Czy wolno mężowi oddalić żonę? Z takim pytaniem zwracają się faryzeusze do Jezusa. Jezus im nie daje odpowiedzi wprost, lecz stawia im pytanie, które odnosi ich do ich tożsamości jako ludzi Prawa, uczniów i spadkobierców Mojżesza. Co wam nakazał Mojżesz? Jezus przechodzi z pytania: co wolno do tego, co zostało nakazane. Taka była bowiem logika Prawa.
Mojżesz pozwolił napisać list rozwodowy i oddalić.
Jezus zaś rzekł do nich: «Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie.
Lecz na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę (…).
A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało.
Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela!» (Mk 10,5-9).
W tej wypowiedzi Jezusa danej faryzeuszom w kontekście ich pytania jest wiele interesujących aspektów. Pragnę skoncentrować się nie tyle na samej odpowiedzi Jezusa, w której On wraca do prawdy o nierozerwalnej jedności mężczyzny i kobiety w ich małżeńskim związku, ile raczej na sposobie pojmowania tego związku i tym samym przeżywania go. Krótko mówiąc, czy ma to być związek nierozerwalny z nakazu, a więc z mocy Prawa, czy też z racji swej natury, gdyż taka jest prawda egzystencjalna (bytowa, ontologiczna).
1. Prawo nakazuje i zakazuje ewentualnie przyzwala itp.
Prawo bowiem nakazuje. Jezus natomiast obwieszcza prawdę o rzeczywistości. Pozornie to niby to samo. W rzeczywistości jednak zachodzi między tymi dwoma sposobami podejścia do rzeczywistości wielka różnica. Mówiąc o prawie mam tutaj na myśli prawo szeroko pojęte: zarówno prawo naturalne i boskie jak i prawa stanowione przez ludzi.
Prawo stawia wymagania, którym człowiek winien sprostać i je wypełniać. Te wymagania mogą przekraczać realne siły człowieka – czy to pod względem fizycznym i realnym czy to pod względem psychicznym i subiektywnym. Faktem jest, że człowiek bardzo często nie dorasta do wymagań prawa i go nie zachowuje, czyli je przekracza. Wchodzi po prostu w napięcie wobec prawa czy wprost konflikt z nim.
Gdy człowiek widzi, że nie może wypełnić prawa i faktycznie go nie spełnia bądź wchodzi w konflikt z prawem, wówczas stara się znaleźć różne rozwiązania tej sytuacji w zależności od okoliczności, w zależności od tego jakie to jest prawo i kto je stanowił. Jeśli są to prawa stanowione przez ludzi i jeśli okazują się one niewłaściwe czy nierealne do spełnienia, człowiek – przez swoich przedstawicieli – w społeczności, w której żyje, zmienia te prawa i je dostosowuje. Jako pojedyncza osoba zaś niejednokrotnie je przekracza i czasem ponosi kary a nierzadko też ich unika. W stosunku do Prawa Bożego prosi o przebaczenie. W historii Ludu Starego Przymierza istnieje dzień Pojednania.
W takim kontekście trzeba też rozumieć słowa Pana Jezusa o przyzwoleniu Mojżesza w odniesieniu do małżeństwa o liście rozwodowym: Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie. Lecz od początku tak nie było.
2. Jezus przywołuje prawdę o człowieku w oryginalnym zamyśle Boga
Jezus nie stanowi nowego prawa, lecz odwołuje się do rzeczywistości stworzenia. Naturalnie do tej rzeczywistości nie dotkniętej jeszcze grzechem człowieka: na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela!
Po grzechu człowieka okazało się to niemożliwe, aby trwać w takiej jedności, jaka była zawarta w stworzeniu człowieka na obraz i podobieństwo Boga. Dlatego Mojżesz pozwolił na list rozwodowy. Kiedy jednak teraz Jezus przychodzi, aby odkupić człowieka, czyli zgładzić w nim jego grzech i na nowo uczynić go na obraz i podobieństwo Boga, przywraca człowiekowi także tę zdolność trwania w jedności i nierozerwalności małżeństwa.
Jezus przez swoją Tajemnicę zbawczą (śmierć na krzyżu i zmartwychwstanie oraz udzielenie wierzącym Ducha Świętego) uzdalnia człowieka do życia nie dla siebie, lecz do właściwego przeżywania relacji do drugiego człowieka i trwania z nim w jedności. W oparciu o tajemnicę śmierci dla siebie i dar życia dla drugiego zostaje więc „odrestaurowana” jedność małżeńska. Dzieje się to nie z racji nakazu prawa, które – gdy go nie można (lub wydaje się, że nie można) zachować, dopuszcza się możliwość ewentualnego łamania tego prawa czy obchodzenia go, lecz na mocy nowego stworzenia, które sprawia w człowieku nową naturę. Dzieje się to w chrzcie, kiedy to „stary” nasz człowiek umiera a rodzi się nowy stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Taki człowiek jest w stanie żyć w jedności i nierozerwalności małżeńskiej.
3. Trzeba nam powrotu do źródła chrześcijańskiego życia
Gdy więc padają pytania dotyczące małżeństwa a w szczególności jego nierozerwalności, winniśmy nie tyle stawiać to w kategoriach czy wolno czy nie wolno, lecz kim są chrześcijańscy małżonkowie. Czy są chrześcijańskimi małżonkami, których życie a więc wzajemne relacje są oparte na Chrystusie. Jeśli są one oparte na Chrystusie i małżonkowie (albo przynajmniej jedno z nich) przeżywają swoje życie, jako nowe stworzenie (wynikające z chrztu) uzdalniające do życia nie dla siebie, to ich małżeństwo będzie nierozerwalne.
Relacje w chrześcijańskim małżeństwie są bowiem na wzór miłości Chrystusa do Kościoła. Tak jak Chrystus umiłował Kościół.
Każde więc załamanie się relacji w chrześcijańskim małżeństwie świadczy o braku tego odniesienia i jest w jakiejś mierze zdradą samego Chrystusa. Jest – że tak można powiedzieć – manifestacją, że Chrystus okazał się niewystarczający czy nieskuteczny. Nie jest to więc tylko przekroczenie czy złamanie prawa, lecz jakaś forma czy jakiś przejaw zaparcia się własnej chrześcijańskiej egzystencji a konkretnie odniesienia do Jezusa Chrystusa.
Potrzeba nam wracania do źródła – do Chrztu, do Jezusa Chrystusa. Tam znajdziemy odpowiedź i uzdolnienie do tego, by właściwie i w prawdzie przeżywać nasze relacje.
Bp ZbK
31 odpowiedzi na “Czy wolno . . . ? (27. Ndz B 2009)”
To prawda że jest to forma oddalenia się od /wiary mocy/ Chrystusa.Tylko że …to oddalenie postępuje w czasie /przynajmniej jednego z małżonków/i myślę że jest to przejaw BRAKU ODPOWIEDZIALNOŚCI w człowieku.Uczyńmy małżeństwo święte /my małżonkowie/,poprzez świadomość czynów i podstawową troskę.Nie kłopoty są tu barierą,ale brak starań o partnera w tym i o p.Jezusa również.Bądźmy w porządku w relacjach z małżonkiem i z p.Bogiem.
„Jeśli są one oparte na Chrystusie i małżonkowie (albo przynajmniej jedno z nich) przeżywają swoje życie, jako nowe stworzenie (wynikające z chrztu) uzdalniające do życia nie dla siebie, to ich małżeństwo będzie nierozerwalne.”
„Każde więc załamanie się relacji w chrześcijańskim małżeństwie świadczy o braku tego odniesienia i jest w jakiejś mierze zdradą samego Chrystusa. Jest – że tak można powiedzieć – manifestacją, że Chrystus okazał się niewystarczający czy nieskuteczny. Nie jest to więc tylko przekroczenie czy złamanie prawa, lecz jakaś forma czy jakiś przejaw zaparcia się własnej chrześcijańskiej egzystencji a konkretnie odniesienia do Jezusa Chrystusa.”
Zawsze rozumiałem miłość chrześcijańską właśnie jako w pewnym sensie zaparcie się siebie, rezygnacji z własnych zachcianek na rzecz drugiego człowieka. Tym bardziej taka postawa wydawałaby się naturalna dla małżonków, którzy chcą dobra współmałżonka nie tylko tak jak dobra swojego, ale nawet bardziej. Miłość w tym kontekście daleka jest od emocjonalnego zauroczenia, ale gotowa jest do poświęceń. Jest to zadanie trudne, szczególnie z naszą ludzką tendencją do egoizmu i współczesną kulturą hedonizmu. Człowiek bez specjalnej łaski nie potrafiłby chyba sprostać takiemu zadaniu. Czy w związku z tym uważa ks. biskup, że chrześcijański sakrament ślubu można traktować, nie tylko jako obietnicę małżonków względem siebie, ale jako obietnicę Żywego Boga, że uzdolni małżonków do podołania tym wyzwaniom? W tym kontekście zerwanie więzi z Bogiem poprzez grzech wiązałoby się z utratą lub osłabieniem tej nadprzyrodzonej łaski, która pozwala poradzić sobie z trudami takiej miłości.
#2 Paweł
Może ja (żona) odpowiem na Twoje pytanie…
Uważam, że trwanie naszego małżeństwa zawdzięczamy wierności Boga wobec swojej obietnicy, którą nam dał w dniu naszego ślubu. W trudnych chwilach ZAWSZE odnosiliśmy się (czasami każde oddzielnie) do tego dnia, w którym Bóg nam obiecał, że pomoże wytrwać w jedności.
Świadomość tej prawdy nie była taka sama przez cały czas naszego małżeństwa. Ale kiedy trzeba było – jawiła się tak jasno, że nie można było ją zlekceważyć, zbagatelizować…
Czy grzech osłabia łaskę?…
Nigdy tak o tym nie myślałam.
Grzeszę ja, mąż grzeszy, grzeszymy…
Zresztą, nie tylko małżonkowie grzeszą…
Problemem nie jest grzech, ale nawrócenie.
Bóg bowiem kocha nawróconego grzesznika…
Pozdrawiam 🙂
#2. Paweł
W sakramencie małżeństwa, gdy małżonkowie ślubują sobie przed Bogiem miłość, wierność i uczciwość, nie tylko obiecują ze soba trwać, wzrastać, znosic się… itd. Udzielając im swego błogosławieństwa równiez Bóg „obiecuje” w sposób ciągły i niezmienny wspierać ich swoją łaską i pełnią błogosławieństwa. Sakrament, poprzez który działa Bóg uzdalnia ich do prawdziwej miłości.
Jezus w dialogu z faryzeuszami (wymykając się zastawionej pułapce) mówi wprost: tu nie chodzi o przepisy Prawa,liczy się coś więcej! Małżeństwo to nie kontrakt. Człowiek ma zbyt wielką wartość a miłość zbyt dużą powagę, by „uprawiać legalizm”, by sprowadzić wszystko do zimnego przepisu. Dlatego wraca do początku, do źródła (vide:1 czytanie). Tu jasno widac, że chodzi o odkrycie wspólnoty, więzi, jedności, jaką Bóg ma w sobie, jaka łączy Go ze stworzeniem, jaką wszczepił w serca ludzi…
Tylko odkrycie pierwotnej woli Boga, znalezienie w niej mocy, udalnia do autentycznego życia i owocowania w małżeństwie.
Wsłuchując się w dzisiejszą Ewangelię zwrócił moją uwagę fakt powtórnego pytania Jezusa, tym razem przez uczniów (nie faryzeuszy) w domu – „Czy wolno mężowi oddalić żonę?”
Uczniowie być może liczyli na to, że im Pan Jezus odpowie mniej radykalnie. Bo może inną ma naukę poza domem, inną w domu. Zapewne dlatego, że wcześniej mieli takie doświadczenia…
A dzisiaj? Łatwo jest mieć usta pełne dobrych rad dla „obcych”, łatwo pouczać innych. A dla siebie można mieć tyle wyrozumiałości… Każdy grzech, każdą podłość można wytłumaczyć…
„Potrzeba mi wracania do źródła – do Chrztu, do Jezusa Chrystusa. Tu znajduję uzdolnienie do tego, by W PRAWDZIE przeżywać relacje”.
Pozdrawiam 🙂
Uzdolnienie do przeżywania miłości w stosunku do drugiego człowieka jest skutkiem odkrycia dokonanego przy chrzcie:mogę umrzeć i żyć, aby naprawdę żyć musze wcześniej umrzeć. Na wskutek przyjęcia tej prawdy Duch Święty może prowadzić mnie tak , abym żył na obraz i podobieństwo Boga. Sakrament małżeństwa konkretyzuje jedynie tą prawdę w przypadku relacji małżeńskiej.Czy nie zuważyliście jakie kłopoty sprawia w związku z tym używanie publicznie słowa „miłość”?Ja spotykam się najczęściej z rozumieniem Jej jako relacji małżonków lub coraz częściej jako relacji seksualnej.Używanie tego określenia dla opisania odniesienia do osoby spoza rodziny kompletnie nie funkcjonuje.Ja aby nie wzbudzć szoku i choć trochę być zrozumianym używam słowa „przyjaźń”.W kościele podczas Eucharystii wielokrotnie używamy określenia miłość ale nie po wyjściu ze Mszy, słowo to (i prawdopodobnie postawa , która ono opisuje )zostaje jakby zapominane.
#6
Zgadzam się z Toba Grzegorzu. Pojecia „miłość” i „kochać” ulegają zawężeniu i raptem zaczyna brakować określenia na wszystkie inne rodzaje miłości.
Dziękuję Księdzu Biskupowi za te rozważania. Bardzo mnie ucieszyły, bo przygotowując się do wprowadzenia, odkrywałam to, o czym Ksiądz Biskup napisał. Miałam wprowadzenie do pierwszego czytania i modliłam się długo o zrozumienie, bo to Słowo pozostawało dla mnie zamknięte. „Przyswajałam” je tylko na poziomie informacji, mając jednocześnie świadomość, że Pan Jezus odpowiadając faryzeuszom, odwołał się właśnie do tego fragmentu.
Przed grzechem pierworodnym mężczyzna przyjmował kobietę jako dar, gdy Bóg przyprowadził kobietę do mężczyzny, to mężczyzna się uradował – te słowa, które wypowiada mężczyzna „ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała” wydają mi się być okrzykiem radości 🙂 Jakoś odkrywcze w tym przygotowaniu stało się dla mnie, że to że kobieta „kieruje swe pragnienia ku mężowi, a on nad nią panuje” (Rdz 3,16), jest konsekwencją grzechu pierworodnego. Pytanie faryzeuszy też mi się wydaje jakimś objawem panowania mężczyzny nad kobietą. A Jezus przypomina, że w zamyśle Boga kobieta miała być mężczyźnie pomocą, aby stanowili jedno ciało. Człowiek przez grzech tę jedność rozerwał i pytanie faryzeuszy jest ukierunkowane na dalsze rozrywanie jedności, którą Bóg zamierzył. Mąż jak władca może odprawić żonę jak zbędny ciężar. W naszej kulturze w równym stopniu żona może odprawić męża. Dla samych Apostołów nauka Jezusa musiała być zaskakująca, skoro jeszcze raz Go potem pytali o tę kwestię.
Kiedy zamysły Boże przestają być dla mnie kompasem i zaczynam się skupiać na wypełnianiu Prawa, kiedy w wypełnianiu Prawa widzę jedynie własny interes, to okazuje się, że staję się… wrogiem tego Prawa, a nie jego sprzymierzeńcem.
Pozdrawiam 🙂
Dziękuję ci Julio, tak to właśnie rozumiem, tylko jako jeszcze nie małżonek nie miałem tego doświadczenia, twoje słowa więc uspokoiły moje wątpliwości:) Co do grzechu, to oczywiście grzeszymy wszyscy i dobrze zwracasz uwagę, że nawrócenie daje kolejną szansę. Mówiąc o grzechu miałem na myśli jego następstwa, to znaczy zerwanie jedności z Bogiem, to nie On zabiera łaskę bo jesteśmy grzeszni, ale my poprzez grzech (tu mam szczególnie na myśli grzech przeciw małżonkowi, przeciw tej jedności mężczyzny i kobiety) tą jego łaskę odrzucamy, mówimy niejako, że my damy sobię radę sami, bo wiemy lepiej co dla nas lepsze. Ten grzech małżeński który mam na myśli to rodzaj egoizmu.
@morszczuk
Zgadzam sie w 100% tak to właśnie rozumiem, dzięki za ubranie tego w słowa:)Pozdrawiam
#6 grzegorz, #7 basa
Problem z używaniem słowa „miłość” pojawia się dlatego, że w naszym języku wiele RODZAJÓW miłości jest nazywane JEDNYM słowem. Pisze o tym papież Benedykt XVI w swojej encyklice „Deus Caritas est”. Zauważa szerokie pole semantyczne słowa miłość. Pisze w niej, że można mówić o miłości ojczyzny, o umiłowaniu zawodu, o miłości między przyjaciółmi, o zamiłowaniu do pracy, o miłości pomiędzy rodzicami i dziećmi, pomiędzy rodzeństwem i krewnymi, o miłości bliźniego i o miłości Boga. Dalej pisze, że np. w języku greckim rozróżnia się 3 rodzaje miłości: eros, philia, agape (w Nowym Testamencie występuje philia i agape). Natomiast w „Pieśni nad pieśniami” spotykamy się z określeniami dwóch rodzajów miłości „dodim” i „ahaba”. I jest wreszcie caritas, jawiąca się jako niezbywalny wyraz natury Kościoła i zadanie wspólnoty kościelnej (zachęcam do osobistej lektury).
Myślę, że warto mówić „kocham” również w znaczeniu philia, agape czy caritas. Zdziwionych „nieumiejętnych pouczać”, by rzeczywiście nie zawężać pojęcia „miłości” tylko do relacji seksualnej.
Pozdrawiam 🙂
Dzięki Julio,na pewno wezmę do ręki tą Encyklikę!
Jednak siła tego słowa pochodzi moim zdaniem z jednorodności tego pojęcia a nie jego podziale znaczeniowym.Jezus dał przykazanie o miłości drugiego człowieka a nie brata, sąsiada, dziecka czy matki.Bardzo stanowczo a nawet brutalnie potraktował uczniów gdy zwracali mu uwagę, że rodzina pod tym względem jest w jakikolwiek sposób wyróżniona.Taka sama miłość obejmuje najbliższego przyjaciela (przyjaciółkę) jak i złośliwego urzędnika ( przepraszam z góry urzędniuków za niekorzystne wyróżnienie).
….Pan Bóg rzekł:”Nie jest dobrze,żeby mężczyzna był sam;uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc”…..bez żony/kobiety/nie jestem mężczyzną.Żona pokazuje mi/zmusza mnie do umierania/.Życzę wszystkim mężczyznom takich kobiet jak moja żona…..janusz franus
Jezus patrzy na swój Kościół, jako na piękną pannę młodą gotową do zaślubin. Zrodził ją na Krzyżu i na Krzyżu dał dowód swojej miłości do niej. Jego męka i śmierć są Jego pieczęcią na spisanym krwią akcie małżeńskim. Swoim życiem uczynił ślub wierności i miłości wiecznej. I pozostał z nią – swoją oblubienicą tu na ziemi, by stale karmić ją swoją miłością, by nieustannie przypominać o swoim miłosierdziu, by poprzez swoją obecność w Najświętszym Sakramencie świadczyć o swojej wierności. Kościół – oblubienica Jego nieustannie szykuje się na gody. Nieustannie zwraca się do Niego. Kościół Chrystusowy – oblubienicę tworzą jednak słabi ludzie. Toteż i ona miewa swoje wzloty i upadki. Rozwija się, kwitnie, aby za moment doznawać udręk, prześladowań, napaści.
Zwróćmy uwagę na fakt, iż Jezus w tym fragmencie wskazuje na nierozerwalność małżeństwa. I Jego związek z Kościołem – oblubienicą jest trwały, nierozerwalny. Stanowimy jedno ciało. Jezus jest głową, Kościół zaś – Jego członkami. Jeden Duch nas przenika – Duch Święty. Do jednego celu dążymy – ku wieczności w Niebie. Gdy dzieje się coś niedobrego w Kościele, Jezus odczuwa to w sobie i staje się to Jego cierpieniem. Nie ma oddzielnego cierpienia Kościoła i Jezusa. Jest jedno. To, co jest Jego boleścią, jest również i naszą. Doskonale odczuwają to dusze ściślej z Nim zjednoczone. Wspólnie też rodzimy dusze do świętości. Rodzą się one w łonie Kościoła. Przez Kościół karmione Ciałem i Krwią Jezusa, rozwijają się uczestnicząc w Sakramentach świętych, korzystając z całego dorobku wieków chrześcijaństwa, wsparcie Duchem Świętym, stają się ożywczymi światłami wskazującymi drogę całemu Kościołowi. Zwracają uwagę na pewne aspekty wiary i życia w zjednoczeniu z Bogiem – Oblubieńcem. Stają się one tym nowym płomieniem miłości, odradzając ją stale w Kościele, sprawiając, że wciąż na nowo oblubienica Chrystusa zakochuje się w swoim Oblubieńcu, odkrywa nowe spojrzenie na miłość, Boga i Jego przymioty. Ciągle ta miłość zdaje się być nowa, młoda i świeża. To właśnie dzięki tym duszom, odradza się ten związek Boga z Kościołem. I tak, jak organizm bez głowy żyć nie może, tak Kościół – oblubienica bez Jezusa, będącego głową również nie będzie istniał. Całe życie jest w Nim. Z Niego płynie i do Niego powraca. On jest pniem, źródłem, jądrem, trzonem, On winoroślą. Kościół, Jego gałązkami, odroślą, liśćmi, kwiatami, owocami, członkami. On stanowi byt, istotę, jestestwo Kościoła. Jest jego duszą, Duchem, tchnieniem życia. To prawdziwie związek nierozerwalny. Bowiem odejście od Chrystusa oznacza po prostu śmierć.
Ileż zła powstaje z powodu nieposzanowania prawa i przekrętów jakich się w jego imieniu dokonuje,byleby zyskać jakieś profity z tego tytułu.Tam jednak,gdzie się jeden w ten sposób „bogaci”,to drugi płacze.Ileż tragedii jest z powodu rozerwanych związków małżeńskich,w tym przede wszystkim dzieci,którym rany z tego powodu zadane,często pozostają na całe życie.Brakuje odpowiedzialności w związkach małżeńskich i rodzinnych,które zamiast być źródłem miłości stają się źródłem różnego rodzaju patologii.Przed tym ostrzega nas Jezus Chrystus w wołaniu o jedność w duchu pierwotnej jedności zaprogramowanej w człowieku,zniszczonej przez grzech pierworodny.
Ad 13 Czy to znaczy,że podaje Ci małe dawki arszeniku.
Bóg jest JEDEN i miłośc jest JEDNA. Tak jak Bóg ma 3 natury (osoby), tak miłość ma różne formy. Wydaje mi się, że encyklika ,,Deus Caritas est” wskazuje na tę jednorodność miłości nie szufladkując jej poszczególnych form. Pisząc o ,,erosie” w odniesieniu do ,,agape” Ojciec Święty odkrywa jego właściwe znaczenie.Źródłem wszystkich form miłości jest Bóg, więc nie powinno się odzielać duchowości od cielesności. Może trochę szkoda, że mamy tylko jedno słowo,,miłość” na określenie różnych jej form ? A może tak jest lepiej ?? Przyznaję rację Julii #11 – ,,warto mówić ,,kocham” również w znaczeniu philia, agape czy caritas aby nie zawężać pojęcia ,,miłości” tylko do relacji seksualnej ”
…..Kocham Was wszystkich i Ks. Biskupa też 🙂
#17. Owieczka
Doprecyzowując wpis należy dodać. Jeden Bóg, jedna natura, jedna miłość, jedno działanie – a Trzy Osoby: Ojciec, Syn, Duch Święty. Trzy rozróżnialne Osoby. Jedna naura!- a trzy Osoby! Trzy Osoby, ale jedna zasada, jedna i ta sama (nie: “taka sama”) natura. Ojciec jest Bogiem, Syn jest Bogiem i Duch jest Bogiem, wszyscy Trzej są tym samym Bogiem. Zjednoczenie bez pomieszania, rozróżnienie bez podziału.
Rozum ludzki zostaje gdzieś na dole, tu wchodzimy w obszar tajemnicy, której dotknąć można pokorną i miłującą wiarą.
Myślę, że warto pisać dokładnie, by komuś nie pomieszać pojęć. Pozdrawiam.
…to znaczy;uwalnia mnie z piekła samotności.Jest ze mną nawet wtedy gdy jestem przeciwko niej/przeciwko sobie/….janusz franus
#18 morszczuk
Dzięki za korektę , bardzo była potrzebna .
Czytając komentarze wiele terminów nie mogę zrozumieć,być może potrzeba mi więcej oczytania lub osłuchania.Dlatego tak diwnie i prowokująco zapytałem.Dziękuję janusowi za wyjaśnienia.
#21kjl
Trochę humoru, choćby czarnego !:)! nie zaszkodzi.
Pytaj proszę śmiało.Jednym z najważniejszych moim zdaniem słów na świecie jest słowo „dlaczego?”
Januszu,
bardzo trafnie to opisałeś. Pan Bóg dał nam współmałżonka byśmy mogli odkrywać tu sens komunii. Sens umierania dla innego! Miłość to zdolność dawania.
Największą potrzebą człowieka jest potrzeba miłości, potrzeba bycia kochanym. Jest to potrzeba pierwotna, bardzo silna i często realizowana egoistycznie. Kiedy doświadczamy miłości czujemy się spełnieni, nawet wtedy, gdy brakuje nam wielu rzeczy. Eros, agape, philia, caritas – wszystkie stanowią jedną Bożą miłość.Kiedy odkrywamy /doświadczamy / jej w sobie, tę potężną siłę, która porusza słońce i gwiazdy, wtedy pragnienie bycia kochanym zamienia się w pragnienie bycia potrzebnym. Potrzebnym dla innych również dla tych, którzy nas nie kochają. Rozdać siebie za nic, za darmo, z miłości do Boga.
Dla męża mam swoje ciało, dla innych uśmiech i dotyk ręki, dobre słowo i dobrą radę. Mogę dać swoją rzetelną pracę ale też swoje błędy, niezaradność i ograniczenia, aby inni mogli je naprawiać i czerpać z tego radość. Przyjmuję cierpienie, brak zrozumienia i akceptacji, aby mogła owocować pokora a z nią chęć służenia innym. Oczywiście nie dzieje się tak idealnie,bez błędów i bez upadków, które zawsze się pojawiają.
Każdy człowiek ma bardzo wiele do rozdania. Chwałą Boga jest człowiek żyjący, stworzony na obraz i podobieństwo Trójcy Przenajświętszej o której tak pięknie pisze Morszczuk – patrz # 18
Pisząc o podobieństwie do Trójcy Świętej miałam na myśli człowieka będącego we właściwej relacji z drugim człowiekiem.
Witam
Mam takie pytanie, bo to mnie dręczy czy masturbacja jest grzechem?
Ad #26 lukas
Jest nieporządkiem w całej haromonii i celowości ludzkiego ciała i ludzkiego ducha.
Każde działanie człowieka czynione świadomie i na sposób wolny w innym celu niż ten, jakiemu powinno służyć, jest nieporządkiem. Takim może być np. jedzenie tylko w celu jedzenia – co prowadzi do obżarstwa.
Biblijne pojęcie grzechu wyraża właśnie takie działanie człowieka, które mija się z celem, w więc które samo w sobie jest czcze, skierowane na siebie itp. Nazywa się to też samozadowoleniem czy samozaspokojeniem. Już same nazwy wskazują na problem. Ukazują niejako „redukowanie” godności człowieka przez wyrywanie go z właściwych relacji. Człowiek zaś spełnia siebie przez przeżywanie siebie we właściwych relacjach z drugim – stosownie do swego stanu itp.
Rozmawiaj z kimś, kto Ci może te sprawy przybliżyć.
Pozdrawiam!
Bp ZbK
A jak się wyspowiadać z masturbacji, trochę się tego wstydze.
#28 lukas
Podobnie jak z innych grzechów. Najlepiej znaleźć sobie spowiednika (stałego), przed którym można z zaufaniem otworzyć się i pozwolić się jemu prowadzić. Trzeba trochę poszukać.
Konieczna jest też osobista modlitwa, słuchanie (czytanie) Słowa Bożego, wmyślanie się w Boże plany i poważne traktowanie siebie, także swego ciała. Może też być pomocna rozmowa z dobrym psychologiem czy kimś, kto ma dobre doświadczenie życiowe.
Trzeba zaś być ostrożnym z tym wszystkim, co podpowiada świat i tzw. młodzieżowa kultura masowa.
Pozdrawiam!
Bp ZbK
46 Tak przyszli do Jerycha. Gdy wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak, Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. 47 Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: «Jezusie, Synu Dawida14, ulituj się nade mną!» 48 Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: «Synu Dawida, ulituj się nade mną!» 49 Jezus przystanął i rzekł: «Zawołajcie go!» I przywołali niewidomego, mówiąc mu: «Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię». 50 On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. 51 A Jezus przemówił do niego: «Co chcesz, abym ci uczynił?» Powiedział Mu niewidomy: «Rabbuni15, żebym przejrzał». 52 Jezus mu rzekł: «Idź, twoja wiara cię uzdrowiła». Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą.
Mk. 10, 46-47
Spojrzałbym na ten fragment Pisma z perspektywy księgi Mądrości :
A dzieci cudzołożników nie osiągną celu, zniknie potomstwo nieprawego łoża. Jeśli nawet żyć będą długo – za nic będą miani i na końcu niechlubna będzie ich starość. A jeśli wcześnie pomrą, będą bez nadziei i bez pociechy w dzień sądu: bo straszny jest kres plemienia grzesznego!
Mdr. 3 16-19
Autor ew. wg św. Marka podaje imię ojca Bartymeusza, Tymeusz. Możemy więc zakładać, iż znane było pochodzenie Bartymeusza, iż był on Żydem, religijnym, z prawego łoża. Nie było więc problemu dla Chrystusa przywrócić mu wzrok. Chrystus uzdrawia również i „pogan” np. Kobieta Kananejska. Lecz w taki razie jak te wydarzenia z Bartymeuszem lub kobietą kananejską mają się do powyższego fragmentu z Księgi Mądrości?
Jak ja mam uwierzyć, jak zaufać Bogu skoro ten fragment jasno definiuje mój los, moje przeznaczenie?
W oczach Kościoła, jestem dzieckiem z nieprawego łoża, mój Tata i Mam nie mieli ślubu Kościelnego, co prawda babka mnie ochrzciła, Ojciec przekazywał mi wiarę,na swój sposób, ale jestem z nieprawego łoża, nawet w moim świadectwie chrztu jest wpis „matrimonio cywile”, ślub cywilny.
Zastanawiam się jak będą traktowane dzieci, których rodzice mają stwierdzenie nieważności ślubu Kościelnego. Niby ślubne, ale ze ślubu którego nie było. Tu akurat łatwiej zakręcić egzegetom, gdyż z pewnością wyjaśnią, że sakramentu nie było, ale to nie obciąża dzieci, gdyż… np. jedna ze tron była przekonana, miała ufność, że ten sakrament jest. Podobnie jak ksiądz, który by w sposób niegodny odprawiał eucharystię, on ma grzech, ale ci co przyjmowali eucharystię przyjęli ją godnie i prawdziwie, choć transsubstancja była nieważna, to jednak dla tych co przyjmowali była ważna.
Zastanawiam się, skoro Pismo jest całością, jednością, to jak ja i inni którzy przyszli na świat czy to w związkach cywilnych, czy też z tzw. „wpadki”, jak my mamy ufać i wierzyć?
Jak ten konkretny fragment Pisma ma wzbudzić we mnie wiarę, jak ja mam zaufać Panu?
Pax
Jaar
#30 Jaar,
spróbuję coś napisać…
Po pierwsze, chyba nie masz czego zazdrościć Bartymeuszowi. Co prawda ma swoje imię, zna imię swojego ojca, ale… imię jego tłumaczy się jako „syn Tymeusza” (czyli nawet nie miał SWOJEGO imienia…). A to znaczy, że był dla swojej rodziny raczej mało ważny, choć z prawego łoża…
Po drugie, nie można w sposób tak bezpośredni interpretować Pisma świętego. Nawet ostatnio mówił o tym papież Benedykt XVI, który:
„Wskazuje na jej trzy istotne elementy: branie pod uwagę gatunków literackich, historycznego kontekstu i miejsca, jakie dany tekst miał w życiu wierzących. Równocześnie zaleca teologiczną metodę interpretacji przy stałym uwzględnianiu wewnętrznej jedności całego Pisma Świętego. Kościelna Tradycja bynajmniej nie przeszkadza, ale właśnie pomaga w dostępie do tekstu, a ostateczne słowo przy jego interpretacji należy do Urzędu Nauczycielskiego Kościoła”.
Sięgam więc do Biblii Jerozolimskiej i czytam w
przypisach do Mdr 3,16-19, że:
Mdr 3,16: „słowo „cudzołożnik” jest stosowane wobec Izraela lub Izraelitów NIEWIERNYCH BOGU (por. Iz 57,3; Jr 9,1; Ez 23,37; Oz 3,1), można tu zatem rozumieć, że chodzi o Żydów odstępców lub Żydów mających kontrakt małżeński ze stroną pogańską, A NIE TYLKO o cudzołożników w ścisłym tego słowa znaczeniu”;
Mdr 3,19: „rozwijając temat żałosnego losu potomstwa bezbożnych autor łączy STARE motywy biblijne: rodzice są karani w swoich dzieciach, a te, włączone w ich zło i karę umrą niespodzianie lub nie zaznają czcigodnej starości”.
Ten tekst, Jaar NIE definiuje Twojego losu. To NIE w oczach Kościoła jesteś z nieprawego łoża, ale w oczach niektórych ludzi.
To, jak będziesz „potraktowany” (rozumiem w wieczności) zależy od Ciebie.
I jeszcze jedno: ważność trassubstancjacji NIE zależy od stanu sprawującego Eucharystię kapłana.
Cytuję za artykułem o. Jacka Salija:
„Na początku wieku XIII – a był to czas zarówno wielkich błędów religijnych, jak wielkiej religijnej odnowy – naukę o tym, że zbawcza moc sakramentów jest transcendentna w stosunku do świętości czy grzeszności kapłana, przypomniał papież Innocenty III: „Nie odrzucamy sakramentów, których udziela Kościół i z którymi współdziała bezcenna i niewidzialna moc Ducha Świętego, choćby nawet udzielał ich grzeszny kapłan, uznawany przez Kościół.(…) Kiedy bowiem biskup lub kapłan jest grzeszny, jego grzech nie odbiera mocy chrztowi dziecka ani konsekracji Eucharystii, ani żadnym innym posługom kościelnym w stosunku do wiernych. (…) Wierzymy stanowczo oraz w czystości serca bez wahania i bez zastrzeżenia wyznajemy, iż święta Ofiara, to znaczy chleb i wino po konsekracji są prawdziwym ciałem i krwią Pana naszego Jezusa Chrystusa. Wierzymy, że dokonuje się ona ani więcej przez dobrego kapłana, ani mniej przez złego, ponieważ dokonuje się nie mocą zasług konsekrującego, ale mocą słów Stworzyciela i mocą Ducha Świętego” (BF VII 201 i 281).
Powtórzył tę naukę Sobór Trydencki (BF VII 220). Znajduje się ona również w Katechizmie Jana Pawła II, gdzie cytuje się m.in. następujące zdanie świętego Tomasza z Akwinu: „Sakrament urzeczywistnia się nie przez sprawiedliwość człowieka, który go udziela lub przyjmuje, lecz przez moc Bożą” (KKK 1128)”
Pozdrawiam Cię serdecznie 🙂