ale dziś złamanego grosza nie dam za siebie. Zrozum, że ta walka, zmaganie są potrzebne aby nie wynosić się nad innych, to też pomaga innym.
    Wielu tych co myśleli, że są wolni od czegoś, że teraz już są blisko Boga upadło z hukiem. Mnie też pomaga kiedy inni odpowiadają na usłyszane słowo na eucharystii i dzielą się swoimi trudnościami bo wtedy widzę, że to jest miejsce dla mnie, inni przeżywają to co ja, zmagają się i dzielą się tym jak Bóg interweniuje w ich życiu.
    Piszesz: „Widzę kobietę w podeszłym wieku, która w swojej religijności próbuje jakość nieść swój krzyż i z tego powodu cierpi. Cierpi oczywiście dla Boga”. Uśmiechnęłam się czytając ten tekst, nie zrozumiałeś mnie kompletnie, daleka jestem od noszenia krzyża o własnych siłach, żeby się Bogu podobać, wręcz przeciwnie, zniechęcam się kłócę się z Bogiem, a On zawsze wychodzi mi naprzeciw, inicjatywa pochodzi zawsze od Niego.
    Pozdrawiam

    #36 Lipka
  37. #36 Lipka.
    „Do końca życia nigdy nie będę pewna siebie, życie jest walką z demonem, który jak lew ryczący szuka kogo by pożreć i ma swoje sposoby”.
    Moje życie dzisiaj przestało być polem walki z demonem. To nie boży front jest moją historią. No bo jak tu walczyć z samym sobą. Pewnie powiększą się Twoje oczy ze zdziwienia, gdy zobaczysz właśnie całą prawdę o sobie. Ja zobaczyłem siebie i tego widoku nie mogę zapomnieć. Tym lwem ryczącym, który szuka, kogo by tu pożreć, jestem ja sam. Tak, mam konkretne fakty, które o tym świadczą. Tym demonem jest mój „stary człowiek” we mnie. Nie masz pojęcia jak on ryczy na innych, jak się wcieka, jak pożera wszystko, co się rusza na jego drodze. O tym wie dobrze „moja” żona, wiedzą moi synowie. Sąsiedzi i znajomi pewnie również słyszą ten ryk głodu samego siebie.
    Nie wiem jak Ty, ale ja dzisiaj potrzebuję krzyża, potrzebuję ukrzyżowania, uśmiercenia tej bestii w sobie. Nie mam już złudzeń co do siebie samego. Poza krzyżem jestem demonem, który czai się jak lew by pożreć z rykiem wszystko wokół siebie. Proszę stawić się nieco w mojej sytuacji.
    Tyle razy tu wspominałem o moim chwalebnym krzyżu nie po to, by się nim chwalić, lecz by być tak widzianym przez innych. Bo tylko tak ukrzyżowany jestem bezpieczny dla innych.
    Lipka, mam dobrze, bo na różne sposoby poprzybijał moje członki Stwórca wiedząc doskonale, co jest dla mnie dobre.
    Takim błogosławionym krzyżem, którym wiele razy uratował innych przed moim „starym człowiekiem” jest właśnie Piotr. Jego głębokie porażenie jest bardzo dobrym miejscem, jest niebem, gdzie ten lew ryczący milknie, traci własną moc. Staje się pokornym barankiem.
    Nie ma większego cierpienia jak widzieć poranionych przez siebie tych, których się pragnie uczciwie kochać.
    Nie ma większej radości widząc, jak Bóg uśmierca ryczącego demona we mnie i rodzi mnie na nowo to znaczy przemienia w baranka.
    Zdaję sobie sprawę, że tak długo jak długo dycham w ciele lwa, będę musiał być krzyżowany ku pożytkowi własnemu i bezpieczeństwu innych.
    Pozdrawiam i zapraszam do najnowszego wpisu Księdza Biskupa.

    #37 baran katolicki
  38. #34 Janusz
    „Z tego co słyszałem o Tobie tu na blogu, widzę faceta w podeszłym wieku, który w swojej religijności próbuje jakość nieść swój krzyż i z tego powodu cierpi. Cierpi oczywiście dla Boga.” 😉
    Przepraszam, jeśli cię uraziłam, ale tak mi się skojarzyło, gdy przeczytałam te twoje słowa.

    #38 basa
  39. #34 Basia.
    Wierz mi, że martwiłem się o Ciebie.
    Od kilku dni bardzo często gościłaś w mojej pamięci.
    To prawda wiekowo podszedłem za daleko, by tak widzieć innych a zwłaszcza chrystusowe kobiety.
    Nie urosła mi jeszcze broda starca, ale siwy włos widać gdzie nie gdzie na mojej łysiejącej skroni.
    Pozdrawiam i przepraszam w mocne słowo w nasze ostatniej rozmowie tu na blogu.
    janusz

    #39 baran katolicki
  40. …”Nasz Pan jest wielki i potężny, a Jego mądrość niewypowiedziana.”

    #40 niezapominajka
  41. # 39 Janusz
    Spoko, znowu jestem lekarzem ubezpieczenia zdrowotnego :), więc pracy mam ogrom.
    A poza tym Pan Bóg przez pewne ostatnie doświadczenia dawał mi lekcję na temat prawdziwej wolności pochodzącej od Niego.
    Dziękuję za troskę. 🙂

    #41 basa

Sorry, the comment form is closed at this time.


css.php