W 25. Niedzielę roku B czytamy dalszy fragment Ewangelii wg św. Marka (9,30-37). Jest to dalszy ciąg wydarzeń mających miejsce w życiu Jezusa podczas Jego drogi do Jerozolimy. Jezus jest jeszcze w Galilei, ale już całkowicie jest ukierunkowany na Jerozolimę i na czekające na Niego tam wydarzenia. Już otwarcie mówił uczniom, że Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity po trzech dniach zmartwychwstanie. Uczniowie jednak tego Ne rozumieli i było im to całkowicie obce. Czego innego się spodziewali i co inne dominowało w ich głowach. Dlatego Jezus stawia ich wobec pytania, mającego na celu przywołanie ich do tego, by zdali sobie sprawę, z tego co się dzieje i za kim idą. Zapytał ich więc wprost:  

Jezus zapytał uczniów:
O czym to rozprawialiście w drodze?

Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to,
kto z nich jest największy
(Mk 9,33).

Ta rozmowa uczniów między sobą oraz reakcja Jezusa na treść tej rozmowy stanowi okazję do spojrzenia na nasze życie i na nasze traktowanie samych siebie w relacji do zadań życiowych. Tym bardziej, że Jezus wcześniej zapowiedział to, co stanowiło istotę Jego posłannictwa – wydarzenie, które miały nastąpić w Jerozolimie. 

1. Wielkie i małe sprawy

Jezus stoi oto wobec mającej spełnić się Jego zbawczej misji. Ma być wydany w ręce ludzi. Oznacza to Jego niesprawiedliwą śmierć na krzyżu. Nie tylko na tym jednak ona polega. Po krzyżu i grobie przyjdzie zmartwychwstanie. To jednak z trudnością dociera do świadomości tych, którzy są z Jezusem i – jak do tego czasu – patrzą na Niego przede wszystkim w kluczu ziemskiego pojmowania życia, szczęścia, osiągnięć, prestiżu. W konsekwencji to, co dla Jezusa jest centralnym i najważniejszym momentem, dla Jego uczniów jawi się jako obce, dalekie i niezrozumiałe. Nawet On sam wydaje im się w tym wszystkim tak inny, że bali się Go pytać.

Natomiast dla nich są ważne inne sprawy. Oto w drodze sprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest najważniejszy. W pewnym sensie nie można im się ani dziwić, ani na nich oburzać. Trzeba raczej z wdzięcznością spojrzeć na fakt, że Ewangeliści o tym nam mówią i nam to przekazują, jak normalnymi i podobnymi do nas byli uczniowie Jezusa. Dla nas bowiem waga spraw mierzy się według skali odniesienia do każdego z nas. Jest ważne to, co dla mnie w danej chwili jawi się jako ważne, doniosłe, przynoszące korzyść itp. Opowiadanie ewangelijne pomaga nam dostrzec i uznać, jak bardzo jesteśmy zrelatywizowani. Często uważamy za ważne to, co nie koniecznie jest ważne. Z drugiej strony to, co naprawdę jest ważne dla naszego życia, niejednokrotnie do nas nie dociera. Przynajmniej nie dociera w czas. Tak bardzo każdy chce osiągnąć to, co da mu pierwszeństwo i stanie się okazją do podkreślenia jego doniosłości, wielkości. Bywa, że jeśli okazuje się, że nie można tego osiągnąć w jednej dziedzinie, to wymyślamy inne dziedziny i pola, na których chcemy zmierzyć się z innymi, by pokazać naszą „wielkość”. Bywa nawet czasem, że są to dziedziny mało pożyteczne czy mało szlachetne, a czasem wręcz szkodliwe. Niemniej jednak to dążenie do wykazania  „wielkości” może nas tak pochłonąć, że grozi zagubienie tego, co jest istotne w naszym życiu czy w naszym człowieczeństwie.

2. Wielki jest człowiek, który potrafi być małym

Jezus, Wcielone Słowo – Boży Syn przychodzi do nas ludzi przez swoje uniżenie. Przychodzi od swoich, bo za takich przyjmuje i „uważa” ludzi. Widzi ich jako swoich braci, mimo iż oni (my wszyscy ludzie) zagubili się w sobie i Go nie przyjęli czy wprost odrzucili. Uniża samego siebie jako sługa wszystkich posłuszny Aż do śmierci i to śmierci na krzyżu. Potraktowany przez ludzi jak człowiek o najmniejszej w ochach ludzkich wartości. Po prostu „wyrzutek” ludzkiej społeczności. To zapowiadali Prorocy. O tym właśnie Jezus mówił do uczniów, gdy mówił o wydaniu Syna Człowieczego w ręce ludzi. W tym okazała się Jego WIELKOSC, jako tego, kto miał moc przyjąć do końca prawdę o upadłym człowieku.

To przesłanie zostawił nam Jezus po swoim Zmartwychwstaniu jako Moc Ducha Świętego. To Duch Święty, którym Jezus jako Mesjasz, został namaszczony, uzdolnił Jego do takiego podejścia do człowieczeństwa i takiego odnalezienie siebie w człowieczeństwie. Ten Jego Duch jest nam dawany taż jako moc do tego, byśmy stawali w prawdzie naszego człowieczeństwa. To zaś okazuje się nie tyle wtedy, gdy mamy okazję przeżywać naszą wielkość – widzianą w kategoriach tego świata, ile raczej, gdy potrafimy przyjmować prawdę o sobie i stawać się małymi wobec drugiego człowieka czy wobec wydarzeń i wobec tajemnic, jakie w naszym życiu się jawią.

Naturalnie nie chodzi o wypaczoną pokorę czy jakiekolwiek udawanie. Chodzi o prawdę o sobie. Ta zaś okazuje się szczególnie wtedy, gdy nie przywdziewamy żadnych dodatkowych zewnętrznych mocy czy ochraniaczy. Nie przyjmujemy postaw „przewidujących” i zabezpieczających nam nasz sposób wychodzenia z tego, co mogłoby ukazać zbyt wiele prawdy o nas samych. Nie przyjmujemy postaw „bohaterskich” zakładających nasze zwycięstwo nad drugim. To właśnie Jezus wyraził, gdy wziął dziecko i postawił przed uczniami. On bowiem sam stanął przed całą ludzkością jak „dziecko” w całej swojej bezbronności. W ten sposób otworzył nam drogę wychodzenia z naszego zakłamania i stanu bycia oszukanym przez szatana.

3. Lekarstwo na złudne drogi i pozorne wielkości

Szatan zwiódł człowieka wpajając mu przekonanie i potrzebę wielkości niezależnej od Boga. Odtąd człowiek chce znać dobro i zło w odniesieniu do siebie i chce być na swój sposób wielki. W pewnym sensie tak organizuje swoje życie indywidualne, tak układa relacje z bliźnimi i tak organizuje życie społeczne. W to wchodzi np. także podnoszona w ostatnim czasie cała problematyka związana z „in vitro”. Człowiek uważa, że może zaradzić swoim problemom i na swój sposób przekraczając nawet reguły życia pochodzące od Stwórcy. Tak też – używając ewangelicznego wyrażenia – cały czas w drodze swego życia, podobnie jak uczniowie, sprzecza się z innymi o to, kto jest największy, najsilniejszy, kto ma więcej racji, kto powinien być najbardziej uhonorowany itd. itp. Stąd rodzą się wszystkie konflikty i napięcia; sprzeczki i wojny.

Jezus podaje więc prosty sposób ratowania człowieka z tego jego zagubienia. Przyjąć postawę dziecka i przyjąć dziecko. Stawać się jak dziecko, które nie jest jeszcze zmanierowane pokusą wielkości i przyjmować dziecko, jakie stanie przed nami. To znaczy przyjmować tych, którzy nie dominują, którzy potrzebują pomocy. Przyjmować w imię Jezusa to znaczy przyjmować bezinteresownie i tracić dla nich swoje życie bez posiadania własnych interesów i poczucia własnej wielkości. To było pragnieniem i celem Jego misji i Jego życia oraz Jego śmierci i zmartwychwstania. Po to został wydany w ręce ludzi.

Kto przyjmuje takiego Jezusa, przyjmuje do swego życia Boga. Przyjmuje do swego życia pokój i błogosławieństwo, tzn. pełnię życia.

Bp ZbK

Podziel się z innymi

Rss Komentarze

30 komentarzy

  1. tracić siebie dla Jezusa
    porzucić marzenia, ambicje i plany dla Jezusa
    zrezygnować z własnych wizji…
    to wszystko w codzienosci staje się trudne i bez łaski wiary i obecności Jezusa w wyborze Go jet trudne
    doświadczam, że niejednokrotnie wygrywam JA i to co MOJE, chociaż deklaruję i chcę wybierać Boga

    #1 Ania
  2. Ad #1 Ania
    Pozwól, Aniu, na taki bezpośredni i trochę prowokujący komentarz!
    To nie my tracimy siebie dla Jezusa, lecz to On dał siebie (wydał siebie – został wydany) dla nas.
    Jeśli dzięki Niemu i Jego Ewangelii coś tracimy czy czegoś się wyrzekamy, to dzieje się to tylko dla naszego dobra.
    Kiedy zaś wygrywa we mnie to, co moje, to ja rzeczywiście mijam się ze sobą i z moim życiem. Zyjąc dla siebie nie żyję prawdziwie.
    To nie my robimy łaskę Jezusowi, lecz to On nas wprowadza w życie z łaski. Jeśli to dobrze rozumiem i tak do tego wszystkiego podchodzę, to nie jest to tak trudne . . .
    Jest to stałe „zdobywanie” ubogacającego mnie daru.
    Pozdrawiam!
    ZbK

    #2 bp Zbigniew Kiernikowski
  3. +
    Dziękuję ks.Biskupowi za dzielenie, za to dopowiedzenie. Dzieki temu zauważyłam w sobie perfekcjonizm…licznie na własne siły i no właśnie…
    serdecznie pozdrawiam

    #3 Ania
  4. Nie raz w swoim życiu chciałam coś znaczyć, być pożyteczna na swój sposób. Lecz Bóg przez moje słabości pokazuje mi prawdę o mnie i chce mi pomóc być małą wobec drugiego człowieka. Ale mam wrażenie, że nie potrafię być nawet „małą” sama ze siebie, bo i w tym spotykam pewnych ludzi, którym to przeszkadza. Nie wiem, czy mylę się – czy dopiero jak zostanę „ukrzyżowana” (czyli pozwolę innym niszczyć siebie) wtedy dopiero będę małą? Jest to bardzo trudne.

    #4 Dominika
  5. „Chodzi o prawdę o sobie. Ta zaś okazuje się szczególnie wtedy, gdy (…) NIE PRZYJMUJEMY POSTAW „PRZEWIDUJĄCYCH” I ZABEZPIECZAJĄCYCH NAM NASZ SPOSÓB WYCHODZENIA Z TEGO, CO MOGŁOBY UKAZAĆ ZBYT WIELE PRAWDY O NAS SAMYCH (…) Stawać się jak dziecko, które nie jest jeszcze zmanierowane pokusą wielkości i przyjmować dziecko, jakie stanie przed nami”
    Nie ze wszystkich cech fizycznych, cech charakteru, fragmentów mojego życia jestem zadowolona. Z obecności niektórych już (?!) się pogodziłam. Mogę o nich mówić, pisać, po prostu mogę odkryć część prawdy o sobie innym. Jestem na przykład… ale może nie będę zanudzać moimi wadami czytających… 🙂
    Choć szczególną uwagę zwróciłam na cytowane wyżej słowa komentarza Ks. Bpa, do dziś nie potrafię zawsze i przed wszystkimi wyzbyć się żałosnej maniery „wielkości”…
    „Przewiduję” zachowania innych, przygotowuję się na takie czy inne sytuacje, „zabezpieczam” się przed konkretnymi pytaniami, nie dopuszczam do ich zadania – byle nie wyjść na nierozsądną, grzeszną, niedouczoną… I dzieje się tak choć wiem, że przyznanie się przed sobą i innymi do swojej małości NAPRAWDĘ wyzwala. Mimo to… bronię swojego fałszywego obrazu, obawiam się być bezbronną jak dziecko.
    I jeszcze jedno – łapię się na tym, że problemem jest dla mnie „przyjęcie” drugiego jak dziecka. Niekiedy wyjawiona mi prawda o człowieku, jaki jest, sprawia, że Go NIE przyjmuję. Nie, nie odrzucam Go, ale lekceważę… Jakbym była lepsza, ważniejsza…
    Pozdrawiam 🙂

    #5 julia
  6. Myślę że to nieosiągalne.Człowiek ma kłopoty z pochyleniem się ,o ile korzyści ta postawa nie wnosi.Może się mylę /OBY/,a może teraz tylko /na obecną chwilę/tak myślę.

    #6 K.
  7. Dziękuję Księdzu Biskupowi za te rozważania. „Trzeba raczej z wdzięcznością spojrzeć na fakt, że Ewangeliści o tym nam mówią i nam to przekazują, jak normalnymi i podobnymi do nas byli uczniowie Jezusa.” Pamiętam, jakim wielkim odkryciem były dla mnie słowa z pieśni(o Apostołach): „byli zwykłymi ludźmi, jak ja, jak ty”. Miałam bowiem nabyte silnie autorytarne wyobrażenie o Apostołach.
    Przyznam, że odnajduję właśnie to przesłanie w dzisiejszej Liturgii Słowa. Często chrześcijaństwo pierwszych wieków ukazuje się jako niedościgniony ideał, a ja wczoraj słuchając Listu Świętego Jakuba uświadomiłam sobie, że pierwsi chrześcijanie też nie byli aniołami,ale ich serca chorowały na to samo, co nasze: pożądliwość, mordercza zazdrość, chęć dominacji. No i Apostołowie, którzy byli najbliżej Mistrza… – a jednak sama bliskość jeszcze nie sprawia przemiany serca.
    Nie chodzi oczywiście o to, żeby sobie poprawiać samopoczucie grzesznością innych, tylko że z Królestwem Niebieskim naprawdę jest jak z ziarnkiem gorczycy. Kiedy zatracam tę świadomość, że „Pan podtrzymuje całe moje życie” (Ps Resp.), to zaczynam gonić za wielkością tego świata.
    Pozdrawiam 🙂

    #7 Fasola
  8. «Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich!».MK 8,35
    A ja wczoraj uświadomiłam sobie, jak trudno mi jest być ostatnią. I ze względów wewnętrznych, bo często buntuję się, aby mnie tak potraktowano np. złości mnie to, że lekarze specjalisci traktują mnie jako sekretarkę do wypisywania skierowań.
    Ale i ze względów zewnętrznych, bo ciągle z racji zawodu dostaję miejsca pierwsze np wczoraj nie mogłam siedzieć na taboreciku, tylko musiałam wygodnie na ławce, bo ja jestem PANI DOKTOR, a próby sprzeciwu nic nie dały. A że czułam się przy tym podle…
    Nawet jeśli gdzieś wejdę ostatnia, to i tak po pewnym czasie okazuje się, że już ostatnia nie jestem np w mojej wspólnocie. Mam jakąś zdolność do wybijania się.
    Ale gdy przeczytałam komentarz Ks. Biskupa zrozumiałam, że nie chodzi o to, żeby być ciągle dosłownie ostatnią.
    Chodzi o to, aby „przyjmować w imię Jezusa” różne sytuacje i ludzi „bezinteresownie i tracić dla nich swoje życie bez posiadania własnych interesów i poczucia własnej wielkości.”
    I wtedy będąc nawet na pierwszym miejscu, wewnętrznie będę ostatnia.

    #8 basa
  9. Jeszcze wczoraj przypomniała mi się katecheza z programu „Chrzest w życiu i misji Kościoła” i rozdział „Zrzucanie winy”: „Pan Jezus stanął ostatni w tej kolejce i już nie zrzucił dalej winy, jaką przygotowali Mu winni. W ten sposób przerwał ten ciąg lęku, ciąg nienawiści.
    Pomyślałam sobie: To znaczy być ostatnim: Tak jak Pan Jezus przyjmować winę na siebie, przerywając w ten sposób łańcuszek wzajemnych oskarżeń.

    #9 basa
  10. „Przyjąć postawę dziecka” a więc ufność,miłość, jego szczerość, jego małość ale i bezradność, jego upadki jak również otwartość na pouczenia, na wskazówki od ojca, matki, wychowawców, przełożonych. „Przyjąć dziecko” czy tylko tak dosłownie,przyjąć każde poczęte dziecko czy także…?

    #10 AWM
  11. Jezus zapowiadając śmierć i zmartwychwstanie potwierdza wobec uczniów i nas, że jest wcielonym Słowem Bożym, że od początku znał cel swojego przyjścia na świat. Tak na dobrą sprawę to wszystkie cele, osiągnięcia i problemy człowieka różnią się od celów jakie Bóg postawił człowiekowi. Jak trudno jest nam uświadomić, że cokolwiek czynimy drugiemu człowiekowi to czynimy to sobie i Bogu, gdyż ja, Jezus i bliżni to jedno.
    I jeszcze jedno, pojawia się w mediach ostatnio przedstawianie Jezusa jako zwykłego człowieka, który napełniony Duchem Świętym podczas chrztu w Jordanie zaczął do siebie odnosić przepowiednie mesjańskie. Jest to celowe przekręcanie ewangeli, bowiem Jezus wiedział po co się narodził i jak potwierzda J 1:18 „Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył”.

    #11 lemi58
  12. #6K.,
    pozwól, że skomentuję Twój wpis:
    „Człowiek ma kłopoty z pochyleniem się, o ile korzyści ta postawa nie wnosi”
    K., tak naprawdę, to każde nasze pochylenie „się” lub pochylenie „nas” wcześniej czy później okazuje się dla nas korzystne (w znaczeniu zbliżania się do Miłości). Problemem jest to, że niestety w różnym czasie zaczynamy to rozumieć. Ks. Bp czasem mówi, że nie jest ważne, kiedy to zrozumiemy, ważne, ŻE zrozumiemy…
    Myślę, że jednak lepiej jest zrozumieć to wcześniej, niż później. A czasem myślę, że im człowiek jest starszy, tym trudniej mu zmienić swój punkt widzenia. Ma, z różnych powodów, mniejszą szansę na zrozumienie wartości „pochylenia się”…
    Pozdrawiam 🙂

    #12 julia
  13. „przyjmować prawdę o sobie i stawać się małymi wobec drugiego człowieka czy wobec wydarzeń i wobec tajemnic, jakie w naszym życiu się jawią.”
    Jak małą uczynił mnie dzisiaj Pan Bóg. Jak małą…

    #13 basa
  14. 1. Przyjmować dziecko – przyjmować to co małe, czasami nędzne, przyjmować drugiego z całym jego bagażem, totalnie – w imię Jezusa.
    2. Przyjmować dziecko – to tworzyć w sobie postawę dziecka. Nie stawać się dziecinnym, ale wzrastać w dziecięctwie.

    #14 morszczuk
  15. #14
    Dziękuję morszczuk za dopowiedzenie.

    #15 AWM
  16. #7 Fasola,
    Jest jeszcze dalszy aspekt tej sprawy.Właśnie dlatego, że byli grzeszni,że zobaczyli swój stan, mogli doświadczyć łaski przebaczenia.Jezus-choć nie potrzebował tego (był niewinny) poddał się działaniu łaski na krzyżu z naszymi grzechami po to abyśmy my potzrebujący ( winni) tym bardziej mogli takiej łaski doświadczyć.Czemu o tym piszę tutaj?Bo pokazywanie grzeszności jest dla nas chrześcijan pokazywaniem równolegle łaski przebaczenia.Nie chodzi mi tu o epatowanie grzechami czy o jakieś publiczne samooskarżenia.Jednak przyznanie sie np. wobec własnego dziecka do jakiegoś błedu w przeszłości jest wtedy okazją do odważnej manifestacji doświadczonego wybaczenia.Tak często myślę w kategoriach zasługiwania na coś i gdy „uzbieram ” sobie trochę dobrych uczynków, rośnie we mnie „zasłużony działacz”( jeśli ktoś pamięta czasy komuny).Tymczasem jest to przeszkoda do codziennego przeżywania dziecięcej niepewności siebie i doświadczania,że Stwórca podtrzymuje moje życie.( udziela mi życia)

    #16 grzegorz
  17. #8 basa,
    bardzo do mnie przemawia Twoja refleksja nad zdaniem:
    „bezinteresownie i tracić dla nich swoje życie bez posiadania własnych interesów i poczucia własnej wielkości”.
    To, że zwróciłaś uwagę na to, że nawet jak ktoś nas postawi na pierwszym miejscu – wewnątrz możemy przeżywać tracenie swojego życia. Na przykład godząc się na to PIERWSZE MIEJSCE, choć w sercu wolelibyśmy być na miejscu OSTATNIM…
    Ave 🙂

    #17 julia
  18. #15 AWM

    W zamierzeniu nie było to dopowiedzenie, ale skojarzenie z tekstem Ewangelii.
    Pozdrawiam.

    #18 morszczuk
  19. Czy człowiek ma prawo bronić swojej godności bycia traktowanym sprawiedliwie lub chociaż zgodnie z prawdą? Czy ma prawo bronić się przed umieraniem w cierpieniach psychicznych?
    Czy ma prawo szukać rozpaczliwie pomocy u sprawiedliwych?
    Czy ma prawo do odebrania sobie życia w totalnej rozpaczy, kiedy zabierane mu są prawa obywatelskie i skazywany jest na powolne umierania przez psychiczne gnębienie, poniżanie ubliżanie bez prawa obrony? Gdzie taka osoba ma szukać wsparciai pomocy?
    Wiara w Chrystusa i jednoczenie się z Jego zbawczym krzyżem wydaje się w tych przypadkach niewystarczająca by w takim traktowaniu wytrwać do końca życia!!!
    Po to są przyjaciele, dani od Boga, po to są instytucje broniące słabszych i krzywdzonych, bo i oni/one/ są nam dane by z takiej pomocy móc korzystać.
    Cierpienie psychiczne jest cierpieniem najgorszym a świadome skazywanie kogoś na takowe cierpienia jest największą zbrodnią czynioną drugiemu.
    Są może ludzie dżwigający i taki krzyż, ja bym tego nie udzwignęła!!!

    #19 B
  20. Myślę, że dzieci nie są całkiem wolne od potrzeby wielkości. Manifestują ją na swój dziecinny sposób, w zabawach przebierają się, rządzą i rozkazują.Chciałyby, ale nie są w stanie dorównać dorosłym.Dzieci przede wszystkim są ufne.Choć czasami mogą być nieposłuszne, wiedzą instynktownie, że rodzice prosząc o rzeczy trudne chcą ich dobra.
    …Jezu ufam Tobie…
    i tym, którzy Cię wiernie naśladują.

    #20 owieczka
  21. Jak trudno jest przyjąć postawę dziecka w traceniu siebie dla drugich w momencie, kiedy przeżywamy swoją krzywdę – mniejszą da się przeżyć ale są takie krzywdy, które godzą śmiertelnie. Jak można przyjąć
    postawę dziecka i nie bronić się przed dosłownie śmiercią? Jest we mnie postawa buntu przed niesprawiedliwością krzyczącą…Czy przez to jestem człowiekiem małej wiary ? Gdzie jest granica krzyżowania,umierania, tracenia siebie, której człowiek w stosunku do drugiego nie może przekraczać!!!???

    #21 T.
  22. Ad #16 grzegorz i ad #7 Fasola
    Dziękuję za Wasze komentarze. Trafne to jest. Kościół jest przede wszystkim miejscem nawracania, by wchodzić w dziękczynienie za dzieła Boga dokonane w człowieku.
    Ta prawda bije i promieniuje z całej Ewangelii. Jest ona jednak trudna do przyjęcia, gdyż stale demaskuje człowieka. Człowiek zaś chciałby potwierdzenia siebie, a trudno jest mu wchodzić w nawrócenie. Gotów jest nawet robić cały szereg zabiegów i dokonywać aktów religijnych („pobożności”), by chronić siebie przed nawróceniem.
    Jezusowi jednak na tym zależało i zależy, abyśmy to pojmowali . . . i uczyli się patrzeć na siebie krytycznie w świetle Jego Ewangelii, byśmy nie minęli się z prawdą naszego życia i z Nim jako Prawdą, który do nas przychodzi.
    Dobrze, że o tym piszecie i tym się dzielicie.
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #22 bp Zbigniew Kiernikowski
  23. …..pierwsze miejsce jest zawsze na końcu/krzyżu/…..
    janusz franus

    #23 katolicki baran
  24. AD#20 w życiu przyjmuję następującą postawę: jeśli moje postępowanie powoduje eskalację zła, zaczynam z nim walczyć wszystkimi dostępnymi środkami prawnymi, natomiast granica krzyżowania kończy się na śmieci fizycznej.

    #24 lemi58
  25. Ad #22 lemi58
    Co do stosunku do zła – w pewnym sensie upraszczając – można powiedzieć, że istnieją trzy typy zachowań wobec zła.
    Pierwszy, to ucieczka.
    Drugi, to próba zwalczenia zła.
    Trzeci, to przyjęcia zła na siebie, aby ono już nie miało racji istnienia.
    W pierwszym przypadku zło dotknie prawdopodobnie kogoś innego.
    W drugim, zło zwalczane ludzkimi siłami, z konieczności odbije się złem w kim innym i to zazwyczaj z jeszcze większym nasileniem.
    W trzecim przypadku, zło „umrze” w tym, kto je przyjmie i już dalej go nie przekaże.
    Tak uczynił Bóg w Jezusie ze złem, jakie „wytworzył” człowiek.
    Chrześcijanie, świadomi otrzymanego wyzwolenia z zależności od zła, uczą się wchodzić w ten trzeci sposób reagowania na zło i zło zwyciężają dobrem, przebaczeniem.
    Bp ZbK

    #25 bp Zbigniew Kiernikowski
  26. Myślę, że dotykamy problemu czy katolik powinien bronić się, czy może nadstawić drugi policzek. Moja obserwacja życia skłania mnie do postawy obrony bez znamion zemsty.

    #26 lemi58
  27. Ad.#22 i #23
    Bliska jest mi postawa wybaczania zła ale…gdy jestem przekonana, że czyjeś działanie spowoduje moją śmierć tak psychiczną jak i w konsekwencji fizyczną, budzi się we mnie sprzeciw i chęć obrony przez ustosunkowanie się wobec osoby krzywdzącej mnie i w takim momencie nie jestem w stanie”… przyjąć zła na siebie aby ono nie miało racji istnienia…”, chyba ,że zdecydowałabym się na swoją śmierć, ale nawet wtedy zło odniosłoby satysfakcję zwycięstwa w oczach popierających stronę zła, które doprowadziłoby mnie do desperackiego czynu.Jestem tylko człowiekiem, któremu mimo dżwigania swoich krzyży, zależy na tym życiu doczesnym widząc jeszcze sens swego istnienia.Uczepiłam się „szat” Chrystusowych i wierzcie mi coraz częściej pragnę przejść na drugą stronę w sposób przewidziany przez Pana Boga a nie przeze mnie…
    Serdecznie pozdrawiam

    #27 T.
  28. Ad #24 lemi58
    Nie tyle tutaj przedstawimy to, co wynika z obserwacji życia i co w oparciu o tę obserwację miałoby stanowić normę postępowania, lecz słuchamy Jezusa, który obwieszcza Dobrą Nowinę, iż w człowieku słuchającym Boga (Jego Ewangelii) są możliwe rzeczy, które widziane tylko w ludzkim wymiarze nie są możliwe. U Boga bowiem nie ma nic niemożliwego (zob. Łk 1,37) i może w człowieku dokonać dzieł, jakie stały się w Jezusie Chrystusie. Owszem – jak mówi sam Jezus – jeszcze większych (zob J 14,12).
    Problemem jest nasza wiara i nasze oddanie się Bogu!
    Bp ZbK

    #28 bp Zbigniew Kiernikowski
  29. Ad #25 T
    Tak, stary człowiek musi umrzeć. Na to zdecydowaliśmy sięmy – czy nasi rodzice – w chwili Chrztu. Dalsze życie i umieranie w życiu chrześcijanina jest stopniowym, coraz to bardziej konsekwentnym przyleganiem do tej prawdy. Nie mamy się co przejmowaę tyle, jak to będzie odebrany w oczach „popierających stronę zła”, lez raczej wierzy, oparci o Chrystusa, w zwycięstwo nad złem i śmiercią. Taka jest nasza wiara. Ona sięga dalej niż nasze rozumowanie. Dobrze jest więc uchwycić się szaty Jezusa. Nie byłoby jednak dobrze, gdyby powiedzieć, że to starczy. Potrzebne jest – każdemu z nas – nasze przyzwolenie, aby pójść za Jezusem – trzymając się Jego szaty – tam dokód On prowdzi. On zaś przeprowadza przez krzyż i grób do nowego żcia.
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #29 bp Zbigniew Kiernikowski
  30. Znów miałam szczęście spotkać młodych ludzi, którzy dają świadectwo życia z wiary. I nie mogę nie podzielić się ze wszystkimi radością z tego spotkania. I chcę opisać to spotkanie.
    Odbyło się 21 i 22 września w Gimnazjum nr 3 w Siedlcach. W tych dniach gośćmi na lekcjach religii byli członkowie Ruchu Światło – Życie: Natalia, Bartek, Rafał, kl. Adam i Karol. Tematem ich spotkania z młodzieżą była miłość. Struktura lekcji była dokładnie przemyślana.
    Najpierw Natalia zwróciła uwagę na to, że każdy pragnie kochać i być kochanym, podała nazwy różnych przejawów miłości: philia, eros, sexus, agape, caritas i wyjaśniła różnice między nimi. Następnie zauważyła, że wokół siebie dostrzegamy różne rodzaje miłości: rodzinną, przyjaźń, partnerską, miłość samego siebie i miłość Boga.
    Bartek opowiedział o swojej rodzinie, o tym, jak odczuwał brak miłości rodzinnej, a raczej odczuwał brak gestów świadczących o miłości. Wskazywał, co było przyczyną, że Rodzice i rodzeństwo w sposób niewystarczający (dla niego) okazywali sobie nawzajem i jemu miłość. Dziś wie, że w jego rodzinie miłość jest, ale wszyscy muszą nauczyć się ją okazywać.
    Natalia natomiast cieszy się tym, że może obserwować nieustającą miłość między Rodzicami, cieszy się przyjaźnią ze swoją Mamą i siostrą. Ma także przyjaciół wśród swoich rówieśników. Mówiła, że najważniejsze w przyjaźni jest zaufanie, szczerość i czas dla drugiego. Podzieliła się z uczniami radością z tego, że zauważyła zmianę przyjaźni między nią i kolegą w uczucie ważniejsze, głębsze. Przestrzegała, by pewne gesty i słowa zachować dla Osoby wybranej, nie szafować nimi wobec każdego napotkanego chłopaka czy każdej napotkanej dziewczyny…
    Kleryk Adam przekonywał, że nie można prawdziwie pokochać bliźniego, jeśli nie pokocha się siebie samego. Mówił o tym, jak kiedyś uważał, że jest brzydki i dlatego wydawało mu się niemożliwym, by ktoś się nim zainteresował. Zmieniło się to podczas rekolekcji wakacyjnych, gdy przekonał się, że są ludzie, którzy cenią go za to, jakim jest. Świadomość tego, że nie jest się ideałem sprawia, że nie odrzucamy bliźnich, którzy też nie są idealni…
    Rafał z kolei mówił, że źródłem radości w Jego życiu jest świadomość tego, że Bóg Go kocha takim, jakim jest. I że za Niego Bóg poświęcił Swego Syna. I gdyby była taka potrzeba – Jezus umierałby tyle razy ilu jest ludzi – byle tylko każdemu człowiekowi pokazać swoją Miłość. Zachwycał się taką Miłością Boga do każdego człowieka… Ta Boża Miłość jest źródłem każdej miłości w naszym życiu.
    Karol zachęcał do bliższego zapoznania się z członkami Ruchu Światło – Życie, w którym najważniejsze jest tworzenie prawdziwych więzi między jego członkami oraz przyglądanie się swojemu życiu przez pryzmat Słowa Bożego.
    Na zakończenie młodzi oazowi cze zaprezentowali film o młodym człowieku, który urodził się bez rąk i nóg, ale jest radosnym i błogosławiącym Chrystusa. Mimo wielu ograniczeń pokonuje przeciwności i realizuje swoje marzenia. A są nimi: samodzielne uczesanie się, pływanie, samodzielne mycie zębów…
    Dla młodzieży gimnazjalnej to spotkanie było ważnym wydarzeniem. Ci, którzy z przyczyn obiektywnych nie mieli okazji spotkać się z nimi – żałowali tego. Wizyta Natalii, Bartka, kleryka Adama, Rafała i Karola była i dla mnie niezwykle budująca. Podziwiam Ich za odwagę mówienia na tak trudne tematy, opierając się na swoim życiu. Gdy zapytałam kleryka Adama skąd czerpią taką odwagę usłyszałam odpowiedź: To wynik formacji we wspólnocie Oazy. Tam uczymy się mówić o sobie i dostrzegać działanie Pana Boga w naszym życiu.
    Wiem, że napisałam długi tekst (za długi…). A i tak nie udało mi się zawrzeć tego wszystkiego, co przekazali nasi goście. Niech ten tekst będzie świadectwem mojej ogromnej wdzięczności im za to, że są i chcą być dla innych.
    Pozdrawiam – katechetka PG nr 3

    #30 Aneta Sobierajska

Sorry, the comment form is closed at this time.


css.php