Wracamy jeszcze do tematyki o dziele Boga w nas. W człowieku, w którym dokonało się coś z owego przewrotu, o którym mówiliśmy poprzednio, Bóg może pozytywnie prowadzić swój zamysł. Może budować ową nową rzeczywistość, jaką jest świątynia Boga, czyli obecność Boga w życiu człowieka. Tym samym dokonują się w człowieku owoce tego działania Boga. Można powiedzieć, że jest to jedno dzieło Boga, które stale i owocuje i rośnie. Taka jakby dziwna kolejność (zob. Kol 1,6.10). Najpierw musi dokonać się doświadczenie owocu Bożego działania w człowieku.
Św. Paweł w Liście do Efezjan taką oto przedstawia logikę zależności działania Boga i naszego działania, czyli spełniania dobrych dzieł (uczynków):
Jesteśmy bowiem Jego (Boga) dziełem,
stworzeni w Chrystusie Jezusie
dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował,
abyśmy je pełnili (Ef 2,10)
Warto wspomnieć, że św. Paweł w drugim rozdziale tego Listu podkreśla bardzo mocno fakt darmowego wydarzenia zbawczego, czyli dzieła Boga, jakie spełniło się w Jezusie Chrystusie przez Jego śmierć i zmartwychwstanie. To dzieło pojednało nas z Bogiem. Inaczej mówiąc wprowadziło pokój w ludzkie życie. Oczywiście jest to obecne w tych, którzy uwierzyli w Jezusa Chrystusa i przyjęli Go w Chrzcie św. jako jedyne odniesienie i fundament swego życia.
Nowe stworzenie
Ten akt i tę całą rzeczywistość chrzcielną nazywamy za św. Pawłem nowym stworzeniem (zob. 2 Kor 5,17; Ga 6,15), albo stworzeniem w Jezusie Chrystusie (Ef 2,10; por. 4,24; Kol 3,10) albo za św. Piotrem nowym narodzeniem (1P 1,3). To nowe stworzenie to nie jest życie człowieka, tak jak on je sobie wyobraża ze swego punktu widzenie itp. To nowe życie polega na przyjęciu do swego wnętrza logiki (mentalności) Boga objawionej w Chrystusie Jezusie – konkretnie Jego Misterium Paschalnym czyli Jego Śmierci i Zmartwychwstaniu.
Człowiek, który poznał Ewangelię i przyjął w Chrzcie Tajemnicę Jezusa Chrystusa, czyli prawdę o Jego śmierci i zmartwychwstaniu, jest nowym stworzeniem, bo potrafi (ma moc) umierać dla siebie, potrafi przyjmować krzyż, potrafi przyjmować to, co w oczach świata jawi się jako niesprawiedliwość. Ta prawda i moc są w nim obecne na miarę jego wiary i gotowości korzystania z tej łaski i mocy, jaką wiara niesie. Taki człowiek ma w sobie zaczątek życia, które przyjmując umieranie, nie umiera. Lepiej możemy powiedzieć i wyrazić: może umierać, gdyż doświadcza zmartwychwstania. Doświadcza życia, które powstaje z martwych.
Nowe stworzenie nie boi się śmierci; nie boi się stracić tego, co ma z siebie, co jest stare. Co więcej: wie, że tracąc to co stare i zapierając się samego siebie, przygotowuje siebie do otrzymania tego co nowego., co jest darem i łaską. Rezygnując ze swoich racji i zasług, uzdalnia się do przyjęcia łaski i życia w darmowości. Jest to tajemnica stale nowego, a właściwie odnawiającego się stworzenia, czyli bycia stwarzanym na nowo w Chrystusie(zob. Kol 3,10).
Bóg przygotował dobre czyny w człowieku
W konsekwencji tego dzieła Boga w człowieku nastąpi w nim wzrastanie w dobrych czynach. Po prostu człowiek będzie przynosił owoce tego jedynego dzieła Boga w nim. Nie będą to owoce tylko jego wysiłku i naturalnych zdolności, lecz będą to owoce stałego przyjmowania daru działania Boga w nim. Dzięki temu przynoszeniu owocu Bożego działania człowiek taki będzie wzrastał w poznaniu Boga i Jego łaski. Jest to kolejność inna niż w naturze. Najpierw jest owoc – przyjęty owoc działania Bożego w człowieku – a potem następuje wzrost człowieka w wierze i poznaniu wierności Boga. Dynamika tego dzieła nie zależy bowiem od natury człowieka, lecz od działania w nim Boga.
Zostaje to zainicjowane w Chrzcie świętym i wyraża się we wszystkim, co jest konsekwencją tego Chrztu w życiu człowieka ochrzczonego. Taki człowiek będzie spełniał uczynki, które mogą być nazywane uczynkami życia wiecznego. Spełnie je bowiem ten, kto ma już w sobie zadatek życia wiecznego. Nie będzie ich pełnił z jakiejkolwiek ludzkiej racji czy wyrachowania. Będzie je spełniał, gdyż w nich doświadcza mocy Boga uzdalniającej do umierania i życia. Będzie przy tym przeżywał niejednokrotnie upokorzenie, niesprawiedliwość czy odrzucenie. Będzie jednak wiedział, że to wszystko jest w nim dziełem z mocy Boga.
Oczywiście dokonuje się to nie automatycznie, lecz jest stałym odkrywaniem przez człowieka wierzącego mocy Boga i przyzwalaniem na to, by ta moc coraz pełniej się objawiała. Konieczne jest jednak, aby w człowieku była obecna świadomość tego, co sakramentalnie dokonało się w Chrzcie świętym, a co chce się urzeczywistnić w jego życiu. Polega to na zaparciu się starego człowieka i przyjęciu mentalności nowego, kierującego się obietnicą i prawdą Ewangelii.
Trzeba inicjacji
Jest to bardzo ważne, by człowiek przyjmujący Chrzest tak został wprowadzony w chrześcijaństwo. Dokonuje się to w dobrze przeżywanym katechumenacie. W tę perspektywę może zacząć wchodzić człowiek, któremu we wspólnocie kościelnej, czyli we wspólnocie wiary, w sposób jasny i stopniowo coraz głębiej zostaje objawiana bezwarunkowa miłość Boga jako Ojca. Wówczas powoli dostrzega, że może on pozwolić na poznanie prawdy o sobie. Doświadczy w łonie wspólnoty wierzących, że jako grzesznik nie został odrzucony. Będzie też rozumiał, że takie otwarcie i stawanie w prawdzie, to nie jest jego dzieło, ani owoc jego wysiłków, lecz dzieło Boga w nim umożliwione przez wspólnotę, która jako łono go przyjęła.
Naturalnie nie jest to tylko czekanie na spełnienie się czegoś, lecz stale obecna aktywność, w której człowiek daje się Bogu przemieniać. Poznając przy tym też prawdę o sobie, zacznie siebie cenić już nie tylko ze względu na siebie samego, lecz dlatego że poznał, jak jest kochany przez Boga i jak jest cenny w oczach Boga (zob. Pwt 8; Ps 8 itp.). Jest to zazwyczaj długi proces i jednocześnie pewnego rodzaju rewolucja, to znaczy stałe przewartościowywanie ludzkiego sposobu patrzenia i oceniania. Sami z siebie nie wszystko chcemy widzieć, nie chcemy, żeby okazało się to, co jest w naszym sercu. Często chcemy przykryć prawdę o sobie naszym działaniem i to niejednokrotnie jakby poświęconym Panu Bogu czy na rzecz Pana Boga i bliźniego. Wolimy bowiem robić my sami coś dla Pana Boga, niż pozwolić, by Pan Bóg dokonał w nas swego dzieła prawdy.
Łatwo przekonujemy siebie (albo szukamy, by inni nas w tym przekonaniu utwierdzili) o słuszności naszych racji i o naszej dobroci o wielkości naszych dzieł uczynionych dla Pana Boga i dla bliźnich. Ten styl zdobywania uznania i akceptacji przez nasze działanie często potwierdzają „struktury”, w jakich żyjemy. Ten cały styl życia można wyrazić w takich powiedzeniach: „jeśli będziesz (trochę) dobry, to Pan Bóg (lub: mama, tata) będzie cię kochać”, albo: Musisz się wykazać, a będziesz uznany i kochany. Taką „katechezę” otrzymujemy od życia. I to ona najczęściej nas kształtuje, a właściwie deformuje.
Nie można powiedzieć, że wszystko w takim podejściu jest całkowicie fałszywe. Jednakże przy takim ustawieniu nie budujemy właściwego chrześcijańskiego stosunku do Pana Boga. Rozwijamy w natomiat w ten sposób w sobie i w innych przejawy tego, kim chcielibyśmy być przed Bogiem i przed drugimi, a nie pozwalamy, żeby dokonało się w nas dzieło Boga. Stajemy się niby doświadczonymi menadżerami własnego życia, którym wydaje się, że wiedzą, jak najlepiej urządzić swoje życie. Zazwyczaj sprowadza się to do starań o to, by wszystko poprzykrywać i tak zorganizować, żeby nie dać się poznać i jak najlepiej wyjść na swoje. Tym samym w jakiejś mierze i do pewnego stopnia uniemożliwiamy spełnianie się dzieła Boga w nas.
Tymczasem właściwe dzieło Boga dokonuje się w nas i to na tle i w kontekście poznania i akceptacji naszej słabości i grzeszności. Uznania potrzeby przemiany naszego wnętrza. Dokonuje się to na ile akceptujemy nasze umieranie dla siebie, by zmartwychwstawać mocą Boga. Jest to wtedy to jedyne dzieło Boga, o które w całym naszym życiu chodzi, a nie nasze podszywanie się z naszym działaniem pod działanie Pana Boga. Znakiem, że w nas to się dzieje, będzie to, iż nie będziemy szukać własnej chwały, lecz w prostocie i dziękczynieniu przyjmując z Jego ręki wszystko, będziemy służyć bliźnim.
Jak wiele mamy do zrobienia na tym polu w naszej przeciętnej mentalności.
Jak wiele ma do zrobienia z nami i w nas Pan Bóg! Czy Mu na to pozwalamy?
Bp ZbK
Komentarze
30 odpowiedzi na „Dzieła nasze i dzieło Boga (5)”
Dziekuję Księdzu Biskupowi za tę katechezę 🙂 Doświadczyłam (i doświadczam nadal) w swoim życiu tego, o czym pisze Ksiądz Biskup – że objawiana nam stopniowo bezwarunkowa miłość Boga daje odwagę stawania w prawdzie o sobie 🙂 Im bliżej Światłości, tym dokładniej widzimy w sobie nasze niedoskonałości… Pan Bóg miłosiernie powolutku prowadzi we mnie proces dojrzewania do świadomości,że moje słabości są tłem dla objawienia się Jego doskonałości. Dopiero ta świadomość daje mi odwagę powtórzyć za psalmistą powtórzyć: „Dziękuję Ci (Panie), że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła” (Ps 139,14) Jak to Ksiądz Biskup napisał:
„Poznając przy tym też prawdę o sobie, zacznie siebie cenić już nie tylko ze względu na siebie samego, lecz dlatego że poznał, jak jest kochany przez Boga i jak jest cenny w oczach Boga”
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Czy „Oni” to zrozumią, o czym Ksiądz Biskup napisał? Umrzeć, by żyć. MUSIMY UMRZEĆ żyjąc, by dostąpić ŻYCIA. Musimy TO przejść.
Umarłam. Naprawdę. By okazało się że wcale nie umarłam, a nawet najmniejszy włos nie został uszkodzony na mojej głowie. Każdy dokładnie policzony, obliczony, i cenny przez Boga jest. Każdy, na każdej z naszych głów. Mimo że czasem one niesforne.
„Stajemy się niby doświadczonymi menadżerami własnego życia, którym wydaje się, że wiedzą, jak najlepiej urządzić swoje życie”
Doskonałe podsumowanie tej mentalności, która ma najwięcej do powiedzenia w naszym społeczeństwie. Miłość warunkowa, wiara warunkowa… a potem rodzi się lęk przed Panem Bogiem i przed własną słabością… Ciągłe powtarzanie „muszę, muszę…” zniewala nas całkowicie. Analizując swoje zachowania, zastanawiam się, na ile jestem odpowiedzialna za taka postawę? Świadomość, psychologizowanie, a przede wszystkim spotkania ze Słowem Bożym – tym zostałam obdarowana. Jednak coraz bardziej widzę potrzebę otwierania serca na Dar bezwarunkowej Miłości Pana Boga. Potrzebuję nawrócenia, otwarcia na nowe stworzenie…
Moje pytanie w kontekście rozważań Księdza Biskupa: czy do tego otwarcia na nowego człowieka konieczna jest wspólnota? Czy wystarczy mocne oparcie na Słowie Bożym i moja aktywność konfrontowana ze Słowem, pełne odniesienie do Jezusa relacji z ludźmi – czyli praca w pojedynkę, aby pozwolić Panu Bogu na zmianę mentalności?
Pozdrawiam…
Przepraszam że pytam,ale skojarzenie mgliste z realem.Czy basa to siewca człowieczych cierpień?
Wstrząsnęło mną.Nie ukrywam,przeżyłam lekki rodzaj wstrząsu.
To co napisał ks. Biskup o dziele Bożym w nas jest niesłychanie ważne, bo sięga samej istoty życia chrześcijańskiego. Ale jak to realizować? Reguła św. Benedykta podaje, jak mi się zdaje, bardzo prosty sposób: „Przede wszystkim, gdy coś dobrego zamierzasz uczynić, módl się najpierw gorąco, aby On sam to do końca doprowadził.”
A wreszcie przychodzi nam z pomocą Liturgia, gdy pozwolimy, aby nas kształtowała „według zamysłu Pana Boga”. Rzeczywiście jest w niej „światło i moc”. Oby tylko nie zmarnować takich okazji..
W każdym razie dziękujemy Ks. Biskupowi za tyle wspaniałych tekstów i czekamy na powrót Ojca w pełnym zdrowiu.
S.T.S.
…Chrystus Zmartwychwstał…Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie…Dla mnie bowiem żyć – to Chrystus…
Po Krzyżu jest Zmartwychwstanie – czy zbytnio nie zatrzymuję się na Krzyżu, skoro tak trudno tracić starego człowieka? Jesteśmy stworzeni do radosnego wybierania Chrystusa.
#4″ze” moje nawrócenie nie było związane z żadna wspólnotą taką jak np.Ruch Światło Życie. Jednak widzę, że regularna katecheza, rozważanie w grupie Słowa Bożego daje wiele w formacji. Jednak gdy miałem do wyboru uczestniczyć sam (bez żony czy dzieci) lub nie uczestniczyć, wybrałem to drugie. Pan Bóg wsparł mnie jednak dając inne okazje do takiej formacji; np.celebracje prowadzone przez ks.Biskupa, odżywanie formacji w naszj rodzinie, czy nawet to forum.Tą wspólnotą są też przecież przyjaciele i znajomi z którymi każde spotkanie jest okazją do przeżywania działania Boga we mnie.
Taką wspólnotą są wszyscy uczestniczący we Mszy Św., jakkolwiek trudno to tak przeżywać.
Myślę też, że jest to sprawa zawsze otwarta. Jutro może zdarzyć się coś, co skieruje mnie tam, gdzie dziś siebie nie widzę.
Nie chcę oczywiście wchodzić w drogę Księdzu Biskupowi, który jest adresatem pytania „ze” (#4) o życie we wspólnocie, ale tak na marginesie podzielić się swoim doświadczeniem 🙂
Wspólnota jest ogromną pomocą w nawróceniu i w zbliżaniu się do Boga – takie jest moje doświadczenie 🙂 Rozumiem jednak tych, którzy nieufnie patrzą na słowa o potrzebie wspólnoty, bo sama kiedyś patrzyłam na to podejrzliwie. Aż przyszedł taki moment, że mnie Pan pociągnął łaską… no i jestem we wspólnocie 🙂
W tym roku uczestniczyłam w rekolekcjach wakacyjnych, w których rozważaliśmy różne sposoby, w jakie Bóg powołuje. Wylosowałam św. Tymoteusza (Dz 16,1-3a). To ciekawe 🙂 – św. Tymoteusz został powołany ze wspólnoty, w której był, wsparty dobrym świadectwem braci (Dz 16,2) ze swojej wspólnoty i niewykluczone, że ich świadectwo miało wpływ na decyzję św. Pawła.
Bóg jest Wspólnotą Trzech Osób żyjących w doskonałej jedności 🙂
pozdrawiam
Pisze Ks. Biskup o „katechezie”, jaką otrzymujemy od życia („bądź dobry a będziesz kochany”), która kształtuje to nasze „chrześcijańskie” życie. Ale taką katechezę słyszymy także wiele razy w kazaniach („homiliach”) większości kapłanów. Jeżdżę trochę po kraju i mam możliwość słuchania księży z wiejskich parafii, z tych mało- i wielkomiejskich i proszę wierzyć, głoszenie Słowa w takim duchu, jak to czyni Ks.Biskup jest rzadkością!!! Może trzeba zacząć „pracę od podstaw” czyli od seminariów duch.? Bo takie skarby, jakie mamy w Kościele (kerygmat) są dla wielu zakryte. Czy tylko nieliczni i „ciekawi” mają mieć do nich dostęp (np.słuchając katechez Ks. Biskupa, czytając Jego publikacje), gdy są one przeznaczone dla wszystkich. Życzę, aby Ks. Biskup miał wielu „duchowych synów” gotowych dawać nam tyle żaru w swoich katechezach! Bogu dziękuję, że mogę korzystać z tego „żaru”.
Dziękuje Blogowiczom za świadectwo i jednocześnie za podpowiedź dla mnie..
Pozdrawiam!
Ks. biskup pisze że do wzrastania w wierze jest potrzebny katechumenat, a nie tylko wspólnota. Będąc we wspólnocie neokatechumenalnej widzę jak potrzebujemy dużo czasu poświęconego czytaniu i przeżywaniu Słowa Bożego, odnoszeniu go stale do naszego życia. Tego nie można robić samemu, choćby dlatego że pod opieką kapłana możemy być korygowani, co jest bardzo potrzebne. Zdaję sobie sprawę że nie wszyscy czują potrzbę bycia we wspólnocie, ja sama przed wejściem na Drogę też tak o sobie myślałam. Tym co mnie pociągnęło było świadectwo życia ks. biskupa, to wystarczyło by znikły wszelkie wątpliwości. Jestem pełna wdzięczności Panu Bogu za tą Jego pracę nade mną poprzez wspólnotę i inne okoliczności życia. Dla mnie jest wielką radością to że moje dobre czyny On już przygotował, to daje taką wielką wolność od swojego ja, od życia w bałwochwalstwie własnego ja. Choć często jeszcze wpadam w nie, On zawsze ratuje gdy się do Niego zwracam.
Alicja
Nie miałam ostatnio w domu dostepu do internetu, dlatego do tej pory nie odpowiedziałam ci K. ( wpis nr 5) Mam nadzieję, że odpowiedź na to pytanie brzmi : nie.
Jednak skoro tak myślisz, to chyba niechcąco stałam się przyczyną twoich cierpień. Przepraszam
P.S. I nie znam ciebie w rzeczywistym świecie.
ze,
chciałabym i ja podzielić się świadectwem o wspólnocie. Wiele lat temu jeździłam na rekolekcje oazowe dla młodzieży, tak dawno, że miałam jeszcze okazję spotkać i słuchać O.Blachnickiego. Na oazie dowiedziałam się, o sytuacji Kościoła, pewnego kryzysu, i że dlatego odbył się Sobór Watykański II. Ponadto dowiedziałam się, że chrześcijanin, aby dorastać w wierze potrzebuje wspólnoty, która spotyka się tylko ze względu na Boga. Swoją rolę ma dom, pewien Kościół Domowy, a przeciętna msza nie daje doświadczenia wspólnoty, nie mamy osobistych relacji. Ta świadomość sprawiła, że szukałam dla siebie wspólnoty idąc na studia do innego miasta.
Znalazłam, i tam doświadczając akceptacji, i słuchając Słowa miłości Boga, zaczęłam widzieć po pewnym czasie cierpienie i swoje grzechy, których nie widziałam, zaczęłam mieć odwagę aby to widzieć.
To na początek, a potem kiedy zdarzył się problem i Pan dał mi łaskę go przyjąć, to też pomocna była wspólnota braci, która rozumiała mnie. W świecie, kiedy ktoś da Ci w policzek, a Ty nie oddasz, albo urodzisz kolejne dziecko, zostaniesz wyśmiana i to zabija, naprawdę. We wspólnocie powoli uczymy się życia chrześcijańskiego. To tyle tego co najważniejsze, nie mówiąc o codziennej okazji mówienia prawdy, pomagania sobie itp.
No to wszystko wyjaśnione.Nie masz mnie za co przepraszać,bo ani w jednym calu mnie nie obraziłaś.Nikt nigdy nie obraził mnie przez net.Zresztą,ja znowu nie taka obrażalska 🙂
K. jest mi przykro, że widzisz we mnie tylko jakąś wirtualną basę, a nie widzisz człowieka. Ja mam uczucia i wszystkich na blogu traktuję na serio. Dla mnie za każdą ksywą jest jakiś konkretny człowiek, którego troszeczkę poznaję na podstawie tego, co pisze. K. nie jesteśmy wirtualni.
Witam.
Trudna to mowa. Chce przyjąć, przyjmować to Słowo codziennie, nie chce odrzucać Słowa. Ono daje życie umarłemu. Chce nastawać w pore i nie w pore tym, którzy z mojej pozycji są dla mnie niekorzystni, którzy utrudniają. Chce kochać w tym, że będę mówić prawdę, że będę prawdziwa, że przyznam się do słabości. Niech Bóg się nade mną zmiłuje i NAWRACA mnie wedle swojej woli!
pokój,
agnieszka
Księże Biskupie,
chciałabym jeszcze o coś zapytać. Sprawa dotyczy katechezy dzieci 1-3 klasy podstawówki. Zaczęłam praktyki i zastanawiam się cały czas, jak głosić im kerygmat. Jak im przepowiadać Dobra Nowinę, aby nie głosić ducha Prawa. Jak głosić Ewangelię, jednocześnie ucząc dzieci dyscypliny, posłuszeństwa na lekcji? Prawo jest przeciez wychowawcą, ale nie moze ono poprzedzać Dobrej Nowiny, prawda? Chyba podobny problem miał Kosciól pierwotny, pytając się czy obrzezać pogan nawróconych na chrześcijaństwo. Uznano, że nie. Jak zatem głosić Dobra Nowinę, nie siejąc ducha powinności?
Dziękuję za jakiekolwiek światło na tą kwestię.
pokój z Ojcem Biskupem,
agnieszka
Uściślając, wiem że należy rozróżnić powinnośc jaka wypływa z obowiązku bycia uczniem, a przyjmowaniem darmowego kerygmatu. Jednak czy ta różnica jest uchwytna dla dzieci w tym wieku?
agnieszka
#18 baso, dostrzegam oczywiście człowieka przez net, ale w ramach, w jakich się tu przedstawia. Doskonale zdaję sobie sprawę że każdy z nas ma te ramy szersze. W necie trzymam się tego, co dany człowiek pisze. Nie dorabiam mu historii, bo może ona być fałszem. Niestety baso, dokąd w realu się nie poznamy, jesteśmy tylko tekstem – takim, jaki w sieć wysyłamy. Czy prawdziwy on, wie tylko wysyłający lub ci, co się z realu znają.
#3 K. #4 ze #7 S.T.S. #9 Grzegorz #13 Alicja #16 AnnaK
Dziękuję za podzielenie się Waszymi doświadczeniami dotyczącymi kształtowania się wiary, świadomości i postaw chrześcijańskich w takim czy innym doświadczeniu wspólnoty. Na pytanie czy wspólnota jest konieczna trzeba odpowiadać, że zbawienie dokonuje się w Kościele i przez Kościół. Zawsze jest więc potrzebna relacja do wspólnoty. Do tego dochodzi praktyczny aspekt formacyjny, czyli katechumenalny, którego zasadniczo nie można przeprowadzić bez wspólnoty.
Oczywiście Słowo Boże jest wiodące. Ono oświeca relacje tego, kto słucha, do innych, do wydarzeń itd. To ono pomaga je przeżywać. Ci, którzy słuchają, uczą się siebie, poznają siebie, spoglądają na siebie w świetle tego Sowa itd. Wspólnota jest środowiskiem interaktywnym działającym w świetle i mocy Słowa. Naturalnie ta relacja do wspólnoty w ogóle a w szczególności podczas formacji (katechumenatu) będzie wyglądała różnie w różnych przypadkach – jak to zresztą z Waszych doświadczeń wnika i o czym świadczycie.
Spodobało się bowiem Bogu zbawiać ludzi nie pojedynczo, lecz uczynić LUD (Sobór Watykański II, KK). Różne są wymiary i przejawy tego ludu. Nic jednak nie dzieje się na tym polu bez odniesienia do tej wspólnotowej rzeczywistości Kościoła. Ten charakter wspólnotowy czy komunijny należy bowiem do „struktury” człowieka. – zarówno jego grzechu jak i „naprawy” w odkupieniu. O tym wiele mówiłem w katechezach w cyklu Chrzest w życiu i misji Kościoła, I część, Boża wizja człowieka. W tej dziedzinie człowiek został zraniony przez grzech. Otworzyły im się oczy i zobaczyli, że są nadzy (Rdz 3).
Cała historia zbawienia ukoronowana w dziele Jezusa zmierzała do tego, by uczynić nowego człowieka, który potrafi, czyli będzie uzdolniony do życia w komunii – utworzenie Ciała Chrystusa – wspólnoty członków, w której Głową jest Chrystus (zob. np. Rz; 1Kor, Ga; Kol). Tego nie można się nauczyć i tego nie można przeżywać bez wspólnoty. Nawet eremici czy osoby żyjące w klauzurze mają zawsze określoną relację do wspólnoty kościelnej.
Byłoby bardzo wiele do mówienia na ten temat. Wszystko stopniowo. Także przez to medium, jakim tutaj się posługujemy, też tworzy się jakaś swoista wspólnota.
Dziękuję wszystkim za podzielenie się refleksjami oraz za pytania i za odpowiedzi.
Zachęcam do dalszych refleksji!
Bp ZbK
#20 # 21 agnieszka
Anieszko!
Mogę tylko krótko wskazać Ci, to co mi się wydaje najbardziej potrzebne i skuteczne. Ty oczwiście musisz realizować przewidziany program. Te moje uwagi mają charakter uzupełniający. Ty musisz mieć te treści niejako w sobie.
1. Dużo opowiadań biblijnych z Ewangelii a także niektóre wydarzenia ze ST. Miej na uwadze to wszystko, o czym mówiłem na wykładach – przy różnych okazjach – o roli haggady (narracji, opowiadania).
2. Uczeń powinien otrzymać określone zasady postępowania itp. Trzeba mu następnie pomagać dostrzegać, jak one są potrzebne i uzasadnione dla wspólnego życia (oczywiście takimi de facto muszą być, a nie tylko pewnym widzimisię wychowawcy). Pokazywć pozytywnie, jak wiele można zrobić wspólnym, zgodnym działaniem. Będzie to halacha. Ukazywać, że takie postawy i taki styl życia są normalnymi. A nie te, kiedy ktoś nadużywa czegokolwiek, by wypłynąć nad innych itp.
3. Wykorzystać wszystkie okazje, w których coś się udaje czy w których coś się uczniowi nie udaje. Przez wykazywanie konsekwencji, jakie są skutkiem takiego (udanego czy nie) postępowania, konkretnych czynów, ukazywać, że te normy (zasady, prawo) są potrzebne. Ktoś będzie zawsze ponosił konsekwencje nieprzestrzegania ich. Uczyć więc, by każdy ponosił konsekwencje swoich czynów.
4. Jak najwcześniej uczyć tego, że czasem trzeba, oprócz przyjmowania konsekwencji własnych czynów, także przyjmować konsekwencje czyichś błędów i czyjegoś zła. Podobnie też ukazywać, że byywa iż ktoś inny bierze na siebie konsekwencje moich błędów. Jest to wchodzenie w ducha chrześcijańskiego. Ukazywać przy tym, że tak uczynił Jezus Chrystus i że tylko w ten sposób możemy kształtować nasze relacje. Nie wszystko da się sprowadzić do sprawiedliwości i obrony swoich racji, praw itp. Czasem trzeba przyjąć niesprawiedliwość i krzywdę. Im wcześniej ktoś coś z tego zrozumie, tym mniej będzie miał pomyłek i powikłań w życiu.
Naturalnie nie chodzi o stwarzanie okazji ku temu, czy popieranie niesprawiedliwych rozwiązań. Mam nadzieję, że rozumiesz, o co mi chodzi.
W tej dziedzinie będą bardzo pomocne opowiadania biblijne, które wskazują na to, jak P. Bóg realizował swoje obietnice – np. fragmenty z historii Józefa egipskiego, postaci z Księgi Sędziów, króla Dawida, proroka Daniela itp. Przez to wprowadzimy w umiejętność przechodzenia z logiki prawa, zasługi, należności itp. do logiki obietnicy, łaski, darmowości, a przede wszystkim do logiki bycia sługą wobec drugich, by się spełniały – także, a nawet przede wszystkim we mnie jako słudze – dzieła Boże. Zob. na ten temat Magnificat.
Oczywiście nie możesz dzieciom zrobić na ten temat wykładu. Ty musisz być pierwszą służebnicą, w której te treści spełniają się wobec (na oczach) dzieci, z którymi jesteś.
Nie głoś też im kerygmatu, jak św. Piotr w dzień Pięćdziesiątnicy (bo możesz z tego zrobić kolejne prawo tzn., jak to powinno być w ich zachowaniu), lecz Ty sama bądź dla nich wcieleniem tych treści. Musisz siebie poświęcić, stracić dla siebie i wierzyć, że to ma sens i że Pan Bóg tym w Tobie się posłuży. To taki zarys.
Pozdrawiam i życzę dobrego przeżywania tej misji i tej szansy.
Pozdrawiam!
Bp ZbK
Dziękuję Ks. Biskupowi za odpowiedź dla Agnieszki. Bardzo mi się przyda mimo, że nie jestem katechetką.
K. a ja będę się upierała przy swoim – ja za wpisami widzę konkretnych ludzi. Wierzę, że piszą szczerze i może nawet są bardziej szczerzy niż w rzeczywistości. Nikt z nas nie ma chyba tu interesu, aby coś udawać i każdy chce dotrzeć do Prawdy. A co do poznania innych, to i w rzeczywistości można się pomylić. I nie jesteś dla mnie tekstem.
Kochani blogowicze jesteśmy tak różni, a mimo to chyba rzeczywiście zaczynamy tworzyć tu jakąś wspólnotę, jak napisał Ks. Biskup. Jedność w różnorodności. I poznawajmy się, na ile nam ten rodzaj kontaktu na to pozwala. A może kiedyś spotkamy się w rzeczywistości. Kto to wie ? Pan Bóg prowadzi nas swoimi drogami. Lubię Was wszystkich i dużo się od Was uczę.
Serdecznie pozdrawiam. I Ks. Biskupa także.
To, co pisał Ks. Biskup do #Agnieszki, chyba odnosi się także do nas rodziców? To my jesteśmy pierwszymi nauczycielami i to my powinnismy uczyć nasze dzieci Ewangelii, od nas powinne one czerpać wzór. Choc niektórzy rodzice maja inne zdanie, że to jest powinność katechety. (Moj 10-letni syn zna prawie wszystkie opowiesci z NT). Opowiadałem to dzieciom na dobranoc. Serdecznie pozdrawiam.
Dziękuję za pomoc,
czułam że tak ma to wyglądać.Haggade głosiłam, na ile Bóg pozwalał, na praktykach w gimnazjum rok temu, to było dobre doświadczenie dla wszystkich. Ból w tym, ze katecheza w tygodniu to tylko 2 godziny lekcyjne! Dobrym katechetą może być ktoś, kto mieszka po sąsiedzku z dziećmi, z ich osiedla. Takim katechetą-świadkiem jest mój opiekun praktyk z zeszłego roku. Młodzież go zna poprostu z i w codzienności, i to przemawia do nich. Trudno być świadkiem, dla kogoś z kim spotyka się po 2 godz w tygodniu i to tylko przez miesiąc.Będę się modliła o takie sytuacje na katechezie, by te treści mogły się spełniać we mnie na oczach dzieci, by katecheza nie była „ugłaskana”.
dobranoc Chrystus na noc,
agnieszka
Uściślając: łapię, o co chodzi.
pokój,
agnieszka
Uczę religii.
Bardzo spodobały mi się rady, jakich udzielił Ksiądz Biskup Agnieszce. Postanowiłam wykorzystać je na lekcji. Przeczytałam je moim uczniom (w 3 klasie gimnazjum). Słuchali z zainteresowaniem i zadawali pytania. Najczęściej dotyczyły one punktu 3 i 4. Mam nadzieję, że dzięki temu, że będę do nich (rad) często powracać, może „ktoś coś z tego zrozumie…(i) mniej będzie miał pomyłek i powikłań w życiu”.
Pozdrawiam