W środę, 8 kwietnia przeżywaliśmy znaki i wydarzenia związane z posłaniem do głoszenia ewangelii oraz inicjacją chrześcijańską. Miejsca, w których gromadziliśmy się, to Dalmanuta i Tabga, a więc miejsce pierwszego i drugiego rozmnożenia chleba (zob. Mk 6,34-44 i 8,1-10) oraz Kościół Prymatu a więc miejsce cudownego połowu po zmartwychwstaniu Jezusa i dialogu Jezusa z Piotrem (J 21).

Te wydarzenia mają mocne przesłanie ewangelizacyjne. Nawiązują do obietnic danych w Starym Testamencie i wskazują na ich spełnienie przez działanie Jezusa a przede wszystkim przez Jego Mękę Śmierć i Zmartwychwstanie.

Piotr, który – wg ewangelii ów. Jana – po zmartwychwstaniu Jezusa jakby „wrócił” do swego pierwotnego zajęcia, przeżyje w spotkaniu  Jezusem nowe powołanie. On ze swej strony powiedzie: „Idę łowić ryby”, a inni mu przywtórzyli: „Idziemy z tobą”. Tej nocy nic nie ułowili. Rankiem, na słowa Jezusa, zarzucili sieci i połów stał się bardzo obfity oraz bogaty w znaki. Po spożyciu ryby przygotowanej przez Jezusa, do której zostały dołączone niektóre z cudownego połowu, miał miejsce ów znamienny dialog Jezusa z Piotrem. Było to swoiste skrutynium, w którym Jezus doprowadził Piotra do uświadomienia sobie, że tylko w całkowitym oddaniu się Jezusowi może być przewodnikiem dla innych. Pytania Jezusa: „Potrze, czy miłujesz mnie . . . ?” oraz odpowiedzi Piotra, „Tak, … Panie Ty wszystko wiesz ….” stanowią strukturę tego wydarzenia oraz pozostają stałym wezwaniem i mandatem jaki dotyka także dzisiejszych pasterzy – biskupów. Tutaj więc każdy z biskupów miał możliwość wyrażenia swego oddania się w służbie Kościoła.

Wieczorem została przedstawiona biskupom struktura Drogi Neokatechumenanlnej. W szczególności znaczenie katechez zwiastowania, czyli początkowych a następnie niektóre z etapów Drogi z podkreśleniem ich znaczenia w procesie formacyjnym.

Pozdrawiam z Galilei

Bp ZbK

Podziel się z innymi

Rss Komentarze

17 komentarzy

  1. To nie jest złośliwość. Nie chcę nikogo atakować. Kocham Kościół i dlatego chciałbym prosić wszystkich seminarzystów i księży o przeczytanie tego tekstu. A świeckich, którym zależy na naszej wspólnocie, o przekazanie go swoim pasterzom.

    Myśl o napisaniu tego tekstu chodziła za mną od wielu miesięcy. Wielokrotnie dyskutowałem o sposobie głoszenia w Kościele z przyjaciółmi i znajomymi, duchownymi i świeckimi. Wniosek najczęściej był podobny – sytuacja jest zła. Ludzie przychodzący w niedzielę do kościołów, zamiast usłyszeć słowa budujące ich wiarę, często dostają słabej jakości wynurzenia, które w najlepszym wypadku wywołują ziewanie, a w najgorszym mogą nawet zniechęcić do uczestniczenia w liturgii.

    Sprawa jest skomplikowana. W dużo lepszej sytuacji są ludzie mieszkający w miastach. Łatwiej im znaleźć księży albo zakonników, którzy z zapałem głoszą Dobrą Nowinę. Wystarczy jednak pojechać do jakiejś mniejszej miejscowości albo na wieś, by przekonać się, że problem nie jest wyssany z palca, ani nie jest przejawem jakiegoś fanatycznego antyklerykalizmu.

    Wielokrotnie przekonałem się o tym na własnej skórze. Przez ostatni rok sporo jeździłem po Polsce. Byłem w różnych kościołach. Słyszałem lepsze i gorsze kazania. Niestety tych drugich było zbyt dużo. Dwa przykłady, które najbardziej zapadły mi w pamięć.

    Pierwszy z małej miejscowości. Proboszcz mówił o ludziach, którzy wysypali nielegalnie śmieci przy wejściu na lokalny cmentarz, że powinni się oni obawiać kary, ponieważ „Bóg jest miłosierny, ale na sprawiedliwość też przyjdzie czas”. A o tych, którzy nie przyszli pomóc w sprzątaniu kościoła, powiedział, że dokonali „publicznego wyznania niewiary”. Cokolwiek miałoby to znaczyć.

    Drugi przykład z miasta w południowej części kraju. Młody ksiądz na rekolekcjach wielkopostnych dla młodzieży mówił o in vitro, masturbacji, o tym „jak słodko jest umierać za ojczyznę” i że księży w naszym kraju zabijają. Dramat.

    W ostatnim czasie przeczytałem dwa ważne teksty, które w bezpośredni sposób traktują o problemie miernej jakości głoszenia w naszych kościołach.

    Pierwszy to artykuł opublikowany przez o. Tomasz Grabowskiego OP na jego blogu. „List na Wielki Post. Do kapłanów”. Tekst jest autentycznym listem od jego znajomej. Poniżej obszerny cytat. Całość znajdziecie w serwisie liturgia.pl.

    „Poszłam na naukę przed Sakramentem Chrztu. Trwała godzinę. Prowadzący ją ksiądz ani razu nie spojrzał na obecnych. Nie zadał nam żadnego pytania. Podstawowe informacje o historii tego sakramentu, nie o jego istocie, czy momencie, w którym został ustanowiony, przeczytał z kartki. Zajęło to 7 minut. Czytał, że dawniej chrzczono dorosłych, dopiero później zaczęto chrzcić dzieci. I że chrzest „wypędza z nas szatana”, ale “to nie znaczy, że te małe aniołki są opętane”, ze względu na grzech pierworodny, gdy rodzimy się, więcej w nas zła niż dobra i bardziej należymy do sił złych… W pozostałym czasie dowiedziałam się też, że w kościele nie należy żuć gumy, nie należy rozmawiać, czym jest zakrystia (to miejsce, gdzie ksiądz się przebiera), że dziecko nad chrzcielnicą należy trzymać główką w dół, to znaczy nóżkami do góry, po to by woda spłynęła (inaczej nie spłynie). Co jeszcze? Wyjaśnił znaczenie słowa “chełpić się” i że Kościół to nie tylko 'papież Franciszek, nasi biskupi i księża… no i jeszcze jacyś zakonnicy’. Czy mam pisać dalej, czy już jest Ci przykro? (…) To nie skarga. Bardziej wyraz złości. Ze mną jest trochę tak, jak w wierszu Różewicza: 'Życie bez Boga jest możliwe / Życie bez Boga jest niemożliwe’. Ale taki dzień jak dziś zmusza do odejścia. Do zamknięcia się na kolejne kilka lat. To nie jest tylko moje odczucie. To samo mówiła bratowa, mój brat nie mówił nic. Przeprosili mnie za 'wczorajszą traumę’, było im wstyd. Bo ile my mamy lat, żeby mówić nam o gumie do żucia… I tu nie chodzi o to, że niczego nas nie nauczyli, nie dali szansy, by coś przeżyć, ale w sumie w jakiś sposób nas obrazili – naszą godność i inteligencję”.

    Drugi tekst („Nie-Dobra Nowina. Bóg polskich kazań”)napisała Małgorzata Wałejko. Został on opublikowany w najnowszym numerze „Więzi”. Wymownym jest fakt, że autorka proponowała go kilku czasopismom kościelnym i odbiła się od ściany. Zbigniew Nosowski stwierdził, że powinien on być lekturą obowiązkową w seminariach duchownych i podczas formacji permanentnej duchownych już wyświęconych. Podpisuję się pod tym obiema rękami.

    Wołejko apeluje: „Drodzy Księża! Proszę, byście mówili nam o Jezusie, który nas do końca umiłował. Który wszystko nam przebaczył, cierpiąc krzyż. Nie wbijajcie nas tym w poczucie winy, bo Jezus właśnie to poczucie winy chce z nas zdjąć. Przebacza i zwraca nam godność, zakłada nam najlepszy płaszcz i pierścień. Nie oskarżajcie nas, że nie jesteśmy dość dobrzy, bo dla Boga jesteśmy w sam raz. On – jak w miłości małżonków, przyjaciół – widzi nas samych, a nie osądza nasze powodzenia i niepowodzenia. Obiecuje jedynie: przyjdź do mnie, utrudzony, obciążony (czym, jeśli nie najbardziej własnym grzechem?), a ja cię pokrzepię! Przyjdź, gdy grzeszysz, a nie: trzymaj się z dala”.

    Dwa przykłady z życia i dwa teksty. To tylko kropla w morzu. Sprawę można zbagatelizować, ale jeśli to zrobimy, nie dziwmy się, że za kilka lat kościoły opustoszeją. Nie miejmy wtedy pretensji do „złego świata”, że odciągnął młodych od wiary. To będzie nasza wina. Obudzimy się z ręką w nocniku z powodu własnych zaniedbań.

    Dlatego zwracam się do wszystkich seminarzystów i księży ze szczerą prośbą. Weźcie to sobie do serca. Nieustannie walczcie o swoją bliską relację z Bogiem. Siedźcie ze Słowem. Proście o Ducha Świętego. Ludzie nie są głupi. Kiedy wychodzicie na ambonę i zaczynacie mówić, to po krótkiej chwili widać i słychać, czy mówicie z serca. O czymś, co jest Wam bliskie, co przeżywacie, czego doświadczacie i czym chcecie się dzielić. Jeśli jest inaczej, to naprawdę da się wyczuć, że ściemniacie, opowiadacie wyuczone historyjki albo powtarzacie zdania wyczytane w tzw. gotowcach. Nie da się dzielić czymś, czego się najpierw samemu nie doświadczyło.

    Jeszcze raz podkreślam – nie chcę nikomu dokopać, nikogo ranić, nikomu dowalać. Po prostu widzę swoich rówieśników, którzy coraz rzadziej przychodzą do kościoła, bo czują, że ktoś wciska im kit, mówi o czymś, w co sam nie wierzy. I chciałbym, żeby moi pasterze zrobili coś, co odmieni ten stan rzeczy.

    Piotr Żyłka – publicysta DEON.pl, twórca Projektu faceBóg i papieskiego profilu Franciszek. Jego projekty można znaleźć na blogu autorskim

    #1 reto
  2. Księże Biskupie
    Ośmielam się prosić o modlitwę w pewnej trudnej sprawie (ktoś bardzo bliski cierpi), aby Pan Bóg miłosiernie wejrzał na to, co po ludzku przekracza nasze możliwości…
    Serdecznie dziękuję i pozdrawiam!

    #2 Miriam
  3. #1 reto.
    „… ewangelizacja nie zaczyna się od świątyni – ani jerozolimskiej ani żadnej innej – lecz od wieczernika. Rozpoczyna się od kerygmatu”.
    Usłyszeć kerygmat można tylko z wysokości własnego krzyża.
    Bóg/Jezus Chrystus/ komunikuje się z człowiekiem właśnie przez jego krzyż. Proszę nie oczekiwać innego środka komunikacji w Kościele Świętym.
    Kerygmat jest dla ukrzyżowanych grzeszników, którym śmierć zagląda w oczy.
    Jakże nie doceniamy we współczesnej ewangelizacji/formacji/ mocy krzyża każdego z nas. Łatwo alienujemy się/chowamy się/w krzyżu Jezusa Chrystusa, a wstydzimy się własnego ukrzyżowania.
    Jak tu dzielić się własnym krzyżem kiedy wiary brak?
    Pozdrawiam janusz

    #3 baran katolicki
  4. Ad #2 Miriam
    Tak. Zapewniam i pozdrawiam
    Bp ZbK

    #4 bp Zbigniew Kiernikowski
  5. # 1 reto
    Pomyślałam w pierwszej chwili,że to jest Twoja osobista wypowiedź.To z powodu braku znaku „ (cudzysłów) na początku i końcu tekstu.
    Autorem całości jest Piotr Żyłka,chrześcijański dziennikarz.
    Ciekawią mnie Twoje wnioski do tego artykułu.
    Napisz coś od siebie.

    #5 Mirosława
  6. #1, reto…
    pod wspomnianym przez Ciebie listem jest następujący komentarz:

    A ja się po części nie dziwię księdzu,
    że mówił o tak oczywistych dla autorki rzeczach jak to,
    że w kościele nie należy żuć gumy.
    Obserwując comiesięczne zbiorowe chrzty w swojej parafii mam wrażenie,
    że większość rodziców i chrzestnych jest w kościele po raz pierwszy
    i w dodatku nie uczestniczy w obrzędach sakramentu
    tylko w jakimś show połączonym z pokazem mody.
    Żucie gumy przez rodziców lub chrzestnych jest czymś na porządku dziennym na mszach z chrztem.
    Widząc jak to wygląda w parafii zamieszkania zdecydowaliśmy,
    że w takiej szopce nie będziemy uczestniczyć,
    dlatego nasze dzieci zostały ochrzczone u Dominikanów.
    I było godnie i pobożnie,
    a na nieśmiałe pytanie czy mamy przyjść na jakieś nauki,
    ojciec, z którym ustalaliśmy wszystkie szczegóły
    uśmiechnął się łagodnie i zapytał dobrodusznie:
    „czy państwo macie mnie za idiotę?” 🙂

    1. Sprawa więc nie jest wcale prosta.
    Bo nie chodzi o to, żeby głosić homilie (czy raczej kazania) o Bożej dobroci, miłosierdziu, przebaczeniu, o godności ludzkiej.
    Celem homilii jest przybliżenie zrozumienia wysłuchanego przed chwilą Słowa, skierowanego DZIŚ do każdego z obecnych na liturgii.
    2. Jeśli moja obecność na Mszy św. jest uzależniona od jakości homilii, to marna jest moja wiara.
    3. Prezbiterzy nie biorą się z księżyca. Są tacy, jakie są nasze rodziny i wiara w nich.
    4. Autor zamieszczonego przeze mnie komentarza wydaje się być zadowolony z tego, że jego dziecko przyjęło chrzest św. NIE w swojej parafii, tylko u Dominikanów.
    Bo było godnie i pobożnie.
    A Dominikanie nie wyjaśnili mu, że pierwszym naturalnym miejscem przyjmowania sakramentów jest parafia, do której się należy.
    5. Do tego jeszcze pochwala stanowisko Dominikanów, że nie są potrzebne żadne katechezy przed chrztem ich dziecka.
    Z czym ja się nie zgadzam.
    Uważam, że chrzest dziecka jest doskonałą okazją do głębszego spojrzenia na swoją wiarę.
    I zmarnowanie tej okazji uważam za błąd.

    Trudno jest komentować tak obszerne wypowiedzi.
    Komentuję jednak, ponieważ uważam, że wzorowe homilie
    głoszone przez przeżywających swoją wiarę i zakochanych w Piśmie Świętym księży
    nie są jedynym i super skutecznym lekarstwem na mniejszą liczbę osób w kościołach.
    Potrzeba ewangelizacji, nowej ewangelizacji. Potrzeba jej nam wszystkim.

    Pozdrawiam 🙂

    #6 julia
  7. 1, Retro
    Gdyby tej kobiecie zależało, to sama, by zadała temu księdzu pytania. Tak samo przeszła obojętnie.Bo, jeśli na czymś ci zależy , to pogłębiasz. A to można najprościej można pytając.Inną kwestią czy ten kapłan, by umiał odpowiedzieć.
    2. Ludzie są mądrzy jak są sami. Czemu, jak słyszą gorsze kazanie to nie pójdą o wyjaśnienie, jaki sens miało to, co zostały ogłoszone.
    Zresztą widać jak łatwo się usprawiedliwia. Ludzi naprawdę spotykają gorsze tragedie z winy kapłanów, ale się nie odwracają. Buntują się , bo mają do tego prawo. Nie ma co się dziwić, bo chamskość i obłuda niektórych kapłanów sięga zenitu. Jednak w kościele się nie uprawia kapłanocentryzmu, gdzie traktuję się, jak Boga. Zgadzam się z Julią,że potrzebne są katechezy przed chrztem.
    3.Czytając ten wpis ” Drugi przykład z miasta w południowej części kraju. Młody ksiądz na rekolekcjach wielkopostnych dla młodzieży mówił o in vitro, masturbacji, o tym „jak słodko jest umierać za ojczyznę” i, że księży w naszym kraju zabijają. Dramat.”
    Jaki ty widzisz tu dramat. Młodzież między sobą już rozmawia o współżyciu. Z choinki kapłan się nie urwał, więc dlaczego nie miałby mówić o in vitro. Masakra również ktoś na rekolekcjach mógłby z młodzieży zapytać. Nie szukajmy problemu , tam, gdzie nie ma. Z tego wynika,ze dany kapłan po kazaniu, by musiał robić ankietę jakie kazanie ma wygłaszać. No, bo przecież temu nie pasowało. Drugiego zbyt uraziło. Dla trzeciego było zbyt krótkie. Czwartemu wydawało się ,że skacze z kwiatka na kwiatka. Piątemu się nie widzi, jakim to stylem powiedział. Normalnie patologia. Kończąc krótko napiszę
    Jeszcze się nie taki narodził, co, by każdemu z osobna dogodził”
    Pozdrawiam

    #7 DorotaWt
  8. #4. Ks, Bp
    Księże Biskupie, jaki sens mają te misję zwane ad gentes.
    Ja rozumiem, że to jest w dobrej intencji.
    Ale po co są posyłane całe rodziny. Może któreś z dzieci nie chce wcale jechać, a musi bo jeszcze prawnie upiekę sprawują rodzice. Bez sensu, że te biedne dzieci muszą zostawiać swoich przyjaciół i ekstra jechać na misję, bo rodzicom się tak zachciało.
    A czy ktoś patrzy na te dzieci.
    Pozdrawiam

    #8 DorotaWt
  9. Ja się z p.Piotrem Żyłką zgadzam.
    Jakość, nie ilość – ważna.
    Szczególnie w małych miejscowościach, bo duże miasto sobie poradzi.

    #9 Ka
  10. Dziękuję Księże Biskupie!
    Na dzień dzisiejszy – jest dobrze. Za miesiąc kolejne decyzje…
    Słuchałam dzisiaj wykładu. Kaznodzieja powiedział m.in.,
    że jeżeli Pan Bóg na nasze prośby mówi NIE, to dla późniejszego lepszego TAK. Chcę całkowicie zawierzyć Bogu, który prowadzi w szczegółach nasze życie.
    Pozdrawiam i życzę umocnienia w tej pięknej Ziemi.

    #10 Miriam
  11. „Tej nocy nic nie ułowili. Rankiem, na słowa Jezusa, zarzucili sieci i połów stał się bardzo obfity oraz bogaty w znaki”.
    Czekam na taki poranek.

    #11 Miriam
  12. Witam
    Żyję po Świętach 🙂
    o Księżach mogę mówić długo
    długo źle – i – długo dobrze
    dziś powiem DOBRZE
    KAPŁAN to Ktoś, kto poświęcił całego siebie po to, abym miała bliżej do Boga. Kapłan to ktoś, kto wieczorem jest – po ludzku myśląc – samotny, samotny do bólu, nie ma z kim pogadać, z kim pokłócić, do kogo przytulić. wychodzi z mszy wieczornej , wchodzi do swojego mieszkania i … i jest samiusieńki. Inni mają rodziny, przyjaciół, a Kapłan…
    Kapłan to Ktoś kto niesie ludziom Chrystusa. To dzięki Kapłanowi mam blisko do Sakramentów.
    Kapłan ofiaruje Boga na ołtarzu i dotyka Boga. Kapłana ręce błogosławią mnie.
    Dlatego Kapłan jest mi potrzebny.
    … i ja jestem Kapłanowi potrzebna…
    kiedyś mi ktoś powiedział dwie rzeczy:
    1. takich mamy Księży o jakich się modlimy;
    2. Księża nie biorą się z kosmosu tylko z naszego podwórka, jak chłopiec od małego jest torpedowany głupawymi dowcipami o księżach i kościele, wychowywany w pogardzie do świętości to jakim księdzem będzie???
    Znam OSOBIŚCIE wielu wspaniałych Kapłanów. Znam też takich „nieidealnych” modlę się za jednych i drugich, za tych drugich chyba nawet więcej
    i o to Was też proszę
    „idę łowić ryby” a ponieważ Kapłanem nie będę, to „łowienie” tylko modlitwą mogę wspomóc

    #12 Baba ze Wsi
  13. #1 reto
    Dobrze , że chodzi tobie o dobro kościoła. Wiedz jednak, że księża też mają swoje słabości i gorsze dni. Są tylko ludżmi.
    Jeżeli ktoś uważa się za wierzącego , to zadaję pytanie, w co wierzy będąc katolikiem? Bo chyba nie w księdza, który jest kruchym człowiekiem jak każdy z nas, którego trzeba wspierać i któremu trzeba pomagać jak tylko jest to możliwe.
    Kazania są wszędzie to lepsze, to gorsze ale nie na tym polega s ł u c h a n i e Słowa Bożego.
    Przyznaję, że kazanie powinno dotyczyć danego na ten dzień Słowa, ale sprawy lokalnej społeczności też może ksiądz poruszyć z ambony choćby to miała być też krytyka ludzi.
    Od tego też są księża, by omawiać i drażliwe sprawy chociażby w czasie odpowiednim w kościele.
    Przyjmowanie w pokorze- stanięcie w prawdzie/, krytyki jest dobrym sposobem do nawracania się, do prawdy o sobie. Często bywa tak że „uderz w stół, a nożyce się odezwą”…
    Na Mszę Św. nie chodzi się dla kazania , tylko aby godnie przeżyć Eucharystię.
    Dobrze jeżeli jest też dobre kazanie nawiązujące do czytań ale…trzeba się bardzie wsłuchiwać- drodzy księżą również, w nauki głoszone przez Gospodarza tego bloga…
    pozdrawiam

    #13 niezapominajka
  14. #12 baba ze wsi
    dołączam się do twoich słów i modlitwą wspieram…
    🙂

    #14 niezapominajka
  15. #8 Dorota Wit
    Właśnie takie zobowiązanie mają rodzice, aby nie tylko ochrzcić dziecko, ale również wprowadzać je w tajemnice chrześcijańskie.
    Odbywa się to w konkretnych wyborach życiowych, a dziecko wzrastając w takim środowisku wzrasta w wierze.
    Brakuje nam takich rodziców!

    #15 grzegorz
  16. Ad #8 DorotaWt
    Doroto!
    Nie jestem w stanie wyjaśnić Ci tutaj po krótce w sposób wyczerpujący sensu misji „ad gentes! Przedstawiam więc tylko krótko.
    Jest to misja ewangelizacyjna. Podejmują ją dobrowolnie rodziny, które są posłane wraz z prezbiterem. Tak, całe rodziny.
    Dziwi Cię czy nawet jakoś bulwersuje sprawa dzieci. Odpowiem pytaniem. A co z dziećmi, które rodzice ze sobą zabierają z jednego końca kraju do drugiego, albo zostawiają u dziadków, albo u kogoś innego ze względu na pracę, na pieniądze itp. Ile jest dzisiaj rodzin rozłączonych (czasem rozbitych) i pozostawionych dzieci ze względu na „misję pieniądza i interesu”?
    Wiem, że są to sytuacje trudne i niejednokrotnie ci ludzie są wprost przynaglani do takich decyzji. Dlaczego jednak to zazwyczaj mniej gorszy (jak to też widać także z Twojego pisania) niż podjęcie misji z racji wiary? Jeśli rodzina wzrasta harmonijnie w wierze, to dla dzieci nie jest to żadną traumą ani szkodą wyjazd na taką misję.
    Oczywiście, jak wszędzie są i mogą się zdarzać nieprawidłowości i niepoprawności. To jednak nie podważa samej zasady. Poszukaj kontaktu z taką rodziną a zobaczysz. Posłuchaj też słów Papieża Franciszka, jakie skierował do wysyłanych rodzin i zgromadzonych wspólnot Drogi w dniu 6 marca.
    Problem leży w naszej zdechrystianizowanej i zlaicyzowanej mentalności, która wszędzie dominuje i staje się probierzem (kryterium) oceny wszystkiego. Rzeczywistość jest jednak inna, bogatsza, obdarzona także w inne doświadczenia, które często nie chcą się mieścić w niektórych zlaicyzowanych głowach (nawet niektórych ochrzczonych, a czasem niosących odpowiedzialność za Kościół).
    Powiedziałem tutaj bardzo wiele. Mam nadzieję, że zostanę poprawnie zrozumiany.
    Potrzeba nam swoistego przewrotu (nawrócenia) w naszym myśleniu, wartościowaniu i działaniu.
    Pozdrawiam
    Bp ZbK

    #16 bp Zbigniew Kiernikowski
  17. #16,Ks Bp
    Zrozumiałam.
    No właśnie, co z dziećmi, kiedy rodzic jedzie za pieniądzem. Normalnie euro-sieroty. Rodzic jedzie w dobrym celu. Dziecko się przyzwyczaja do babci lub do jednego z rodziców. Sama misja mnie nie gorszy, ja tylko się zastanawiałam co z tymi dziećmi.Jeżeli chodzi, o dzieci, których rodzice wyjeżdżają. Można się przyzwyczaić, ze rodzica nie ma. Zależności czy stara się utrzymać kontakt, czy zakłada nową rodzinę , a starą ma gdzieś. A o dzieciach sobie przypomni, kiedy ktoś powie ,, Nie zapomnij, że masz jeszcze inne.” Sama jestem z rodziny, gdzie rodzic wyjechał, jak byłam młodsza. Fakt trochę mnie zbulwersowała sprawa dzieci. Mnie ciężko będąc w gimnazjum było się przeprowadzić z jednego domu do drugiego, choć w tym samym mieście. Dlatego zastanawiałam się, co z takim dziećmi, które muszą zostawić wszystko. I zaczynać od nowa niektóre rzeczy.
    Pozdrawiam

    #17 DorotaWt

Sorry, the comment form is closed at this time.


css.php