Perykopa ewangelijna 15 niedzieli jest wzięta z centralnej części Ewangelii wg św. Mateusza. Jest to zbór mów Jezus w przypowieściach. Fragment czytany w tę niedzielę otwiera ten zbiór przypowieści Jezusa o Królestwie Niebieskim. Jest to przypowieść o siewcy, który wyszedł siać.
W tym rozważaniu chcę zwrócić uwag na pewien szczegół, który może nie jest wprost zamierzony jako główny i ważny, ale który może mieć duże znaczenie w interpretacji nie tylko tych przypowieści, ale całego przesłania ewangelijnego a przede wszystkim w rozumieniu głoszenia słowa Bożego. Jezus rozpoczyna przypowieść tak po prostu:
Oto siewca wyszedł siać.
A gdy siał, niektóre ziarna padły na drogę,
nadleciały ptaki i wydziobały je.
Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi;
i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka (…)
i dalej następne przykłady (Mt 13,3-8).
Pierwsza rzecz, na którą, moim zdaniem, trzeba zwrócić uwagę, to fakt, że siewca nie wyszedł na pole, aby je zasiać czy obsiać, lecz wyszedł, aby siać. Nie jest więc na pierwszym miejscu postawione jako celowe to, że trzeba jakieś pole obsiać czy je zasiać, lecz jest to, że siewca wyszedł, aby siać.
1. Chodziło o zasianie (obsianie) określonego pola, czy o sianie ziarna?
Jest to pewne jakby uderzenie naszej ukierunkowanej na „celowość” mentalności. My robimy coś, aby doprowadzić do przewidzianego czy oczekiwanego przez nas rezultatu. Po prostu coś chcemy zrobić i coś osiągnąć. Tymczasem tutaj Jezus mówi, że siewca wyszedł aby siać. W pewnym sensie trzeba powiedzieć – naturalne będzie to wyakcentowanie – że siewca nie tyle był zainteresowany obsianiem określonego pola, ile samym sianiem. Jemu chodziło o sianie nasienia na glebę różnego rodzaju.
Nie był siewcą, który miał określoną (i skończoną czy ograniczoną) ilość nasienia i miał jako zadanie ekonomicznie i racjonalnie obsiać określony areał pola (naturalnie myślimy o jak największym areale), lecz był siewcą, który miał „wiele” nasienia i w pewny sensie „rozrzutnie” siał. Nie przywiązywał przy tym wielkiej wagi do tego, gdzie to ziarno padnie i co z nim się stanie. Można powiedzieć, że każdemu typowi ziemi (terenowi, glebie) dawał szansę przyjęcia ziarna Słowa. Czynił to nawet jeśli szanse tegoż przyjęcia owego ziarna była nikłe i nawet jeśli wiedział, że zostanie ono porwane
Bóg w swoich darach, a w szczególności w dawaniu swego słowa jest przeobfity. To właśnie w tym bogactwie Bożym i w takim rozdawaniu przez Niego darów tkwi jedna z zasadniczych różnic w stosunku do tego jak my traktujemy to , co mamy i czym dysponujemy. Nas cechuje kalkulacja, podejście „opłacalności” itp. Bóg w swoich darach jest bezinteresowny i bezgranicznie bogaty. Oczywiście nie wszystkie Jego dary, a przede wszystkim Jego słowo, nam odpowiadają w naszych konkretnych sytuacjach życiowych. Dlatego nie słuchamy, nie przyjmujemy, narzekamy, szukamy tego, co chcemy sami uzyskać.
2. Teren zajęty sobą i gleba żyzna
Jezusowe odniesienia d różnego terenu, na który padło ziarno można zebrać do takiego wspólnego mianownika. Tam gdzie teren jest bogaty w sobie (dla siebie), czyli jest zajęty sobą i jest twardy jak skała, czasem nawet wprost sam w sobie tak doskonały, że niczego nie można mu zarzucić i nie można na nim stwierdzić czy wyryć jakiejś rysy, to taki teren z trudnością przyjmie ziarno słowa.
Podobnie ten teren, który jest zajęty różnymi okolicznościami swego życia. Mogą to być troski czy radości, które są tak ważne, że nie pozwalają na to, aby słowo się „zagnieździło” w życiu takiego człowieka. Mogą to być lęki o siebie czy wszelkiego rodzaju skoncentrowania się na sobie dla zachowania siebie – a więc swego zdrowia, swego statusu życiowego, swojej wygody, swego tzw. dobrego imienia itp. Te wszystkie sytuacje nie pozwalają przyjąć słowa z otwartością i w prawdzie, tzn. tak, aby ono stanowiło centrum wszystkiego, co w człowieku się dzieje.
Człowiek jest skoncentrowany na okolicznościach swego życia, a nie na tym, co w jego życiu jest i pochodzi od Boga. Owo posiane przy drodze, to wszystkie sytuacje, w których człowiek nie chce być w prawdzie ze sobą samym. Stale szuka czegoś „lepszego”, co mu podpowiada zły duch – zwodziciel, diabolos. Zabiera on prawdę słowa dając w zamian ułudę, pozory, czasem nawet pozornie tzw. religijne życie, ale poczynione po swoemu i bez posłuszeństwa Ewangelii.
Dobra, żyzna gleba to ta, która daje się obrabiać. To ta, która nie ma własnej konsystencji i daje się przenikać przez wodę i nawóz. Daje się orać, przewracać, walcować, kształtować itp. To w niej, czasem po ludzku widzianej jako tak mało szlachetna, ziarno znajduje właściwe warunki do tego, aby obumierać dla siebie i wydawać owoc.
3. Kto ma uszy niechaj słucha
Jest to wielka nadzieja i wielkie wyzwanie. Słuchać, to znaczy uznawać, że się nie wie wszystkiego. Znaczy to także dać się prowadzić drogami, których się nie zna, albo nawet takimi, po których samemu z siebie (tzn. wg własnego rozeznania i uznania) nie chce się chodzić. Dalej, słuchać, to znaczy także zapierać się siebie samego. W pewnym sensie być gotowym w każdej sytuacji na wszystko, co Pan przewidział i za to dziękować niezależnie od tego, czy jest to po naszej myśli czy nie.
Tylko ze słuchania może rodzić się nowe życie w naszej rozkładającej się i śmiertelnej glebie życiowe. Kiedy to zaczynami rozumieć i tego doświadczać, widzimy jak wierny i jak mocy jest Bóg, która dla nas, dla każdego z nas niczego nie żałuje i jest niesamowicie przebogaty i bezinteresowny czy patrząc od strony człowieka wprost „rozrzutny” właśnie ze względu na człowieka. Dał siebie i stale daje siebie jako ziarno słowa, by „nie stracić” szansy dotarcia do człowieka, do gleby żyznej, gotowej słuchać i nawracać się.
Czasem wiele wysieje na skaliste, przy drodze i między ciernie. Tego mu nie żałuje. Jest bogaty w swoje przeobfitości. Sieje z „nadzieją”, że kiedyś któreś ziarno spadnie na glebę, która je przyjmie. Bóg jest w tym wszystkim nieobliczalny, przebogaty, rozrzutny. Wszystko ze względu na człowieka.
Bp ZbK
Komentarze
22 odpowiedzi na „Szczodrość Siewcy (14 Ndz A 2011)”
„…a na dobrej roli to ci,którzy usłyszawszy słowo,zachowują je w swoim szlachetnym i dobrym sercu i przynoszą plon dzięki wytrwałości /Łk/”.
Czasami tak się zastanawiam: Jaką glebą ja jestem? Czasami słucham z uwagą Słowa, przy niektórych fragmentach mój duch się raduje ale szybko zapominam usłyszane Słowo.
Co prawda teraz czuję jak Bóg bardziej działa w moim życiu, niż jeszcze parę lat temu.
Wtedy co prawda chodziłem do kościoła ale ten czas w kościele mi się dłużył (często zerkałem na zegarek), nic mi to nie dawało i zacząłem grzeszyć przeciw ciału.
Teraz czuje obecność Boga, chodzę do kościoła z przyjemnością, czas mi się nie dłuży (nie zerkam na zegarek), jestem bardziej spokojniejszy, więcej się modlę, czytam Pismo Święte.
Po prostu „Wielkie rzeczy mi Pan uczynił” i jeszcze tak obietnica…
Dzisiaj złożylam w ofierze własne JA, bo dane mi bylo odkryć jak bardzo szukam siebie a nie woli Bożej.
Zrozumialam ,że aktualna „moja gleba” zawsze bedzie twarda i nieuprawna , o ile nie postawię Boga zdecydowanie na pierwszym miejscu.
Wiele razy czytałam tę przypowieść. Skupiałam się raczej na rodzajach terenu, na który pada ziarno. Umykało mi to, co pierwsze.
Że „siewca wyszedł siać”… I godził się na marnowanie swojego dobrego ziarna…
Zwraca to moją uwagę na moje (katechetki) „sianie”.
To rozważanie pokazuje mi, że nie jest moją sprawą oceniać, czy w ogóle i z jakim zaangażowaniem mówić do takich czy innych uczniów.
Wszystkim mam dać to, co we mnie jest najcenniejsze.
To znaczy – mam dbać o to, bym miała co dawać, by moje ziarno było dobre.
I być rozrzutną…
Pozdrawiam 🙂
To prawda, że ja też zawsze skupiałam się nad terenem.
Rozrzutny siewca ma obfitość ziarna. Jeśli nauczę się chodzić drogami, którymi On prowadzi, mimo że ja czasem „nie chcę” lub których się boję, być może jedno z tych ziaren spadnie na mnie.
Wciąż chodzę drogami trudnymi. Zastanawiam się, dlaczego Pan Bóg mnie na nich stawia, oraz: ile da mi siły, mądrości, wiary i miłości… , abym nie była bezużyteczna…
Wszystko mogę -tylko-w tym, który mnie umacnia (Flp 4,13).
„Posiane między ciernie oznacza tego, kto słucha słowa, lecz troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne.”
Życie w prawdzie przed Bogiem, jest lekarstwem na lepszy plon zasianego ziarna słowa Bożego w nas.
Jeśli żyjemy w zakłamaniu. to siłą rzeczy stajemy się niewolnikami grzechu.Nie pozwalamy, aby Boża Prawda wzrastała w nas.
„Jeśli trwacie w nauce mojej, jesteście prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”. J(8,31)
Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu. A niewolnik nie pozostaje w domu na zawsze, lecz Syn pozostaje na zawsze. Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni” J(8,31-36)
„Dobra, żyzna gleba to ta, która daje się obrabiać. To ta, która nie ma własnej konsystencji i daje się przenikać przez wodę i nawóz. Daje się orać, przewracać, walcować, kształtować itp. To w niej, czasem po ludzku widzianej jako tak mało szlachetna, ziarno znajduje właściwe warunki do tego, aby obumierać dla siebie i wydawać owoc.” słowa ks.bp.
Taka praca nad żyznością gleby naszego serca kosztuje.Orka i użyżnianie musi sprawiać ból,ale chyba innej drogi nie ma?
Tak po ludzku wzdrygamy się na myśl o bólu i cierpieniu,ale to często one otwierają nam oczy na Prawdę.
Pozdrawiam
My jako rodzice najczęściej siejemy Prawdę Ewangelii naszymi codziennymi czynami.
To zasiewanie jest najbardziej wiarygodne nie tylko na gruncie rodziny.
Pozdrawiam
#2 chani
A Krzysztofa już tak niedługo. 🙂
#8 basa
Oj tak, już się nie mogę doczekać. 🙂
Bóg jest tak dobry, że sieje gdzie popadnie. Nie patrzy, że mu nie starczy ziarna ale ciągle sieje i sieje z nadzieją, że wiele ziaren wpadnie na żyzną ziemię.
Ci, którzy poznali, zostali przeznaczeni do Ewangelii też powinni siać to ziarno i się nie zrażać, może w przyszłości wyda ono 100 – krotny plon.
Tak jak to zrobił Filip w Dziejach Apostolskich, tak skutecznie wyjaśnił urzędnikowi etiopskiemu o czym mówi Izajasz, że ten widząc rzekę zapragnął się ochrzcić (zob. Dz 8, 27-38) i my powinniśmy – tak jak Filip – siać słowo.
Ad #9 chani
Pozwolę sobie na dopowiedzenie czy raczej na uściślenie.
To, co zrobił Filip, to nie było wyjaśnienie proroka Izajasza skierowane do urzędnika etiopskiego, lecz to było obwieszczenie eunuchowi Jezusa Chrystusa. Jest to bardzo wielka i istotna różnica.
Niestety BT przekłada to dość eufemistycznie.
W tekście greckim jest pięciokrotnie użyty termin „eunuch”. Czyność zaś Filipa jest wyrażona zdaniem: „euangelistato aoto ton Iesoun”.
Na ten temat była nie tak dawno mowa tutaj na blogu.
Pozdrawiam
Bp ZbK
#10 bp Zbigniew Kiernikowski
Dziękuję Księdzu Biskupowi za wyjaśnienie i przepraszam, nie zawsze czytam bloga ale teraz postaram się czytać na bieżąco.
Pozdrawiam 🙂
Pozwolę sobie na dłuższy cytat z ks. Stehlina: Trudno dziś znaleźć katolika, który by nie uważał, że do nieba wiedzie wiele dróg; że zbawienie można znaleźć poza Kościołem; że inne wyznania i systemy religijne Kościół powinien traktować tak, jak w życiu politycznym traktuje się koalicyjnych partnerów; że każda religia ma swoją niepowtarzalną wartość, a człowiek może swobodnie wśród tych „wartości” wybrać tę, która mu najbardziej odpowiada. To są błędy świadczące o postępującym zaniku wiary; ich upowszechnienie jest gorzkim owocem poprzedniego pontyfikatu, a akt beatyfikacji Jana Pawła II oznacza postawienie przez najwyższą władzę kościelną legalizującej je pieczęci. Tego dnia „beatyfikowano” obcą religii katolickiej ideologię wolności religijnej i soborowego ekumenizmu, błąd kolegializmu, który wprowadził do życia Kościoła boginkę demokrację, oraz ideologię dialogu, ustanawiającą pierwsze i najważniejsze przykazanie: „dialoguj ze wszystkimi, zawsze i wszędzie”. […]
Na marginesie dodajmy, że niechęć wielu biskupów „soborowego ducha” wobec wszystkiego, co przedsoborowe, jest ogromna. Tak wielka, że nie chcą oni w swoich diecezjach tolerować nie tylko tradycyjnego nauczania, ale nawet samej tylko tradycyjnej liturgii. Żeby ściągnąć na siebie krytykę oficjalnych instytucji kościelnych nie trzeba wcale kwestionować wiekopomnych osiągnięć największego z soborów ani okazywać sympatii naszemu Bractwu. W wielu kuriach podejrzany jest każdy kapłan chodzący na co dzień w sutannie… W wielu parafiach podejrzany jest każdy wierny świecki, przyjmujący Komunię świętą na kolanach i do ust… Do tego doszło!
Widać jednak w działaniach Ojca Świętego także pewien zwrot w stronę Tradycji. Jest większa (przynajmniej teoretycznie) swoboda odprawiania tradycyjnej Mszy św. Obserwujemy pewien powrót do tradycyjnej dyscypliny. Częściej wskazuje się na dawne wzory duchowości i częściej odwołuje się do przykładów świętych doby przedsoborowej etc. Wywołuje to u wielu ludzi wrażenie, że w Kościele następuje powrót do Tradycji, a o papieżu można powiedzieć, że jest nie tylko konserwatystą, ale wręcz tradycjonalistą: z tego powodu praktycznie wszystkie środowiska indultowe okazują bezwarunkową aprobatę dla instrukcji Universæ Ecclesiæ. W najlepszym przypadku milczą, uważając że nie wypada głośno wypowiadać ewentualnych wątpliwości. Pocieszają się słowami: „dostaliśmy, o co prosiliśmy. Mamy prawo bytu, a Ojciec Święty nas popiera”. Pozostają jednak kłopotliwe pytania, które zadajemy nie z powodu niewiedzy, ale dlatego, żeby uświadomić niewłaściwość postawy „indultowej”: a co ze społecznym panowaniem Chrystusa Króla? a co z Asyżem?
To pozorne dowartościowanie Tradycji niesie ze sobą niemałe niebezpieczeństwa. Używa się „Tradycji” przeciw Tradycji. Wielokrotnie o tym pisaliśmy na łamach naszego czasopisma, ale wciąż trzeba do tego wracać, najwyższa władza kościelna bowiem wciąż „zerwanie” nazywa „kontynuacją”, stawiając sobie za cel wypracowanie nowej syntezy, w której prawda i fałsz będą miały równe prawa. To dążenie za wszelką cenę do syntezy przeciwieństw jest jednym ze znamion zdradzających modernistyczną mentalność. Pogwałcenie zasady niesprzeczności zmusza do zaniechania myślenia, a więc oznacza wejście na grząski teren uczuciowości, w świetle którego np. wybór między tradycyjną Mszą św. a novus ordo Missæ będzie wyłącznie kwestią estetyki. Rzym uważa, że trzeba się zjednoczyć w „akcie miłości” ponad różnicami w doktrynie, bo przecież Bóg jest miłością, a nie doktryną. Nie należy przywiązywać zbyt dużej wagi do doktryny, skoro miłość jest najważniejsza. Najwznioślejszym zaś wyrazem miłości w naszych czasach ma być wzniesienie się ponad różnice doktrynalne. W świetle tych poglądów męczeństwo wymienionych w Martyrologium rzymskim jest absurdem! Przecież oni wszyscy, wszyscy bez wyjątku, oddali swoje życie właśnie w obronie doktryny! […]w dążeniu do syntetyzowania przeciwieństw sprawy najważniejsze w życiu człowieka umieszcza się na drugim planie albo nawet w ogóle z nich rezygnuje. A co jest najważniejsze? Tradycyjna liturgia nieustannie przypomina, że człowiek żyje na ziemi tylko po to, by współpracując z łaską Bożą zasłużyć sobie na szczęśliwą wieczność. Życie jest walką z pokusami i sposobnością do spełniania powinności. Jeśli ktoś to świadomie i dobrowolnie zlekceważy, czeka na niego piekło. Konieczność walki z pokusami jest paląca, niebezpieczeństwo wiecznej zguby – wielkie, a wrogów naszej duszy – nieprzebrane mnóstwo. Od dawna wiadomo, że modernizm bagatelizuje zarówno potrzebę walki, jak i niebezpieczeństwo potępienia. Jak dostaniemy się do nieba, jeśli zapomnimy o potrzebie walki z grzechem i o piekle? Tradycyjna doktryna i liturgia stoją na straży, byśmy mówiąc o niebie nie lekceważyli niebezpieczeństwa potępienia, a mówiąc o niebezpieczeństwie potępienia nie tracili nadziei na zbawienie. Tymczasem dziś tradycyjną liturgię ogłasza się jakąś „nadzwyczajną” opcją. Mówi się nam tak: „Chcecie starej liturgii? Dobrze, dostaniecie ją! Rozumiemy, że wielu ludzi potrzebuje strachu przed piekłem. Niech tak będzie, ale musicie zaakceptować istnienie innej, «zwyczajnej» opcji – dla tych, którzy nie chcą słyszeć o walce ani o sądzie, karze i piekle. Ci ludzie, a jest ich większość, potrzebują spokoju, pluralizmu, tolerancji, ustabilizowanej koegzystencji ze światem i zaangażowania na rzecz lepszej doczesności”. O czym świadczą takie słowa? Oto najświętsze nauki Chrystusa, to, co On sam nazwał unum necessarium – jedynie ważnym, czyli walka o ratowanie swej duszy i osiągnięcie wiecznego szczęścia przez przyjęcie całego Bożego objawienia i wszystkich środków zbawienia – to wszystko jest relatywizowane i przedstawiane jako przedmiot swobodnego wyboru. Koniec cytatu.
Wypunktowuję najważniejsze z całego artykułu: „Tradycyjna liturgia nieustannie przypomina, że człowiek żyje na ziemi TYLKO PO TO, by współpracując z łaską Bożą ZASŁUŻYĆ SOBIE na szczęśliwą wieczność. Życie jest walką z pokusami i sposobnością do spełniania POWINNOŚCI. Jeśli ktoś to świadomie i dobrowolnie zlekceważy, czeka na niego piekło”.
Ciekawi mnie jak do tego ma się postawa kupiecka, postawa najemnika, czy też faryzeizm o których czytam na blogu. Można się z księdzem Stehlinem nie zgadzać, ale trudno zaprzeczyć, że podaje on tredycyjne nauczanie Magisterium, które bynajmniej za faryzeizm się nie uważało.
Ad #12 Włodzimierz Kowalik
Panie Włodzimierzu,
Pański wpis, w którym Pan przytacza myśli (opinie) ks. Stehlina, napawa mnie wielką troską pasterską. Nie będę w stanie w kilku słowach wyjaśnić Panu wszystkich racji dlaczego. Powiem tylko to, że jeśli byłoby prawdą to, co Pan pisze przytaczając ks. Stehlina, a co z Pańskiego wywodu pozwalam sobie tutaj we fragmencie przywołać, to oznaczałoby tragedię całego Kościoła. Oto, co Pan pisze:
Jest więc jest ktoś, kto stawia się nad autorytet Piotra – wyrażony w posłudze Jana XXIII, Pawła VI, Jana Pawła I , Jana Pawła II i wreszcie Benedykta XVI, za którego i z którego woli doszło do beatyfikacji Jana Pawła II, to znaczy, że coś tutaj nie jest w porządku.
Trzeba nam się ocknąć!!!
Nie wchodzę w żadną dyskusję czy polemikę z wyrażonymi opiniami. Pytam tylko, o jaki Kościół komuś chodzi?
Kto w nim jest prawdziwym autorytetem, czyli skałą, na której jest budowane to, czego bramy piekielne nie przemogą (zob Mt 16,18) ?
Bp ZbK
http://mateusz.pl/list/0303-giertych.htm
fragmnet bardzo ciekawego artykułu o. Wojciecha Giertycha:
„…Ojciec Pinckaers pokazuje, jak bardzo takie myślenie, całkowicie błędne, przeniknęło do teologii od XIV wieku. Po Soborze Trydenckim, kiedy Kościół nakazał zakładać seminaria duchowne, kiedy trzeba było szybko formować księży do pracy w konfesjonale, pisano podręczniki teologii moralnej, w których głównym tematem było to co wolno i czego nie wolno. Cała refleksja teologii moralnej została w ten sposób zbudowana na powinności. Dlatego dzisiaj ludzie często stawiają pytania, które są pytaniami o grzech. Np. “Czy to jest grzech jeżeli ją pocałuję w policzek? A jeżeli w usta?” To jest właśnie myślenie tylko w kategoriach powinności. Takie myślenie bardzo wypacza obraz Boga. Bóg przestaje być Ojcem, który asystuje rozwojowi wewnętrznego wolności człowieka, a staje się potworem, który nakazuje i zakazuje. Wszyscy myślą, że tak głosi Kościół. Nie wiedzą, że w Kościele istnieje tradycja starsza i głębsza, licząca prawie 15 wieków, kiedy tak nie uczono”
i drugi fragment:
„Jeżeli ujmujemy problemy moralne w sposób, który proponuje Ockham, najważniejszy staje się Stary Testament i Dekalog. Nie ma miejsca dla św. Pawła, który mówi o wolności, o tym, że ci są dziećmi Bożymi, którzy dają się prowadzić przez Ducha Świętego. Cały rozdział ósmy Listu do Rzymian opisujący dynamikę działania w nas Ducha Świętego, cała nauka św. Jana o miłości i Jezusowe Kazanie na Górze – to wszystko przy nieustannym nastawieniu na powinność, wyparowało gdzieś z naucznia Kościoła”.
Kościół naucza, że Komunia Święta jest Sakramentem zbawienia a jakoś zapominamy o słowach Ap. Pawła z 10 rozdziału Listu do Rzymian: „Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie. Bo sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia, a wyznawanie jej ustami – do zbawienia.”(Rz 10,9-10)
I jeszcze mało ludzi przystępuje do Komunii, bo kościół naucza, że jeśli zgrzeszysz musisz najpierw iść do spowiedzi i to jest prawda ale nie do końca. Znalazłem artykuł: „Dlaczego św. Augustyn nigdy się nie spowiadał?” (http://mateusz.pl/duchowosc/dk-spowiedz.htm).
W tym artykule czytamy:
„Święty Augustyn nie spowiadał się, gdyż sumienie nie wyrzucało mu grzechu ciężkiego. Nie znaczy to jednak, iż nie podejmował w swoim życiu dzieła jednania i nawrócenia. Wręcz przeciwnie! Augustyn był świadomy, że jedynej ofiary Chrystusa „Kościół nie przestaje powtarzać w dobrze znanym wszystkim sakramencie ołtarza, przy czym wskazano mu, iż w Tym, co ofiaruje, również sam się ofiaruje” 11. Wiedział, że ten, kto chce w prawdzie uczestniczyć w Eucharystii, musi czynić to, co uczynił Jezus: „Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem” (J 13,15). Augustyn odnalazł jedynego Boga i nigdy się już od Niego nie odwrócił, ale tym bardziej jego niespokojne serce szukało pełnego szczęścia w swym Stwórcy i Zbawicielu. Szukało między innymi w Eucharystii. A w tym szukaniu sakrament powtórnego (po chrzcie) pojednania był możliwością, z której ten wielki doktor Kościoła nie musiał — dzięki Bogu — korzystać”
Jezus powiedział do siostry Faustyny: „Córko Moja, nie opuszczaj Komunii świętej, chyba wtenczas, kiedy wiesz dobrze, że upadłaś ciężko, poza tym niech cię nie powstrzymują żadne wątpliwości w łączeniu się ze Mną, w Mojej tajemnicy miłości. Drobne twoje usterki znikną w Mojej miłości, jak źdźbło słomy rzucone na wielki żar. Wiedz o tym, że zasmucasz Mnie bardzo, kiedy Mnie opuszczasz w Komunii świętej.”
Nie wiem czy dobrze myślę ale według mnie spowiedź powinna być, gdy popełniliśmy grzech ciężki a jak popełniliśmy grzech lekki, powszechny (nawiasem mówiąc nie rozumiem tych kategorii), to wystarczy przyznać się do przed Eucharystią powiedzieć za celnikiem: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika” (por Łk 18,13).
Niedługo wspomnienie Matki Bożej z Góry Karmel, kościół naucza, że noszenie szkaplerza ma nas chronić ale jakoś zapominamy o słowie z wiarą, to nie amulet. Samo noszenie nic nie da. Tak samo jest z pierwszymi piątkami miesiąca.
Panie Włodzimierzu, #12,
cytuje Pan ks. Stehlina…
Nie jestem pewna, czy podaje On tradycyjne nauczanie Magisterium, bo nie podaje źródeł…
Więc to może jest Jego nauczanie?
Bo najbardziej tradycyjne nauczanie zawarte jest w Nowym Testamencie…
A Nowego Testamentu w tym, co pisze ks. Stehlin jest raczej mało… (por. wpis pablo)
🙂
#15 chani,
o różnej wadze grzechów mówi Katechizm kościoła Katolickiego.
1857 Aby grzech był śmiertelny, są konieczne jednocześnie trzy warunki: „Grzechem śmiertelnym jest ten, który dotyczy materii poważnej i który nadto został popełniony z pełną świadomością i całkowitą zgodą” (Jan Paweł II, adhort. apost. Reconciliatio et paenitentia, 17).
1858 Materię ciężką uściśla dziesięć przykazań zgodnie z odpowiedzią, jakiej Jezus udzielił bogatemu młodzieńcowi: „Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę” (Mk 10, 19). Ciężar grzechów jest większy lub mniejszy: zabójstwo jest czymś poważniejszym niż kradzież. Należy uwzględnić także pozycję osób poszkodowanych: czymś poważniejszym jest przemoc wobec rodziców aniżeli wobec kogoś obcego.
1859 Grzech śmiertelny wymaga pełnego poznania i całkowitej zgody. Zakłada wiedzę o grzesznym charakterze czynu, o jego sprzeczności z prawem Bożym. Zakłada także zgodę na tyle dobrowolną, by stanowił on wybór osobisty. Ignorancja zawiniona i zatwardziałość serca (Por. Mk 3, 5-6; Łk 16,19-31) nie pomniejszają, lecz zwiększają dobrowolny charakter grzechu.
1860 Ignorancja niedobrowolna może zmniejszyć winę, a nawet uwolnić od ciężkiej winy. Nikt jednak nie powinien lekceważyć zasad prawa moralnego, które są wypisane w sumieniu każdego człowieka. Impulsy wrażliwości, uczucia mogą również zmniejszyć dobrowolny i wolny charakter winy, podobnie jak naciski zewnętrzne czy zaburzenia patologiczne. Grzech popełniony ze złości, w wyniku świadomego wyboru zła jest najcięższy.
1861 Grzech śmiertelny jest – podobnie jak miłość – radykalną możliwością wolności ludzkiej. Jeśli nie zostanie wynagrodzony przez żal i Boże przebaczenie, powoduje wykluczenie z Królestwa Chrystusa i wieczną śmierć w piekle; nasza wolność ma bowiem moc dokonywania wyborów nieodwracalnych, na zawsze. Chociaż możemy sądzić, że jakiś czyn jest w sobie ciężką winą, powinniśmy sąd nad osobami powierzyć sprawiedliwości i miłosierdziu Bożemu.
1862 Grzech powszedni jest popełniony wtedy, gdy w materii lekkiej nie przestrzega się normy prawa moralnego lub gdy nie przestrzega się prawa moralnego w materii ciężkiej, lecz bez pełnego poznania czy całkowitej zgody.
1863 Grzech powszedni osłabia miłość; jest przejawem nieuporządkowanego przywiązania do dóbr stworzonych; uniemożliwia postęp duszy w zdobywaniu cnót i praktykowaniu dobra moralnego; zasługuje na kary doczesne. Grzech powszedni świadomy i pozostawiony bez skruchy usposabia nas stopniowo do popełnienia grzechu śmiertelnego. Grzech powszedni nie zrywa przymierza z Bogiem. Może być naprawiony po ludzku z pomocą łaski Bożej. „Nie pozbawia łaski uświęcającej, przyjaźni z Bogiem, miłości ani, w konsekwencji, szczęścia wiecznego” (Jan Paweł II, adhort. apost. Reconciliatio et paenitentia, 17).
I jeszcze jeden punkt:
1394 Jak pokarm cielesny służy do przywracania utraconych sił, tak EUCHARYSTIA umacnia miłość, która słabnie w życiu codziennym, a ożywiona miłość GŁADZI GRZECHY POWSZEDNIE . Chrystus, dając nam siebie, ożywia naszą miłość i uzdalnia nas do uwolnienia się od nieuporządkowanych przywiązań do stworzeń; sprawia także, że zakorzeniamy się w Nim.
🙂
#17 julia
A bardzo dziękuję. 🙂
Do tego wniosku doszłam wiele lat temu. Wiem, że w pracy, w domu, w różnych innych miejscach i sytuacjach trzeba siać ziarno.Dawać z siebie, co najlepsze i nie nastawiać się na efekty. Zawsze zbierać, może ktoś inny. Ale jeśli zakiełkuje choćby w jednej osobie to warto.
Chcę się doskonalić i pilnować aby moje ziarno było jak najlepszej jakości i zawsze siać je z miłością, bo bez tego byłabym tylko… jako miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący…
Pracuję z dziećmi i one nie przyjęłyby niczego, co dla nich nie byłoby proste, jasne i „podane z miłością”
Sama miałam to szczęście, że spotkałam paru ludzi, których zasiane słowa w moim życiu zakiełkowały.
Miałam to szczęście, że słowa te przyniosły mi spokój, uporządkowanie i miłość. Dziękuję im wszystkim za to.
Nigdy jeszcz nie byłam w Ziemi Świętej, a jest to moim marzeniem. Szkoda, że nie było takiej możliwości aby dołączyć się do takiej wycieczki. Myślę, że byłaby to nie tylko wspaniała wycieczka ale prawdziwa uczta duchowa przebywania i słuchania Ks. Biskupa.A tak został tylko blog. Z przyjemnością będę śledziła miejsca, które odwiedza pielgrzymka. Pozdrawiam i życzę zdrowia w te upały.
Żeby było jasne nie zgadzam się z ks. Stehlinem, który należy do Bractwa Piusa X. Jendak faktem jest, że duchowość Bractwa była głoszona w Kościele. Jak człowiek studiuje teologię, to siłą rzeczy natyka się na takie rzeczy. I musi coś z nimi zrobić.
Tutaj jest mój stosunek do sprawy:
Niedawno na portalu można było przeczytać tekst ks. Karola Stehlina „Nowe, lepsze czasy czy głębszy kryzys?”. Artykuł nie wzbudził żadnych polemik. Zupełnie niesłusznie. Jest to tekst chorobliwy, nielogiczny i heretycki. Stawiam rozumowaniu ks. Stehlina następujące zarzuty.
1. Chrześcijaństwo nie przewiduje usprawiedliwienia z uczynków lecz usprawiedliwienie z wiary. Usprawiedliwienie z Prawa jest ideą Starego Testamentu. Życiem chrześcijanina jest łaska Jezusa Chrystusa dająca mu miłość Ducha Świętego. Z tej miłości wynikają uczynki (jako dziękczynienie). Bez miłości żadne uczynki nie są zasługujące, a nawet – jak naucza Apostoł Narodów – są zabójcze, bo dążenie do usprawiedliwienia z prawa jest jałowe, prowadząc słabych do rozpaczy, a silnych zamykająć w pysze i izolacji od bliźnich. „Przeklęty człowiek, który pokłada nadzieję w prawie”.
2. Nieprawdą jest, aby walka o ratowanie swej duszy i osiągnięcie wiecznego szczęścia sprowadzały się do strachu przed piekłem. Wg Stehlina nie wystarczy bowiem mieć świadomość możliwości potępienia (czyli wyznawać prawowierną doktrynę w tym zakresie), lecz trzeba stale pobudzać swoje uczucia lęku wobec tej prawdy, co dopiero pozwala mieć nadzieję. „Jak dostaniemy się do nieba, jeśli zapomnimy o potrzebie walki z grzechem i o piekle?” – pyta Stehlin?. Faktycznie. Ktoś kto usłyszał Dobrą Nowinę, ale jej nie przyjął do serca, będzie miał duży kłopot. „Nie każdy kto mi mówi: Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Niebieskiego”. Usprawiedliwienie ze strachu przed piekłem jest obce nawet duchowości żydowskiej, bo Stary Testament zasadniczo nie operuje sankcjami nadprzyrodzonymi. Nagrodą Starego Przymierza jest „sytość lat”, karą nieudane, ciężkie, bezpotomne lub krótkie życie doczesne. O możliwości wiecznego potępienia duszy i ciała mówi dopiero Jezus Chrystus, ponieważ dopiero w Nim, przez pełnię łaski, ta możliwość staje się zrozumiała i jednocześnie tylko On daje na nią lekarstwo. Lektura Biblii jest bardzo pomocna w osobistej formacji. Leczy bowiem przyrodzoną głupotę człowieka. Podobnie jak nuka Świętych Pańskich: „Jeden wyznaje Pana, gdyż jest On wszechmocny, drugi, gdyż jest On dlań dobry, jeszcze inny wreszcie, gdyż jest On dobry sam w sobie. Pierwszy jest niewolnikiem i boi się o siebie. Drugi jest sprzedawczykiem i chce dobra dla siebie. Trzeci jest synem i zwraca się do swego Ojca. […] Zaprawdę, ani lęk, ani miłość własna nie nawrócą serca. Zmienią pozór lub działanie, lecz nigdy nie zmienia miłującej woli” [ św. Bernard, List 11] „Miłość nie zna nabożnego lęku. Słowo miłość pochodzi od miłowania a nie od oddawania czci. Niech oddaje cześć do woli ten, kogo przejęło przerażenie, zadziwienie, lęk, podziw: ten kto kocha nie trzyma tych wszystkich rzeczy, ma puste ręce. Miłość jest bogata sama z siebie. […] Ten kto nie bez racji zasłużył na cześć i podziw, woli jednak być kochany […] Miłość wystarcza sama z siebie, jest przyjemna z siebie i z powodu siebie. Ona sama jest zasługą i sama jest nagrodą. Nie szuka poza sobą przyczyny, ani owocu. Jej owocem jest działanie […] Miłość jest jedynym ze wszystkich poruszeń duszy, umysłowych i uczuciowych, poprzez które stworzenie może odpowiedzieć swemu Stwórcy […] Kiedy Bóg kocha, nie pragnie niczego prócz bycia kochanym; kocha bowiem tylko po to, by być kochanym, wiedząc, że przez tę miłość ci, którzy Go umiłowali, są szczęśliwi” [św. Bernard, Kazanie 83].
3. Nerwica nie może być drogą Bożą. Religijność obarta na lęku jest nie tylko niekatolicka ale sprzeczna z naturą. Powstaje przez pojmowanie rzeczy nadprzyrodzonych, duchowych tak, jakby chodziło o rzeczy zmysłowe. Bojaźń Boża, jak uczy św. Tomasz z Akwinu, jest zapodmiotowana w woli (pożądaniu intelektualnym). Przedmiotem woli jest bowiem dobro powszechne, którym jest sam Bóg. Lęk jest natomiast, przeciwnym odwadze, aktem gniewliwości, czyli drugiej obok pożądliwości władzy pożądania zmysłowego (uczuć). Wola natomiast W OGÓLE NIE MA władzy gniewliwej. Wola jest niepodzielona wewnętrznie, dlatego nie może wyłaniać lęku (wola może żywić miłość, nadzieję, smutek, rozpacz). Stąd, „w miłości nie ma lęku”, jak pisze św. Jan Ewangelista. NIE DA SIĘ ZATEM KOCHAĆ BOGA I BAĆ SIĘ JEDNOCZEŚNIE O SIEBIE. Żeby zacząć się bać trzeba wpierw zrezygnować z wielbienia Boga w Duchu i Prawdzie i zaczac Go czcić w jakiś ludzki, zmysłowy sposób.
Ponadto przedmiotem władzy gniewliwej nie mogą być sprawy objawione, zasadniczo niepoznawalne rozumem (jakim jest sprawa naszego potępienia lub zbawienia), skoro przedmiotem formalnym gniewliwości jest tylko trudne dobro zmysłowe (tzw. dobro użyteczne). Przedmiotem gwiewliwości mogą być jedynie WYOBRAZENIA trudności wiązane przez nas z potępieniem. Te właśnie wyobrażenia wykorzystuje ks. Stehlin. Jednak żeby uważać zbawienie za rodzaj trudnego dobra zmysłowego jest trzeba najpierw stracić rozum. Zaprawdę „człowiek duchowy nie rozumie, człowieka cielesnego”. W związku z tym Doktor Powszechny w nauczaniu o zwalczaniu pokus zwraca uwagę na światło rozumu i prawość woli (bojaźń Boża) a w uczuciach na odrazę (uczucie w popędzie pożądliwości) do konkretnego grzechu, w którym wszelki lęk musi znaleźć ujście, bo wszystkie akty popędliwości (a zatem i lęk) muszą znajeźć ujście w aktach pożądliwości, zgodnie ze strukturą władz psychicznych. Zepsucie natury, którego neurotycznie boi się ks. Stehlin, jest wg Akwinaty, wyrazem Mądrości Boga, zgodnym z resztą z „naturą pozostawioną samą sobie” – jak się wyraża, czyli bez odniesienia do łaski i jest dla nas bardzo dobre i korzystne. [por. „Kwestie dyskutowane o zmysłowości i o uczuciowości”].
Należy mocno podkreślić, że racją dla której Stehlin myli nerwicę z duchowością jest chrakterystyczne spętanie emocjonalne i pewien automatyzm działania, jakie mają miejsce przy nerwicy. Neurotyk rzeczywiście nie może grzeszyć (w rozumieniu „grzechu” u Stehlina), tak samo jak nie może grzeszyć pralka automatyczna. Kłopot w tym, że nie może również żyć, bo nie może działać w sposób wolny i swobodny. Działanie pod emocjonalnym przymusem daje pozór cnoty, bo cnota też jest usprawnieniem uczuć. Dla neurotyka swoboda jest równoznaczna z brakiem moralności. Działanie pod emocjonalnym przymusem jest dla niego równoznaczne z wyrzeczeniem się własnej woli (której faktycznie nie posiada) i za które oczekuje nagrody. Niestety w rzeczywistości cała jego duchowość sprowadza się do buchalterii opartej jedynie na ułomnej miłości własnej. Taki człowiek nie może kochać innych, może jedynie spełniać wobec nich „powinności”. I to nie dla nich, czyli bez motywu miłości, tylko dla samego siebie, żeby nie być przypadkiem potępionym. Nawet dla miłości własnej jest to niszczące. Do każdej miłości należy bowiem wielkoduszność a tu jest przeciwnie: małoduszność i ciasnota moralna. Wg Akwianty człowiek nie jest zdolny do CZYNNEJ miłości bezinteresownej bo na to musiałby być Bogiem a jest tylko przygodnym stworzeniem, jednak jest zdolny do bezinteresownej miłości w samej W INTENCJI miłowania. Tu niszczy się i nawet i tą zdolność, do kórej odwołuje się Chrystus. Jest to tak szkaradne wykrzywienie przesłania Ewangelii, że ochydniejszego być chyba nie może. Istotą duchowości Stehlina nie jest bowiem podniesienie człowieka na poziom boski lecz sprowadzenie Boga do ludzkiego poziomu. Ostetcznie Stehlin, pod róznymi nieupożądkowaniami głosi lęk przed Bogiem i uczy ludzi bać się Ojca. Oczywiście za to, zgodnie z tym co wyznaje, poniesie stosowną karę. „Taką miarą bowiem jak mierzycie i wam odmierzą”. Takie jest powiem przekleństwo prawa [por. „Integracja psychiczna. O powstawaniu i leczeniu nerwic”. A Terruwe, C. Baars; poglądy autorów mają oficjalną aprobatę Piusa XII i Pawła VI, szczególnie ten o braku własnej woli u neurotyków, na którym Pius XII oparł zgodę na zostosowanie terapii u wiernych].
4. Ks. Stehlin zarzuca Rzymowi „dążenie za wszelką cenę do syntezy przeciwieństw” czyli nic innego jak heglizm. Przytaczam cytat, bo zarzut jest monstrualny: „Najwyższa władza kościelna […] stawia sobie za cel wypracowanie nowej syntezy, w której prawda i fałsz będą miały równe prawa”. Jest to zresztą ulubiony zarzut filozoficzny lefebrystów, których kompetencje w tym zakresie nie dadzą się niestety określić inaczej jak dyletanctwo i nieuctwo. Szanownemu Bractwu Piusa X wydaje się że liturgia, wąchanie kadzidła oraz klepanie formułek, zapewnia znajomość logiki i filozofii.
Jeżeli, jak sobie życzy ks. Stehlin „najwyższa władza kościelna” łamie zasadę niesprzeczności to „najwyższa władza kościelna” najwyraźniej bełkoce. Prawda i fałsz są bowiem logicznymi (a także ontycznymi) sprzecznościami. Wypowiedzi sprzecznej nie można nadać żadnego znaczenia! „Ja tu siedzę oraz ja tu nie siedzę” – nic nie znaczy. To tylko słowa. Na tym właśnie polega sprzeczność. Tymczasem ks. Stehlin doskonale zna znaczenie wypowiedzi Rzymu (nazwijmy rzecz po imieniu zamiast eufemizmu „najwyższa władza kościelna”), pomimo że są one rzekomo sprzeczne, czyli nic nie znaczą! Najwyraźniej nie są sprzeczne, skoro mają sens wiadomy nawet ks. Stehlinowi, który wypowiedziom Rzymu sensu odmawia. Kto zatem bełkocze? W najlepszym razie mamy tu niegodny filozofa spór o słowa i znaki. Ale czego się spodziewać po rozmówcy, który z rozmysłu nie używa intelektu i nie kształci rozumu?
Przypuszczam, że Stehlin sam nieświadomie wyznaje heglizm. Zauważyłem bowiem, że za sprzeczność uważa różne możliwe opozycje: silne i słabe, materia i duch, czarne białe, stare i nowe, doczesność i wieczność itd. Heglowi też wydawało się, że duch i materia to sprzeczności a dzieje i czas są ich syntezą. Stehlinowi wystarcza inne rozłożenie akcentów w zagadnieniu lub inne słowa i już ogłasza „sprzeczność” i „zerwanie”. Oczywiście: człowiek, który siedzi jest sprzeczny z tym samym człowiekiem, który stoi. Na tym właśnie polegają logiczne podstawy doktryny lefebrystów. Takim sposobem można wykazać sprzeczność samu Panu Jezusowi za pomocą kilku cytatów z Jego wypowiedzi. Należy sobie uświadomić, że rzeczywiśość nie może być sprzeczna, a gdyby nawet była nic o tym nie moglibyśmy wiedzieć. Samoświadomość filozoficzna u lefebrystów jest bliska niestety zeru. Może z własnej winy ale nie przypominam sobie żadnej poważnej pracy intelektualnej Bractwa. Te które znam są na poziomie liceum ogólnokształcącego. Chyba nikt u nich tym zupełnie nie zajmuje się tym. Wyznają zatem fideizm i jak to fideiści nieświadomie przejmują panujące poglądy epoki, oczywiście jako konserwatyści, epoki odpowiednio wcześniejszej, ale w całości ukształtowanej przez nowożytny sposób myślenia, idący w seminariach od Suareza. Sam pamiętam prace o. Reginalda Garrigou-Lagrangea OP, który przypadkowo uważał się za tomistę, acz w logice i co za tym idzie sposobie myślenia był typowym heglistą. Oczywiście nic o tym nie wiedział. Podobnie i ks. Stehlin miesza prawdę jako właściwość zdania (prawda logiczna, formalna) z samym znaczeniem zdania (zbiór desygnatów zdania). W konsekwencji sposób poznania (pojęcie, intelektualne ujęcie rzeczy, czasem wręcz sam jego znak) uważa za przedmiot poznawany. W takim ujęciu przedmiot wiary jest tym, co my z wiary ujmujemy. To jest zupełny nonsens. Wiara jest tajemnicą przekraczajacą rozum aniołów. Nawet ludzkie poznanie naturalne wymaga stosowania analogii, której daleko do zrozumiałości (znam jedną teorię analogii jako izomorfii autorstwa o. J.M. Bocheńskiego, która bynajmniej nie wyczerpuje problemu analogiczngeo poznania). Prawda o jakiej poucza wiara jest RELACJĄ trójczłową, jak i Trójca Święta, między podmiotem, przedmiotem i samym sposobem poznania. Semantyka trójczłonowa (podmiot-przedmiot-pojęcie) jest zrobiona i nie ma powodu oddawać pola dwuczłonowej semsntyce idealistycznej (podmiot-pojęcie, ew. przedmiot-pojęcie) skoro w kościele uprawomocnione tradycją są zarówno idealizmy jak i realizmy. Dlatego wszysto co można powiedzieć o zmianach w Kościele po II SW to tyle, że być może brakuje im konsekwencji, co o niczym nie przesądza, bo może (nie wiem) reprezentują konsekwencję głębszą, a zwłaszcza nie przesądza o błądzeniu Rzymu w kwestii wiary. Jak się taki błąd papieżowi zarzuca tylko w oparciu o własny osąd to prosta przyzwoitość wymagałaby logicznego uzasadnienia sądu i przesiedzenia łałdów nad studiami. Tu wiara nie wystarczy. W logice wiara nie liczy się. Konkludując mamy tu modernizm czystej wody. Modernizm polega bowiem na odrzuceniu klasycznego rozumienia prawdy. Tym gorszy, że nieuświadomiony.
a dzis w nocy slyszlaem:
Rozmowy o zyciu z bpem ZbK goscmi sa Dorota, Barbara, Zbyszek, Maria ks Andrzej, katecheza trzecia 2 giego roku .. Rozmowy o zyciu z bpem ZbK ..wyjscie z niewoli i wejscie do ziemi obiecanej, dzis znaczenie ziemi obiecanej. Alegorycznie, czy inaczej, o naszej histori tej obiektywnej, czy metahistori zastosowanej dla nas zawsze jest ten sam Bog i ten sam typ czllowiwka czlowiek zostal czyms zwiedziony stal sie pulapka dla samego siebie. Pod wplywem szatana stal sie dla siebie faraonem… Ma wejsc w sposob czysty integralny. ZIEMIA OBIECANA JEST TO PRZESTRZEN, NIE TYLE PRZED NAMI, ALE W NAS.. Jest to bardzo wyzywajace…’