W 20. Niedzielę roku B czytamy dalszy ciąg szóstego rozdziału Ewangelii według św. Jana, w którym mamy relację z mowy Jezusa w synagodze w Kafarnaum. W tej części swej mowy Jezus przedstawiwszy siebie jako chleb żywy, który zstąpił z nieba, konkretyzuje, iż tym chlebem jest Jego ciało wydane za życie świata. To powoduje powstanie wątpliwości wśród Jego słuchaczy, jak On może dać swoje ciało na pożywienie. Jezus nie podejmuje wyjaśnień, lecz jakby kategorycznie wskazuje na skutki ustosunkowania się ludzi do tej prawdy, iż On daje swoje ciało za życie świata i to ciało jest prawdziwym pokarmem dla życia.
Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam:
Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego,
nie będziecie mieli życia w sobie.Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew,
ma życie wieczne,
a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym (J 6,53n).
Prawda przedstawiona przez Jezus nie jest prawdą, która da się wytłumaczyć, czy zrozumieć w dyskusjach i sporach. Jest to prawda, której można doznać i stwierdzić w sobie, że jest ona prawdziwa. Można jej doświadczyć jako prawdziwej i nią żyć .
1. Jezus żywy w swej ofierze
Warto przypomnieć, że w kulcie starotestamentalnym aby ofiara mogła być uznana za ofiarę, musiała zostać zabita. Konieczne więc było jej uśmiercenie. Tak też będzie w tzm względzie z ofiarą, jaką Jezus z siebie złoży na krzyżu. Jednak to nie jest cała prawda o ofierze Jezusa. Zostanie On wprawdzie uśmiercony w swoim ciele, ale zostanie w tymże ciele przez moc Ducha Bożego wskrzeszony martwych (por. Rz 1,4). Nie jest to więc już ofiara martwa, ale żywa. Jest to ofiara uśmiercana ale żywa. W przypadku Jezusa stało się to jeden raz, w przypadku Jego uczniów i wyznawców jest to stały proces trwający aż do śmierci (por. Rz 12,1n).
Bóg bowiem nie potrzebuje ofiar w formie składanych cielców i innych zwierząt, lecz oczekuje i do tego zmierza w całym swym działaniu, by w człowieku spełniała się Jego Wola i aby człowiek miał życie i to miał to życie w obfitości (zob. J 10,10). By przeżywał to życie jako dar nawet wtedy, gdy doświadcza przechodniości i przemijania tego życia. Nawet wtedy, gdy doświadcza fizycznej śmierci czy innych form obumierania w swoim ciele i w swoim jestestwie także psychicznym.
2. Ciało Jezusa za życie świata
Jezus definiuje, iż nie chodzi tylko o fakt, że jest to Jego ciało, ale że jest to Jego ciało (wydane) za życie świata. Jest więc w tym zawarty aspekt aktywnego dawania siebie przez Jezusa za człowieka. Nie jest to więc tylko kwestia nasycenia człowieka, ale wprowadzania tegoż człowieka w komunię z Jezusem, który siebie wydaje.
Tym samym jest komunikowana prawda, że w spożywaniu Ciała Jezusa i piciu Jego Krwi chodzi o przekazywanie człowiekowi nowego życia – czyli życia na podobieństwo tego, jakie ma Jezus. Nie chodzi więc o zakomunikowanie człowiekowi mocy utrzymania tego życia, które posiada jako życie naturalne, lecz wprost przeciwnie – o umiejętność wydawania swego życia, by otrzymywać nowe na wzór Jezusa w zmartwychwstaniu. Jest to życie wieczne, które rozpoczyna się realizować w człowieku już tutaj, na ile jest on w stanie – w oparciu o moc z Ciała i Krwi Jezusa – tracić swoje życie i wydawać je na podobieństwo samego Jezusa. Kto wchodzi w taki sposób życia ma w Jezusie „gwaranta”, że to właśnie On wskrzesi go w dniu ostatecznym.
3. Trwanie w Jezusie i Jego misji
W takim duchu dają się rozumieć dalsze słowa Jezusa: Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie (J 6,57). Ten, kto spożywa Ciało i poje Krew Jezusa, trwa w Jezusie i Jego misji, dla której Jezus został posłany. Jest to misja zbawienia człowieka, wprowadzenia człowieka w życie Boże. Dokonało się to przez wydanie się Jezusa i przez Jego ofiarę. Dokonuje się nadal w Kościele i przez Kościół – konkretnie przez tych, którzy spożywając Ciało i Krew Jezusa wydają siebie dla spełniania – w czasie i w konkretnych sytuacjach tego świata przez pokolenia – misji, jaką spełnił Jezus.
Przeżywanie Eucharystii i spożywanie Ciała i Krwi Pańskiej, to udział w niesieniu zbawienia przez pokolenia – o ile nie spożywamy tego Najświętszego Daru tylko dla siebie i tylko z myślą o sobie; o ile pozwalamy, aby Dar, który spożywamy, przemieniał nas w dar do spożycia.
Bp ZbK
Komentarze
24 odpowiedzi na „Chleb żywy – Ciało Jezusa (20. Ndz B 2009)”
Jeszcze wczoraj pragnęłam a dziś jestem nasycona i to w obfitości, pokarmem Życia. Bogu niech będą dzięki, ża Jego miłosierdzie wobec mnie grzesznej i za hojność miłości, którą mnie obdarzył.
On daje swoje ciało za życie świata i to ciało jest prawdziwym pokarmem dla życia./Ks.Bp/
Ile zachodu czyni człowiek aby zachować swoje życie w zdrowiu,poświęcając czas i pieniądze . A prawdziwe zdrowie i zycie jest na wyciągnięcie ręki i to za darmo.Wszystko takie proste , tylko pragnąć uwierzyć .
J 6;56″Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim”. Czyli ja z Chrystusem tworzymy jedno. Więc nie jestem już zwierzęciem, a staję się cząstką Chrystysa, cząstką Jego Ciała Mistycznego, cząstką Boga?
Jezus podkreślił człowiekowi słowo -WIARA- /chleb żywy/ .Powiedział też o skutku.Wszyscy o tym wiemy i znamy,a jednak /chyba/niezbyt „kumamy”.2000-lat i dalej stoimy w przedpokoju.
Ks. Bp napisał, że Bóg oczekuje, „by (człowiek) przeżywał to życie jako dar nawet wtedy, gdy doświadcza przechodniości i przemijania tego życia. Nawet wtedy, gdy doświadcza fizycznej śmierci czy innych form obumierania w swoim ciele i w swoim jestestwie także psychicznym”
Ponieważ ostatnie dwa dni spędziłam w samotności – właśnie dość dużo myślałam o przechodniości życia. Miałam okazję poczuć przedsmak tego, co mnie czeka… Taka jest kolej rzeczy, że po czasie, w którym życie toczy się bardzo szybko, w którym otoczeni jesteśmy bliskimi, którzy wciąż przed nami stawiają zadania, nadchodzi inny – spokojniejszy, przeżywany w samotności. Ojciec Joachim Badeni (96 lat) pisze, że taki czas jest po to, by zająć się Bogiem. Myślę, że tak rozumiana samotność jest błogosławiona, jest darem.
Niekiedy jednak (chyba dość często) osoby samotne bronią się przed samotnością, którą można tak spożytkować… Wynajdują zajęcia zastępcze zamiast szukać Pana Boga. Albo mają żal do bliźnich, że zbyt mało czasu im poświęcają…
Pisząc to mam na myśli także siebie, tzn. mam nadzieję, że ponieważ o tym myślę teraz (gdy miałam dwa dni samotności), to będę o tym pamiętać, gdy moja samotność stanie się faktem nieodwracalnym…
Myślę też tu o moim obumieraniu w sensie intelektualnym. Wiem, że to też nastąpi. Choć teraz niekiedy czytam miłe słowa o tym, co napisałam – wiem, że kiedyś będę pisała (myślała, mówiła) niezbyt mądrze i może moje wypowiedzi będą wywoływać uśmiech 🙂
Świadomość tego dzisiaj mi nie przeszkadza. Bardzo bym chciała, żebym tak samo myślała za jakiś czas… 🙂
Pozdrawiam 🙂
Ja też miałam dwa dni względnej samotności. Jestem wdzięczna Panu Bogu za to, ponieważ bardzo tego potrzebowałam. W tej sytuacji to była wręcz konieczność, bo mi najlepiej się z Nim rozmawia właśnie w samotności i ciszy.
Tak, doświadczenia tych 7 tygodni choroby kuzyna to też dar.
Jestem wdzięczna Panu Bogu, że przez cały ten czas był ze mną i wzmacniał mnie w trudnych chwilach i pocieszał lepszymi.
Jemu chwała i cześć.
#5 Ojciec Joachim Badeni ma rację.To czas by przemyśleć siebie,Boga i współdziałania w nim.Do tego konieczne jest wyciszenie wewnątrz.Czyż cokolwiek rozwiążemy wrzaskiem?Pozornie tylko i na chwilę.
Dziękuję Księdzu Biskupowi za tę katechezę.
„nie chodzi tylko o fakt, że jest to Jego ciało, ale że jest to Jego ciało (wydane) za życie świata” – myślę, że to (tzn ten drugi człon wypowiedzi Jezusa) rzeczywiście bardzo często jakoś umyka naszej uwadze. W uczestnictwie w Eucharystii punkt ciężkości przenosi się przez to w inne „miejsca”. Przychodzi mi na myśl, że też nam to łatwo umyka, że to Chleb, który „nie miał wyglądu by się nam podobał (…), jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa” (Iz 53,2n) – nie po to, żeby nas wbijać w poczucie winy, tylko żeby przekonywać o bezwarunkowej miłości. Od dłuższego czasu nurtują mnie słowa, które usłyszałam w jednej z homilii: „jeżeli nie uwierzysz w tę miłość z Krzyża, to tak naprawdę żadne cuda i znaki cię nie przekonają”
Pozdrawiam 🙂
…….prawdziwy pokarm i prawdziwy napój……to Jezus Chrystus w całej prawdzie.Za każdym razem gdy wyciągam swój niegodny jęzor na którym złożone jest to cudowne CIAŁO wyczuwam wewnętrzny lęk przed prawdą jaka staje mi wtedy przed oczyma.W jednej chwili widzę swoja nagość/grzeszność/i nic nie jest w stanie ukryć tej nagości.Gdyby nie to wcześniejsze „nie jestem godzien Panie abyś przyszedł do mnie ale powiedz tylko słowo a będzie uzdrowiona dusza moja” nic by mnie nie zmusiło do bycia ołtarzem na którym umiera sam tak wielki Odkupiciel…..Jezus żywy w swej ofierze….to jest słowo,które pomoże mi wyciągać nie tylko swój jęzor ale wszystkie członki zranione/zakażone/grzechem…….janusz franus
Czytając fragm. ewangelii wg św.Jana myślę, że będą na miejscu współczesnych Jezusowi zareagowała bym podobnie. Zaskakujące jest bowiem usłyszeć słowa: „Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego,nie będziecie mieli życia w sobie”. Te słowa wydają się tak bardzo niesamowite! Teraz oczywiście jestem mądrzejsza czasem, nauką Kościoła… jednak wciąż oddźwięk tych słów mocno odbija się w moim wnętrzu. Niezmiennie czytając po raz wtóry w swym życiu słowa o „Chlebie Życia” wciąż czuję się zaskoczona. Logika miłości Boga wciąż mnie poraża. Bóg posługując się prostymi znakami, posługując się chlebem prowadzi mnie do nieskończoności, do rzeczywistości nieba…
Chrystus daje siebie człowiekowi i to daje totalnie. W tekście słowo „jeść” oznacza tyle co „przeżuwać”. Bo Bóg staje się pokarmem po to, bym ja mogła połączyć się z Nim całkowicie. Daje siebie, by uzdolnić mnie do życia w pełni, życia w prawdzie, życia w komunii, życia z Nim i z Nim…
Problem niezrozumienia Jezusa jako „Chleba Życia” wynika chyba z dwóch powodów. 1-brak wiary w możliwość uczestnictwa w życiu zmartwychwstałego Jezusa lub 2-konsekwencji, które rodzi Eucharystia /przemiany/ i wymagań jakie stawia /upodabniania się/.
„Jezus NIE PODEJMUJE WYJAŚNIEŃ, lecz jakby kategorycznie WSKAZUJE NA SKUTKI USTOSUNKOWANIA SIĘ LUDZI DO TEJ PRAWDY”
Myślałam, czego uczy mnie taka postawa Jezusa?…
Może tego, że nie wszystko, o czym Jezus mówi jest możliwe do zrozumienia…
Może tego, że ważniejsze niż zrozumienie Prawdy jest poznanie skutków jej przyjęcia lub odrzucenia…
Może to jest wskazówka dla mnie: gdy zabraknie mi umiejętności, by dogłębnie wyjaśnić PRAWDĘ – mogę spróbować zaświadczyć jak ta Prawda (którą przyjęłam, choć nie do końca rozumiem…) wpływa na moje życie…
Pozdrawiam 🙂
Nie wiem czy nie błądzę, ale mam często wrażenie, że śmierć Chrystusa nie była ofiarą złożoną Bogu. To była ofiara Boga złożona przed ludźmi. Czy nie błagał w niej nas Bóg byśmy Go pokochali, powrócili do Niego? Tak jakby mówił: „Patrzcie co dal was jestem w stanie zrobić: Syna umiłowanego wam oddaję! Proszę, zrozumcie to i wróćcie do Mnie, do źródła Miłości!”
Ekscelencjo, ponieważ bardzo jestem niepewny poprawności mojego rozumowania, a często mi ta myśl wraca proszę o komentarz. Gdybym źle myślał, proszę o sprostowanie.
Ad #12 Zbyszek
Jezus Chrystus złożył siebie w ofierze Bogu Ojcu. Uczynił to jako Bóg-Człowiek. Mocą Boga, jaka w Nim „była”, w tej ofierze złożył swoje, przyjęte dla nas człowieczeństwo. On stanął niejako po naszej stronie, by w Nim się urzeczywistniła miłość Boga „przeciwko” sobie dla drugiego, tj. człowieka (zob. Deus caritas est nry 10 i 12).
Bóg Ojciec nie potrzebował „sytysfakcji” dla siebie, lecz to było potrzebne nam (dla nas), aby w nas mógł zostać odnowiony obraz i podobieństwo Boga.
W tym sensie Jezus Chrystus stał się najprawdziwszym człowiekiem, biorąc na siebie grzech Adama i każdego z nas. Jezus Chrystus uczynił dla nas i niejako w nas to, czego nie mógł zrobić Adam, ani nikt z nas (by wrócić do Boga). W nas to staje się rzeczywistością, na ile my przyjmujemy w Chrzcie, dzięki wierze w Ewangelię, logikę i tajemnicę śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa.
Ta Ofiara Jezusa to nie „coś” złożonego Bogu jakby na tacy czy na ołtarzu, lecz „umożliwienie” Bogu przyjęcia człowieka, dlatego że człowiek wierzący w Jezusa Chrystusa i dzięki Jezusowi Chrystusowi daje Bogu przystęp do siebie, a nie odwraca się od Boga stale zwracając się ku sobie samemu.
Odsyłam do V ME: Wejrzyj, Ojcze święty, na tę Ofiarę: jest nią Chrystus, który w swoim Ciele i w swojej Krwi, wydaje się za nas i swoją Ofiarą otwiera nam drogę do Ciebie. Jest to bardzo wymowny fragment tej Modlitwy Eucharystycznej, która jest raczej rzadko używana. Gdzie otworzył tę drogę? W swoim człowieczeństwie, właśnie przez Ofiarę, byśmy my przeżywali nasze człowieczeństwo, składając siebie w ofierze (zob. Rz 12,1n).
Pozdrawiam!
Bp ZbK
Jezus, jako człowiek, pokazał drogę powrotu do Ojca polegającą na przyjęciu Jego woli. Nie jest więc to ofiara nam składana, ale dla naszej nauki. Chrystus pokazał Drogę życia opartego na absolutnym zaufaniu Bogu.
Eucharystia, w której zjadam Ciało Boga, jest i dziś ogromnym wstrząsem. Nie chcę myśleć o zjadaniu człowieka, a co dopiero Boga! I chyba ten wstrząs – podobnie jak w opisywanej perykopie – jest nam konieczny. Niezbędny jest ten bunt przeciw takiemu czynowi. Lecz nie mamy do kogo innego pójść, a tu są Słowa życia wiecznego.
Świadomość tego utrudnia przyjęcie Komunii, tylko wiara pozwala Ją przełknąć.
Ad #14 Zbyszek
Zwracam uwagę tylko na to, że sformułowanie: „jest to ofiara dla naszej nauki” nie ujmuje wystarczająco treści i istoty dzieła Jezusa Chrystusa – Jego Ofiary.
Nie chodzi tylko o naukę czy przykład, ale o rzeczywistość.
Są to subtelne aspekty soteriologii (nauki o zbawieniu), które może w takiej publicznej dyskusji trudno od razu wychwycić. Dobrze, że o tym rozmawiamy.
Pozdrawiam!
Bp ZbK
Ad #14 Zbyszek cd.
Jeszcze jedno.
Spożywanie Ciała i Krwi Chrystusa to nie antropofagia!
Trzeba unikać takich bezpośrednich skojarzeń – żeby nie upraszczać.
Chociaż niewątpliwie wstrząs jest nam konieczny.
Trzeba myśleć w kategoriach komunii osób.
Jezus daje swoje Ciało i swoją Krew jako Zmartwychwstały. Tajemnica wiary!
Pozdrawiam!
Bp ZbK
….tylko Jezus Chrystus może wziąć na siebie moje grzech.Tylko ten w kim jest Jego Duch ma moc brać na siebie skutki moich grzechów.To wszystko po to bym sam zobaczył w całej prawdzie swój grzech i siebie.To wszystko po to bym znienawidził swój grzech i z radością oddał go Chrystusowi,bo przecież po to On przyszedł.Choć nie jest to takie proste ale jednak coraz bardziej realne/możliwe/……..janusz franus
Wczoraj zobaczyłam piękne świadectwo miłości.
Byłam na wizycie domowej u chorego stale leżącego. Widząc wielkie zaagażowanie córki i żony w opiekę nad chorym, powiedziałam:
– Dobre ma pan te dziewczyny przy sobie.
Na to córka odpowiedziała mi
– Tato zawsze był dla mnie dobry, jak go nie kochać teraz?
Po prostu.
Pomyślałam, że miłość zawsze wraca do ofiarodawcy.
Basa #18,
to doświadczenie o którym piszesz, jest rzeczywiście ujmujące :), ale zaryzykuję stwierdzenie, że nie musi mieć nic wspólnego z chrześcijaństwem:
„Jeśli miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią?” (Mt 5,46)
Co z tymi, którzy wcale nie byli dobrzy, a są teraz przykuci do łóżek? Wielkie zaangażowanie w opiekę nad takim to chorym to piękne świadectwo chrześcijańskiej miłości.
Pozdrawiam 🙂
Czy nie jaśniej i zrozumialej powiedzieć ,że pod postaciami chleba i wina jest prawdziwe ciało i krew Jezusa Chrystusa na każdej mszy świętej.
Fasola#19
Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć. Nie o to mi chodziło.
To prawda, że to zaangażowanie o którym piszesz, to piękne świadectwo chrześcijańskiej miłości.
Ale czy ta sytuacja, o której napisałam ja, nie jest także tego świadectwem?
Czy zwykła miłość taka po prostu nie może być chrześcijańska?
Czy mamy prawo nią pogardzać dlatego, że nie jest miłością nieprzyjaciela?
Czy gdyby nie wiara, oni by się tak kochali?
Bóg jest miłością. I myślę,że gdzie jest miłość tam też jest On.
Ta sytuacja, o której napisałaś jest jest raczej odkrywaniem tego, o czym mówił święty Paweł na areopagu (Dz 17,24-28) niż miłości chrześcijańskiej. Bo taka miłość, o jakiej piszesz, jest opiera się jednak mocno na swoich własnych siłach. Chrześcijańska miłość to dar Ducha Świętego i owoc Jego przemieniającego działania – ten drogocenny skarb, który w naczyniach glinianych nosimy, aby to z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas (2 Kor 4,7).
Nie wiem Basa, czy gdyby nie wiara, to czy by się tak kochali – i to nie jest dla mnie istotne, bo nie zamierzam ich rozliczać z ich miłości. Chodziło mi tylko o to, żeby nie zatrzymywać się na tym poziomie. Kiedyś mnie bardzo dotknęło to pytanie z kazania na Górze, które pada w kontekście miłości do nieprzyjaciół: „cóż szczególnego czynicie?” Uświadomiłam sobie, że często swoją pobożność budujemy na szlifowaniu miłości do tych, którzy nas miłują i … wydaje nam się, że czynimy coś szczególnego 🙂
Gdyby to porównać do konia i wozu (choć to bardzo ułomne porównanie) to powiedziałabym, że to Ewangelia ma być koniem, a nasze życie wozem – a nie odwrotnie.
„Czy mamy prawo nią pogardzać dlatego, że nie jest miłością nieprzyjaciela?”
Odpowiem pytaniem na pytanie. Pan Jezus powiedział „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien.” (Mt 10,37) Czy to wyraz pogardy Jezusa dla miłości do rodziców lub do dzieci?
Pozdrawiam Cię serdecznie 🙂
#22 Fasola
Wybacz, Fasola ale te Twoje mądrości to zwykłe bla bla bla… Wszystko zależy od punktu odniesienia.
Akurat mój ojciec jest ciężko chory, mama opiekuje się nim, a ja mieszkając w innym mieście pomagam ile tylko mogę. I czuję to: „zawsze był dla mnie dobry, to jak go nie kochać teraz?” Mama jest z nim na co dzień, ma swoje lata i choroby i czasem nie ma sił, już nie może. Wtedy też jest miejsce na przekraczanie siebie, umieranie, miłość w wymiarze krzyża mocą wiary, Eucharystii. I nie jest to wcale „kochanie ojca lub matki czy męża bardziej niż Jezusa”, wręcz przeciwnie.
#23 AnnaK,
To rzeczywiście zależy od punku odniesienia. Znam ludzi niewierzących (mam na myśli konkretne osoby), którzy mogą zawstydzić niejednego chrześcijanina – ze mną na czele – swoją uczynnością, troskliwością i poświęceniem dla chorych bliskich. Ale u nich to wcale nie wypływa z wiary. Wdzięczność w człowieku nie musi mieć źródła w wierze, jest naturalną reakcją.
Samo Pismo Święte pokazuje takie historie, kiedy wyświadczone dobro wraca do człowieka – choćby historia Dz 9,36-40.
Słuchałam kiedyś rekolekcji głoszonych przez kapłana, który jest dyrektorem hospicjum. Opowiadał o tym, jak często chorzy wyładowują swoją złość na tych, którzy im posługują – na przykład wielokrotnie wylewają ostentacyjnie zupę z talerza. Dziwią się, kiedy w odpowiedzi nie spotyka ich złość, tylko i ciche i cierpliwe przynoszenie kolejnego talerza z zupą. I w końcu pękają. Posługujący w hospicjum nie mają żadnych długów wdzięczności wobec pacjentów i chorzy mogą doświadczyć, że są kochani dlatego że są, a nie dlatego, że na to zasłużyli.
Swoją drogą, chrześcijanie potrafią być antyświadectwem w takich sytuacjach. Kiedy na przykład ksiądz Tischner zachorował na raka krtani, dostał anonimowy list od jednego z kapłanów ze słowami: „czym człowiek grzeszy, na to cierpi”.
Co do pytania dotyczącego Mt 10,37 – moja odpowiedź brzmi tak jak Twoja: że to zdanie Pana Jezusa nie świadczy o pogardzie dla takiej miłości.
Pozdrawiam 🙂