Niedziela świętej Rodziny (2008)

by bp Zbigniew Kiernikowski

Niedziela przypadająca w oktawie Bożego Narodzenia to tradycyjnie Święto Świętej Rodziny – Jezusa, Maryi i Józefa. Jest to okazja, aby w szczególny sposób myśleć o każdej rodzinie. Przyjście Jezusa na ziemię i Jego zamieszkanie między nami właśnie w Rodzinie daje ku temu właściwą okazję. W tym roku czytamy Ewangelię wg św. Łukasza (2,22-40) o ofiarowaniu Pana Jezusa w świątyni Jerozolimskiej, lub o przedstawieniu Go w świątyni lub też o Jego pierwszym ingresie do świątyni i wzięciu tej świątyni we władanie. Ta Ewangelia jest czytana również w święto Ofiarowania, 2 lutego. To ofiarowanie Jezusa dokonuje się w kontekście rodzinnym. Józef i Maryja są współuczestnikami tego wydarzenia. Nawet można powiedzieć, że to oni głównie działają. Jezus jest jeszcze jakby ukrytym protagonistą.

Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością,

a łaska Boża spoczywała na Nim.<(Łk 2,40)

Według Prawa

Pierwszym elementem przesłania czytanej Ewangelii jest to, że Józef i Maryja czynią wszystko według zwyczaju Prawa. Jest to rodzina, która we wszystkim żyje tym, co było życiem zwykłych ludzi odnoszących swe życie do Boga i do zwyczajów religijnych, jakie należało przestrzegać. Podejmują praktykę rytu oczyszczenia według Prawa i składają ofiarę ubogich. Spotykają też w świątyni ludzi żyjących według Prawa. Symeon to człowiek prawy i pobożny oraz Anna, która swoje życie we wdowieństwie złączyła ze świątynią. Ewangelista Łukasz nie omieszka na końcu opowiadanie sprecyzować, że Józef i Maryja wraz z Dziecięciem, „gdy wypełnili wszystko według Prawa Pańskiego, wrócili do Galilei, do swego miasta„.

Wszystko uczynili według Prawa i zwyczajów. A jednocześnie w tym wszystkim tak bardzo zwyczajnym i poddanym zwyczajom, było tyle nadzwyczajnego i jedynego. To nadzwyczajne jest zebrane w słowach Symeona wypowiedzianych o Dziecięciu i w słowach skierowanych do Maryi. Także w błogosławieniu Boga, jakie czyniła Anna wobec wszystkich.Symeon mówi o wypełnieniu się jego – i nie tylko jego – oczekiwań. Maryi zaś przepowiada trudną i błogosławioną rolę, jaką będzie pełniła obok swego Syna, Mesjasza, by wyszły na jaw zamysły serc ludzkich.

Nadzwyczajne – objawienie daru Boga

 Nadzwyczajnym jest objawienie sensu spotkania z Dziecięciem. Naturalnie chodzi tutaj o spotkanie z tym Dziecięciem, jakim jest Jezus, syn Boży, w którym wypełniły się wszystkie obietnice dane przez Boga i wszystkie oczekiwania, jakie kiedykolwiek człowiek mógł sformułować. Symeon powie, iż jego oczom ukazało się zbawienie, tzn. Bóg żywy daje życie, gdzie człowiek czeka otwarty na Boży dar. Objawia to życie tam, gdzie człowiek doświadcza i akceptuje to, że on nie jest panem życia i historii, lecz czeka w prawości i zgodnie z prawem, jak Symeon. Objawia także to życie także tam i wtedy –i to jest bardzo ważne i istotne – gdzie człowiek trwa w niewiedzy i ciemności i może tylko z konieczności jest otwarty (otwiera się) na światło, bo być może nie ma innego wyjścia. Dokonywać się to może wszędzie tam, gdzie człowiek swojej niewiedzy nie uważa (w uporze) za swój mocny atut i punkt wyjścia do przemocy, do zrobienia po swojemu. Symeon obwieszcza, że oto przychodzi światło na oświecenie pogan, a więc tych, którzy nie znali obietnic i w ciemności, po omacku szukali prawdy i sensu życia. Symeon człowiek prawy i pobożny widzi sens i dopełnienie się swego życia w tym Dziecięciu. Pośród tego wszystkiego, co było zgodne z Prawem zabłysło światło, nadzwyczajne światło, dar oświecający, zgodny z Prawem, ale przekraczający wszelkie wymiary Prawa i zwyczajów z nim związanych . . .

Mając na uwadze to nadzwyczajne wydarzenie, które dokonywało się wśród zwyczajnego spełnienia zwyczaju stosownie do Prawa, możemy powiedzieć, że to wydarzenie i ta prawda stawania się tego, co nadzwyczajne w kontekście zwyczajnego wypełnienia Prawa, ma szersze odniesienie. Może w pewnym sensie być odniesiona do każdego dziecka. Jest to uczenie człowieka dorosłego, może już posuniętego w latach, jak Symeon, bycia otwartym na spotkanie z każdym dzieckiem, na ile jest ono widziane i postrzegane jako dar Boga i jest Bogu przedstawiane i oddawane. Dokonuje się wtedy coś w człowieku, iż doświadcza, że jego życie ma sens, że sens mają wszelkie oczekiwania, że sens ma poprawność i prawość oraz pokora oczekiwania. Jest mu dane dostrzec wtedy, że ma sens także ewentualne doświadczenie własnej niemocy i może dotykanie beznadziejności. Na tle takiego oczekiwania (doświadczenia braku) nabiera szczególnego wyrazu właśnie dotknięcie życia, doświadczenie nowości, poczucie spełnienia się tego, na co się czekało, a czego samemu nie można było spełnić.
 

Osoba – spotkanie zwyczajnego z nadzwyczajnym

Jezus, chociaż z jednej strony był nadzwyczajnym, to z drugiej był dzieckiem i człowiekiem tak bardzo zwyczajnym i tak bardzo wpisującym się w prawa i zwyczaje. Wokół Jego osoby jako dziecka powstało co prawda wiele opowiadań o cudownych wydarzeniach. Nie można tego wykluczyć, że mogły mieć miejsce takie różne cudowne wydarzenia w życiu codziennym Rodziny z Nazaretu. Bardziej jednak prawdopodobne jest jednak to, że Jezus w większości żył jak zwykły pobożny członek ówczesnego społeczeństwa. Swoje dorosłe życie ukryte spędził na rzemieślniczej pracy. Warto np. wspomnieć, że badania nad Całunem Turyńskim wskazują na układ mięśni w ciele Jezusa typowy dla rzemieślnika. Zanim wystąpił jako Prorok, głosiciel Ewangelii i Mesjasz, był zwykłym Człowiekiem, poddanym Prawu i wykonującym to, co do Niego, jako człowieka należało. Tak przygotował się w swojej Rodzinie do podjęcia nadzwyczajnej misji.

Przesłanie dla naszych rodzin

Gdy w świetle tego wszystkiego, co dokonywało się w łonie Świętej Rodziny i co czynił Jezus, patrzymy na nasze rodziny, możemy wyciągnąć pewne wnioski. Możemy korzystać z obrazu stylu życia. Naturalnie nigdy nie będzie wszystko tak samo. Zasady jednak pozostaną takie same. Jezus narodził się w ludzkiej rodzinie i był człowiekiem, aby nam objawić człowieczeństwo. Winniśmy korzystać z tej Jego pomocy. Każdy może wyciągać swoje wnioski. Pozwolę sobie wskazać na to, co na tle rozważanej Ewangelii może jawić się jako szczególnie pomocne dla nas dzisiaj.

Przede wszystkim nie szukać niczego nadzwyczajnego. Nie myśleć o sobie i o swoich dzieciach jako kimś nadzwyczajnym w kategoriach ludzkich czy według własnego klucza oceny. Pozwolić zaszeregować siebie najpierw do zwyczajnych ludzi. To nie wyklucza specyfiki i szczególnej godności każdego z nas ludzi. Zachować prawa i zdrowe zwyczaje, które są sprawdzone w naszej tradycji.

To co nadzwyczajne przyjdzie. Przyjdzie w pewnym sensie niespodzianie w kontekście tego, co zwyczajne. Okaże się darem. Darem oczekiwanym a jednocześnie zaskakującym.

Nie zniewalajmy naszych dzieci „koniecznością” bycia nadzwyczajnymi, by wypełniły czasem nasze (rodziców i wychowawców) oczekiwania. Pozwólmy im dobrze żyć, stwarzając im jak najbardziej dobre tradycyjne warunki. Wtedy w nich rozwinie się zapewne też to, co jest najbardziej specyficznym objawieniem się każdego z nich, właśnie jako dar Boga. Nasze dzieci, to przede wszystkim i najpierw dzieci samego Boga. Takie jest nasze spojrzenie wiary.

Obyśmy mogli stwarzać takie warunki, aby nasze dzieci rosły nabierały mocy, napełniając się mądrością i by łaska Boża była z nimi.

Bp ZbK

Podziel się z innymi

Rss Komentarze

42 komentarze

  1. W drugim czytaniu z niedzieli Świętej Rodziny Św.Paweł pisze”Ojcowie nie rozdrażniajcie waszych dzieci,aby nie traciły ducha” Jak ja mam to realizować w relacjach z moimi dorosłymi synami? Bo powodów do rozdrażnień życie niesie wiele na różnych płaszczyznach.

    #1 Aleksander
  2. Bardzo lubię ten wers, o którym wspomniał Aleksander. Zwracam na niego uwagę od lat mężowi 🙂
    Ciekawe jest to, że św. Paweł kieruje swoje słowa do ojców, nie do matek. Bo rzeczywiście częściej dochodzi do nieporozumień między ojcami i dziećmi (szczególnie synami) niż między matkami a dziećmi. Jak realizować to zadanie? Wg mnie wykładnię dał Ks. Biskup w słowach: „Nie zniewalajmy naszych dzieci „koniecznością” bycia nadzwyczajnymi, by wypełniły czasem nasze (rodziców i wychowawców) oczekiwania”.
    Jako matka dostrzegam, że ojcowie wobec synów mają zbyt wielkie wymagania, pragną ich nadzwyczajności właśnie, by byli tacy wspaniali, jakimi ojcowie widzą siebie. Z trudem im przychodzi godzenie się z innością swoich synów (innością charakteru, upodobań, zdolności, dokonywanych wyborów, celów, gustu, poczucia humoru…).
    Słyszałam dziś wypowiedź psychologa Andrzeja Komorowskiego, który mówił, że można czerpać radość z codzienności. Np. gdy syn mieszkający oddzielnie, noszący kolczyk w nosie, dredy, słuchający na co dzień hip-hopu, z własnej woli przychodzi na wigilijną kolację w białej koszuli pod krawatem. To jest powód do radości (że w koszuli), a nie powód do kłótni (że z kolczykiem).
    Wydaje mi się, że trzeba troszczyć się o to, by nasze dorosłe (bo o takich, Aleksandrze piszesz) dzieci czuły, że je kochamy, pozwalamy im mieć inne poglądy, nawet jeżeli się z nimi nie zgadzamy, trzeba być gotowymi na rozmowę z nimi nawet na trudne tematy.
    Trzeba, byśmy uznali nasze błędy z przeszłości… Piszę to z własnych doświadczeń. Oczywiście każda rodzina jest trochę inna, inne ma problemy. Ważna jest miłość, serdeczność, wyrozumiałość (bo dzieci są zawsze od nas mniej doświadczone)…
    Najważniejsza jest jednak wg mnie szczerość i odwaga przyznawania się do błędów. Wtedy nawet, gdy przypadkiem „rozdrażnimy” dziecko, gdy przyznamy się do tego grzechu – rodzina nie ucierpi, lecz się wzmocni 🙂
    To bardzo obszerny temat, niby napisałam coś, ale dość chaotycznie. Mam nadzieję, że zostanie mi to (chaos) wybaczone 🙂
    Pozdrawiam 🙂

    #2 julia
  3. Tak sobie kiedyś pomyślałam: P. Bóg daje nam wolną wolę i prawo wyboru. Nie narzuca nam swojej woli. Pozwala popełniać błędy i wybacza nam je, gdy się nawracamy. Jak trudne to jest dla nas ludzi, szczególnie wobec bliskich, kiedy uważamy, że robią źle, chcemy na siłę bronić ich przed popełnianiem błędów. Nawet coś na nich wymuszać. To jest szczególnie widoczne wobec dzieci. Wiem po sobie i po moim stosunku do bratanków.
    Aleksandrze, nie mam dzieci i może nie powinnam zabierać głosu w tej sprawie. Ale jestem dorosłą córką. I mogę napisać, jak postępują wobec nas moi rodzice. Oni uważają, że dali nam podstawy, a teraz my mamy sami decydować np. jak wybieraliśmy szkołę, czyli w sumie zawód, nic nie sugerowali. Mówili- wybieraj sama, to ty przez całe życie będziesz to robiła. Oczywiście wyrazili swoje zdanie, co o tym myślą, doradzali, ale wybór zostawiali nam. Decyduj sama. A decyzję zaakceptowali.
    Jestem im bardzo wdzięczna i za te podstawy, i za szanowanie moich decyzji. I bardzo ich kocham…

    #3 basa
  4. Rzeczywiście powodów do rozdrażnień jest wiele.W mojej rodzinie powodem do rozdrażnienia jest nakłanianie dzieci do praktyk religijnych .Czy mogę milczeć gdy moja córka nie kwapi się do chrztu mojej wnuczki?Czy można bezkarnie /wobec Boga/milczeć gdy dzieci żyją w tzw.związkach partnerskich tak jakby Boga nie było?Może ktoś mi wyjaśni jak postąpić zgodnie z przesłaniem dzisiejszej Ewangelii.

    #4 Tereska
  5. Wychowanie, to arcy-trudne zadanie.Ja zakończyłam etap wychowania i z przerażeniem patrzę na jego efekty 🙁 a wszystko dlatego (tak myślę), że nie było jedności w poglądach na życie, nie było współpracy między nami małżonkami a dzieci które mają wybór, wybierają tą łatwiejszą, przyjemniejszą drogę w dorosłość.Brakowało naszym dzieciom właściwych postaw chrześcijańskich między nami rodzicami i w kontaktach z dziećmi.Dlatego apeluję gorąco do młodych rodziców o rozwagę, o mądrą miłość w wychowaniu swoich dzieci, o jedność i zgodę w rodzinach, bo jak mówi polskie przysłowie ” zgoda buduje, niezgoda rujnuje”. Nam rodzicom , dorosłych dzieci, pozostaje modlitwa w intencji naszych dzieci i gorąca prośba skierowana do Wszechmogącego, że to cośmy my spartaczyli( nie zawsze świadomie ) On swoją mocą, zechciał naprawić.Nie rozdrażniajmy więcej swoich dzieci, bo jeśli do tej pory nasze nauki nie dały właściwych rezultatów to i obecne rady i wskazówki prawdopodobnie nic nie dadzą.Niech Święta Rodzina będzie wzorem dla Wszystkich rodzin.

    #5 AWM
  6. Nie umiem niczego poradzić, sam choć mam małe dziecko też staje przed takimi dylematami (np. czy wymagać wieczornej modlitwy gdy jej się nie chce?). Mam tylko jeden sposób, gdy naprawdę jest źle. Modlę się i proszę o pomoc mówiąc, że sam nie dam sobie rady. W 100% oddaje się woli Pana. Wiem, że to nie jest odpowiedź na Wasze pytania, ale to jest jedyne co udało mi się pewnego w tej materii znaleźć.

    #6 Zbyszek
  7. Myślę, że słowo o tym by nie rozdrażniać dzieci dotyczy ojców bo to oni powinni karcić dzieci, nie matki. I ta kara, słuszna ma też swoje granice, o których właśnie mówił apostoł. Jak Jezus biczowany był określoną ilość razów, nie więcej. Jeżeli żona jest poddana, jak powinna, i tylko ojciec karci to ma pokusę władzy i może zachować się jak tyran. Dlatego te słowa, jak rozumiem aby przestrzegać nas i byśmy prosili o Ducha i światło na nasze sytuacje.

    #7 AnnaK
  8. Ad #1 Aleksander, #2 julia i wszyscy, którzy tutaj zabrali głos.
    Widzę, że jest zainteresowanie tematem wychowania i stosunku do młodych. Tym samym także prawdą o przeżywaniu siebie, jako osoby dorosłe, odpowiedzialne za innych, za wprowadzanie swoich podopiecznych w odpowiedzialność. Po części – jak widać tutaj na blogu – jedni drugim nawzajem dają sobie tutaj odpowiedzi.
    Pozwolę dodać moje refleksje i myśli. Wydaje mi się, że jako założenie i najbardziej podstawową prawdę (rzeczywistość) w wychowaniu trzeba najpierw uznać samego siebie. Mieć dobrą świadomość siebie, znać siebie jako człowieka i jako dziecko Boże.
    Następnie – jako człowiek wierzący i w tym duchu wychowujący – samemu być prawdziwie poddanym zamysłowi Boga (zob. Ef 5,1n). Oznacza to, że mieć z samego siebie i dla samego siebie jak najmniej „definitywnych” i „absolutnych” planów, poglądów, oczekiwań. Czyli, mówiąc inaczej, nie podporządkowywać innych sobie. Bezinteresowność! Trzeba po prostu być otwartym na to, co Pan Bóg swoimi różnymi drogami i kanałami przygotowuje – także w odniesieniu do osób, które są powierzone naszej pieczy. Naturalnie nieodwołalną i niezmienną rzeczą będzie to, że samemu kroczy się drogami Bożymi, a kiedy się od nich w jakiejś mierze odstaje, to stać nas na uznanie tego, nawet przed czy wobec młodszego, wychowywanego przez nas dziecka. Podobnie będzie na przykład z modlitwą.
    Oczywiście, małe dziecko winniśmy uczyć, nakłaniać i przynaglać, by modliło się z nami. Większe, być może – jak tutaj ktoś wspomina – to nasze nakłanianie odrzuci. Nie możemy go za wszelką cenę do tego zmuszać. Natomiast to my sami za wszelką cenę – jeśli też jesteśmy do tego przekonani – winniśmy to czynić, nie ukrywając i nie manifestując przed tym „zbuntowanym” młodzieńcem czy dziewczyną. Trzeba, by było nas stać czynić w prawdzie i otwartości to, do czego jesteśmy przekonani. Prędzej czy później – może nawet bardzo późno, a może czasem nie za naszego życia – dotrze to do tego drugiego, może czasem już nie młodego człowieka. Istotne jest nie przymuszanie, lecz świadectwo życia płynące z wiary, że Pan Bóg daje nam moc i posługuje się nami według swego uznania.
    Na koniec podsumuję to takim sformułowaniem, trochę prowokującym i w pewnym sensie paradoksalnym:
    nie myślmy tyle o wychowaniu naszych dzieci i powierzonych nam wychowanków, lecz żyjmy autentycznie, żyjmy w prawdzie wszędzie, także na ich oczach i wobec nich. Wtedy one przy nas nauczą się żyć.
    Jeśli zaś zbłądzą (bo będą się na różny sposób buntować, czy odrzucać to, co im jest przekazywane – któż tego nie robił?), będą miały do czego wrócić. I zapewne wrócą. Może poranieni, ale w prawdzie.
    Mam nadzieję, że to moje sformułowanie nie zostanie zaszeregowane do owego „róbta, co chceta”.
    Nie jest to w żadnym przypadku czymś z tego rodzaju. Jest to bowiem z jednej strony zachęta do użycia władzy nad drugim, jak tylko i jak długo ją można i trzeba stosować, a z drugiej wezwanie do dawania świadectwa szczególnie tam, gdzie władza nie wystarcza.
    Pozdrawiam i zachęcam do dalszych wypowiedzi.
    Bp Zbk

    #8 bp Zbigniew Kiernikowski
  9. Proszę o parę słów dopowiedzenia do zdania:”[Człowiek] z konieczności jest otwarty na światło. Nie uznaje swojej niewiedzy za swój mocny atut i punkt wyjścia do przemocy, do robienia po swojemu.” Jakiej niewiedzy? Mocny atut i punkt wyjścia do przemocy? I to wszystko w kontekście daru Boga?

    #9 U.
  10. Ad #9 U.
    Przyznaję, że w moim tekście był pewien skrót myślowy. Teraz trochę poprawiłem. Z kontekstu wynikało, że te zdania trzeba rozumieć jako warunkowe, chociaż one wprost gramatycznie tak nie zostały skonstruowane. Otwarcie się człowieka z konieczności na światło (jeśli takie nastąpi), to taka sytuacja, w której człowiek – doświadczywszy wielu złudzeń i bycia oszukanym – nie mając wyjścia – akceptuje to światło, które do niego przychodzi. Akceptuje, mimo że ono może jest trudne dla niego, bo objawia prawdę o nim. On jednak już wie, że nie ma innego wyjścia i tę prawdę akceptuje. Jest to niesamowite doświadczenie łaski w sytuacji konieczności. Przykładem mogą być nawrócenia niektórych skazańców (np. Jacque Fesch).
    Następne: „Jeśli człowiek swojej niewiedzy nie uznaje za swój mocny atut i punkt wyjścia do przemocy, do robienia po swojemu” (zdanie warunkowe), to jest dla niego szansa, że przyjdzie do niego światło – światło na oświecenie „pogan”. Trochę teraz zmieniłem to zdanie. Proszę zajrzeć. Dziękuję za zwrócenie uwagi. Miałem na myśli trwanie lub nietrwanie w przywiązaniu do zła / ciemności. Najgorsze jest bowiem „głupota i upór”, a gdy do tego dołączy się „po ludzku rozumiana i praktykowana pobożność” – po grecku: ethelotreskia (zob. Kol 2,22n), to jest „beton nie do przezwyciężenia”. Tutaj ma swoje korzenie „religijna” przemoc, która przejawia się w różnych dziedzinach życia. Tylko cud z tego może uratować! Dlatego mówiłem o tej niewiedzy trwania w złym, w błędzie. Co innego bowiem, jeśli ktoś świadomie trwa i przy tym obstaje, że ma rację. Mam nadzieję, że te wyjaśnienia okażą się przydatne.
    Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #10 bp Zbigniew Kiernikowski
  11. Świetne ! Super napisane.Człowieczeństwa więcej proszę w człowieku,a Bóg będzie zadowolony.Z tymi dziećmi to nie taka prosta sprawa,zbyt kochamy i chcemy by /kiedyś/ dostały bilet wstępu do Nieba.Ale oczywiście Ks.Biskup ma 100% rację,tylko my w działaniach nieudolni jakoś.No dobra,ja.

    #11 K.
  12. Powiem tak: mój syn (21 lat), wiedząc, że piszę tutaj, czasami (często) ze mnie żartuje. Ale… życzył mi w Wigilię „pociechy z wiary”… Powiecie, że to może głupie, ale mnie tym wzruszył 🙂

    #12 julia
  13. Może parę słów o zwyczajności i nadzwyczajności…
    Mamy zwyczajne dzieci, to rzecz pewna. Wychowując je popełniliśmy wiele błędów. Niektóre z nich wypominają nam do dziś. Przyznajemy się do nich. Prosimy, by mając je na uwadze – nie popełniali tych samych w swoim życiu (nie łudzę się, że tak właśnie będzie, tym bardziej, że niektórych naszych błędów nie dało się uniknąć, np. nietrafnie „wytypowaliśmy”, które z dzieci nas oszukało – a było to 10 lat temu…)
    I właśnie tym ZWYCZAJNYM dzieciom zawdzięczamy NADZWYCZAJNE wzruszenia i doświadczenia.
    Dzięki jednemu odkryłam, że można czytać Pismo Święte jak list napisany do mnie, drugi odkrywa dla mnie świat muzyki jakby dla mnie napisanej, o którego istnieniu nie miałam pojęcia…
    Gdyby nie oni bylibyśmy ubożsi o wiele – dlatego mogę powiedzieć chyba, że są darem Boga dla nas ? 🙂

    #13 julia
  14. Dziękuję Księdzu Biskupowi za tę katechezę i dopowiedzenia #8, #10. Dziękuję szczególnie Księdzu Biskupowi za swoisty apel o to, by nie zniewalać dzieci koniecznością bycia nadzwyczajnymi. Podpisuję się pod tym apelem obiema rękami! 🙂
    Moi przyjaciele opowiadali mi, że byli zaniepokojeni przemianami u swojej 11-letniej córki, ale gdy sięgnęli do fachowej literatury, okazało się, że nie dzieje się z nią nic nadzwyczajnego, a zmiany w niej zachodzące są typowe dla tego okresu w rozwoju dziecka, że rozwija się niemal podręcznikowo. Pewnie to nic odkrywczego, jeśli napiszę, że warto czasem zajrzeć do fachowej literatury – skoro żyjemy w czasach, gdy taka literatura jest dostępna, to warto z tego dobrodziejstwa skorzystać. 🙂

    #14 Fasola
  15. Ja dziękuję,J.E.Biskupowi, za trud prowadzenia tego bloga(u?), za wyjaśnienia Ewangelii i odpowiedzi na nasze komentarze i wątpliwości.Szczególnie jestem wdzięczna za to, iż w dogodnej dla siebie chwili mogę czerpać ze skarbca wiedzy i mądrości biskupiej, by czas mojej emerytury nie był bezowocnym okresem mojego życia. Niech okres kończącego się starego roku będzie dla nas wszystkich okazją rewizji własnego życia, co sprawi, daj Boże, że pozostawimy „starego człowieka” i przyobleczemy się w „nowego”, czego sobie i Wam życzę. Szczęść Boże w nadchodzącym 2009 roku.

    #15 AWM
  16. Trudno mi pisać o rodzinie. Nie wiem, co mam począć. Pewien ksiądz przyczynił się do rozpadu mojej rodziny. Straciłam męża i dzieci, a ksiądz się wypiął. To były najgorsze moje święta. Każdy dzień jest bolesny. Jak Kościół może na to pozwolić? Jak księża mogą bezkarnie uwodzić i zostawiać? Gdzie jest ich powołanie?

    #16 megi
  17. #16 megi
    bardzo Ci współczuję. Wierzę, że Twoje święta były okropne. Rozumiem Twój ból po stracie męża i dzieci. Myślę, że te święta były straszne nie tylko dla Ciebie. Również dla nich i dla księdza, który Cię uwiódł.
    Nikt nie powinien nikogo uwodzić. Ani osoba świecka ani duchowna. Chrystus nauczał, by KOCHAĆ i Kościół też tak naucza.
    Proszę, żebyś się nie załamywała. Jeśli naprawdę zrozumiałaś kim są dla Ciebie mąż i dzieci być może przekonasz ich, że popełniłaś błąd „dając się uwieść”. Może jeszcze nie wszystko między Wami stracone…
    Pozdrawiam 🙂

    #17 julia
  18. #16 megi
    Na dziś Kościół proklamuje między innymi słowa świętego Jana Apostoła: „pożądliwość ciała, pożądliwość oczu, nie pochodzi od Ojca, lecz od świata”. Uwodzący ksiądz z całą pewnością nie działał w imieniu Kościoła, lecz w swoim własnym. Chciałabym Ci także zwrócić uwagę na to, że „do tanga trzeba dwojga”, więc jakaś odpowiedzialność za zaistniałą sytuację przypada również Tobie.
    O tym, jak bardzo namiętność potrafi zaślepić człowieka, świadczą choćby losy króla Dawida, czy historia Zuzanny opisana w Księdze Daniela. Przemija jednak świat, a z nim jego pożądliwość…
    Życzę Ci, byś w tej ruinie swojego życia nie traciła nadziei i potrafiła się uchwycić Chrystusa, który przebacza i daje moc do przyjmowania konsekwencji popełnianych grzechów i błędów. Może nawet – czego za Julią Ci życzę – uda się te konsekwencje naprawić.
    Pozdrawiam

    #18 Fasola
  19. No pewnie, że współczuję megi, ale nie z powodu jakiegoś księdza, ale z powodu jej głupoty. Przecież jak ja uwodził, to chyba wiedziała, co się święci, i zdawała sobie sprawę, co traci. Nie oskarżaj teraz tylko księdza, ale popatrz trochę na siebie. Nawrócenie zaczyna się chyba od poznania prawdy o sobie, więc nie zwalaj wszystkiego na innych. Nie ważne czy był to ksiądz, czy kto inny, zastanów się na sobą.

    #19 mikado
  20. Mikado, słusznie. Megi – zrób rachunek sumienia, uderz się w piersi, porozmawiaj z mężem. Ale nie wymiguj się przed nim i przed nami od współodpowiedzialności, bo jakoś skruchy w twojej wypowiedzi nie mogę się dopatrzyć.Módlmy się za megi, za jej rodzinę i za nieszczęsnego księdza.

    #20 Agnieszka
  21. Chcę Ci Megi powiedzieć, (żeby nie wyszło że jesteś od nas jakaś gorsza) że każdy z nas ma takiego swojego „księdza” lub nawet wielu, co go odciąga od rodziny, zakłóca stosunki z kolegami w pracy z przyjaciółmi,ze znajomymi. Pewnie dlatego tu jesteśmy, że zobaczyliśmy to u siebie tak jak Ty. Miej odwagę dołączyć do nas!

    #21 Grzegorz
  22. 19 razy występuje w tym wpisie słowo „prawo” w różnych odmianach, podkreślając jak przyszedł do nas Jezus – Bóg aby na siebie wziąć to wszystko, co nas przygniata, naszą śmierć. Nasze zło, także nieszczęścia, słabości, głupotę, chorobę, zawinione i nie, wszystko zabrał. Po to stał się Bogiem z nami, aby dać nam miłość i jedność, do której nas stworzył Bóg Ojciec nasz, który nas kocha i prowadzi do szczęścia.
    Wczoraj słuchałam w audycji radiowej rozmowę o przygotowaniach do świąt i ich spędzaniu i zdziwiło mnie, że dla wielu ludzi jest to prawdziwy koszmar, nie radzą sobie z ciężarem przygotowań a także nie potrafią być razem. W konkluzji wiele osób postanawiało w przyszłości wyjechać i nie szykować świąt dla rodziny. Myślę, że jest to bardzo smutne i zaczynam doceniać, że w mojej rodzinie choć zdarzają się złośliwości i podnoszenie głosu, to potem jednamy się. Dzięki Bogu, i jest to „rodzenie się” Jego między nami. A tyle radości daje przebywanie razem i pomaganie, naprawdę warto podejmować tę odrobinę wysiłku.
    Pozdrawiam

    #22 AnnaK
  23. # 21 Grzegorzu, ja nie mam. To jakieś nieporozumienie tkwiące w człowieku, które pozwala /dąży ?/ do odciągania człowieka od istotnych spraw. Nie obarczajmy własnymi ułomkami Księży. To nie fer.

    #23 K.
  24. „WINNA” – Agnieszki Chylińskiej

    Ja to ta z obrazka
    Ja to ta co krzyczy
    Ta co ciągle sobie drwi

    Ja znów kogoś gryzę
    Ja kogoś obrażam
    Niegrzeczna i grzeszna tak

    Bo kiedy tylko staje się
    Zbyt ludzka niż byś tego chciał
    Wtedy oto widzisz że
    Jesteś tak jak ja

    Nie jest źle
    Jaaaa jestem winna
    Dobrze jest
    Zawsze będę winna

    Ukoj swe sumienie
    Nakarm swą ciekawość
    Daj mi prawo abym ja
    Mogła Ciebie bawić
    Mogła Ciebie zbawić
    Mogła w końcu zabić Cię

    Bo kiedy tylko staje się
    Zbyt ludzka niż byś tego chciał
    Wtedy oto widzisz że
    Jesteś tak jak ja

    Nie jest źle
    Jaaa jestem winna
    Dobrze jest
    Zawsze będę winna

    Możesz na mnie oprzeć się
    Jaaa jestem winna
    Możesz na mnie liczyć bo
    Zawsze będę winna

    Dobrego Nowego Roku!

    #24 K.
  25. mam pytanie do „megi” – wierzyłaś, że ten „ksiądz” będzie ci wierny? Tobie – człowiekowi, gdy nie dołożył wszystkich starań aby pozostać wiernym Bogu, któremu przyrzekał. Bo nie uciekał od pokus – wszyscy je mamy, ale też znamy skuteczną broń (modlitwa, posty). Użalasz się nad sobą? Użal się nad – delikatnie ujmując – swoją bezmyślnością. Moja Mama miała takie powiedzenie, które tu bardzo będzie na miejscu: „Czegoście pożadali, tego się doczekali”. Na co liczyłaś, bo nie na szczęście wieczne!!! Ale pamiętaj, że nawróceni „celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego” (Mt 21,31)

    #25 H.Ala
  26. do megi! A jak by wyglądały twoje święta, gdyby ten ksiądz się „nie wypiął” na ciebie? Bez męża i dzieci, czy byłyby „dobre i szczęśliwe”? Dla ciebie to lepiej, że tak jest, bo już nic nie oddziela ciebie – oprócz konieczności upokorzenia się przed mężem i dziećmi i proszenia ich (na kolanach!!!) o przebaczenie, od powrotu do rodziny. Oby twoi najbliżsi mieli łaskę takiego wybaczenia tobie!

    #26 Aleksander
  27. Pisząc „ksiądz” w cudzysłowie użyłem przenosni. Miałem na myśli jakieś (jakiekolwiek) zniewolenie, które ma każdy z nas. Ksiądz Biskup używa w takim czy podobnym przypadku słowa „faraon” przywołując historie Izraela. Takie było i jest znaczenie użytego przeze mnie terminu „ksiądz”.
    Przepraszam za brak czytelności wpisu.

    #27 Grzegorz
  28. Dlaczego megi dała się uwieść księdzu?
    Myślę, że kochała i kocha dzieci. Być może brakowało Jej zainteresowania ze strony męża? Może uważał, że nie musi być dla Niej miły, nie musi Ją zaskakiwać niespodziankami, nie musi mówić Jej, że kocha… bo jest jego żoną i matką jego dzieci i to powinno Jej wystarczyć.
    Może właśnie zagubiony ksiądz, któremu brak zrozumienia we własnej wspólnocie parafialnej, dostrzegł coś niezwykłego w megi, czego JUŻ nie dostrzegał Jej mąż? A Ona poczuła się znów piękną, kochaną kobietą, nie tylko matką i żoną (u której nie zauważa się nowej fryzury czy pomalowanych rzęs…).
    Nie usprawiedliwiam uwodzenia i poddawania się uwodzeniu, ale chcę zwrócić uwagę na to, że wina leży, wg mnie, NIE TYLKO po stronie megi i księdza, RÓWNIEŻ po stronie męża. A poza tym, czy jest możliwe, że nie dostrzegał sygnałów, wskazujących na problemy, jakie niewątpliwie miało ich małżeństwo? …
    Dlatego z tym padaniem megi „na kolana” przed mężem byłabym ostrożna.
    Na pewno potrzebna jest szczera rozmowa, odwołanie się do początku małżeństwa, do miłości, do sakramentu. Potrzeba wzajemnego miłosierdzia i wybaczenia. 🙂
    Zgadzam się z Grzegorzem – mamy swojego „księdza”, który zabiera w pewien sposób uczucia, cierpliwość, czas… które moglibyśmy spożytkować dla rodziny (czasami słyszę, że moim „księdzem” jest Internet…, może i tak, ale jest TEŻ moim ratunkiem).
    Pozdrawiam 🙂

    #28 julia
  29. Wracając do „winy” za sytuację w rodzinie megi chcę dopowiedzieć jeszcze jedno.
    Kilka dni temu rozmawiałam z mieszkanką Poznania. Wspomniała o tym, że w ciągu jednego tygodnia proboszcz jej parafii stracił dwóch wikariuszy: jednego planowo, drugiego niespodziewanie, ponieważ zrezygnował z kapłaństwa. Tak bywa, niestety, ale ważne jest zachowanie księdza proboszcza. Bardzo to przeżył i przepraszał swoich parafian za to, że nie dostrzegł problemów swojego wikariusza, które doprowadziły go do takiego kroku – rezygnacji z kapłaństwa. Czyli czuł się winny tego, co się stało…
    Wracając do sprawy megi, można więc chyba dopowiedzieć, że winnym za sytuację rodziny megi może być też proboszcz Jej „uwodziciela” (lub inny ksiądz, np. spowiednik).
    A właściwie gdyby drążyć tę sprawę, okazałoby się, że problem tkwi jeszcze głębiej… aż doszlibyśmy do raju i grzechu pierworodnego… i jego skutków …

    #29 julia
  30. czyli jak wszyscy są winni, to nikt nie jest winny… więc megi nie załamuj się, nic właściwie złego nie zrobiłaś, bo wszystko można wytłumaczyć, a winę zwalić na innych. Oto oczyszczono twoje sumienie. Ludzie (zwłaszcza julio) dajcie sobie na wstrzymanie.

    #30 mikado
  31. OTO OCZYSZCZENIE /to byle jakie,ludzkie/.Wszyscy więc nikt.Zupełnie mi się kojarzy z wyrokiem na Jezusa.Dlaczego człowiek do zła taki prędki? I gorliwy.

    #31 K.
  32. BRAK DUSZY w jednym,zabija dusze w innych.Tylko TO mi się nasuwa w pamięci.

    #32 K.
  33. K. #31, mikado #30
    Wszyscy to nie znaczy „nikt”, to znaczy bardziej może „wielu z nas”.
    #30 mikado
    „wszystko można wytłumaczyć, a winę zwalić na innych”
    1. Łatwo zwalić winę na megi, bo ona napisała o tym, co się stało krótko i oskarżając sama siebie (straciłam męża i dzieci).
    2. Nikt z nas nie jest w stanie oczyścić sumienia megi.

    #33 julia
  34. Przepraszam Księdza Biskupa, że jestem może trochę namolny, ale wywołała mnie znowu julia
    #31 julia
    Oczywiście ona oskarżyła sama siebie np. słowami: „Pewien ksiądz przyczynił się do rozpadu mojej rodziny.” lub „Jak Kościół może na to pozwolić? Jak księża mogą bezkarnie uwodzić i zostawiać? Gdzie jest ich powołanie?”. Julio, musisz nauczyć się po prostu czytać. Megi o wszystko oskarżyła księdza i Kosciół, o sobie napisała tylko, że straciła: „Straciłam męża i dzieci, a ksiądz się wypiął. To były najgorsze moje święta. Każdy dzień jest bolesny.” I nie wiem, co ja bardziej boli: strata męża i dzieci, czy „wypięcie się” księdza. Ona nie oskarżyła siebie, tylko chciała wzbudzić w nas litość dla jej „rzekomej” boleści. Nie wiem, czy jest sens bronić zła, mówiąc, że my wszyscy w nim partycypujemy. Julio, chyba jest różnica pomiędzy stanem grzechu, a konkretnymi złymi uczynkami, które popełniamy. Jeśli jej nie ma, to każdy złodziej, pijak, rozpustnik, także i wspomniany ksiądz może powiedzieć: to grzech pierworodny, to inni w porę nie dostrzegli, to inni są winni. Nie wydaje Ci się, że piszesz jednak bzdury?
    Przepraszam, że trochę naciągam Księdza Biskupa, ale wydaje mi się, że musiałem wytłumaczyć swoją wypowiedź julii. Zrobiłem to krótko i jasno, więc nie będę już kontynuował tego tematu na blogu ks. Biskupa. Pozdrawiam i najlepsze życzenia na nowy rok 2009.

    #34 mikado
  35. mikado #34 🙂
    nie pochwalam postępowania megi, ale (na podstawie tylko tego, co napisała) nie mogę powiedzieć, że TYLKO ona jest winna. Nie bronię zła, ale megi (tak mi się w każdym razie wydawało…).
    Pozdrawiam 🙂 i cytuję o. A. Pelanowskiego OSPPE:
    „Czasem mówimy w czasie rozmowy: z drugiej strony…, chcąc odsłonić inny, uzupełniający punkt postrzegania jakiejś rzeczywistości. Istnieje przysłowie prawnicze: audiatur et altera pars – trzeba przyjrzeć się i drugiej stronie, to znaczy wysłuchać, na przykład, oskarżonego, a nie tylko oskarżenia. To może zupełnie zmienić ogląd sprawy, a nawet wyrok”.

    #35 julia
  36. zawsze gdy czytam takie osądy zastanawiam się nad jednym: czemu mają służyć? Jaki jest cel tych analiz i szukania drzazg w oku innych? A pytanie zasadnicze zadane przez megi brzmiało: „co mam począć”. Nie dzielmy włosa na troje, nie szukajmy usprawiedliwień i winnych. MEGI GDY NIE WIEM CO MAM ROBIĆ PRÓBUJĘ STANĄĆ PRZED PANEM W PRAWDZIE O SOBIE I BŁAGAM GO O POMOC: „PANIE POMÓŻ MI, BO SAM NIE POTRAFIĘ!!!!”. Proszę, zdaj się na Niego. On Cię nie zawiedzie, wystarczy mu uwierzyć. Może jest to SZANSA dana przez Pana Tobie i Twojej rodzinie? Szansa zbliżenia się do siebie (znów) i to w opiece Jezusa.
    Będę się modlił za Ciebie

    #36 Zbyszek
  37. Pytasz się Zbyszku, po co to „dzielenie włosa na czworo”. To proste. Szukanie lekarstwa zaczyna się od zdiagnozowania choroby. Pan Bóg za nas wszystkiego nie załatwi, a szczególnie nie załatwi za nas „stanięcia w prawdzie”. To jest nasze zadanie. Dlatego poszukiwanie, jak piszesz, winy. Megi napisała, że miała najgorsze święta w życiu. Ale wątpię w jej szczerość odnośnie przyznania się do błędu. Czy zadała sobie pytanie, jakie święta miał jej mąż, jej dzieci? Czy zapytała się siebie, DLACZEGO ONA IM TO ZAFUNDOWAŁA? Czy przyznała, że mąż miał prawo czuć się przez nią oszukanym? Czy napisała, że podjęła próbę rozmowy z mężem? o tym nic nie napisała. Dlatego tak wiele osób (nie tylko ja) nie zwracało uwagi na jej krokodyle łzy nad samą sobą, ale chciało wpierw pokazać jej, CO WŁAŚCIWIE PRZEZ WŁASNĄ GŁUPOTĘ ZROBIŁA INNYM? Od tego chyba zaczyna się nawrócenie. Więc jak będziesz modlił się za megi, to nie zapomnij o jej mężu i dzieciach. Oni też potrzebują (a może jeszcze bardziej) twojej modlitwy. Pozdr dla BpZbK

    #37 mikado
  38. Zbyszek, sam chyba przyznasz, że nie pochwalasz stosunków seksualnych kobiet i księży (bez względu na to, kto do nich doprowadza). Czasami wydaje mi się, że niektórzy chcieliby usunąć z chrześcijaństwa pojęcie grzechu.

    #38 Agnieszka
  39. Witam.
    Wydaje mi się że wszystkie komentarze są dowolną interpretacją i nie mają nic wspólnego z przepisami prawa zarówno kościelnego jak i cywilnego. Myślę że mogą wprowadzać w błąd.
    Mam pytanie czy tego typu dyskusje nie powinny być zamykane końcowym komentarzem Księdza Biskupa lub upoważnionego Animatora z jednoczesnym blokowaniem dalszych wpisów?(taka kropka)
    Pozdrawiam czytający

    #39 czytający
  40. Ad #39 czytający
    Mój Blog jest miejscem wymiany myśli. Komentarze blogowiczów są ich interpretacją. Nie można natomiast powiedzieć, że wszystkie nie mają nic wspólnego z przepisami prawa. Nie muszą też wprowadzać w błąd. Jest to swoista płaszczyzna wymiany myśli i dyskusji. Tam, gdzie widzę niebezpieczeństwo błędu, tam odpowiednio reaguję, wyjaśniam, dopowiadam czy odpowiadam na pytania.
    Wiele spraw może jednak być dyskutowanych jako problemy otwarte. Cieszę się przy tym bardzo, że w wielu kwestiach blogowicze nawzajem się uzupełniają czy sobie podają wyjaśnienia. Jest to moim zdaniem bardzo cenne.
    Nawet jeśli pewne odpowiedzi nie są odpowiedziami typu legislacyjnego czy dogmatycznego, przemawia z nich – wg mojego odbioru – Toska o sprawy Kościoła i dobra drugiego człowieka oraz gotowość niesienia pomocy przez radę czy wskazania bądź wyjaśnienia. Cieszy mnie to, że taka wytworzyła się atmosfera wokół tego blogu, że rzadko zdarzają się komentarze, które uznaję za niewłaściwe i ich nie wpuszczam. Mówiąc „niewłaściwe” mam na myśli przede wszystkim to, że – wg mojej oceny – niczemu nie służą albo przedstawiają wizję teologiczną Kościoła, człowieka czy zagadnień dotyczących zbawienia itp., które nie są zgodne z aktualnym nauczaniem Kościoła. Czasem są też uszczypliwe, bez jakiegoś wyraźnego sensu itp. Takich komentarzy nie wpuszczam. Powtarzam, że jest to stosunkowo rzadkie.
    Wpuszczam natomiast wszystkie trudne pytania czy uwagi krytyczne dotyczące naszego życia jako chrześcijan czyli Kościoła. Ja biorę na siebie sprawę odpowiedzialności za to, że takie czy inne komentarze wpuszczam. Nie znaczy to, że zawsze podzielam w całości ich treści. Uważam jednak, że taka dyskusja jest dobra i potrzebna. Jestem przekonany, że blogowicze w swojej dojrzałości potrafią z tego – przy dobrej woli – właściwie skorzystać. Gdzie są natomiast jakieś konkretne wątpliwości, kierować pytania i dalej czytać i słuchać.
    Nie widzę potrzeby mojego podsumowywania przeze mnie każdego wątku poruszanego na blogu. Uważam bowiem, że w przypadku większości poruszanych tutaj zagadnień uważny czytelnik może sobie wyrobić właściwe zdanie, albo poznać moje zdanie. Jeśli natomiast ktoś ma wątpliwości, to zawsze może pytać wprost czy to na blogu, czy – jak to bywa niejednokrotnie – drogą bezpośredniej poczty e-mail lub nawet w bezpośrednim kontakcie ze mną. Patrząc z mojego doświadczenia tych blogowych miesięcy (już prawie rok) są to dobre spotkania.
    Jeśli będą nadal wątpliwości w tej materii, chętnie służę dalszymi wyjaśnieniami i bardziej precyzyjnym przedstawieniem założeń i idei tego blogu.
    Jestem oczywiście otwarty na wszelkie sugestie, które pomogłyby ulepszyć tę naszą płaszczyznę rozmowy i komunikacji. Chcę, aby to była jak najszerzej otwarta płaszczyzna wymiany myśli i poszukiwania, a nie tylko autorytatywnego definiowania wszystkiego z góry wg jakiegoś klucza. To też jest owszem potrzebne i konieczne. Temu służą inne instancje. Ja zaś tutaj odwołuję się do nich, kiedy widzę to, jako potrzebne. Na to też tutaj jest bowiem miejsce, ale nie jest to miejsce pierwszoplanowe.
    Wszystkim uczestnikom – piszącym i czytającym – tego blogu bardzo dziękuję za aktywność i życzę sobie i Wszystkim dalszej dobrej współpracy i takich spotkań, które będą nas zbliżały i umacniały w wierze i praktyce Kościoła.
    Pozdrawiam.
    Bp ZbK

    #40 bp Zbigniew Kiernikowski
  41. czytający #39 🙂
    jako korzystająca z możliwości dzielenia się swoimi myślami na tej stronie (dosyć często, być może – niestety) pozwalam sobie zabrać głos w sprawie, którą poruszyłeś.
    Cenię sobie to, że nie będąc znawczynią prawa kanonicznego czy cywilnego mogę wymienić poglądy z innymi – specjalistami i niekoniecznie… Odnoszę wrażenie, że celem tego Blogu nie jest przede wszystkim POUCZANIE nas, ale danie możliwości wymiany myśli. Tak to zresztą określił sam Ksiądz Biskup:
    „Chcę, aby to była jak najszerzej otwarta płaszczyzna wymiany myśli i poszukiwania”.
    Mam przekonanie, że gdybym napisała coś skrajnie sprzecznego z nauką Kościoła – na pewno Ksiądz Biskup by na to odpowiednio zareagował. Jak sam wspomniał wyżej – czyni to. Ta sytuacja jest dla mnie komfortowa, bo pisząc, co myślę, jednocześnie czuję nad sobą prowadzącą, opiekuńczą rękę Gospodarza Blogu 🙂
    Jeżeli z jakimś poglądem innego piszącego się nie zgadzam – mam możliwość sama się z nim skonfrontować, uczę się argumentacji, uczę się przyjmować krytykę, uczę się ustępować. Nie jest żadną sztuką ustąpić komuś, kogo się uważa za autorytet (tak byłoby, gdyby w każdej sprawie głos zabierał ksiądz Biskup). Sztuką jest zgodzić się z kimś, kogo się zna tylko z Bloga i nie wiadomo, kim ta Osoba jest – profesorem, doktorem, mechanikiem, rzemieślnikiem, gospodynią domową, osobą młodą, w sile wieku, czy mającą duże doświadczenie życiowe.
    Nie ukrywam, że pisaniu tutaj towarzyszy dreszczyk emocji, bo przecież może się
    okazać (i okazuje się), że piszę bzdury, a Ksiądz biskup je czyta… i jeżeli tylko nie szkodzą Kościołowi, dopuszcza je na stronę. A potem ktoś inny uświadamia mi moją głupotę. Jest to dla mnie ważne doświadczenie…
    Nie uważam, żeby lepszym było kończenie pewnych, (czy wszystkich) wątków w jakimś konkretnym momencie przez Animatora czy Księdza Biskupa. Sama bowiem często wracałam do wcześniejszych wpisów i coś dopisywałam lub czytałam, co po jakimś czasie dopisywali inni. Toczy się życie, my się zmieniamy, pod wpływem przeżyć zmieniają się nasze myśli, inaczej odbieramy pewne sformułowania, więc zamykanie wątków nie uważam za najlepszy pomysł.
    Dla mnie ważne (najważniejsze) jest, że nad tym, co czytam na tej stronie, czuwa Ksiądz Biskup. Ufam, że wie, co robi – i to mi wystarcza.
    Pozdrawiam czytającego 🙂 (i piszącego 🙂 )

    #41 julia
  42. Czytałem, przyjąłem do wiadomości, nadal będę czytał.
    Pozdrawiam: czytający

    #42 czytający

Sorry, the comment form is closed at this time.


css.php