Gdy słucham Ewangelii przewidzianej na 19 Niedzielę roku A (Mt 14,22-33), która opowiada o przyjściu Jezusa do uczniów podczas przeprawiania się łodzią na drugi brzeg, przychodzi na myśl wiele wątków. Zresztą tak jest zazwyczaj przy rozważaniu każdego opowiadania ewangelijnego. Dziś chcę zwrócić uwagę na jeden – być może wcale nie centralny – tego opowiadania. Niemniej jednak bardzo ważny. Chodzi o wątek Piotra. O jego osobę i jego reakcje. O naukę, jaka może wynikać dla nas, gdy przyglądamy się temu człowiekowi, któremu ostatecznie została zlecona władza nad łodzią Kościoła.
Znamienny jest dialog między Jezusem i Piotrem podczas owego wydarzenia o czwartej straży, czyli nad ranem, na jeziorze. Przytaczam same słowa tego dialogu, który rozpoczyna się od słów Jezusa skierowanych do wszystkich uczniów będących w łodzi. Jednakże inicjatywę podejmuje Piotr:
«Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!»
«Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!»
«Przyjdź!»
«Panie, ratuj mnie!»
«Czemu zwątpiłeś, małej wiary?» Mt 14,27-31).
Cała scena kończy się wyznaniem wszystkich uczniów, którzy upadli przed Jezusem mówiąc: «Prawdziwie jesteś Synem Bożym». Zostawiamy pozostałych uczniów a przyjrzymy się osobie Piotra.
1. Człowiek z inicjatywą
Z przytoczonej dzisiaj sceny, ale z całości obrazu Piotra, jaki wydobywamy z Ewangelii, zarysowuje się postać człowieka przedsiębiorczego i pewnego siebie. Niektóre z badań nad warunkami i stylem życia, jakie mogły być w pierwszym wieku nad Jeziorem Galilejskim, prowadzą do wniosków, że Piotr był na czele przedsiębiorstwa rybackiego. Przez Kafarnaum przechodziła Via Maris. Był to szlak handlowy.Wykopaliska wskazują, że mogły tam być stoiska handlowe na kilkusetmetrowej przestrzeni. Nie jest wykluczone, że znad Jeziora Galilejskiego dostarczano ryby nawet do Rzymu. Piotr miał swoich wspólników i pracowników. Musiał być człowiekiem o wielkim doświadczeniu i poczuciu realizmu.
Od strony duchowej i religijnej był człowiekiem silnym i odważnym. Rozpoznawał i uznawał, jak wielu galilejskich Żydów, wagę wiary i praktyk religijnych a jednocześnie był związany z realizmem ziemskiego życia. Był człowiekiem otwartym i szczerym. Impulsywnym i gotowym do podejmowania kroków. Czasem, w nagłych i zaskakujących wydarzeniach, być może najpierw gotowym do uczynienia konkretnych kroków kierując się intuicją bardziej niż przemyśleniami. Człowiek doświadczony i pewny siebie. Przekonany o swoich możliwościach i racjach. W relacjach osobowych nie potrafił kierować się kalkulacją, lecz spontanicznością i szczerością. Taki obraz Piotra wyłania się z Ewangelii i można by go jeszcze bardziej rozwijać.
2. Każ mi przyjść do siebie po wodzie
Trudno nam dociec, czym kierował się Piotr i dlaczego właśnie tak dokładnie Ewangelista przekazał prośbę Piotra skierowaną do Jezusa. «Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!» Stało za tymi słowami niedowierzanie Piotra, a może był to przejaw wystawienia na Próbę Jezusa czy wyraz zuchwałości i brawury Piotra, który na tle pozostałych uczniów chciał wyjść jakby przed szereg i okazać się bardziej wspaniałym? Nie dojdziemy do tego.
Mając na uwadze wszystkie wyżej wspomniane cechy i przymioty Piotra możemy z całą pewnością twierdzić, że nie było w tych słowach przewrotności i woli manifestacji własnej wyższości. Stała za tym zapewne szczera inicjatywa bliższego poznania Mistrza i Pana. Bycia z Nim w Jego sytuacji. Zjednoczenia się z Nim także w tym przedziwnym zjawisku, jakim było chodzenia po wodzie. W słowach Piotra możemy dostrzec odzwierciedlenie jego spontaniczności i szczerej woli bycia z Jezusem.
Znamienne jest, że Piotr nie mówi: «Przyjdę do Ciebie», ani też: «Pozwól mi przyjść do siebie», lecz «Każ mi przyjść do siebie». Użyty termin grecki jest jednoznaczny – wskazuje na polecenie. Piotr zdaje więc sobie sprawę z tego, że nie może wyjść z łodzi i chodzić po wodzie ani ze swojej woli , ani na swoje życzenie nawet z przyzwoleniem Jezusa. Potrzebne jest wprost polecenie ze strony Jezusa. Piotr czekał na polecenie Jezusa skierowane do niego: «Przyjdź».
Możemy i winniśmy w tym widzieć przejaw i wyraz całkowitego poddania się i zależności Piotra od Jezusa. Nie uczyni niczego bez polecenia Jezusa. Chce jednak doświadczyć tego, co przekracza ludzkie wyobrażenia i moce i co wykracza poza normalność zjawisk i relacji. «Każ mi przyjść po wodzie» może oznaczać wprowadź mnie w to samo doświadczenie, w jakim Ty jesteś. Każ mi przejść przez to, co dla mnie nie jest możliwe. Jest to też wyznanie Piotra, że są rzeczy dla niego niemożliwe, które jednak są możliwe dla Jezusa jako Boga. Jest to więc już wyznanie wiary Piotra w boską moc Jezusa.
3. A jednak
Na widok silnego wiatru uląkł się. To jest bardzo ważny moment w życiu Piotra – i podobnie w życiu każdego z nas. Nasza „spontaniczna” wiara, czy nasze obliczenia, że my możemy liczyć na Pana Boga, dopóki są „nasze”, nie wystarczą. Są one potrzebne do tego, by wyjść z łodzi, by zaryzykować, by skierować się ku Jezusowi. Dopóki jednak one są jakby „zorganizowane” czy „wyproszone” przez nas i uważana gdzieś w głębi serca za nasze, za nasze osiągnięcia nawet z pomocą Pana Boga, nawet będące jakby wprost poleceniem Pana Boga, ale „wydanym” na naszą prośbę, t jednak w krytycznych momentach okazje się, że one – chociaż tak ważne i potrzebne ‑ nie wystarczą.
Gdy Piotr zaczął tonąć krzyknął: «Panie, ratuj mnie!» Ten moment jest istotny w kształtowaniu się wiary. To nie człowiek wyznacza okoliczności i przebieg wzrostu wiary, lecz dopiero sytuacja, w której człowiekowi wszystko usuwa się pod nogami, okazuje się właściwym momentem, by doświadczyć tego czym jest wiara, jako oparcie się na Bogu.
Jezus wyciągnął rękę chwycił Piotra. Uratował go. W tym momencie określił dotychczasową postawę lub stan ducha Piotra jako „małej wiary” (oligopistos). Dlaczego zwątpiłeś.
Piotrowi to było potrzebne. Podobnie było potrzebne mu doświadczenie zaparcia się. Mimo że wobec zapowiedzi Jezusa zapewniał, że nawet gdyby wszyscy zwątpili, on jest gotów iść za Jezusem do więzienia i na śmierć. A jednak zaparł się. Dopiero po swoim nawróceniu dzięki spojrzeniu Jezusa, podobnie jak w tym przypadku dzięki uchwyceniu go przez Jezusa, wrócił, został uratowany ze swoich pewności i stał się przewodnikiem słabych i nawracających się, a nie przykładem i bohaterem dla mocnych i ufających swoim siłom, swoim planom nawet realizowanym przy pomocy Pana Boga.
To wszystko jest darem przemiany Piotra uczynionym przez Boga dla nas, byśmy w nim, nawracającym się stale do Jezusa Piotrze, mieli pewnego przewodnika.
Bp ZbK
Komentarze
111 odpowiedzi na „Uratowany przewodnik (19 Ndz A 2011)”
Przeraził się nad jeziorem Genezaret,wyrzekł się Jezusa i opuścił go po aresztowaniu.Paweł nazwał go hipokrytą /byli w konflikcie???/,został 1-wszym biskupem Antiochii.Stał się charyzmatycznym uzdrowicielem,przyjacielem nie_Żydów.Pełen miłości Żyd Piotr,”Skała” podobnie jak Jezus umarł /w Rzymie/ na krzyżu.Pawła ścięto /też w Rzymie/.
Bardzo ciekawa osobowość i okrutne czasy.
#1 Ka
W którym miejscu Pisma Świętego św. Paweł nazwał św. Piotra hypokrytą?
„To wszystko jest darem przemiany Piotra uczynionym przez Boga dla nas, byśmy w nim, nawracającym się stale do Jezusa Piotrze, mieli pewnego przewodnika.”
Św. Piotr jest dla mnie tak bardzo prawdziwy i ludzki.
Bardzo często odnajduję się w sytuacjach, przez które on przeszedł.
Jego przykład jest mi bardzo potrzebny.
Pan Bóg jest bardzo dobry, że nam go dał.
Właśnie takiego upadajacego i wciąż od nowa nawracajacego się.
Gdy Bóg ukazał się Mojżeszowi w krzaku gorejącym przedstawił swoje imię Jestem. W sytuacji przedstawionej na jeziorze Jezus używa świadomie wobec siebie imienia Boga „Jestem”. Dlatego Piotr mówi ” jeśli Ty Jesteś” czyli jeśli ty jesteś Bogiem to każ mi przyjść a to się stanie. Dopóki wierzył – kroczył po jeziorze gdy zwątpił – zaczął tonąć. Jeśli uwierzę tak się stanie.
Dzisiaj pisząc na swojego bloga tekst ze śpiewnika grupy WMU, takie skojarzenie mi się nasunęło, mianowicie, że gdy pisałem Imię Boga (Jestem, który Jestem) z Wj 3,14, to skojarzyło mi się z liczbą „pi”. Liczba „pi” oznacza nieskończoność, w przybliżeniu wynosi 3,14, a przecież Bóg też jest nieskończony i jeszcze ten sam numer rozdział i numer wiersza. Czy to przypadek? Nie wieżę.
1. „dopiero sytuacja, w której człowiekowi wszystko usuwa się pod nogami, okazuje się właściwym momentem, by doświadczyć tego, czym jest wiara, jako oparcie się na Bogu”
W miniony poniedziałek Kościół proponował ten sam fragment Ewangelii. Ksiądz w homilii zwrócił wtedy uwagę na to, że Pan Jezus wysłał uczniów na drugi brzeg jeziora wieczorem.
Podobno Jezioro Genezaret może być spokojne w ciagu dnia, ale nocą bardzo często pojawiają się na nim wysokie fale.
Dlaczego Jezus, zamiast zaproponować im przenocowanie i wyruszenie na drugi brzeg bezpiecznie rano, wysłał ich wieczorem? – pytał kaznodzieja.
Wiedział, że będzie wiał wiatr, który może przerazić, a jednak polecił im płynąć…
…………………………..
Czasami Pan Bóg martwiąc się o mnie, widząc, jak bardzo jestem „pewna siebie”, pewna swojej wiary, przynagla mnie, bym weszła w sytuację dla mnie po ludzku niebezpieczną.
Po co?
Żebym przekonała się, że zwątpienie nie jest tragedią, jest szansą dla mnie, żebym doświadczyła, że On Jest.
Nie tylko wtedy, gdy porywa mnie swoimi słowami i czynami i czuję się pewnie przy Nim, lecz przede wszystkim wtedy, gdy życie staje się niebezpieczne.
Dopiero wtedy moja wiara może oprzeć się nie na „moich obliczeniach”, ale na Jego Obecności.
2. Piotr został „uratowany ze swoich pewności”.
Bardzo mi się podoba to określenie…
Chcę się uczyć tego, że nie mogę być pewna, nie mogę siebie określać, jako „pewna”…
Pewna swojej intuicji, swojej wiary, swojej wiedzy, swojej roztropności, pewna swojego miejsca w pracy, we wspólnocie, pewna swoich dzieci, swojego męża, swojego przyjaciela…
Przez różne wydarzenia życia Pan Bóg mówi – bycie pewnym zamyka Cię na Mnie, dlatego „ratuję Cię z twoich pewności”…
Pozdrawiam 🙂
p.s. Chętnie poznałabym inne wątki, które przychodzą na myśl Księdzu Biskupowi, gdy wsłuchuje się w to opowiadanie…
Czytając powyższą Ewangelię postanowiłem zanurkować. Przygotowałem sobie odpowiedni sprzęt do nurkowania i sus do wody.
Ostatnio oglądałem film przyrodniczy o rekinach, wyobraziłem sobie, że jestem wśród tych rekinów.
Jeden rekin, którego poznałem o to rekin finansjery. Niebezpieczne stworzenie, jego świat to pieniądze.
Jest bardzo sprytny i niebezpieczny – zatrudnił od do swojej reklamy wielu poważnych aktorów, żeby produkt lepiej się sprzedawał , pracuje dla niego wielu prawników i ekonomistów, na prawo i lewo rozdaje pieniądze np. wspomaga dzieci, założył fundację ale jego celem nie jest dobro człowieka tylko wyzysk.
Inne to jet od Ewangelii, i słów Jezusa ” jak rozdajesz jałmużnę to nie trąb przed sobą, żeby inni cię widzieli i podziwiali”
Jest rekin, który zwie się narkotyki.
Jest rekin, który nosi imię alkoholizm.
Czujemy się przyjemnie w wodzie – można by ją przyrównać do rozkoszy cielesnych.
Znajomej mąż wyjechał za chlebem do Holandii, ona w tym czasie poznała przyjaciela, ten przyjaciel zaproponował jej sesje zdjęciowe, na początku to były zwykłe sesje, później powiedział że ma kolegę co robi bardziej odważne zdjęcia. Powiedziała mu, że się krępuje powiedział, że to normalne, ale jest barek kilka drinków i się rozluźni. Skończyło się na tym, że zagrała w filmie porno. Ale to nie wszystko mąż wrócił z zagranicy dowiedział się chciał zabrać dzieci, skończyło się na tym, że słono płaci za każda wizytę z dzieckiem.
A nade wszystko czujemy się bezpiecznie bo mamy dobry sprzęt do nurkowania – można by go porównać do aparatu państwowego. Coś na wzór USA, zaufaliśmy Bogu, który nazywa się pieniądz. I nagle zaczyna nam brakować tlenu. Dusimy się wykonujemy nieobliczalne ruchy i rekiny nas zjadają.
Ewangelia mówi diabeł jak lew ryczący krąży i szuka kogo pożreć. I wcale nie musi on nam się objawić, żeby odebrać nam wszelką rozkosz życia.
Każdy przestępca ma swój modus operandi (sposób działania), w dzisiejszych czasach potrzeba dużo roztropności, wiedzy i doświadczenia, żeby nie dać odebrać sobie szczęścia. A to co odbiera szczęście nie zawsze bywa brzydkie, jaki się ono nam w białych kołnierzykach, pięknie opakowane i w barwach tęczy. Oprócz wiary potrzebny jest jeszcze rozum.
Pomyślmy sobie, że przez nieostrożność daliśmy się ugryźć rekinowi finansjery, a coś o tym wiem bo swego czasu straciłem 100 tys. Pukamy od drzwi do drzwi i wszędzie zamknięte okazuje się, że nikt nam nie chce pomóc. Tylko siąść i płakać, wszystkich wokół nienawidzić.
Codziennie rozmawiam z ludźmi różnych zawodów: zdarzył mi się człowiek, który jest pracownikiem banku coś na wzór komornika. Opowiadał on mi wiele historii, jak wchodzą do czyjegoś domu i zabierają dobytek życia. Powiedział większość ludzi oddaje wszystko bezwiednie, pod wpływem emocji.
Jakże inna była postawa Maryi, nigdzie nie znalazła noclegu, na nikogo nie pluła nikomu nie złorzeczyła. Była szczęśliwa że może oglądać Jezusa, wystarczyła uboga stajnia. Pytanie do wszystkich, obojętne kim w życiu są ? Czy biskupem, czy sędzią, czy rekinem finansowym. Czy potrafimy żyć szczęściem jak Maryja? Sama o sobie mówi odtąd wszystkie ludy będą zwać mnie błogosławioną.
Mamy wiele pereł w życiu: dzieci, żonę, męża, coś zawsze pojawi się na stole. Czy umiemy żyć w dziękczynieniu, czy troski tego świata spędzają nam sen z powiek?
Najpiękniejsze jest w Ewangelii to, czego nie ma na pierwszy rzut oka, całe dzieciństwo Jezusa, okres dorastania – tam Jezus wzrasta w łasce i mądrości u Boga i Ludzi. To jest nasz codzienny Nazaret. Sługa Boży Wilhelm Pluta na ziemi lubuskiej powoływał takie rodziny – Rodziny Nazaretańskie.
Będę wdzięczny za komentarz do takiego rozważania. Racjonalnie rzecz sądząc na tym świecie nie ma nic pewnego z samą prawdą włącznie. „Pewne” nie są nawet najlepiej uzasadnione teorie naukowe nie mówiąc już o rzeczach codziennych. Czyli jak cynicznie kwitują pesymiści: „pewna jest tylko śmierć i podatki” (logicznie rzecz biorąc jest to oczywiście nieprawda).
Ale niektórzy teolodzy (historyczni raczej niż dzisiejsi) podają, że prawdy wiary (i teologie na nich oparte) są pewne. Jak jednak mogę być pewny swojej wiary, skoro niczego nie mogę być pewny? Co tu w ogóle oznacza „słaba wiara”, skoro każda jest słaba?
Rozsądny człowiek nie jest pewien „swojej intuicji, swojej wiary, swojej wiedzy, swojej roztropności, swojego miejsca w pracy, we wspólnocie, swoich dzieci, swojego męża, swojego przyjaciela…”. Rozsądny człowiek UFA tym rzeczywistościom bo inaczej nie mógłby funkcjonować.
Teraz pytam, co znaczy „zostać uratowanym ze swoich pewności”?
Wybawienie do zwykłej, codziennej głupoty? Czy przeciwnie o utratę możliwości codziennego funkcjonowania (zwątpienie absolutne)?
Czy nie jest to pewna sztuczka retoryczna? Najpierw zakłada się istnienie pewności (której nie ma), potem pokazuje się człowiekowi, że ufność którą on żywi wobec świata jest w rzeczywistości „złą, nieprawdziwą pewnością”, potem (słusznie) dowodzi się, że pewności nie ma, i strąca się tym zestrachanego człowieka na dno niepewności a potem ofiarowuje się mu .. co.. nie wiadomo co w zasadzie. „Uchwycenie” jakieś. Niestety bardzo przypomina to techniki psychomanipulacyjne.
Są w Ewangelii dwie sytuacje, które nie pasują mi do opisu. Jedna
1. Judasz zdradza swojego Pana.
Druga
2. Jezus wskrzesza Łazarza. Każdy grzech nawet najmniejszy to śmierć.
Zobaczmy jak św. Monika, ile łez wylała za swojego syna Augustyna, żeby mógł on się narodzić do nowego życia.
Jezus się zlitował widząc jej łzy, zanoszone prośby.
Żona opowiadał mi historię pewnej kobiety, która spowiadała się u o.Pio – powiedział jej, nie martw się, Twój brat,który się powiesił jest już w raju.
Może nieraz jak prosimy, wydaje się nam, że nie zostaliśmy wysłuchani, ale nawet po śmierci Jezus ma moc nas wskrzesić nas do nowego życia.
Mówił do kobiet: Płaczcie nad sobą i synami waszymi.
Jaki jest nasz żal za popełnione grzechy?
„To nie człowiek wyznacza okoliczności i przebieg wzrostu wiary”
Czasami słyszę pytanie: co robisz dla wzrostu swojej wiary?
W tym pytaniu jest sugestia, że sama mogę coś zrobić…
A to jest złudne. Bo jeśli JA robię, to robię dla wzrostu tej wiary, którą nazwał Ksiądz Biskup spontaniczną, opartą na NASZYCH obliczeniach, NASZYCH prośbach spełnionych przez Boga.
Myślę, że w takim wypadku bardziej chodzi o mnie niż o Boga.
To, co ja robię dla mojej wiary nie przyciaga innych do wiary w Boga. Dopiero działanie Boga wtedy, gdy sytuacja wymyka mi się z rąk, gdy nie mam nad nią władzy, może wzbudzić wiarę w innych (pod warunkiem, że dam im dostęp do mojego życia)…
Podobnie rzecz się ma z Piotrem.
Gdy on wychodzi z łodzi i kroczy po jeziorze, nikt z jego towarzyszy, widząc przecież niezwykłe zjawisko, nie wyznaje wiary w Jezusa-Boga. Może przyjaciele Piotra w tym momencie zachwycaja się JEGO wiarą, odwagą, może mu zazdroszczą… Dopiero, gdy Jezus ratuje Piotra (małej wiary), który nie wstydzi się krzyczeć „Panie, ratuj mnie!” – kierują swoje wyznanie wiary do Jezusa.
………..
To znaczy… może odwrotnie. To ze mną jest podobnie, jak z Piotrem…
Pozdrawiam 🙂
Droga Ka – trafna uwaga
Hipokryta – człowiek obłudny, dwulicowy, charakteryzuje się niespójnością stosowanych zasad moralnych. Udaje serdecznego, szlachetnego, religijnego, zazwyczaj po to, by wprowadzić kogoś w błąd co do swych rzeczywistych intencji i czerpać z tego własne korzyści. hymm. Coś w tym jest.
Dobrze,że spotkał on w swoim życiu Jezusa i zapłakał nad sobą. Warto się temu bliżej przyjrzeć i zobaczyć ile w nas jest tej dwulicowości? Osobiście mógłbym książkę napisać o tym jak się nawracam i ile rzeczy chciałem sobie zachować, ciężko jest zaufać w dzisiejszych trudnych czasach Panu jak dziecko
Dziękuję Julio
Twój komentarz uświadomił mi jak mało nasza wiara jest osobista. Może jesteśmy jak ci uczniowie w Łodzi i mówimy: Wiara to sprawa kapłanów, sióstr zakonnych i trzeba nam się przebudzić
#2 W Liście do Galatów Paweł opisuje zmianę w zachowaniu Piotra.Za voltę w Antiochii zirytował się Paweł i nazwał Piotra hipokrytą.Najprawdopodobniej niezbyt się lubili.
Jeszcze dodam iż gdy Paweł wymieniał filary Kościoła liderem był Jakub,potem Cefas a następnie Jan,syn Zebedeusza
„Każdy grzech nawet najmniejszy to śmierć.” Nieprawda. Są grzechy ciężkie i lekkie.
„Dopiero działanie Boga wtedy, gdy sytuacja wymyka mi się z rąk, gdy nie mam nad nią władzy, może wzbudzić wiarę w innych (pod warunkiem, że dam im dostęp do mojego życia)…”
Czyż nie lepiej nie robić nic, niż robić wiele po to tylko, żeby sytuacja wymknęła się z rąk? Przecież to nielogiczne.
Pani ma dziwaczne przekonanie, że Bóg jest wszędzie tylko nie w samej Pani i w Pani działaniu. Co najmniej od św. Augustyna teologia katolicka przyjmuje, że Trójca Święta „mieszka” w duszy każdego człowieka. Wg św. Tomasza z Akwinu Bóg jest obecny w ludzkim działaniu i na tym polega właśnie teologia moralna. Kompletnie nie rozumiem tego pędu do zlikwidowania aktów ludzkich jako ludzkich właśnie. Ostatecznie zarzut jaki Pani stawia ludzkiej woli jest taki, że jest ludzka tj. ma określoną naturę (pożądanie) i przedmiot formalny (szczęście). Wg Pani ludzka wola ma być niczym? A co to znaczy? Ma jej nie być czy jak? Lepiej tak żyć jakby nas nie było? Jak Pani chce uniknąć „niespójności stosowanych zasad moralnych” przy takich założeniach? Przecież to niespójność z definicji.
Zauważyłem,ze pojęcie woli jest tu na wskroś nowożytne: absolutna możność wyboru pozbawiona wszelkich determinacji przedmiotowych. W takim ujęciu człowiek sobie wybiera czy chce szczęścia czy czego innego (mocy, władzy, poznania itd). Takiego pojęcia woli nie mogło być w Ewangeliach, bo powstało dopiero w XIV wieku. W takim ujęciu to co piszecie ma sens ale nie ma przedmiotu. Jeżeli tak pojęta wola istnieje to nie w człowieku (może w Bogu, Bycie Samoistnym). Człowiek jest stworzeniem i gdy o tym zapomina grzeszy pychą. Bardzo mnie interesuje jaka teologia za tym stoi. Jakoś bardzo protestancka, widzi mi się. Życzliwie piszę. Ciekawi mnie po prostu jak Wy na co dzień żyjecie w tych fantazjach?
„(…) Podczas gdy Bóg zawsze przebacza, a człowiek czasem przebacza, natura nie przebacza nigdy – gdy ktoś sprzeciwia się naturze, ona karci go, mści się, odpowiada ciosem”
„Poziomem istnienia proporcjonalnym do istoty ludzkiej jest inna istota ludzka. Właśnie człowiek ma szczególną wrodzoną potrzebę i pragnienie bycia aprobowanym takim, jakim jest, i rozwijania się zgodnie z dynamiką własnej osobowości. Uzyskanie i poczucie akceptacji i aprobaty stanowi drugie narodziny człowieka, jego narodziny psychiczne. Tak jak człowiek nie jest w stanie urodzić siebie samego, tak nie potrafi akceptować i kochać bez uprzedniej miłości innych”.
„Odcięcie się od zewnętrznego świata prowadzi do umocnienia postawy egocentrycznej. Neurotyk jest nadmiernie skupiony na sobie już w rezultacie samego procesu neurotycznego, a ponieważ naturalna skłonność do zwracania uwagi na zewnątrz zostaje zablokowana, jego choroba pogłębia się”.
„Gdy taka osoba nie chce dopuścić do pobudzenia jakiegoś uczucia, skłonna jest odciąć się całkowicie od zewnętrznego świata, przynajmniej w tym sensie, że unika wytwarzania się pewnych wrażeń, jeśli jest to możliwe”.
„Jeśli ktoś tłumi uczucia natury seksualnej, sądzi bowiem, że są zmysłowe lub nazbyt zmysłowe, w logiczny sposób przejdzie do represji wszystkich doznań zmysłowych, poczynając od najbardziej odczuwalnych doznań DOTYKU I SMAKU”.
„Ekspansja zdeterminowana INTELEKTUALNIE jest bardziej zachłanna niż ekspansja skojarzeniowa”
„Stłumiony popęd seksualny prowadzi czasem do bardzo aktywnej kariery naukowe; ale częściej jeszcze skłania do patologicznego poszukiwania doznań religijnych”.
„Ciało jest w takich wypadkach posłuszne nieświadomemu pragnieniu”.
„Człowiek wielkoduszny nie przyjmuje za swój cel rzeczy użytecznych, ponieważ są one podporządkowane temu, co dobre i przyjemne”.
„Normalne reakcje psychomotoryczne zostają powstrzymane (…) Zanika nieświadoma spontaniczność, a jej miejsce zajmuje postawa określona przez świadomość i wolę”.
„Nie odczuwa potrzeby kontaktu z innymi; jeszcze mniej pragnie współczucia czy pomocy, bo jest przecież samowystarczalny”.
„Nieustanne, świadome skupienie na sobie wymaga tak wielkiego wysiłku psychicznego, że neurotyk doznaje w końcu całkowitego wyczerpania i nie jest w stanie dalej sobie radzić”.
„Psychoterapia pozbawiona więzi czy to z religia, czy to z metafizyka, prowadzi często do `skrzętnie chronionej mieszczańskiej apatii`, zatrutej własną BANALNOŚCIĄ`.
„Uczucie tłumione musi zostać wprowadzone do świadomości; po drugie, należy nauczyć pacjenta racjonalnego reagowania na nie”.
„Pacjent musi sobie uświadomić, że niezależnie od tego, co powie czy zrobi, terapeuta nie przestanie go lubić”.
„Chociaż nie mam żadnego zaufania do moich uczuć, mam pełne zaufanie do mojej zdolności rozumowania i polegam na niej, aby wykluczyć działanie uczuć”.
„Ponieważ natura człowieka jest niedoskonała, nie może on osiągnąć doskonałości wyłącznie siłami natury. Zobowiązany jest czynić wszystko, co leży w jego mocy i w granicach rozsądku, ale skoro to Bóg ostatecznie PRZYWRACA (!!!) człowiekowi jego naturę, jedyną słuszną postawą człowieka jest ZDAć SIĘ NA DZIAŁANIE BOŻE W DUSZY (!!!)”.
„Każde pobudzenie emocjonalne bierze początek z przedmiotu, a nie z podmiotu doznającego uczucia”.
„Nawet człowiek dobrej woli potrzebuje pełnego współdziałania swych uczuć przyjemności”.
„W naturze wszystko wzrasta i dojrzewa STOPNIOWO”.
„Wszystko, co sprawia ci przyjemność i radość, jest dla ciebie NAJWŁAŚCIWSZE”.
„Wola poinformowana przez rozum posługuje się uczuciem utylitarnym, by przeszkodzić zaspokojeniu uczucia przyjemności”.
”Uczucie działa jedynie po to, by wywołać poruszenia żywej istoty, by skłaniać ją do DZIAŁANIA”. 😉
„Wola i uczucia muszą współdziałać, a nie zwalczać się nawzajem, jeśli życia ma być w miarę łatwe i wygodne”.
„Uczucie miłości do Boga może rozwinąć się u człowieka jedynie WÓWCZAS, gdy jego duchowa relacja z Bogiem znajdzie oddźwięk we w pełni rozwiniętym życiu emocjonalnym”.
„Tym, co pobudza zwierze i człowieka do podejmowania wysiłku (…) (jest) jedynie przyjemne dobro”.
„To co obiektywnie i realnie istnieje, ZASŁUGUJE na uznanie i aprobatę zależnie od poziomu swego istnienia (…) Sednem miłości jest postawa: NIECH ISTNIEJE, PONIEWAŻ JEST DOBRE, TAKIE JAKIE JEST. Miłość jest szacunkiem i uwielbieniem dla umiłowanej istoty (!). Miłość PRZYZWALA, aby ta istota istniała i RADUJE SIĘ jej ISTNIENIEM”.
cytaty za „Integracja psychiczna” A. Terruwe, C. Baars.
#8 Włodzimierz Kowalik
Mnie zawsze było trudno rozmyślać o rzeczach o których piszesz. Pewien przełom nastąpił z powodu zupełnie wydaje sie niezwiązanego z rozważaniami o naturze prawdy czy też ogólnie innych rzeczywistości materialnych czy niematerialnych.
Otóż coś gwałtownego zdarzyło się w moim życiu, mogę powiedzieć w mojej egzystencji.Jaki to ma związek? To puste miejsce mojego życia zaczęły wypełniać elementy, jak układanki puzzli,pasujące do tej mojej wyrwy i same do siebie.Te elementy to dlaczego nie radziłe sobie do tej pory,w jakim stanie zostałem powołany na świat,i dalej na czy mogę opierać moje myślenie i działanie. Krok po kroku widzę- nie tylko widzę ale przeżywam prawdziwość tych elementów. To jest wspaniała przygoda, odkrywanie nowego świata nie jako tylko rozważań, ale konkretnie w działaniu.
Jeśli ktos mnie teraz pyta o istnienie pewników, prawdy, subiektywność świata to mówię o prawdzie działającej między mną a żoną, dziećmi, znajomymi,o konkretnych wydarzeniach.
#13 Ka
Dziękuję. Przeczytam sobie ten list.
Drogi Włodku,
masz rację, że są ciężkie grzechy i lekkie. Każdy oddala od Boga, a ostatecznie powoduje śmierć i cierpienie, no może czyściec.
Popieram resztę wypowiedzi, że Bóg jest w ludzkim działaniu, co do protestantyzmu, to nie znam ich teologi , ale jedno zauważyłem co ich trzyma – tam nawet małe dziecko wie co to znaczy żyć ośmioma błogosławieństwami tzn. uczciwie, sprawiedliwie, w czystości, w prawdzie itd – nawet jak te pojęcia są wypaczone to i tak więcej u nich działania i angażowania swojej woli w to działanie niźli u katolików. Widzę też różne wypaczenia, ale chyba lepiej skupić się na tym co nas łączy i to rozwijać. Nie zapomnijmy ile u katolików było wypaczeń, chyba nie będziemy polować na czarownice. W zasadzie to chyba o to chodzi w życiu, żeby być wobec siebie uczciwymi, postępować sprawiedliwie, w prawdzie i z czystym sercem. Co o tym pan myśli Panie Włodzimierzu?
#13 Ka
Przeczytałam. 🙂
Sw. Paweł nie nazywa tam Piotra hipokrytą, ale jego postępowanie nazywa nieszczerym.
A poza tym, jeśli ktoś mi zwraca uwagę ( zresztą słuszną ), to czy to znaczy, że jest ze mną w niezgodzie?
” Jakub, Kefas i Jan, uważani za filary, podali mnie i Barnabie prawicę na znak wspólnoty” – czy to świadczy o konflikcie?
Odkrywcze dla mnie jest natomiast to, że nawet po zesłaniu Ducha Świętego św. Piotrowi nadal zdarzają się błędy i nieprawidłowe postępowanie.
Po prostu człowiek. Omylny…
I wciąż od nowa nawracający się. 🙂
„przewodnik słabych i nawracających się”
Mój przewodnik. 🙂
Ka, a ty bardziej identyfikujesz się ze św. Piotrem, czy św. Pawłem?
Czy słowa Psalmu 12 nie pasują do dzisiejszych czasów?:
„Ratuj, Panie, bo nie ma pobożnych, zabrakło wiernych wśród ludzi. Wszyscy mówią kłamliwie do bliźniego, mówią podstępnymi wargami i z sercem obłudnym. Niech Pan wygubi wszystkie wargi podstępne i język pochopny do zuchwałej mowy. Tych, którzy mówią: Naszą siłą język, usta nasze nam służą, któż jest naszym panem? Wobec utrapienia biednych i jęku ubogich – mówi Pan: Teraz powstanę i dam zbawienie temu, który go pożąda. Słowa Pańskie to słowa szczere, wypróbowane srebro, bez domieszki ziemi, siedmiokroć czyszczone. Ty nas zachowasz, o Panie, ustrzeżesz nas na wieki od tego plemienia. Występni krążą dokoła, gdy to, co najmarniejsze, bierze górę wśród ludzi. „
#21 Nie.Nie identyfikuję się z nimi.Bliżej mi Jezusa,człowieka_Jezusa.
Piotrem zainteresowałam się z uwagi na Skałę.Kościoła Skałę,a Pawłem z uwagi na dokonaną w nim przemianę.Paweł zresztą jest najbardziej udokumentowaną postacią /oprócz Jezusa/ Nowego Testamentu i chyba najbardziej wpływową.Upór Pawła do równego statusu apostolskiego w stosunku do pierwszych apostołów,mnie zadziwia.Nie wiem czy Jego wizje /Jezusa/ dawały mu takie moralne prawo.No cóż,waleczności mu nie brakowało.
Odnośnie „hipokryzji” uznaj że tak mi się wydawało 😀
Aaa, i jeszcze Magdalena mi bliska.Zupełnie całkiem bliska.Za wierność Jezusowi.Ale się rozpisałam,już kończę.Cmok.
A tak naprawdę Baso to kocham Stary Testament.Nowy,to dalsze dzieje Starego.Jak… CZAS.Ziemski czas.
#24 Ka
A mnie się podobają poszczególne Księgi: Pieśni nad pieśniami, Psalmów, Przysłów, Mądrościowe, Tobiasza, Hioba, Lamentacje, Daniela.
#19 pawelpiotr,
piszesz bardzo pozytywnie o protestantach, że „i tak więcej u nich działania i angażowania swojej woli w to działanie (życia błogosławieństwami) niźli u katolików”.
Właśnie zaczęłam czytać książkę o pastorze luterańskim Richard John Neuhaus, który po 30 latach od święceń w tym Kościele, zostaje katolikiem. Tak tłumaczy swoje postepowanie:
„… doszliśmy do wniosku, że Kościół luterański nie jest wierny podstawowej intencji Reformacji, temu, by być ruchem odnowy w Kościele i dla Kościoła – jedynego Kościoła Chrystusa. Że obecnie żyjący Kościół luteranów – nawet chcąc nie chcąc – swoją postawą pkazuje, że pragnie być na stałe oddzielną grupą wyznawców luteranizmu. Ale poprawna nazwa grupy wyznawców chcącej żyć w separacji od Kościoła brzmi: sekta, a ja, jako ochrzczony w Kościele powszechnym, w jedynym Kościele Chrystusa, chcąc być w zgodzie z sumieniem, nie mogę żyć w sekcie. Dlatego właśnie jako luteranin – i to nie jest tylko wyłącznie gra słów – zostałem katolikiem”.
Piszę o tym dlatego, żebyśmy patrząc na działania ludzi nie zamykali oczu na to, na co zwrócił uwagę ks. Neuhaus – że dziś u podstaw Kościoła luterańskiego (jednego z protestanckich) leży chęć oddzielenia się na stałe. A Chrystus modlił się – „aby wszyscy stanowili jedno” (J 17,21)
Pozdrawiam 🙂
#15 Włodzimierz Kowalik,
przepraszam, dopiero teraz zorientowałam się, że w #14 pisze Pan do mnie…
W odpowiedzi na Pana pytanie, jak na co dzień żyję w tych fantazjach oraz na zdania „Wg św. Tomasza z Akwinu Bóg jest obecny w ludzkim działaniu i na tym polega właśnie teologia moralna. Kompletnie nie rozumiem tego pędu do zlikwidowania aktów ludzkich jako ludzkich właśnie” odpowiem cytatem z Listu św. Pawła do Rzymian:
„Wiemy przecież, że Prawo jest duchowe. A ja jestem cielesny, zaprzedany w niewolę grzechu. Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, to tym samym przyznaję Prawu, że jest dobre. A zatem już nie ja to czynię, ale mieszkający we mnie grzech.
Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem wewnętrzny człowiek [we mnie] ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, [co wiedzie ku] tej śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego! Tak więc umysłem służę Prawu Bożemu, ciałem zaś – prawu grzechu” (Rz 7,14-25)
Dzięki tym wyjaśnieniom św. Pawła jakoś sobie daję radę ze sobą i swoimi fantazjami w Kościele katolickim (nie protestanckim) 🙂
Pozdrawiam 🙂
Podam przykład Ewy Farny – popularnej piosenkarki czesko-polskiej – protestantki – między jej życiem a tym co mówi, że żyje według dekalogu nie ma za dużego rozdźwięku. Mam ją krytykować i źle pisać o niej, zrobić z niej czarownice. Osobiście zachęciłbym ją do pogłębienia tego czym żyje, na czym opiera życie i zachęcił do wierności tym ideałom.
Wielu protestantów znam i często rozmawiamy i powiem, dużo się przez to sam ubogaciłem i wiele rzeczy zrozumiałem, myślę że to jest wzajemne – a dokonuje się w dialogu.
To jak doszliśmy, że w nas mieszka Trójca św. – a pragnieniem Boga jest abyśmy byli jedno. To jak praktycznie to realizować, żeby w naszym działaniu była obecność Boża widoczna, żeby nie było rozdźwięku miedzy tym co mówimy a czynami?
Pani Julio
„Tak więc umysłem służę Prawu Bożemu, ciałem zaś – prawu grzechu” – to bardzo wygodne. Luter też uważał, że łaska niczego w człowieku nie zmienia. Łaska tylko ZAKRYWA grzech przed wzrokiem Ojca. Grzesznik w stanie łaski jest takim samym grzesznikiem jak bez niej. Bóg Ojciec „arbitralnie” wg nieznanych nam kryteriów wybiera sobie zbawionych. Czyli może jednak w protestanckim?
Panie Pawle Piotrze
„nawet małe dziecko wie co to znaczy żyć ośmioma błogosławieństwami […] W zasadzie to chyba o to chodzi w życiu, żeby być wobec siebie uczciwymi, postępować sprawiedliwie, w prawdzie i z czystym sercem. Co o tym pan myśli Panie Włodzimierzu?
Myślę nieco inaczej. Przede wszystkim błogosławieństwa nie są kolejnymi przykazaniami. Jezus nie mówi w nich, co należy czynić, tylko kto jest szczęśliwy. A Jezus mówi „z mocą”. Staje się to, co On mówi. To jest „Kazanie na Górze”, bo Mówiący jest „Słowem, przez które wszystko się stało” [J 1]. Błogosławieństwa są skierowane do ludzi, którzy cierpią z powodu życia, jakie przypadło im w udziale. Nieszczęśnikom Jezus mówi, że są szczęśliwi. Nie nakazuje płakać, biedować, smucić się, być prześladowanym, cierpieć itd. pod sankcją Prawa. Żyć błogosławieństwami to tyle zatem, co być szczęśliwym „tu i teraz” albowiem „do takich należy Królestwo Niebieskie”. Należy bardzo uważać, żeby nie mieszać Błogosławieństw i Przykazań, bo wyjdzie niestrawność. Kiedyś widziałem rachunek sumienia zrobiony wg Błogosławieństw: czy płakałem, czy byłem prześladowany, czy cierpiałem, czy smuciłem się itd. Ile zarazy nie smuciłem się i w jakich okolicznościach? Horror po prostu.
Te rozmowy na forum bardzo ubogacają mnie, pozwalają odkrywać prawdę i pogłębiają wiarę. Kiedyś dawno temu, kiedy dawałem świadectwo na rekolekcjach, wziął mnie ks. Piotr i powiedział, żebym się porządnie zastanowił, bo później może mnie to boleć i żeby nie mówić coś czego nie jestem pewien. Nasza wiara, modlitwa, medytacja to bardzo osobiste odkrywanie obecności Bożej. Bliższa mi jest postawa poszukiwacza pereł (tej postawy cały czas się uczę), niż świni która depta te perły, które są?
Każde moje zwątpienie mówi mi, o kondycji mojej wiary. Pokusy,upadki,trudności,cierpienia są potrzebne, aby ona wzrastała.
Czy dobrze wykorzystuję te dary,aby ona wzrastała?
Pocieszające są dla mnie słowa Pana Jezusa,które skierował do św.Pawła:
„Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali” 2 Kor (12,9)
Pozdrawiam
Ad #6 julia
Julio!
Inne wątki to np.
1/ zestawienie: Jezus sam na modlitwie (jao człowiek wchodzłcy w Wolę Ojca) a z drugiej uczniowie w łodzi na jeziorze pośród fal i przeciwnego wiatru;
2/ Lęk przed zjawą i objawienie (zapewnienie): Odwagi, to Ja jestem;
3/ Rozwinięcie znaczenia wynikającego z faktu, że dzieje się to wszystko opodczas ostatniej straży nocnej;
4/ Cała scena ma charakter teofaniczny: „upadli przed Nim, mówiąc: «Prawidziwie jesteś Synem Bożym»”.
5/ Podobnie znaczenie sformułowania: „gdy siedli do łodzi, wiatr się uciszył”, które może być interpretowne w sensoe eklezjologicznym. Obceność Jezusa w łudzi Kościoła.
To tylko wskazania na to, co można by rozwijać i medytować.
Pozdrawiam
Bp ZbK
Ad #31 pawelpiotr
Dobre sformułowanie – to na końcu!
Pozdrawiam
Bp ZbK
Ad #30 Włodzimierz Kowalik
Słusznie!
Błogosławieństwa to nie kolejne przykazania barzdiej wysublimowane czy podniesione do n.tej potęgi.
To obwieszczenie nowje jakości życia, a właściwie szczęścia w najbardziej szerokim i podstawowym znaczeniu biblijnym, jaki zawierają w sobie pojęcia życia, pokoju, spoczynku, pełni, sytości, akceptacji itp.
Hbrajski odpowiednik greckiego „makarioi”, jaki mamy u Mt 5,3nn to „aszrei” wyrażający szczęśliwość tego, komu się właściwie wiedzie, kto jest na właściwej drodze, kto nie wpada w pułapkę niszczącą i zniewalającą życie. Zob. Ps 1!.
Na tym polu, w naszej mentalności religijno-moralizatorskiej (po części woluntarystycznej) mamy bardzo wiele do zrobienia, by stawała się ona bardziej ewangelijna, czyli będąca pod wpływem Dobrej Nowiny. To przyniósł i objawił ludzkości Jezus i to zlecił Kościołowi.
Pozdrawiam!
Bp ZbK
Panie Włodzimierzu
A może jednak warto się przyjrzeć wszystkim naszym uczuciom, smucić się z niesprawiedliwości, cierpieć z powodu prześladowania, płakać i nie żałować łez??
Jezus przyniósł SZCZEP.Zrozumienia i wybawienia.Tak mi się skojarzyło,po przeczytaniu wypowiedzi dzisiaj.
I to JEST PRAWDA.
Czyli jestem na dobrej drodze. Eudajmonizm zawsze do mnie przemawiał. Zbawienie=szczęście, bez dalszych (ważnych) czasowych dookreśleń. „Wszystko, co upragnione z dobrym i złym („złym” to nie pomyłka!), istnieje w Bogu” [św. Tomasz]. Można też inaczej: „Cel jest ostatni w wykonaniu ale pierwszy w pragnieniu”. Jak dążę do czegoś poza szczęściem bardzo szybko w ogóle nie mam siły gdziekolwiek iść. Bóg robi się nieciekawy, miłość więdnie a życie robi się utylitarne w obliczu spraw ostatecznych.
Jednak usłyszeć pochwałę od Pasterza jest dla mnie rzeczą dużą…
Nie podyskutowaliśmy proszę Księdza Biskupa o tańczeniu a byłoby ciekawe w kontekście tego, biblijnego rozumienia szczęścia. A i bardzo kontrowersyjne zważywszy, co na ten temat myślało wielu świętych mężów (właśnie sobie uświadomiłem, że nigdy kobiet!)
Z uszanowaniem i modlitwą
W.K.
„Chcemy, aby wszystkie narody znajdujące się pod naszymi łaskawymi rządami wyznawały taką religię, jaką jest religia przekazana Rzymianom przez boskiego Apostoła Piotra (…), to znaczy, abyśmy wierzyli (…) w jedną boskość Ojca i Syna i Ducha św. w czcigodnej Trójcy. Idąc za tym prawem, nakazujemy, aby wszyscy stali się chrześcijanami katolikami, traktując innych jako bezbożnych i głupich, podtrzymujących zniesławioną doktrynę heretycką (…), podlegającą najpierw karze boskiej, a po naszym zarządzeniu wydanym, o czym jesteśmy przekonani, z natchnienia niebiańskiego, karalną również śmiercią”
Co myślicie o tym Edykcie Teodozjusza z 381 roku? Ja bym mógł powiedzieć, że od tej chwili katolicy stali się bezbożni i zabili ducha chrześcijaństwa, i trzeba nam się z tego nawrócić – imperializmu rzymskiego?
Ostatnio zaniepokoiła mnie pewna sytuacja. Wracając ze spotkania ze wspólnoty podwoziłyśmy z mamą naszego kolegę. Zaczęliśmy rozmawiać na temat Ewangelii jaką rozważaliśmy. Nie wiem nawet kiedy ale temat zboczył na tematy życia i śmierci. Mój rozmówca stwierdził że mógłby już teraz umrzeć bo przecież to co mamy tutaj to tylko namiastka tego co nas czeka tam. I jeśli ja nie chcę umrzeć to nie ma we mnie wiary. Zrobiło mi się bardzo dziwnie kiedy to usłyszałam. Jak można chcieć umrzeć w wieku 27 lat? Przecież Bóg stwarzając nas tchną w nas chęć życia. I od razu nasunęły mi się słowa mojego proboszcza który w jednym ze swoich kazań opowiadał o miasteczku które nawiedziła powódź, wszystkich ewakuowano została tylko jedna kobieta, która powiedziała że nie pójdzie nigdzie że Bóg ja uratuje i utonęła. Albo na przykład czy kobieta która jest chora na raka nieuleczalnie i wie że zostawia 5 dzieci na świecie chce umrzeć? Wydaje mi się to całkowicie normalne. Czy według Was ona nie wierzy w Boga? Moim zdaniem życie jest po to by je przeżyć jak najlepiej potrafimy. Bóg nie chce dla nas nieszczęść i śmierci. Czasami wydaje mi się że niektórzy są przesadnie religijni.
#36
Problem w tym, że smucenie się z niesprawiedliwości, cierpienie z powodu prześladowania i płakanie wychodzi mi doskonale. Tylko jakoś to nie to jest.
W tym sensie mogę się z Panem zgodzić, że jak to przeczytałem w niedawnym numerze „W drodze” Ojców Dominikanów, „uczucia są słowem Boga do nas w nas”. Są przecież duchowości całkowicie skoncentrowane na emocjach np. karmelitańska. Kiedy tłumimy jakieś negatywne uczucia, nie pozwalamy również tym pozytywnym zaistnieć. Jak chcę kochać muszę zgodzić się na cierpienie. Jak postawię na bezpieczeństwo to miłość mi zwiędnie. Żeby kochać muszę zgodzić się na nienawiść, żeby móc pragnąć ryzykuję odrazę, żeby mieć radość ryzykuję ból, dla nadziei ryzykuję rozpacz i gniew. Mówię o uczuciach nie cnotach teologalnych.
Żeby bardziej Pana zrozumieć Panie Włodzimierzu muszę poczytać narazie czytam co to jest duchowość karmelitańska
„Na duchowość karmelitańską składają się doświadczenia Boga wielu wybitnych jednostek, żyjących na przestrzeni wieków. Największy wpływ wywarła oczywiście św. Teresa od Jezusa (1515-1582) i św. Jan od Krzyża (1542-1592). Duchowość terezjańska jest silnie teocentryczna: Bóg, pełen miłosierdzia i wyrozumiałości, jest w niej początkiem i zwieńczeniem duchowej drogi. W swym najważniejszym dziele „Twierdza wewnętrzna” św. Teresa przedstawia duszę jako twierdzę, a jej liczne komnaty są kolejnymi stopniami, jakie dusza powinna przejść, aby dojść do doskonałego zjednoczenia z Bogiem. Dokonując postępu w modlitwie, dusza przechodzi z pokoju do pokoju, aż do ostatniego. Jest ich siedem. W pierwszych trzech pokojach człowiek działa mocą gorliwości własnej woli, podtrzymywany przez łaskę, podczas gdy w pozostałych czterech jej działanie jest bezpośrednim działaniem Boga, dusza natomiast pozostaje bierna, oddana poruszeniom łaski. Po przejściu siedmiu mieszkań osiąga mieszkanie wewnętrzne. Najpierw przechodzi przez trzy stadia modlitwy czynnej i ascetycznej, potem przechodzi przez cztery stadia modlitwy biernej i mistycznej. Modlitwa myślna jest dla niej intymną relacją przyjaźni, żarliwym przebywaniem z Chrystusem, który ją kocha, jest miłosnym dialogiem z Przyjacielem. Postęp w modlitwie nie polega więc jedynie na myśleniu o ukochanej osobie, ale na kochaniu jej z całego serca. Innymi ważnymi elementami w życiu duchowym są: pokora, miłość braterska, kierownictwo duchowe, przyjaźń duchowa, asceza i apostolat”
Ad #37 Włodzimierz Kowalik
Stale jest możliwa dyskusja na temat tańca, którą Pan już kiedyś zaproponował.
Ja jej nie poprowadzę. Może jednak się ktoś znajdzie.
Musi Pan, moim zdaniem, dawać mniejsze porcje treści w tej materii na jeden raz.
Linków, których nie znam, zasadniczo nie wpuszczam. Może natomiast Pan podać, jak je znaleźć np. za pomocą „Googli”.
Bp ZbK
Ad #39 Wioletta
Wioletto!
Chrześcijanie wiedzą, że jest śmierć i że jest ona koniecznością. Wiedzą też, że doświadczenie nowości życia obwieszczonej w Ewangelii dokonuje się przy okazji „umierania” czy obumierania dla siebie.
Nie jest to jednak równoznaczne z szukaniem śmierci.
Mogą być takie sytuacje czy przypadki, jak św. Paweł, kiedy ktoś przeżywa takie pragnienie zjednoczenia z Chrystusem, które jest „większe” od samej śmierci – zob. Flp 1,19-25 oraz to, co otrzymaliśmy w przekazie Kościoła jako świadectwo wielu męczenników i mistyków. Dziś święto św. Teresy Benedykty od Krzyża (Edyty Stein). Ona głęboko weszła w tę tajemnicę. (Jej książka: Wissenschaft des Kreuzes – nie wiem, czy przetłumaczona na język polski, jest w tej materii bardzo znamienna).
To wszystko wykracza jednak poza przeciętność i jest specjalnym darem od Boga, który przyjmuje konkretny człowiek. Trudno jest nam osądzać przedwcześnie, kto taki dar otrzymał.
Nie można jednak też sprowadzić tej kwestii do powiedzenia, że kto nie chce umrzeć, ten nie ma wiary.
To wszystko jest tajemniczym procesem, który w nas się dokonuje. Wiara jest nam potrzebna i do życia i do umierania. Ostatecznei nie chodzi ani o życie samo w sobie ani o śmierć, ale o związek (jedność) z Chrystusem, który żył, umarł i zmartwychwstał – otwierając bramy nowego (wiecznego) życia.
Pozdrawiam wszystkich Chorych, borykajcych się z tymi problemami w sobie także wszystkich, którzy opiekują się chorymi i którzy z wiarą przy nich stoją, troszcząc się o ich życie.
Bp ZbK
#24 Ka
Rzeczywiście, rzadko tak dużo piszesz jednorazowo. 🙂 Dziękuję.
Ja nie jestem tak idealna jak Pan Jezus, stąd moje porównywanie się do św. Piotra.
Ale kiedyś Pan Bóg potraktował mnie jak Marię Magdalenę i spytał mnie ” Niewiasto, czemu płaczesz?”
A innym razem spytał: „Kogo szukasz?”
Ad #38 pawelpiotr
Niezależnie od tego, jak pojmiemy i ocenimy to, co Pan przywołał (czasy i okoliczności mają swoje zwyczaje i swój sposób wcielania prawdy – także Prawdy), trzeba nam się nawracać.
To jest najpewniejsza droga, chociaż czysto po ludzku najbardziej nie do przyjęcia. A jednak konieczna i możliwa.
Bp ZbK
#25 Ka
„A tak naprawdę Baso to kocham Stary Testament.Nowy,to dalsze dzieje Starego.Jak… CZAS.Ziemski czas.”
Ależ Stary Testament jedynie prowadzi do Nowego. To w Nowym Pan Bóg objawia się w całej pełni.
To Nowy Testament czyni nas chrześcijanami. 🙂
I to, czego nas uczy Pan Jezus.
„Jej książka: Wissenschaft des Kreuzes – nie wiem, czy przetłumaczona na język polski, jest w tej materii bardzo znamienna”
Mam jej ksiażkę ” Wiedza krzyża” to chyba jest to tłumaczenie?
Chociaż tam jako orginalny tytuł jest podany „Kreuzeswissenschaft. Studie uber Johannes vom Kreutz”
„Pozdrawiam wszystkich Chorych, borykających się z tymi problemami w sobie także wszystkich, którzy opiekują się chorymi i którzy z wiarą przy nich stoją, troszcząc się o ich życie.
Bp ZbK”.
To ci co po wodzie chodzą nie o własnych siłach.
Dziękuję
janusz f.
#44 Baso .
Pan Jezus mi jak najlepszy brat. Mówić dużo by się porozumieć nie potrzeba. A idealnym być? I mnie i Jemu byłoby z tego powodu smutno, nudno i plastikowo :D.
Człowiekiem jestem i póki co wcale nie wybieram się na wyżyny z aureolą 😀
Choć kiedyś ,jak każdy CHCIAŁABYM. Tyle że mianowaną przez Boga.
Uff, skromna jestem 🙂
Bardzo dziękuję Księdzu Biskupowi za wytłumaczenie tej sprawy.Nie wiem właśnie dlaczego ale bardzo mnie ona zmartwiła.I ciągle wracałam do niej myślami.Może to głupie ale zastanawiałam się czy z moim kolegą ze wspólnoty coś złego się nie dzieje.Czasami może po prostu za bardzo po ludzku podchodzę do pewnych spraw.Wydaje mi się że za bardzo bronię tego co jest ludzkie i dlatego nie potrafiłam Go zrozumieć.Ludzie bardzo boją się o swoje życie dlatego tak trudno jest zrozumieć chęć śmierci.
#50 -Violetto ja też kiedyś nie rozumiałam.Do momentu gdy starsza kobieta powiedziała mi jak bardzo jest zmęczona.ONA CZEKAŁA NA ODPOCZYNEK – z wysiłku.Wtedy patrząc na nią i słuchając pojęłam.
Podobnie jest z tymi którzy PRAGNĄ połączenia,z Tym z którym ich złączono.To jak w ziemskiej miłości nie chcesz oderwania,bo KOCHASZ.Nie każdemu dano TAKĄ miłość,lub nie każdy predysponowany.
Dziękuję, Księże Biskupie #32,
za wskazanie innych wątków tego fragmentu Ewangelii, które można rozwijać i medytować.
Najbardziej zaintrygowała mnie propozycja zastanowienia się nad tym, dlaczego opisane wydarzenie rozgrywa się podczas ostatniej straży nocnej (między trzecią a szóstą rano), czyli tuż przed rozpoczęciem dnia…
🙂
„Ludzie bardzo boją się o swoje życie dlatego tak trudno jest zrozumieć chęć śmierci”.
F. Jalics SJ w swoich „Rekolekcjach kontemplatywnych” uważał to za sam grzech pierworodny w nas (pierworodny, czyli nieosobisty, nie chodzi o winę). Człowiek lęka się cierpienia i za wszelką cenę stara się przed nim uchronić (wygnanie z Edenu). Taką ma naturę po grzechu. Dlatego tłumi i wypiera uczucia, pozbawiając się w ten sposób tego, co jest jego życiem. Takie tłumienie jest czymś ciemnym, nieświadomym w nas. Nie możemy sami tego zmienić. Pracą nad cnotami możemy zajść daleko, ale skutków grzechu pierworodnego nie usuniemy. Zbawienie polegałoby właśnie na podjęciu tego i uzdrowieniu tej nieświadomej skorupy, dojściu do życia, które jest w nas.
Dlatego warunkiem naśladowania Chrystusa jest tylko zgoda na cierpienie, z którym łączy się nasze życie czyli na „niesienie krzyża”. Cierpienie jest ostatecznie tylko uczuciem jak inne uczucia. Nie jest obiektywną cechą rzeczywistości tylko naszym jej „odbiorem” a jego „miłosna” akceptacja (pozwolić być, przyjrzeć się i zostawić) dając nam odczuć rzeczywistość taką, jaka jest. Tradycyjnie nazywa się to kontemplacją, czy modlitwą wlaną. Drogą do niej jest postawa przypisywana Maryi: uważność, skupienie, bierność, akceptacja. Nie da się tego opisać, bo chodzi o rzeczy z jednej strony wewnętrzne a z drugiej podstawowe. Jak ktoś „tego” nie doświadczył a stara się żyć Ewangelią będzie rozumiał niesienie Krzyża jako własną aktywność np. jako umartwienie się, szukanie cierpień i zniewag, uczynki pobożne itp.. Patologicznie zacznie szukać wysiłku i cierpienia. Tłumienie uczuć pożądliwych za pomocą popędliwości jest pospolitym zjawiskiem wśród gorliwych katolików. Jest to nadal „zbawianie się” za pomocą mechaniki grzechu pierworodnego. Celuje w tym np. Bractwo Piusa X . Wiedząc, że człowiek najbardziej boi się o siebie, wykorzystuje to wzbudzając w wiernych lęk o zbawienie duszy. Życie duchowe staje się próbą zasłużenia na miłość dla uniknięcia cierpienia wiecznego. Życie staje się tłumieniem życia. Bez problemu znajdziemy t akie udręczenia. Osobiście zdumiewa mnie, dlaczego w Starym Testamencie nie mówi się o piekle o jakim mówi Jezus. Zupełnie jakby możliwość piekła stawała się faktem dopiero w obliczu Chrystusowego odkupienia.
Na koniec, Jalics JS zauważa, że spotkał ludzi, którzy śmierci nie bali się bo nie cenili życia. Nie zasmakowali go, więc nie mieli czego cenić. Jalics twierdzi, że to nie jest krzyż Chrystusowy. Są również ludzie, którzy lękają się śmierci bo już zasmakowali życia. I do nich zwraca się Jezus. No i są ci, którzy cenią zarówno życie jak i śmierć.
Jalics podaje przykłady „umierania w życiu”: wybór zawodu, studiów, małżonka, opuszczenie domu przez dzieci, śmierć bliskich, śmierć własna. Każdy wybór i zdarzenie jest jednocześnie wyrzeczeniem się wszystkiego innego, zatem jakąś „śmiercią” ja, które ma pragnienie „wszystkiego”. Trening w tych codziennych „umieraniach” ma wielkie znaczenie dla naszej śmierci fizycznej.
Tu się rodzą moje wątpliwości. Czy wiązanie śmierci z wszystkimi decyzjami człowieka nie jest zbyt retorycznym zabiegiem? Kiedy zamawiam obiad w restauracji nie odbieram tego jako wyrzeczenie się wszystkich pozostałych pozycji w menu. Obiektywnie tak jest, ale tego się nie czuje. Oczywiście mógłbym się na tym skupić, ale wtedy wybór sprawiłby mi kłopot i rzeczywisty ból. Kiedy się żeniłem nie przyszło mi do głowy zastanawiać się, że wyrzekłem się 3,5 mld kobiet dla jednej. Miłość sama się uzasadnia, bez tych wyrzeczeń. Czy skupianie się na wyrzeczeniu i krzyżowaniu nie prowadzi do negacji cnoty (przyjemność działania wchodzi do definicji definicji cnoty)? Ale z drugiej strony śmierć byłaby w nas a my byśmy ją „przeżywali nieświadomie” np. żeniąc się z jedną „umarłem” dla pozostłych?
Jak mi bliski jest Piotr jako rybak. Codziennie się z tym zmagam w prowadzeniu firmy. Każdy chce kapusty a nie chce jej korzonków. Tymi korzonkami są czynsze, opłaty, ZUSy, podatki. Tylko by jedli sałatę nie patrząc na to, że jeszcze trochę a jej nie będzie, albo na pół zgniła będzie. Niektórzy wyciągają po 6 tys i jeszcze źle mają, tak mnie to wszystko zdenerwowało, te ich kłótnie i spory, że wprowadziłem zarządzenie: niektóre czynności wykonujemy za darmo – żeby sobie uświadomić, że są korzonki nie tylko sałata czy kapusta
A najlepsze jest to, że jak tak powiedziałem: przyjrzeli się kosztom i powiedzieli: rezygnujemy z pralni, nie chcemy tyle wody, może zmienimy firmę wywożącą śmieci, i może będziemy mniej podatków płacić. To raczej nie wchodzi w grę, nie będziemy podcinać gałęzi na której siedzimy – bo gdzie będziemy żyli jak nie w tym kraju co Polska się nazywa. I tak doszedłem do tego że Piotr musiał być bardzo odpowiedzialny.
I pytam dalej sam siebie; jak udźwignąć ten ciężar Panie który Ty dajesz, dwie , trzy osoby trudno ze sobą pogodzić, a jak godzić narody. Ten krzyż i trud Jana Pawła II – niesienie sprawiedliwości, pokoju i miłości za cenę oplucia, znieważenia, podeptania a nawet cenę krwi. Modlę się za papieża, żeby miał siłę i nie ustawał
Jedyne czego możemy być pewni to śmierci. I chociaż wszyscy o niej wiemy to nigdy nie stawiamy się w sytuacji że to my moglibyśmy być martwi. Nie mówię tu o samobójcach. Jak również o przypadkach kiedy człowiek schorowany błaga Boga o śmierć bo to będzie dla niego ulga w cierpieniu. Normalny człowiek chce żyć. I wydaje mi się że cnotą nie jest umierać ale żyć godnie. Wiadomo że życie człowieka prowadzi do śmierci ale nikt jej nie wyczekuje.
Czasami myślę sobie nawet że tak oczywista sprawa jak śmierć jest dla nas jak najmniej realna, jak nocny koszmar. To jest właśnie ludzka natura-niezaspokojona chęć życia. Gdybyśmy od urodzenia czekali na śmierć nasza cywilizacja w ogóle by się nie rozwinęła, to chęć życia jest napędem do działania. W czasach których żyjemy obecnie o kilkanaście lat przedłużyliśmy sobie nasze życie, za sprawą dalece posuniętej medycyny i zmiany stylu życia.
W moim mniemaniu bez chęci życia wpadlibyśmy w marazm a wieczne umartwianie się prowadzi do śmierci ale nie tej fizycznej tylko duchowej. Piszę to z własnych doświadczeń.
Niedawno napisałam na tym blogu że nie rozumiem dlaczego człowiek tak trudno godzi się z tym że spotyka go zło. I ktoś mi mądrze odpowiedział że dlatego że jesteśmy stworzeni do dobrego. Naprawdę te słowa do mnie trafiły. Nasze życie jest bezcennym darem, nie można go przegapić czekając na śmierć, w imię czego?
I przepraszam że tak ciągnę ten temat ale głęboko się nad tym ostatnio zastanawiałam i chciałam się tym podzielić.
#53 Panie Włodzimierzu,
pisze Pan dużo o śmierci…
A my – chrześcijanie wiemy, że przez śmierć PRZECHODZIMY do innego ŻYCIA, do ZMARTWYCHWSTANIA…
Wydaje mi się, że idzie Pan trochę za daleko uważając, że każdy wybór (np. obiadu) prowadzi do śmierci… (chyba, że wybiera Pan zupę z grzybów trujacych… :))
……….
Zachęcam Pana do zapoznania się z katechezami programu „Chrzest w życiu i misji Kościoła”, gdzie w części pierwszej Ksiądz Biskup wyjaśnia, co Pismo Świete mówi o stworzeniu człowieka, o grzechu pierworodnym, jego skutkach bezpośrednich i społecznych (dla nas) oraz podaje drogę przygotowaną przez Boga, która ratuje człowieka ze „zwichnięcia”, jakie jest w nas po grzechu pierworodnym.
Czytając Pana cytaty „Rekolekcji…” myślę, że wspomniane przeze mnie katechezy wiele by Panu wyjaśniły.
Pozdrawiam 🙂
#57 wioletta,
Twoje pierwsze zdanie brzmi tragicznie.
Bo przecież śmierć nie kończy wszystkiego. Choć przyjdzie do każdego z nas na pewno. Czy będziemy żyć 89 lat, czy – dzięki osiagnięciom medycyny – 109 lat. Zmierzymy się z nią wcześniej czy później… Żyjąc uczymy się umierać, albo nie… Jednak lepiej się do tej sytuacji przyzwyczajać…
Mam właśnie przed sobą homilię Ks. Fr. Blachnickiego „Przez śmierć do życia”, w której czytam:
„Bóg przyszedł na ziemię i stał się człowiekiem właściwie tylko po to, żeby umrzeć. Chrystus zył tylko trzydzieści trzy lata na tej ziemi i w swoim życiu ciagle był zwrócony był do tego, co nazywał swoją godziną i z utęsknieniem czekał na swoją godzinę. A ta Jego godzina to godzina krzyża, to godzina śmierci. Największą rzeczą, ajkeij Chrystus doknał w swoim życiu ziemskim, jest Jego śmierć.
Chrystus nie dokonał żadnych dzieł zewnetrznych, żadnych odkryć czy wynalazków, nie zostawił nam żadnych dzieł literatury, nie zbudował żadnego państwa [nie wynalazł lekarstwa na nieuleczalne choroby i wszystkich nie uzdrowił – to mój dodatek], nie pozostawił właściwie niczego poza gromadą uczniów, którym przekazał swój testament, streszczający się w słowach:
„abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem” (J 13,34).
A miłość jest najwieksza wtedy, kiedy życie daje. Najwiekszy czyn Jezusa to Jego śmierć, ale dlatego jest to najwiekszy Jego czyn, że jest to śmierć z miłości. Chrystus ukazuje nam więc właściwy sens i wartość śmierci. (…)
Taka śmierć jest dostepna dla nas wszystkich. (…)
Z takiej śmierci życie tryska. Nie tylko ze śmierci Chrystusa, ale ze śmierci każdego chrześcijanina, kiedy posiada ona charakter śmierci Chrystusowej, to znaczy kiedy jest aktem miłości”
Mnie ten tekst pomaga rozumieć, jak wykorzystać swoją śmierć (umieranie), by z niej tryskało życie.
Ale jeszcze do końca nie rozumiem i nie stosuję 🙂
Pozdrawiam 🙂
#57 wioletta,
(jak mogłam zapomnieć o moim ulubionym autorze…)
Zachęcam Cię do przeczytania książki o. A. Pelanowskiego „Umieranie ożywiające”. Niech zachętą będą tytuły niektórych rozdziałów:
*Śmierć – strata czy zysk?
*Dwa rodzaje śmierci
*Współumieranie z naszymi wrogami
*Umieranie z odtrącenia
*Patrzenie oczami miłości
*Jonaszowy robaczek – czyli jak zniszczenie potrafi odsłonić we mnie to, co niezniszczalne
Chciałam coś zacytować, ale… cała książka jest warta cytowania…
🙂
Jak dzisiejsza Ewangelia jest piękna i mądra. Porusza mnie w niej każde słowo. A patrząc na Króla jak rozlicza się ze swoimi sługami łzy ciekną mi po policzkach. Panie jak Ty jesteś Dobry.
Wydaje mi się, jestem o tym przekonany, że głęboko siedzę w tym świecie i znam jego mechanizmy, gdzie z powodu długu sprzedaje się całe rodziny, dzieci dobytek, mienie. Niektóre instytucje finansowe zręcznie manipulują klientem, obiecując załatwienie sprawy długów – a w rzeczywistości chodzi o to, żeby jak najwięcej zarobić. Sługa prosi Pana, żeby był cierpliwy. To jedna relacja kiedy stajemy jako petent. A druga relacja kiedy Pan widzi problemy sługi i mu daruje dług. Jakże to inna postawa jaka niesie świat. Dostaliśmy to życie wszyscy od Pana i jaką postawę Tu na ziemi wobec siebie przyjmujemy? Jak można patrząc na Jezusa, tak niezdrowe relacje między sobą budować, jak można przyjmować ustawy, które dopuszczają i tolerują nieuczciwość, przemoc i wyzysk? I jak jest postawa nasza wobec bliźnich, czy jesteśmy cierpliwi jak nasz Pan?
#59
Pani źle zczytała. Cytowałem o. Jalisca SJ. Mam kłopoty z jego rozumieniem śmierci. Nie umieram kiedy pomagam. Czasem mi się nie chce pomagać, ale to nie śmierć przełamać się i pomóc.
#59
A to rozumiem tak, jak pisał śp. o. Dominik Phillippe OP [por. „Trzy Mądrości”, „Rekolekcje o Ewangelii św. Jana”]. Chrystus przyszedł po to, żeby „słowo stało się ciałem”. Stało się to nie w żłóbku tylko na krzyżu, kiedy włócznia przebiła martwe serce Jezusa i „natychmiast wypłynęła krew i woda” (z których są sakramenty Kościoła). A więc „stać się ciałem” oznacza stać się TYLKO ciałem, czyli po prostu martwym mięsem, przedmiotem. Słowo „natychmiast” wyraża niecierpliwość i gorące pragnienie Jezusa, który umierając mówił „Pragnę!”. Wypłynięcie krwi i wody oznacza niezwyciężoną skuteczność miłości (np. w sakramentach). W ten sposób w „ranie (martwego) serca” miłość dochodzi „do końca”. Ten koniec polega na tym, że martwy przedmiot może być natchniony miłością. Cały opis śmierci Chrystusa jest wręcz fizjologiczny. Najlepsze jest to, że my zaczynamy właśnie „od końca”. Całe nasze poznanie i życie zaczyna się od przedmiotów zmysłowych, życie intelektualne i duchowe rozwija się później. Mojemu filozoficznemu usposobieniu odpowiada taki właśnie sposób rozumienia Ewangelii.
Wydaje mi się, czytając o śmierci na tym forum, że najpiękniejszej lekcji udzielił na jej temat Jan Paweł II w słowach miłości „Pozwólcie mi iść do domu Ojca”
Ja nie powiedziałam że śmierć kończy wszystko.Powiedziałam że każdy chce żyć.Nawet Jezus prosił Boga żeby jeśli może odsunął od niego ten kielich. Wiem że śmierć prowadzi do zbawienia.Ale nie mogę tego pojąć jak można mówić o śmierci jak o czymś wyczekiwanym. Śmierć jest koniecznością nie umieramy za dobre uczynki tylko przez grzech pierworodny.
„Stale jest możliwa dyskusja na temat tańca, którą Pan już kiedyś zaproponował.
Ja jej nie poprowadzę. Może jednak się ktoś znajdzie.” Tak napisał biskup.
Moim zdaniem taniec jest pretekstem. W rzeczywistości chodzi o kształt katolickiej etyki seksualnej. Grzeszność tańca jest w pewnym sensie nonsensem. A w pewnym sensie nie. I mamy skrupuł w klasycznej postaci: obydwa wykluczające się działania mamy za jednocześnie złe i dobre. Tak właśnie teraz to postrzegam: taniec jest bardzo dobry i taniec jest bardzo zły. Nie ma półcieni.
Niestety muszę zacząć się trochę zwierzać, czego wcale nie lubię, żeby nie pozostać przy ogólnikach.
Urodziłem się w 1974 roku. Siłą rzeczy Jan Paweł II był dla mnie oczywistym, przez nikogo niekwestionowanym autorytetem. Wychowałem się (właśnie tak, bo sam musiałem „wychować się”) na jego „katechezach środowych”, które drukował „O’sservatore Romano”. Do dziś patrzę na Biblię jako opowieść o mężczyźnie i kobiecie, nie inaczej. Katecheza, liturgia, rodzina nie wpłynęła na mnie pozytywnie w tym zakresie. Tu było milczenie, w najlepszym razie niedomówienia a w podtekście jakiś lęk przed mówieniem o „tych rzeczach”. W tamtych czasach księża nie potrafili nawet wyliczyć połowy grzechów nieczystych nie czerwieniąc się przy tym. Albo się wstydzili albo myśleli, że człowiek sam to pojmie? Nie wiem. Ja przyswoiłem sobie zalecania Wojtyły z „Miłości i odpowiedzialności”: traktować sprawy płciowe jak rzeczy zwyczajne, codzienne, racjonalne i wytłumaczalne. Może dlatego, że nie lubię tajemnic, ciemności, misteriów. Religii nawiasem mówiąc też nie lubię. Spowiednicy mówią, że jestem zbyt racjonalny. Faktem jest, że nawróciłem się do Boga raczej filozoficznie (tzn. z depresji, że nie można zrozumieć świata i trzeba wierzyć w jego sens), a do Kościoła Katolickiego pod wpływem odczuwanego zobowiązania. Trochę też z powodu osobistego bólu. Z racji obowiązków rodzinnych filozofię rzuciłem ale mam do niej nadal prawdziwie emocjonalny stosunek (nierozumiany zresztą przez otoczenie i duchownych).
Może z racji tej swojej racjonalności nigdy nie bałem się seksualności, nawet kiedy miałem z nią jakieś kłopoty. Po prostu rzecz jak inne. Uczucie to tylko uczucie. Po latach umocniła to we mnie jeszcze doskonała pozycja “Integracja psychiczna” A. Terruwe, C. Baars, zawierająca solidny wykład psychologii Tomasza z Akwinu. Bardzo ciężko było mi to pogodzić z tradycyjnym nauczaniem o jej szczególnym zepsuciu, które niejako nie akceptowało AFEKTYWNIE dobroci sfery płciowej. Obecnie, po lekturze „Kwestii dyskutowanych o zmysłowości i o uczuciach” św. Tomasza mam skłonność sądzić, że interpretacja tradycyjna nie jest tak wąska jak może się wydawać. Kiedy Tomasz mówi o „zepsuciu grzechu” to nie mówi o winie, ani o złu, tylko o pewnym braku w naturze. Nauka Tomasza nie każe nam niczego tłumić.
Ponieważ mam 10-letnie doświadczenie małżeńskie, staram się pomagać na różnych forach młodym (np. http://www.rozmawiamy.jezuici.pl/) i widzę, że moja postawa różni się od ich postawy. Ich jest bardziej rozpięta pomiędzy lękiem a pragnieniem, taka „zaaferowana”. Moja jest bardziej utylitarna jakby „arystyczna”. Żona mi mówi, że jak kobiet po prostu nie lubię, mnie się zdaje, że tylko trzeźwo je oceniam.
Chcąc nie chcąc poznając historię Kościoła, zostałem wciągnięty w różne kościelne fobie i lęki. Teraz jest w miarę spokojny ale był okres takiego szaleństwa emocjonalnego, jakiego nie zaznałem w życiu. Poznałem, że nauczanie Jana Pawła II jest generalnie kwestionowane przez Bractwo Piusa X. Bractwo uważa błogosławionego papieża za heretyka a jego beatyfikację za katastrofę duchową Kościoła. Kto uważnie czytał będzie rozumiał, że to zawiesza moją etykę seksualną w próżni (opiera się ona na autorytecie wiary). Chodzi o dwie przeciwstawne duchowości. Różna rozumienie Tradycji, różna eklezjologia, rożna praktyka. Bractwo uważa, że po IISW papiestwo popadło w oczywiste (dla każdego rozsądnego wierzącego) błędy tak, że obecny Kościół nie prowadzi ludzi do zbawienia. Trudno tu wymieniać wszystkie różnice. Ograniczę się do etyki seksualnej. Bractwo podejmuje tradycję podejrzliwości płciowej bo tu człowiek jest bardziej skłonny do grzechu niż czego innego. Można sobie poczytać w „Zawsze wierni” co tam jest uznane za przyzwoite. Pojęcie integracji psychicznej traci u nich rację bytu. Sprawy płciowe są z definicji niebezpieczne, ciemne, grzeszne. Są misterium tremendum, które cudownie i strasznie realizuje się w małżeństwie. Dużo w tym lęku. Widać to w kazaniach kapłanów Bractwa gdzie dominuje retoryka, czyli odwoływanie się do uczuć wiernych. Np. przełożony Bractwa w Polsce Ks. Stehlin lubi tłumaczyć, że jedynym sposobem unikania grzechu jest lękanie się należnej kary. Trochę sprawdzałem taki sposób funkcjonowania i rzeczywiście. Po wpływem sugestii, to co nie było okazją do grzechu stają się nią, bo „uczucia idą za intelektem” jak uczy Tomasz. Mamy jakby mechanizm samospełniającej się przepowiedni. Liczba „bliskich okazji do grzechu” staje się problematycznie duża. Bractwo potępia (w typowy nacechowany emocjonalnie sposób: plugastwo, ohyda, spustoszenie): tańce, bale, wspólne plaże, baseny, koedukację, wesela, ubiory bez rękawów i z dekoltami większymi niż dwa palce, ostatnio renowację Kaplicy Sykstyńskiej usuwającą „listki” z postaci namalowanych przez Michała Anioła-oczywiście wina Jana Pawła II itd. Jest w tym generalne przekonanie, że uczucia nie podlegają rozumnemu ukierunkowaniu. Można tylko uciekać. Widać tu tłumienie wszelkich uczuć seksualnych już w momencie ich ujawnienia się. Jeżeli uczucie wcale się nie ujawni, to rzecz jasna nie ma żadnej możliwości pokierowania nim. Z tego punktu widzenia oni mają rację. Taniec byłby tu chodzeniem po kruchym lodzie. Taniec jest bowiem niczym innym jak wykorzystaniem ciała i uczuć wg pewnych zasad. Te zasady trzeba poznać a potem nauczyć się stosować. To przypomina nieco głębszą modlitwę, w której też uczymy się „zostawiać” pojawiające się w trakcie uczucia i myśli dla samej „obecności”, tak aż w końcu stają się nieproblematyczne. Dla filozofa taki dystans do wszystkich jest czymś oczywistym. Zwykle nabywa się go bezwiednie, przez samo studiowanie. Jak ktoś tego nie zna to zasadzie zadręczy się samą obecnością kobiety lub zacznie hulankę. Powiedziałbym, że to jest nerwica, gdybym umiał odróżnić nerwicę od tzw. nocy ciemnej. Ale nie umiem. Nie wiem zatem, czy lefebryści mają rację czy nie, gdy chodzi o wiarę. Z racjonalnego punktu widzenia, punktu widzenia filozofa a nie wiary, to nie ma żadnego sensu. A w wierze? Tego nie wiem. Wiara ma tyle podtekstów i emocjonalnych wyrazów, że to mnie przekracza. Wiem jedynie, że aspekt uczenia się nigdzie w kościelnej krytyce tańca nie jest podnoszony. W opinii „świętych i doktorów” taniec to spontaniczna seksualność, uwalnianie zmysłów, rozpusta, nieczystość i masturbacja.
I tak sobie myślę, że życie pobożnych ludzi było naprawdę ciężkie. Musiało polegać na naprzemiennych okresach grzeszenia i pokuty. I nie ułatwia mi to wcale pokochania Kościoła. Widzę w jego historii tyle samo bezradnej głupoty co pobożności.
Pozdrawiam
Ad Włodzimierz Kowalik,
mnie się wydaję, że najlepszym sposobem unikania grzechu jest miłość. A najlepszym sposobem rozładowania lęku dialog. To co proponuje bł. Jan Paweł II światu w sferze seksualności to dopiero będzie (będzie bo teraz ludzie są wręcz seksoholikami) wiosna ludów. Poprzez dobrowolne zachowanie czystości, odpowiedzialne traktowanie sexu w małżeństwie – prędzej czy później dojdziemy do kochania Pana Boga całym swoim sercem. To jest jednana droga, po której warto iść nawet jak na początku upadamy.
To jest jak rozmowa Jezusa z bogatym młodzieńcem – postawa w której chcemy coś zachować dla siebie, powoduje w nas smutek, lęk i pustkę, a w konsekwencji grzech.
Jednorodzony Syn Boży, który istniał „Na początku” czyli przed wszystkim, posiadał wszystkie przymioty Boga, swego Ojca, stał się prawdziwie człowiekiem z krwią, sercem, mięsem, odczuwając ból i wszystkie emocje przynależne stworzonemu człowiekowi. Po śmierci gdy staniemy przed Chrystusem (innej drogi nie ma) co powiemy? Może powiemy: Nie wiesz jak ciężko jest tam na ziemi, jak nas szatan strasznie kusił albo już nie mogłem wytrzymać dłużej cierpienia. W Starym Testamencie jedną z form uwielbienia Boga (modlitwy) jest taniec (bez podtekstów) a miłość Boga do człowieka jak miłość oblubieńca do oblubienicy.
Można powiedzieć, że ja jestem jak to dziecko w objęciach Ojca, czego się nie dotknę to popsuję 🙂
Kupiliśmy z matką kosiarkę do trawy a ja już zdążyłem coś tam popsuć 🙂
#65 Wydaje mi się p.Włodzimierzu że bardzo komplikuje pan najzwyklejsze sprawy.Może to przez to głębokie zanurzanie się w myśl filozoficzą?Kocham tańczyć i tańczę /jak mam okazję/ i zupełnie się nie przejmuję że w tym może być coś seksualnego.Jedni spostrzegą seksualność /bo tak zechcą/,inni najzwyklejszą radość lub zniechęcenie/jak mi się nie chce tańczyć :)/.Po co komplikować to co w człowieku proste jest,a radość jest prosta i wyzwala.
#65 Ka
To nie ja komplikuję, tylko „święci i doktorowie” w których wyrżnąłem jak w mur. A ja nie zwykłem uciekać od problemów tylko staram się z nimi skonfrontować i wypracować własny pogląd za który wezmę odpowiedzialność jak za coś własnego.
Nie przejmowałem przez jakieś 8 lat, odkąd po ślubie postanowiliśmy z żoną, że trzeba się ruszać i dlaczego nie zacząć uczyć się tańca „na poważnie” zamiast bezowocnie gapić się w TV wieczorami. Wydawało nam się to doskonałym pomysłem. Postanowiliśmy więc nie kupować TV tylko zapisać się na zajęcia. I tak sobie uczęszczamy (z przerwami na rodzenie dzieci). Bardzo lubię tańczyć, uczyć się nowych figur i kroków, wyostrzać świadomość ciała, której wcale się nie ma ot tak (ludzie zwykle zyskują ją, gdy zaczyna coś boleć-dobrze wiedzą o tym wszyscy nauczyciele medytacji, rekolekcjoniści itd!). Dzisiaj dodatkowo świadomość ciała jest wykrzywiona medialnie. Ciało jest przedmiotem konsumpcji.
Na zwykłym poziomie taniec jest to znakomitym odpoczynkiem mentalnym i fizycznym, do tego zdrowym (miałem poważne kłopoty z kręgosłupem, teraz mam tylko kłopoty, żona miała kłopoty z pierwszym porodem, skończyło się cesarką, przy drugim lekarz powiedział: „wszystko jak w podręczniku medycyny, pana żona ma szczęście, bo teraz kobiety wcale nie mają mięśni w miednicy”). To są oczywistości a tak „na poważnie” to już sztuka. Zawsze byłem wrażliwy na przypowieść o talentach, że „kto ma temu będzie dodane a kto nie ma to zabiorą mu i to, co ma”. Jeżeli mam wrażliwość muzyczną, plastyczną (żona jest plastykiem) to coś mam z tym zrobić? Prawda?
W każdej sztuce jest dużo próżności (próżność jest dobra do pewnego momentu, potem przeszkadza). Kiedyś byliśmy na weselu i trochę popisywaliśmy się a potem zauważyłem, że starsza para siedząca za stołem patrzy na nas i płacze … . Zobaczyłem, że pani jest wniebowzięta i … zwialiśmy z parkietu.
Zapraszam, jeśli ktoś chciałby się podzielić z refleksjami. Tylko prawdziwymi, nie z TV.
I żeby nie było, że sobie zmyśliłem:
„1. Magisterium Kościoła zakazywało i /lub potępiało:
– tańców na przyjęciach weselnych (synod w Laodycei)
– tańców „zwanych walcami i tańcami towarzyskimi” (II synod plenarny w Baltimore)
– prawie wszystkich modnych tańców (deklaracja Konferencji Episkopatu Austrii z 1925 roku)
– „wszelkiego rodzaju tańców” (dekret bp. Williama Georga McLuskey z 1903 r._
– patrzenia na „tańczące nierządnice” (Sobór Nicejski II)
– „publiczne tańce kobiet” (synod w Trullo)
– tańców w dni świąteczne, nazywając je „nieskromnymi” i „profanującymi dni świąteczne” (synody w Tours, Aix, Rzymie, Rouen, Eheims, Narbonne, Toledo)
2. Magisterium Kościoła nazywało tańce (rozpowszechnione w kulturze zachodniej), jako:
– mogące być z „LEDWOŚCIĄ dozwolone, ponieważ, WIĘKSZOŚCI, są one okazją do grzechu.” (Benedykt XIV)
– będące tymi, które „NA OGÓŁ NIE SĄ CZYSTE” (instrukcja Kongregacji ds. Kultu Bożego z 1975 pt. „Taniec w liturgii”)
– „sztuką i ponętą szatańską” (synod w Turynie)
– „haniebnymi” (synod w Akwizgranie)
3. Magisterium Kościoła /władze kościelne/Kościół uznały za:
– przykład prawowiernośći i heroicznych cnót ludzi, którzy zwalczali albo przynajmniej mocno krytykowali tańce i bale zwiąc będącymi zazwyczaj bliską okazją do grzechu (kanonizując ich lub beatyfikując)
– dobrą strawę duchową dzieła, w których nazywa się tańce i bale będącymi zazwyczaj bliskimi okazjami do grzechu (nadając im imprimatur, pochwalając je i zalecając do czytania i nauczania doktryny katolickiej)”.
#70 Włodzimierzu,
Wprawdzie przypowieść o talentach dotyczy innego „skarbu” niż rozumiane przez nas talenty muzyczne czy plastyczne, ale jestem tego samego zdania , że wrażliwości warto rozwijać. Jeśli ten rozwój opieram tylko na zadawalaniu samego siebie, wtedy nawet w tańcu można wykorzystać partnerkę ( również w pewnym sensie seksualnie).Moim zdaniem im większe mistrzostwo czy umiejętności tym łatwiej jest to zrobić a więc większa odpowiedzialność.Jednak okazywanie wzajemnej sympatii w formie wspólnego tańca jest wg mnie jak najbardziej na miejscu jeśli dbam o to aby nikogo po drodze nie skrzywdzić i nie wykorzystać.Taniec może łączyć dwie osoby, kilka osób ale też przecież tancerza z publicznością. Są tańce w których bawią się sami mężczyźni ( np. w Grecji)i jest to wspaniały sposób okazywania męskiej przyjaźni.Ważne są też okoliczności, bo atmosfera wokół lub między partnerami wskazuje na intencje i może wpływać na odpowiednie lub nieodpowiednie zachowania.Zgadzam się z Ka że taniec to prosta, dostępna dla wszystkich i cudowna forma zbliżania do innych i okazywania radości.
#70 Czy w każdej sztuce są elementy próżności?Nie zgodziłabym się.Próżność często jest krzykiem na pokaz /siły,odwagi,umiejętności,urody/,stawianiu siebie w konkurencji.Tylko że …zawsze są silniejsi,ładniejsi,bogatsi,zdolniejsi itd,itp.To wprowadza frustrację i eliminuje /często niezauważalnie/radość.Rzecz bardzo cenną /jak mi się zdaje/w człowieku.To ona pozwala wnieść miłość,Boga i równowagę.Także w sztuce.
Czy zauważył pan że zło dąży przede wszystkim do zabijania w człowieku radości?
Jestem dzieckiem szczęścia.To naprawdę …MIŁE.Cokolwiek obok mnie,ktoś by nie mówił.
Ciągle niepoprawna.Ja.
Próżność – wysokie mniemanie o sobie połączone z potrzebą bycia podziwianym przez innych.
„Próżność jest zakorzeniona w sercu człowieka, iż żołdak, cham, kuchta, tragarz chełpią się i chcą, aby ich podziwiano. Filozofowie nawet pragną tego; a ci, którzy piszą przeciw temu, chcą mieć chwałę, że dobrze napisali; i ci, którzy ich czytają, chcą mieć chwałę, że ich czytali; i ja, który to piszę, mam może to pragnienie; i może ci, którzy to będą czytać…” Blaise Pascal
NA tańcu się nie znam, wziąłem kilka lekcji w życiu i to wszystko, ale nad próżnością się zastanawiałem. coś jest takiego w życiu, że brzydzę się tego a jednocześnie mnie to pociąga.
Brzydzę się udzielać na tym forum – a jednak to robię.
Brzydzę się broni – a uwielbiam iść sobie postrzelać na strzelnicę.
Pokusa próżności jest duża – można stać się nagle wytworem kultury jak Maserak albo Pudzian i pompować się tym jak balon.
#73 grzegorz
Tak, kobiety lubią być adorowane w tańcu. Promienieją wtedy jak słońca. Kiedy to widzisz w oczach żony, to jest to większa satysfakcja niż jakikolwiek seks. To uczy innych niż seks sposobów okazywania miłości, uczy gestu. Widzę to na zajęciach. Przychodzi przeważnie młodzież licealna od bierzmowania i uczy się. Widać,że to im dobrze robi.
Są też panie takie, które nigdy tego nie doświadczyły, ze strony mężczyzny i to jest trudne doświadczenie dla żonatego mężczyzny. Bo niby co zrobić? Kiedy byliśmy żoną na rekolekcjach dla małżonków były tam takie grupy dzielenia się świadectwami (okropność!). Okazuje się, że największym problemem małżeństw jest ubóstwo sposobów okazywania uczuć u mężczyzn i jednoznaczność konotacji seksualnych: seks lub brak seksu. Jan Paweł II bardzo na to kład nacisk. Ja myślę, że to należy jeszcze do porządku samej sprawiedliwości: oddać co się drugiemu należy: kobieta jest po to by się podobać i ma prawo do uznania dla siebie. Pisał o tym ciekawie w odniesieniu do kapłanów (!!!) śp. o. Joachim Badeni OP w „O kapłaństwie, celibacie i małżeństwie z rozsądku”. Myślę, że to już coś duchowego. Stary Testament mówi: „odwróć oczy od dziewicy abyś nie wpadł w sidła kar z jej powodu” a Nowy przeciwnie: patrz na Dziewicę Matkę Kościoła.
Tancerz i publiczność – jak najbardziej! Jesteśmy istotami społecznymi.
Pozostaje tylko nauczanie Kościoła. Zacytowałem go nieco. Myślę, że Ksiądz Biskup powinien wypowiedzieć się jako pasterz, czy to wiąże katolika w sumieniu czy nie? Głupio byłoby pójść do Piekła przez takie nieposłuszeństwo.
Mnie się wydaje, że jest związek między tym „tradycyjnym nauczaniem”, wielowiekowym a brakiem umiejętności okazywania uczuć, brakiem czułości.
Włodzimierzu,
jest coś takiego w teorii Ingardena, że jeżeli traktujesz taniec jako dzieło sztuki, to w pewien sposób nadajesz temu intencje. A dzieło sztuki istnieje w akcie twórcy i w aktach percepcji odbiorcy. Jest to akt intencjonalny nastawiony na wydobycie i uchwycenie wartości nadanej przedmiotowi przez artystę.
Dzięki swej podstawie bytowej dzieło sztuki jest intersubiektywnie dostępne.
Dzieło sztuki jako przedmiot intencjonalny jest schematyczne, występują w nim miejsca niedookreślenia. Odbiorca konkretyzując wypełnia luki.
W wyniku przeżycia estetycznego powstaje przedmiot estetyczny (monosubiektywny, dostępny tylko jednostce doznającej przeżycia estetycznego).
Pytanie: czy to co przeżywasz Ty – przeżywa również to samo druga osoba?
W twojej wypowiedzi brakuje mi dopowiedzenia, konfrontacji z odbiorcą – nie wydaje mi się, żeby to co my przeżywamy zawsze było dostępne innym i w taki sam sposób przeżywane.
#71
Włodzimierzu!
Myślę tak sobie że dawniejsi Ojcowie Kościoła mieli problem ze swą seksualnością,stąd tyle nienawiści /jak nie obrzydzenia/w stosunku do seksualności /tej w tańcu :)/ i ogólnie Kobiet.
Dawid Bogu tańczył i ja /Ty/ też tańczę,najpiękniej jak umiem.
Czyż miałabym się za to /serce czyste/spodziewać kary?
BZDURA.
Chyba już wiem o co Panu chodzi Panie Włodzimierzu.Zapewne dotyczy to pewnego wysublinowanego podczas tańca przez kobietę,celowego wyuzdania.No cóż,na tym się nie znam.Nie stosowałam,boo …mnie się to nie podoba.
#73 Włodzimierzu
Z tym piekłem to był ( mam nadzieję!)żart. Przyjmij te zacytowane przez Ciebie uwagi jak to nazwałeś „świętych i doktorów kościoła” jako propozycje do rozważenia. Rozważenia ze Słowem , które przyjdzie zawsze gdy pozwolisz na to.Ono przyjdzie dla Ciebie, do odpowiedzi na Twoją konkretną sytuację dotyczącą tańca, seksualności itp. Otoczenie, rodzina, biskup czy teolodzy tworzą środowisko,dają impulsy,ukierunkowują myślenie, ale nigdy nie będą normą do wypełnienia typu dyrektywa unijna. Tak dobrze nie ma! Przykładem są cytowane przez Ciebie uwagi ;niektóre przydatne być może w czasach gdy je pisano, ale nie przystające do kondycji dzisiejszego człowieka. Jan Paweł II mówił często o potrzebie uaktualniania sposobów ewangelizacji i odczytywania na nowo znaków czasu.To nie są tylko slogany ale przypominanie , że nasza wiara jest żywa , dynamiczna, działająca.
Dzisiaj jest ewangelia o małżeństwie, to się wypowiem – każdy akt małżeński jest intencjonalny – jeżeli jest on nastawiony na życie – to w mężczyźnie rodzi się miłość, szacunek dla kobiety a także dla życia, takie jest moje doświadczenie. Taki akt nie rodzi lęku przed Bogiem.
#76 Włodzimierz Kowalik,
„Ludzie, nauczcie się śpiewać i tańczyć, bo Aniołowie w Niebie nie będą wiedzieli, co z Wami zrobić” – św. Augustyn.
Pozdrawiam
janusz f.
# 82
Hahaha,
BRAWO BARANKU !!!
OKLASKI !
Teologicznie mówiąc, myśleliśmy, że musimy się zahartowane do tego. Kiedy małżeńskiej intymności wyblakły – gdy małżonkowie „stracili lovin 'feelin’” – reszta świata może zdecydować się na rozwód. Ale my, dobrze katechizowani katolicy, jacy jesteśmy, znalismy sekret. Ta nędza była naszym biletem do nieba. Po za tym wszystkim, czy nie dowiedzieliśmy się, że mieliśmy byc do siebie krzyżem? Mój mąż był mój krzyż, moja droga do świętości. I ja byłam jego krzyżem. Jeśli czulismy się samotni, przygnębieni, niekochani i niezrozumiani, wtedy znoszac te obciążenia bez zarzutu wysluzy nam świętośc. Zgadza się?
Tak więc, gdy zaczęliśmy czuć się mniej jednolici, nie starałam sie, żeby to naprawić. Nie wiedziałam, ze powinno być zalatwione. W porównaniu do większości, mieliśmy dobre małżeństwo. Wady, pomyślałam, były naszą drogę do nieba.
Następnie spotkaliśmy małżeństwo, po 40 latach małżeństwa i z 10 giem dzieci, ktore nadal świeciło z tętniącym życiem, miłością nowych malzonkow pasja. Byli żywym dowodem, że małżeńska namiętnośc, kiedy szczęśliwe zachowana, może i powinna trwać całe życie. Podnieśli poprzeczkę – wysoko. Oglądanie ich i ich „inloveness”, jak autor Sheldon Vanauken nazwał, Shaun i ja widziałam, jak lekceważy się stalismy, a realizacja była oszałamiająca. Nie powinna nasza miłośc wygladac tak?
Z nowymi standartami, zobowiązaliśmy się do wzmocnienia naszego małżeństwa, potwierdzania i umiłowanie siebie. Czas w swoich ramionach przestał być nagrodą, kiedy wszystkie prace zostały wykonane i zaczęlo to byc nr 1 priorytetem. Kiedyś myślałam, że uścisk mojego meża w środku ciężkiego dnia, bylo odwróceniem uwagi od moich obowiązków – miłym szaleństwem, ale coś, co wstrzymało mnie od ukończenia mojej lity rzeczy do zrobienia. Ale polaczenie sie z nim nie odpustem. Jest to konieczność. Nasze małżeństwo jest nieskończenie ważniejsza niż pralnia i potrawy…
Jak nasza relacja osiągneła nowe głębie, zaczełam zastanawiac się co to znaczy być żyjacym sakramentem. Przez lata myślałam, że poczucie izolacji w małżeństwie jest naturalnym środkiem krzyżującym moje egoistyczne pragnienia, aby być w doskonałej harmonii z moim małżonkiem. Myślałam, że „małżeństwo bedac moja droga do świętości” znaczało tyle co „małżeństwo jest moim krzyżem”. To był ukryty wróg w przebraniu zdrowej teologii. Teraz, kiedy biorę głębsze spojrzenie, widzę poważną wadę w tym wniosku.
[Skojarzylo mi sie, ze na I-szym skrutynium, na pytanie co jest moim krzyzem, zupelnie swiadomie odpowiedzialem, ze moim krzyzem jest moje przywiazanie do rzeczy, moje salbosci, ale wmawiano mi, ze zona, ze malzenstwo jest moim krzyzem, zreszta tak mowila, zona i inni. Ja zas dodalem, ZE MALZENSTWO I ZONA JEST MOJA DROGA DO SWIETOSCI, ze Ona mnie uswieca. A to zupelnie nie pasowalo im to ich skryptu.]
Jeśli Shaun i są żyjacym sakramentem, prawdziwy znak jedności między Chrystusem i Jego Kościołem, nie możemy paść ofiarą przekonania, że małżeństwo jest naszym krzyżem. Jezus nie nazywał Kościół Jego krzyżem. Podniósł i dzwigal Swój KRZYŻ dla Kościoła, aby pokazać swoją miłość do niego. KRZYŻ ich nie rozdzielil, co dawało Mu jedno ciało. [Znak KRZYZA czyni o Pani z wiersza o Wnebowzietej Pani]
Widząc mojego małżonka jako mój krzyż czyni z niego ciężar, obciążenie, trudności, które muszę ponieść sama. Oczywiście, muszę (pod)niesć mój krzyż w naszym małżeństwie. Ale mój Krzyż nie jest małżeństwo, i to nie jest mój mąż. To jest moja słaba wola. To jest wszystko co nie chcę robić z powodu mojego egoizmu. To jest mój obowiązek codziennie i moje cierpienia.
Jeśli jesteśmy na Kalwarii, Shaun jest bardziej podobny do mojego Szymona z Cyreny. Z jego miłościwa siła, móge znieść ciężar mojego krzyża. Bez niego potykam sie. I mam nadzieję, że mogę być jego Veronika, ocierając ręką delikatna reka z potu i kurzu i brudu, aby przywrócić jemu wizję.
MAŁŻEŃSTWO NIE JEST MOIM KRZYŻEM, ALE TO JEST MOJA DROGA DO ŚWIĘTOŚCI. Oto różnica: małżeństwo będzie ze mnie czynic świętszą, nie przetrwanie jego, ale przez przyjęcie jego. Kochający Shaun to mój sposób na miłość Jezusa. Im bliżej jestem z moim mężem, tym bliżej jestem do Chrystusa. Jeśli jestem samozadowolona z mojego małżeństwa, trace moją okazję pokazać światu, żarliwa, nieograniczona Miłośc między Chrystusem i Jego Kościoła.
To, wiec, jest co wierzę teraz, to znaczy być żyjacym sakramentem: kochajac męża i otrzymujac jego miłość, z pasja, czułościa, wiernościa, miłosierdziem i radościa, tak aby inni mogli zobaczyć, jak Jezus nas kocha.
Nic dziwnego, ze związek małżeński jest atakowany – uzbrojajac, jak to robi, moc do ewangelizacji świata.
Maura Colleen McKeegan pisze z Steubenville w stanie Ohio. Przedruk za zgodą z marca / kwietnia 2011 numer magazynu Lay Witness. © 2011 katolików Zjednoczonych wiary. Pierwsze drukowane w „Małżeństwo i Krzyż”.
Obejmując małżeństwo
przez Maura Colleen McKeegan
Zanim mój mąż Shaun i ja zlozylismy nasze śluby malzenskie w 2003 roku słyszelismy wiadomość głośno i wyraźnie: małżeństwo jest atakowane. Nasze chora kultura szerzyła swe małżeństwa choroby nawet do wiernych katolickich par. Antydotum – święte małżeństwo – wymagaloby czujności wobec wrogów: rozpuście, antykoncepcji, niewierności, pornografii, rozwodów.
…wielu z nas zyje w zwiazkach sakrametalnych wobec Boga i wobec drugiego czlowieka, ktoremu slubowalismy wypelnic obowiazki wiernosci, az do smierci. Niech Maryja wspomoze nas w naszym zyciu, zebysmy wierzyli nie tylko, ze Bog jest naszym Zbawicielem, ale jest Naszym Ojcem.
Wymagałoby to także wielkiego skupienia się na sakramentalnym charakterze małżeństwa. Nasze kursy teologii z college’u uczyły nas także, że związek między mężem a żoną jest żywym znakiem więzi między Chrystusem i Jego Kościołem. Zrozumieliśmy, że naszym powołaniem jest naszą drogą do świętości, i że nasze do osobistej świętości dojdziemy za pomocą naszego małżonka. Mielismy to.
Albo przynajmniej, myśleliśmy, że mielismy to.
Ale jeden wrog pracował pod przykryciem. Dopóki nie odkrylismy jego zagrażajacej obecność, nie moglismy uzbroić się przeciwko niemu. To nie wyglądalo wcale jak innezło. Bylo ubrane w kostium zdrowej teologii i zamaskowane jako anioł światłości (por. 2 Kor 11:14-15). I to wkradło się, niezauważony, do naszego domu, by zagrozić naszemu małżeństwu.
Nie zrozumcie mnie źle. Shaun i ja mielismy dobre stosunki i dużo miłości. Rzadko argumentowalismy. Ale po sześciu malzenskich latach, wzrosła samozadowolonie, nawet nie wiedząc o tym. Nasze dzieci dały nam wiele radości, i zagraliśmy nasze małżeńskie role z precyzją, ale po prostu nie mielismy tyle czasu, aby cieszyć się wzajemnie, jak mieliśmy na początku. Byliśmy jak dwa pociągi, ciąganące po dwuch równoległych torach, idzac tą samą drogą, obok siebie, ale odłączone.
Dopuścilismy do tego. Nie dlatego, że chcielismy, ale dlatego, że to było na porządku dziennym. Ostrzegali nas podczas przygotowania do małżeństwa: w końcu zaniknie pasja i prawdziwe życie się wkradnie…
Jak słowa Jezusa i Psalm 22 pięknie opisują świat:
Eli, Eli, lema sabachthani?
Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił…?
Czemuś tak daleki od wybawienia mego, od słów krzyku mojego?
Boże mój! Wołam co dnia, a nie odpowiadasz,
I w nocy, a nie mam spokoju.
A przecież Ty jesteś święty,
Przebywasz w chwałach Izraela.
Tobie ufali ojcowie nasi,
Ufali i wybawiłeś ich.
Do ciebie wołali i ratowałeś ich,
Tobie zaufali i nie zawiedli się,
Ale ja jestem robakiem, nie człowiekiem,
Hańbą ludzi i wzgardą pospólstwa.
Wszyscy, którzy mnie widzą, szydzą ze mnie,
Wykrzywiają wargi, potrząsają głową;
Zaufał Panu, niechże go ratuje!
Niech go wybawi, skoro go miłuje!…
Tyś mnie wydobył z łona,
Uczyniłeś mnie bezpiecznym u piersi matki mojej.
Na ciebie byłem zdany od urodzenia.
Ty byłeś Bogiem moim od łona matki mojej.
Nie oddalaj się ode mnie, bo niedola bliska,
Bo nie ma nikogo, kto by pomógł!
Otoczyło umie mnóstwo cielców,
Obległy mnie byki Baszanu…
Rozwarły na mnie swą paszczę
Jak lew, co szarpie i ryczy.
Rozlałem się jak woda
I rozłączyły się wszystkie kości moje.
Serce moje stało się jak wosk,
Roztopiło się we wnętrzu moim.
Siła moja wyschła jak skorupa,
A język mój przylgnął do podniebienia mego
I położyłeś mnie w prochu śmierci.
Oto psy otoczyły mnie,
Osaczyła mnie gromada złośników,
Przebodli ręce i nogi moje.
Mogę policzyć wszystkie kości moje…
Oni przyglądają się, sycą się mym widokiem.
Między siebie dzielą szaty moje
I o suknię moją los rzucają.
Ty zaś, Panie, nie oddalaj się!
Mocy moja, pośpiesz mi z pomocą!
Ocal duszę moją od miecza,
Z psich łap jedyne dobro moje!
Wybaw mnie z paszczy lwa
I od rogów bawołów…
Ty odpowiedziałeś mi!
Będę opowiadał imię twoje braciom moim,
Będę cię chwalił pośród zgromadzenia.
Wy, którzy się boicie Pana, chwalcie go!
Wysławiajcie go wszyscy potomkowie Jakuba!
Bójcie się go wszyscy potomkowie Izraela!
Gdyż nie wzgardził i nie brzydził się nędzą ubogiego
Ani nie ukrył przed nim oblicza swego,
Lecz gdy wołał do niego, wysłuchał go…
Od ciebie pochodzi moja pieśń pochwalna w wielkim zgromadzeniu.
Śluby moje spełnię wobec tych, którzy się ciebie boją.
Ubodzy jeść będą i nasycą się.
Będą chwalić Pana ci, którzy go szukają…
Niech serce wasze ożyje na zawsze!
Wspomną i nawrócą się do Pana
Wszystkie krańce ziemi,
I pokłonią się przed nim wszystkie rodziny pogan.
Bo do Pana należy królestwo,
On panuje nad narodami.
Tylko jemu oddawać będą cześć wszyscy możni ziemi,
Padną przed nim na kolana wszyscy, którzy się w proch obracają,
I nie mogą utrzymać się przy życiu.
Potomstwo będzie mu służyć,
Będzie opowiadać o Panu przyszłemu pokoleniu.
Przyjdą i ogłaszać będą sprawiedliwość jego
Ludowi, który się urodzi, gdyż tak uczynił.
I jak Bóg pragnie abyśmy już się nawrócili i oddali mu pokłon i jemu służyli. Jak to dobrze, że będzie w Kościele zbiórka na głodujących w Afryce
Jak Bóg pragnie abyśmy wszyscy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Każdy czy ks Biskup, czy Baran Katolicki, czy Hani, czy Włodzimierz, czy Ka, czy Grzegorz, czy marynarz, czy piekarz, czy polityk, czy……Do nas wszystkich zwraca się Jezus, zanim odejdzie do Ojca.
Pytam sam siebie, co mogę dziś Panie Jezu zrobić, żeby bardziej odpowiedzieć na Twoje wołanie?
Dzisiaj w Ewangelii Pan Jezus mówi o dzieciach, że do takich należy Królestwo Niebieskie. Od rana z moim pracownikiem oglądamy na YOU Tube – Cejrowski vs …. rożne sprawy np. Cejrowski vs Karbowska. Taka refleksja mi się nasuwa – mało kto jak Cejrowski ma odwagę wyrażać swoje zdanie, po co być politycznie poprawnym?
A osobiście zastanawiam się nad adopcją zarodka, rozmawiałem o tym z żoną, ona woli adopcję dzieci już narodzonych – modlę się za tych co rozważają podobnie o dojrzałe odważne decyzje.
I jeszcze taka jedna refleksja – ochraniałem kiedyś jako policjant paradę równości w Warszawie pod Sejmem – bardzo dobrze zorganizowana parada, kilka platform, hostessy, modelki – od strony organizacyjnej – perfekcja. Z drugiej strony bojówki katolickie – wzajemne wyzwiska. Zastanawiałem się po co to? Czy nie lepiej byłoby ich podać do sądu za parodiowanie Mszy św.
Mam na codzień do czynienia z dwoma gejami, są moimi sąsiadami – ogromy szacunek mam dla nich jako ludzi , ale mówię nie dla ich ideologii. Trochę ich znam bo między Ambasadą USA a Sejmem, maja swój klub i codziennie w nocy dane mi było z nimi rozmawiać, a raczej odpierać ich zaloty, umizgi i śmiechy. Co to jest tolerancja? Podoba mi się ta Litewska ustawa, gdzie nie promują w społeczeństwie zachowań gejowskich.
#88,pawelpiotr;
„Pytam sam siebie, co mogę dziś Panie Jezu zrobić, żeby bardziej odpowiedzieć na Twoje wołanie?”.Najlepiej Mu nie przeszkadzać,to znaczy słuchać Go.My nie jesteśmy od roboty.
Pozdrawiam
janusz f.
Wracając do tańca lub też szerzej sprawy ekspresji seksualności i jej granic to uważam, że wbrew powszechnemu mniemaniu mamy obecnie sytuację promowanego zamknięcia człowieka wobec człowieka.W tańcu widać to wyraźnie – partnerka jest „sztywna” , spina się, trudno ją poprowadzić jest speszona i się nie uśmiecha.Mechanizacja a więc odczłowieczenie seksu czy też lepiej powiedzieć sfery intymnej widoczna jest najbardziej w mediach.Mam okazję ćwiczyć na siłowni, gdzie leci przeważnie w TV 4fan lub VIVA.Jest to ubrana w lajtowym sosie prezentacja prosto z klubów go-go. I nie jest skutek otwarcia tej sfery , ale jej zamknięcia, ograniczenia do czysto fizycznych wrażeń.To co naprawdę przeżywa człowiek jest głęboko zamknięte , uważane za prywatną sferę o której publicznie nie wypada mówić a zabronione jest pytać.
Język ciała porównałbym do znajomości języków obcych. Można doskonale władać kilkoma językami, ale nie mieć w nich nic sensownego do powiedzenia.
Jako, że jestem z pokolenia JPII odpowiem ci drogi Januszu listem Jana Pawła II do Młodzieży z okazji VII Światowego Dnia Młodzieży
„Głosić Chrystusa oznacza przede wszystkim dawać o Nim świadectwo we własnym życiu. Chodzi tu o najprostszą – a zarazem najbardziej skuteczną – formę ewangelizacji, jaką macie do dyspozycji. Polega ona na ukazywaniu obecności Chrystusa we własnym życiu, w pełnieniu codziennych obowiązków i w podejmowaniu konkretnych decyzji w zgodzie z ewangelią. Dzisiaj świat potrzebuje przede wszystkim wiarogodnych świadków. Wy, drodzy młodzi, którzy tak bardzo cenicie u ludzi autentyzm i niemal instynktownie potępiacie wszelkie formy hipokryzji, jesteście gotowi dać Chrystusowi szczere i wyraźne świadectwo. A zatem dawajcie świadectwo waszej wiary również poprzez czynną obecność w świecie. Chrystusowy uczeń nigdy nie jest biernym i obojętnym obserwatorem wydarzeń, lecz czuje się odpowiedzialny za przemianę rzeczywistości społecznej, politycznej, ekonomicznej i kulturowej.
#90, pawelpiotr;
„A osobiście zastanawiam się nad adopcją zarodka”.
A „zarodek” to kto to za jeden?.
Pawlepiotrze, dla mnie to Człowiek = Jezus Chrystus.
janusz f.
Czytałam kiedyś artykuł w którym wypowiadał się pewien ojciec, który wraz z żoną godził się po długim leczeniu na in vitro. Wyhodowano im kilka zarodków a jeden wszczepiono żonie. Nigdy nie pozbył się myśli co stało się z jego pozostałymi dziećmi. To straszne. Znam kilkoro dzieci z domu dziecka, oni tak pragną miłości. Pozdrawiam.
#93 Grzegorzu ,masz rację.Porównanie dobre.
Muszę powiedzieć, że z trudnością ślędzę Wasz tok rozumowania odnośnie małżeństwa.
Grzegorz
Sądzę, że masz rację. Mamy teraz samotny tłum. Każdy jest zamknięty. Pracujemy w miejscach gdzie okazywanie reakcji emocjonalnych jest niewskazane. Wszystko jest utylitarne. Wg św. Tomasza każdemu uczuciu towarzyszy tzw. zmiana cielesna czyli reakcja psychomotoryczna np. płacz, gęsia skórka. Służy ona pełniejszemu włączeniu się w uczucie przez uczestnictwo w nim ciała. Do tego mamy jeszcze władzę ruchu i wolitywne reakcje emocjonalne. Wszystko to jest wykorzystywane w tańcu. To dlatego taniec pozwala na tak doskonałe odprężenie. Czujemy się u siebie. To jest rzadka już rzecz. Nawet na modlitwie ruch ciała jest jakoś niewskazany. Mnie taniec bardzo „otworzył”, co było zaskoczeniem, bo żadne zabawy czy dyskoteki nigdy mnie nie interesowały. W pewnym sensie to był przypadek.
Z partnerką, która nie da się prowadzić nie warto się żenić. Taka sama będzie w małżeństwie. 🙂
pawełpiotr
Ingardena muszę przemyśleć. Fenomenologia to nie jest moja działka. Tam obiektywne dobro w zasadzie nie ma znaczenia. Liczy się to co ja mam za wartość. A mi raczej chodzi o dobro. Muszę mieć pewność, że biorę udział w powszechnym dobru. To mi dopiero daje radość. Dawid tańczył na golasa. Mikal nie widziała w tym wartości.
Ka
Nie chodzi o żadne wyuzdanie. Taniec towarzyski nie jest w cale wyuzdany. Nawet gdyby go tak odbierać, to szybko się nudzi. Chodziło mi o to, czy taka obserwancja (zakaz tańca) obowiązuje katolików czy nie?
#99 Panie Włodzimierzu …cyt.muszę mieć pewność że biorę udział a powszechnym dobru…wg mnie to co pan pisze to lekki bigosik…i kapusta,i tłusty boczek(#76)a nawet znajdzie sie z dwa grzybki niekoniecznie prawdziwki…GDY BĘDZIE PAN TAŃCZYŁ DLA SAMEGO TAŃCA MOZE PAN NAWET OFIAROWAĆ TEN TANIEC
BOGU A ZWLASZCZA GDY CZYNI TO PAN NAJLEPIEJ JAK UMIE TO Z PEWNOŚCIĄ BEDZIE OK…ale gdy tańcząc pragnie pan ,,otwierać,,partnerkę itp to……
Wymedytowane w niedzielę i poniedziałek (Matki Bożej Zielnej):
Problem z czystością polega na tym, że nie jest ona cnotą moralną tylko darem Ducha Św. o którym mowa w Błogosławieństwach: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”. Kto ogląda Boga, kto może powiedzieć, że jest czysty?
Cnotami z dziedziny pokrewnej są wstrzemięźliwość (w woli) i umiarkowanie (w uczuciach). Potrafimy wypracować obydwie te cnoty i potrafimy unikać okazji do grzechów, które się im sprzeciwiają. Nie możemy jednak tak samo unikać bliskich okazji przeciwko czystości, bo nie możemy wskazać: to jest czystość. Oskarżenie o nieczystość zawsze powoduje lęk, ponieważ wskazuje na coś co leży poza naszą mocą. Jest to oskarżenie nieuczciwe i zabójcze. Możemy w desperacji unikać wszystkiego, wychodząc nad miarę wstrzemięźliwości i umiarkowania ale wtedy trafiamy na pustynię, na której przeżywamy daleko większe pokusy. Dopiero na pustyni doświadczamy prawdziwej pokusy. Na pustyni „bliska okazja do grzechu” staje się nonsensem, bo cali jesteśmy grzechem. W sytuacji zwykłego kuszenia, wśród ludzi, możemy się oprzeć, polegając na naszych siłach i mieć z tego satysfakcję lub przynajmniej motywację! Na pustyni nie. Na pustyni możemy tylko wołać, opierając się na najgłebszej tęsknocie. I teraz myślę, czy usłyszymy: „niech ci się stanie, jak chcesz!”
Kiedy chłopiec staje się meżczyzną, uświadamia sobie, że żyje w nim pragnienie pełnej satysfakcji seksualnej. Szybko się przekonuje, że to pragnienie nie tylko ciała ale i ducha. Ponieważ wszystie uczucia kierują się spontanicznie za poruszeniem intelektu idą za pragnieniem. Doświadcza się pokusy. Zwalczanie pokusy na jej terenie kończy się źle. Jest to długa i mozolna walka po kórej widzi się, że że jedynym sposobem jest wyrzec się upragnionej satysfakcji seksualnej. To chyba pustynia. W każdym razie po niej pokusy, przestają kusić. Czy to jest „obumieranie sobie”? Czy dalej jest znowu pustynia?
„ale gdy tańcząc pragnie pan ,,otwierać,,partnerkę itp to……”
Źle zrozumiałeś. Nie wszystkie wypowiedzi były zaakceptowane przez Ks. Biskupa.
Byłem człowiekiem skrytym, wytrenowanym w okazywaniu wytrenowanych postaw. „Otworzyć się” znaczy tyle co spontaniczne okazać innym jakieś swoje uczucie, nie wytrenowaną postawę.
Nie będę pisał o dwoistej naturze uczuć (egoistyczno-egstatycznej) żeby nie wyszedł z tego bigos.
Dla mojego ciała i ducha,w związku z poruszeniem – Gospel choir of luisiana-Amazing Grace
Ad #102 Włodzmiez Kowalik
Istotnie, nie wpuściłem przesłanych przez Pana długich tekstów z książki czy z książek.
Nie jest moim zamiarem, by ten blog służył kopiowaniu i przytaczaniu długich tekstów osób trzecich. Mogą to być wyjątkowe przypadki i sytuacje.
Podobnie – jak to już kilkakrotnie zaznaczałem – nie wpuszczam linków – poza tymi, które są mi znane.
Taką przyjąłem zasadę. I z wielu względów nie chcę od niej odstępować.
Bp ZbK
#107
Oczywiście znam „Amazing Grace”. Z różnych jednak powodów nie jestem wstanie uwierzyć, żeby Bóg mógł być przedmiotem uczuć. Uczucia są tylko i aż zmysłowymi pożądaniami. Nic więcej. Dlatego śpiewanie gospel chociaż jest bardzo fajne niczego mi nie mówi o Bogu. Często miewałem pokusy uważania czegoś doczesnego za rodzaj boga.
# 108
Dziękuję Księdzu Biskupowi za wstawienie tych cytatów (dopiero teraz zauważyłem) Obiecuję, że nie będę nadużywał Księdza cierpliwości. Nie bardzo tu pasuję… Mam poczucie, że nie jestem rozumiany i peszy mnie to. Gdybym znał różnicę miedzy heroiczną wiarą a kompletną naiwnością może czułbym się inaczej. Z Panem Bogiem, proszę Ekscelencji
Tzn. Dziękuję za skomentowanie usuniętych cytatów. Coś nie bardzo dzisiaj ze mną.
Włodzimierzu,
Właśnie wtedy gdy ” nie pasujesz” bardzo wzbogacasz innych.
Włodzimierzu pisz chętnie czytam Twoje komentarze.
Bardzo mi miło. Ku bożej chwale. Jeżeli ktoś chciałby się „wzbogacić” moim komentarzem, jaki poniekąd wynikł z tego bloga może zajrzeć na forum konserwatyzm do działu religia lub na forum wielodzietnych do wątku „brawario zmienia swoje zdanie w kwestii tańców”.
Obydwa teksty są wynikiem intensywnego modlenia się i kto wie może są więcej warte niż ich autor.