W ostatnim rozważaniu podjęliśmy zagadnienie chrześcijaństwa na tle religijności pogańskiej. Dla wyjaśnienia i uniknięcie nieporozumień podkreślam, że mówimy tutaj o pewnych typach, czyli rodzajach zachowań. Są, więc tutaj przedstawione pewne charakterystyczne cechy myślenia i postaw pogańskich bądź faryzejskich bądź to chrześcijańskich. Nie jest możliwe przedstawienie w tych krótkich rozważaniach pełnego obrazu każdego z tych sposobów życia. One też w praktyce nie istnieją w stanie czystym. Proszę, więc o taki odbiór proponowanych tutaj przeze mnie przedstawień tych typu postaw. W tym odcinku przedstawiam chrześcijaństwo na tle tego, co jest charakterystyczne dla legalizmu religijnego czyli inaczej mówiąc na tle pojmowania życia, jako realizacji Prawa w celu dojścia do zbawienia. Św. Paweł przedstawiając ten problem w Liście do Galatów wypowiada takie oto znamienne słowa:

Prawo nie opiera się na wierze, lecz mówi: Kto wypełnia przepisy, dzięki nim żyć będzie. Z tego przekleństwa Prawa wykupił nas Chrystus . . . (Ga 3,12n).

Zarysowują się więc w tym względzie dwie koncepcje życia. Jedna oparta na logice wypełnienia przepisów i wymagań Prawa a druga oparta na logice wiary.

Droga Prawa i droga wiary

 Obydwie mają na celu doprowadzenie człowieka do pełnej prawdy życia i do zbawienia. Oznacza to wejście w poznanie Woli Pana Boga i pełnienie jej oraz przeżywane jedności i komunii z bliźnimi. To bowiem jest przejawem faktu, że człowiek został stworzony i jest na obraz i podobieństwo Boga. Także właśnie to jest celem zarówno drogi Prawa jak i drogi wiary. Sposób spełnienia zaś tego celu przebiega na każdej z tych dwóch dróg inaczej. Kto wchodzi na drogę Prawa jest, zobowiązany wypełnić wszystkie wymagania Prawa (zob. Ga 5,3). Chodzi o Dekalog i chodzi o wszystko, co z Dekalogu wynika. Podkreślam przy tym, że chodzi o wypełnienie całego Prawa. Należy co prawda rozumieć to jako zobowiązanie się człowieka przed Bogiem, ale zobowiązanie nie tyle mierzone wg możliwości człowieka, lecz Boga. Człowiek w takim przypadku przyjmuje to Prawo nie jako wytworzone przez siebie, lecz jako Prawo Boga. Tak powiedzieli Izraelici: Wszystkie słowa, jakie wypowiedział Bóg, wypełnimy (Wj 24,3). Mówiliśmy już o tym.

Druga droga to droga wiary w Jezusa Chrystusa, który przez swoją śmierć na krzyżu i swoje zmartwychwstanie oraz dar Ducha Świętego, sprawił to, że człowiek może otrzymać tę samą zdolność, jaka objawiła się w Jezusie Chrystusie przez Jego poddanie się Prawu i wypełnienie Prawa (por. Mt 5,17). On zaś nie tyle wypełnił Prawo w jego poszczególnych przepisach, lecz wypełnił je, dlatego że umiłował człowieka grzesznika, oddając za niego życie. Tym samym zjednoczył się z człowiekiem. On z tym, kto w Niego wierzy, tworzy jedność. Uzdalnia go także do tego, by także on kochał bliźniego, tak jak On umiłował.

Tym samym w takim człowieku, który wierzy w Jezusa, przyjmuje moc Jego Ducha i jest gotów oddawać swoje życie za bliźniego dokonuje się – niejako samoistnie – wypełnienie Prawa, przez miłość pochodzącą z wiary (por. Ga 5,6). Kto miłuje bezgranicznie, na wzór Boga tzn. na wzór i z mocy miłości objawionej w Jezusie Chrystusie, ten wypełnia całe Prawo. Wszystkie przykazania bowiem zawierają się w tym poleceniu i uzdolnieniu do miłości. O tym wyraźne mówi św. Paweł w Liście do Rzymian (13,8n).  

W czym tkwi różnica tych dwóch dróg?

 Widzimy, że cel drogi Prawa i drogi wiary jest taki sam – jedność, komunia. Jednakże na drodze Prawa człowiek de facto nie osiąga tego celu, do jakiego dąży. Im więcej bowiem ma świadomości własnej doskonałości, zdobytej przez siebie, tym łatwiej oddziela się od drugiego człowieka, a często nim gardzi (zob. Łk 18,9). W żaden więc sposób człowiek sam – jako grzesznik – nie jest w stanie wypełnić całego Prawa. Powie o tym wprost św. Paweł, że wszystko, co mówi Prawo, mówi do tych, którzy podlegają Prawu. Dopowie jednak od razu, że każde usta muszą zamilknąć i cały świat musi się uznać winnym wobec Boga, jako że z uczynków Prawa żaden człowiek nie może dostąpić usprawiedliwienia w Jego oczach. Przez Prawo mamy tylko większą znajomość grzechu (Rz 3,19n).

Tym samym św. Paweł stwierdza, że na drodze wypełniania Prawa (starania się o wypełnienie Prawa) człowiek nie dochodzi do celu, na jaki Prawo wskazuje. Jest bowiem w człowieku pewien brak czy niezdolność, które uniemożliwiają dojście do tego, do czego Prawo prowadzi. Tym brakiem – skutkiem grzechu pierworodnego – jest lęk o siebie, czy lęk przed śmiercią (zob. Hbr 2,14n). Paweł powie, że Prawo jest zatem wobec człowieka jak pedagog. Wg zwyczaju, jaki był w starożytności, pedagog prowadził małoletniego ucznia do szkoły. W szkole jednak przekazywał go w ręce nauczyciela-mędrca (zob. Ga 3,24n).

Zadaniem Prawa w całej historii zbawienia było więc doprowadzić człowieka do Chrystusa (zob. Rz 10,4). Chrystus jako nauczyciel i objawiciel Prawa nie okazał się jednak zwykłym nauczycielem i interpretatorem Prawa, lecz On sam poddał się Prawu i to z pozycji grzesznika, a więc tego, kto nie wypełnił Prawa. Naturalnie to poddanie się Prawu było poddaniem się wszystkim konsekwencjom Prawa wobec grzesznika, a więc aż do śmierci. Jezus nie wypełnił więc Prawa z pozycji człowieka niewinnego, który krok po kroku i przykazane po przykazaniu wypełnia wszystkie przepisy i wymagania Prawa. Owszem Jezus wypełniał wiele, ale w przypadku niektórych przepisów i interpretacji Prawa przez ówczesne autorytety Prawa, okazał się tym, kto w ich oczach nie zachowywał Prawa (zob. mp. J 9,16-24; 19,7).

Podobnie dzisiaj, Prawo – we wszystkich jego formach i przejawach – prowadzi człowieka do Chrystusa. Dzieje się to na tyle, na ile człowiek doświadcza i uznaje swojej niemocy wobec Prawa. Spotkanie więc ucznia z Chrystusem to nie jest kwestia nauczenia człowieka wypełniania przepisów Prawa, lecz uzdolnienie człowieka do poddanie się Prawu jako człowieka grzesznego. To dzięki Ewangelii o śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa człowiek może poddać się Prawu aż do śmierci (umierania dla siebie) i przeżyć na sobie wypełnienie Prawa, by właśnie przez przyjęcie koniecznego dla grzesznika faktu śmierci, jako konsekwencji grzechu, otrzymać dzięki tajemnicy zmartwychwstania przebaczenie i tym samym udział w zmartwychwstaniu.

Ten, kto spotka Chrystusa, ten może umierać pod Prawem, przyjmując konsekwencje grzechu i dopiero jako ten, kto otrzymał usprawiedliwienie (fundamentalne przebaczenie i pojednanie), może żyć. Jest to życie, w którym nie będzie już bał się o swoje życie i o swoje usprawiedliwienie (o swoje racje itp.). Będzie to życie człowieka, który potrafi kochać i tym samym wypełni całe Prawo.

W Liście do Rzymian św. Paweł w pytaniu retorycznym postawi mocną tezę. Czy zatem przez wiarę obalamy Prawo? Żadną miarą! Tylko Prawo właściwie ustawiamy (3,31). To wiara płynąca z Ewangelii umożliwia człowiekowi wypełnić to, co nie było możliwe dla człowieka na drodze Prawa, chociaż Prawo do tego zmierzało. Chodzi o wiarę w Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego. Chodzi o wiarę, iż tajemnca, która spełniła się w Chrystusie, może spełnić się także w człowieku. Chodzi o tajemnicę umierania pod Prawem, by człowiek został uzdolniony do wypełnienia Prawa, czyli do miłości.  

Potrzebne jest przeżycie własnego fiaska w wypełnieniu Prawa

 Faryzeusz chce zachować Prawo i jego przepisy, natomiast nie chce uznać siebie przed Bogiem w kategoriach Prawa jako grzesznik. Tak się dzieje, dlatego że nie chce on przyzwolić na to, by być potraktowanym jako grzesznik. W pewnym sensie zawsze chcąc wypełnić Prawo stawia siebie ponad Prawem, chce być jego panem i interpretatorem, natomiast nie chce (nie ma mocy) poddać się Prawu jako grzesznik. Dlaczego? Bo nie chce umrzeć, bo boi się, bo nie ma wiary, że Bóg wskrzesza umarłych i powołuje do istnienia to, co nie istnieje (Rz 4,17). Chrześcijanin natomiast, na miarę swej wiary w Jezusa Chrystusa i swej relacji z Nim, może akceptować w swoim życiu umieranie i tym samym będzie wypełniał Prawo. Nie musi bowiem bronić siebie. Może umrzeć, bo wie, że zmartwychwstanie. Nie myślimy tutaj tylko o zmartwychwstaniu ostatecznym, ale o tym zmartwychwstaniu, jakie dokonuje się już tutaj w wierze (zob. Kol 2,11-14).

Krótko mówiąc: chrześcijanin jako człowiek wierzący w Chrystusa jest tym, kto ma świadomość, iż w swoim życiu przegrał walkę z Prawem. Albo jeszcze lepiej to wyrażając: jego zmagania o zachowanie Prawa doprowadziły go do tego, że zobaczył, iż nie wypełnił Prawa. Ma znajomość grzechu. Dlatego pozwala siebie oskarżyć przez Prawo i skazać wg Prawa jako grzesznika. Wie bowiem (uwierzył Ewangelii – dobrej wiadomości), że Bóg w Jezusie Chrystusie dał życie umarłym pod Prawem (grzesznikom) i wykupił ich spod przekleństwa Prawa (Ga 3,13). Chrystus bowiem został wydany za nasze grzechy i wskrzeszony z martwych dla naszego usprawiedliwienia (Rz 4,25).

Znajomość tej Ewangelii i wiara w nią jest mocą, która zbawia, dlatego że uzdalnia do umierania dla siebie i życia dla Boga. Jak długo ktoś nie będzie chciał zaakceptować w sobie konieczności umierania, nigdy nie wypełni Prawa. Gdy zaś dzięki wierze przyjmie tę prawdę i pozwoli, aby stawalo się to w jego życiu, będzie żył nowym życiem. To jest nowość chrześcijańskiego życia. Nowość życia z Ewangelii.

Na tym kończę ten odcinek rozważania. Nie kończy się jednak temat.

Pozdrawiam.

Bp ZbK

Podziel się z innymi

Rss Komentarze

57 komentarzy

  1. Ekscelencjo,
    Ostatnie rozważania JE przypomniały mi dyskusję z protestantami o wierze i uczynkach. Teraz dochodzę do wniosku, że nie jest to pytanie „albo, albo” ani nawet „i”. Uczynki i wiara to jedno. Wypełnianie uczynków nie jako na zasadzie rachunku („dziś dwa średnie grzechy, więc jeden dobry uczynek to znosi”) jest cyniczne i głupie: Bóg wie dobrze jakie są nasze intencje. Ale

    „Nie każdy, który Mi mówi: „Panie, Panie!”, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Wielu powie Mi w owym dniu: „Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia, i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?” Wtedy oświadczę im: „Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości!” [Mt 7,21]

    Nie jesteśmy w stanie wypełnić Prawa, ale musimy się starać! W tym najbardziej morderczego: miłości bliźniego. Nawet niechcący wyrządzam krzywdę bliźnim. Ale muszę się starać. „Panie nie jestem godzien ale powiedz tylko słowo a będzie uzdrowiona dusza moja!”. Próbuję wypełniać prawo tak jak umiem i wierzę w miłosierdzie Pana. Próbuję się naprawiać, choć wciąż przegrywam. Ale wciąż próbuję. To są uczynki, które są ciągłym wyznawaniem wiary w miłosierdzie Pana!
    Oczekując z lękiem na ocenę
    pozdrawiam
    ZS

    #1 Zbyszek
  2. Wszystko pięknie człowiekowi podane,jak najwykwitniejsze danie.

    #2 K.
  3. Hiob, jestem z tobą.

    #3 basa
  4. W tym rozważaniu odkryłam dwie (na razie) prawdy:
    1.że „cel drogi Prawa i drogi wiary JEST TAKI SAM – jedność, komunia. Jednakże na drodze Prawa człowiek de facto nie osiąga tego celu, do jakiego dąży. Im więcej bowiem ma świadomości własnej doskonałości, ZDOBYTEJ PRZEZ SIEBIE, tym łatwiej oddziela się do drugiego człowieka, a często nim gardzi” .
    Widzę tu pewną analogię do historii z Księgi Rodzaju o znalezieniu dla Adama odpowiedniej pomocy. W pierwszym etapie Pan Bóg daje możliwość Adamowi wybrać sobie „odpowiednią dla siebie pomoc”. Celem tego poszukiwania jest wejście w komunię z drugim – innym.
    Choć się stara – nie udaje mu się to, celu nie osiąga. Wniosek – sama bez pomocy z zewnątrz nie dam rady stworzyć z innym jedności, do której dążę, której pragnę…
    Dalej analogia z Księgą Rodzaju się kończy. Zaczyna się podobieństwo do mojego życia. Wiele wysiłku mnie kosztuje bycie coraz bardziej doskonałą, SAMA JĄ SOBIE ZDOBYWAM. Taka jestem z tej doskonałości w jakiejś dziedzinie dumna, że niekiedy nie mam ochoty rozmawiać (nawet) z tymi, którzy są mniej „doskonali”. Jednocześnie bojąc się tego, że moja doskonałość okazać się może fikcją w porównaniu z innymi „doskonałymi” – nie wchodzę i z nimi też w relacje. Czyli nie osiągam celu – nie tworzę jedności. A takie było założenie… dobre przecież.
    W moim przypadku wyrwaniem z tego zamknięcia się było (i jest w dalszym ciągu) spotykanie ludzi, którzy mówią o sobie: „nie jestem doskonały(a), choć tobie tak się wydaje. To, jaki(a) jestem nie jest moją zasługą. Nie oczekuję od ciebie, żebyś była doskonała – bądź tylko szczera”.
    Pozdrawiam 🙂

    #4 julia
  5. Jak się ma uznanie niepodołaniu prawu – grzech, do istnienia Sądów Biskupich i Prawa Kanonicznego w dalszej kolejności Konkordatu?

    #5 człowiek bez imienia
  6. #5 człowiek Bez Imienia
    Wydaje mi się, że trzeba rozróżnić prawo naturalne czy Objawione od prawa ustanowionego przez człowieka. Sądy zajmują się oceną, czy jakiś czyn człowieka jest czy nie jest wykroczeniem przeciwko prawu ustanowionemu, nie Objawionemu.
    Może nie powinnam się wypowiadać, bo nie jestem prawnikiem, ale cóż – stało się…
    Pozdrawiam

    #6 michael
  7. Ad.
    Dokładnie tak samo, jak Prawu w rozumieniu logiki Starego Testamentu.Zycie w nawróceniu skutkuje przestrzeganiem przepisów na tyle na ile dotknięcie grzechem pierworodnym na to pozwala.Ograniczę swoją prędkość na obszarze zabudowanym nie tylko dlatego, że jest tam znak, nie tylko dlatego że mogę stworzyć niebezpieczeństwo, ale nawet wtedy, gdy wydaje się to bez sensu. Bo to ograniczenie mi narzucone ma również wartość dla mnie osobiście jako okazja do rezygnacji z decydowania co jest dla mnie dobre,co złe.Będzie to kilka błogosławionych kilometrów z prędkością 50 na godzinę.

    #7 Grzegorz
  8. człowiek bez imienia,
    są to różne zagadnienia.

    #8 Zbyszek
  9. „W żaden więc sposób człowiek sam – jako grzesznik – nie jest w stanie wypełnić całego Prawa.”
    Absolutna prawda. Poznałam na własnej skórze.
    „Jest bowiem w człowieku pewien brak czy niezdolność, które uniemożliwiają dojście do tego, do czego Prawo prowadzi.”
    Tak, bardzo odczuwam ten brak.
    A więc nie jestem w stanie na drodze wypełniania prawa dojść „do pełnej prawdy życia i do zbawienia”.
    To pewne. I przygnębiające.
    Na szczęście mam Ewangelię. Dobrą Nowinę ! Dzięki niej mogę przyjmować śmierć jako konsekwencję grzechu i „otrzymać dzięki tajemnicy zmartwychwstania przebaczenie i tym samym udział w zmartwychwstaniu”
    Pan Bóg mnie kocha za darmo taką, jaka jestem. Niedoskonałą i grzeszną. Od Niego dostaję siłę do ponoszenia trudów życia. Tak wierzę. Ale przez to wcale nie staję się mniej niedoskonała i mniej grzeszna. I tak na prawdę jestem od Niego w 100% zależna. Jeżeli potrafię coś dobrego zrobić, to dzięki Niemu. A jeżeli nie potrafię… Objawia się wtedy chyba ten mój „ brak czy niezdolność”. Ale to broni mnie przed pychą i jeszcze bardziej pokazuje tą zależność.
    Fasola , zasugerowałaś niedawno, że myślę w kategoriach zasługiwania. Ale ja myślę, że nie wiem, jak bym się starała, to i tak nijak nie mogę sobie zasłużyć na zbawienie. Dlatego nieważne jest, ile zrobię. Wszystko i tak będzie zależało od Jego Miłosierdzia. Co nie zwalnia mnie od działania na miarę moich możliwości i mocy otrzymanej od Boga.
    Tylko wiara może mnie usprawiedliwić…

    #9 basa
  10. #1 Zbyszek
    Doktrynie o usprawiedliwieniu poświęcił swoją środową katechezę papież Benedykt 16. Pełny jej tekst znajdziesz na stronie:
    http://papiez.wiara.pl/index.php?grupa=4&cr=1&kolej=0&art=1227192963
    Zacytuję jedno zdanie:
    „Jeśli w poprzednim przestrzeganiu Prawa nie miał sobie nic do zarzucenia z punktu widzenia moralności, od kiedy zdobył go Chrystus wolał nie wydawać sądów o sobie samym (por. 1 Kor 4, 3-4), lecz ograniczał się do stawiania sobie za cel, by pędzić, aby zdobyć Tego, przez którego został zdobyty (por. Flp 3, 12)”
    „Pędzić, by zdobyć tego, przez którego zostałam zdobyta”- czysta poezja… 🙂
    Pozdrawiam…

    #10 julia
  11. ad #1 Zbyszek
    Napisałeś: „Nie jesteśmy w stanie wypełnić Prawa, ale musimy się starać!”
    Myslę, że to się nie sprawdza, nie ma racji bytu, zastosowania. To tak jakbyś mówił do tonącego: „Staraj się nie utonąć”. I ten tonący się stara, macha rękami, nogami.A gdy podpływa ratownik, to tonący chcąc się ratować-podpiera się na ratowniku, podtapiając go. Tak samo w relacji człowiek-Bóg jest. Póki jest we mnie ta postawa „staraj się” to podtapiam niejako plan ratowania mnie przez Boga. Odrzucam Boga, bo sama jakoś chce dać sobie życie.
    Bo wiesz, sama widzę w sobie tą postawę. Jest ona we mnie głęboko-takie wychowanie w domu. Całe życie dotychczasowe oparte na tym haśle: staraj się jak najmocniej a osiągniesz cel, zasłuż sobie, nie zasługujesz, nie postarałaś się, a trzeba się starać. Gdy do tych komentarzy dochodziło jakieś odrzucenie, to powstaje w tedy w sercu poczucie, że ten ktoś mnie nie kocha, bo nie zasłużyłam sobie, nie postarałam się.
    Bardzo mocno to na relacje z Bogiem rzutuje, wtedy okazuję się przed Bogiem bezczelnym, narowistym dzieciakiem.
    A Bóg jest wierny!!! Najbardziej tego doświadczam gdy okazuję, że w czymś zawidłam, nie podołałam, uraziłam, gdy uznaję że mam dość, że nie mam siły, że się boję, że się nie nadaję i wtedy On najmocniej działa. Bo ja wtedy rzeczywiście tonę w wodach śmierci,a On mnie ratuje najefektywniej gdy się nie wierzgam.
    pozdrawiam
    pokój,
    agnieszka CS

    #11 agnieszka CS
  12. Dziękuję Księdzu Biskupowi za tę katechezę. Czy mógłby Ksiądz Biskup wyjaśnić zwrot, że Chrystus „poddał się Prawu z pozycji grzesznika”? Mam także problem – nie od dziś – ze zrozumieniem określenia „umierać pod Prawem”.
    Grzegorzu, piszesz o podporządkowywaniu się przepisom jako okazji do rezygnacji z decydowania o tym, co jest dla nas dobre, a co złe. Ja widzę jednak pewne niebezpieczeństwo w takim podejściu do przepisów. Ostatnio oglądałam bardzo ciekawy materiał (dostępny w internecie) o legalności tzw. „dopalaczy”. Wypowiadał się tam terapeuta z MONARu i powiedział kapitalną rzecz : że legalizacja niejako daje możliwość ludziom do zwolnienia się z odpowiedzialności za wybory, jakich dokonują. Wiem, to jakby „drugi koniec kija”, ale warto o tym „drugim końcu kija” pamiętać.
    Baso, wywnioskowałam Twoje myślenie w kategoriach zasługiwania na podstawie Twojego pytania: „Czy jest możliwe, że Pan powie: “Za mało zarobiłaś.” ?” (wpis #15 w poprzednim wątku) Sam fakt zastanawiania się nad tym, czy grozi nam „zarobienie za mało” świadczy o przekonaniu, że jest jakiś pułap zarobku (czytaj: zasług), który trzeba przeskoczyć. Piszesz, że nieważne, ile zrobisz – skoro więc nie jest to istotne, to dlaczego obawiasz się usłyszeć, że za mało zarobiłaś? Jest to dla mnie niezrozumiałe, będę więc wdzięczna za rozjaśnienie tej kwestii.
    Święta Teresa z Lisieux napisała kiedyś mniej więcej coś takiego: „gdybym miała liczyć na swoje zasługi, byłabym teraz sfrustrowana”. Według mnie obawy o to, że nas Bóg uzna za „niewystarczająco dochodowych” są objawem takiej frustracji, o której mówiła święta Teresa.

    #12 Fasola
  13. „wypełnił Prawo … dlatego że umiłował człowieka grzesznika, oddając za niego życie.”
    „Znajomość tej Ewangelii i wiara w nią jest mocą, która zbawia, dlatego że uzdalnia do umierania dla siebie i życia dla Boga.”
    Dziękuję szczególnie za te dwa zdania z tego rozważania, tak oczywiste, a tak ciągle nowe!
    Pozdrawiam, pamiętam…

    #13 ze
  14. „Nie myślimy tutaj tylko o zmartwychwstaniu ostatecznym, ale o tym zmartwychwstaniu, jakie dokonuje się JUŻ TUTAJ w wierze (zob. Kol 2,11-14)”
    („razem z Nim pogrzebana w chrzcie, (…)razem ZOSTAŁAM WSKRZESZONA PRZEZ WIARĘ W MOC BOGA, który Go wskrzesił)
    Przypominają mi się słowa Ks. Zb. Czerwińskiego z Sympozjum, który otworzył mi oczy na to, że: „Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, MA życie wieczne” (J6,54). „Kto słucha słowa mego i wierzy w Tego, który Mnie posłał, MA życie wieczne i NIE IDZIE NA SĄD, lecz ze śmierci przeszedł do życia” (J5,24).
    Mam życie wieczne – chciałabym o tym zawsze pamiętać, bo czasami (często) zapominam i zachowuję się tak, jakbym musiała wszystko przeżyć tutaj (nic nie zostawiając na wieczność)… 🙂

    #14 julia
  15. Agnieszko CS
    podpisuję sie pod tym co napisałaś!
    Pozwolę sobie dodać,że MUSIMY UTONĄĆ aby doświadczyć wyratowania.Jednak przestrzeń do której wracamy, to już nie ten świat który opuszczaliśmy.Czy ktoś z Was przeżył takie utonięcie? Bo ja tak.

    #15 Grzegorz
  16. Grzegorz, #15
    ja też 🙂

    #16 julia
  17. Agnieszko CS,
    nie wiem czy mówimy o tym samym – chyba nie. Czy lepiej jest się nie starać i czekać? czy lepiej nic nie robić? co rozumiesz mówiąc „starać się”? czy nie mamy STARAĆ się przestrzegać Prawa? czy nie należy nic czynić próbować być lepszym?
    i z góry dziękuję za odpowiedzi 🙂

    #17 Zbyszek
  18. Tak Zbyszku, masz całkowitą rację: to są różne zagadnienia. Pozdrawiam

    #18 człowiek bez imienia
  19. Fasola, prosisz mnie o tłumaczenie mojego wpisu. Myśl, że mam przeanalizować swój własny tekst wydała mi się zabawna, dlatego postanowiłam podjąć tą próbę.
    Oto moje tłumaczenie:Pytanie: „Czy jest możliwe ?” wg mnie poddaje w wątpliwość lub prosi o wyjaśnienie, a nie wyraża przekonanie, że „Pan powie: “Za mało zarobiłaś.””
    „Ja mam wrażenie, że ja ten dar Pana przyjmuję, ale czasami zakopuję go w ziemię, by za jakiś czas znowu wykopać. Czyli coś tam zarobię, ale pewnie nie tyle, ile mogłabym.” – ta część wypowiedzi pokazuje prawdę o mnie. Słowo „zarobię” nie miało znaczyć „zasłużę” tylko „zrobię użytek z otrzymanych darów, puszczę je w obrót i przyniosę zysk dla Pana tzn. uzyskam te dodatkowe talenty ( może stąd słowo „zarobię”)
    „Ale co zrobić, jeśli jest się tylko grzesznym człowiekiem ?” – to było pytanie retoryczne, właściwie akceptujące rzeczywistość, czyli moją grzeszność.
    „A przecież, gdybym nie korzystała z tego daru nie zarobiłabym nawet tyle.” – ta wypowiedź wyraża moje przekonanie, że nie jestem w stanie zrobić nic dobrego, bez pomocy P. Boga, czyli darów otrzymanych od Niego.
    To śmieszne i żałosne, że muszę wyjaśniać swój własny tekst. Proszę tylko nie bierz tego do siebie. To moja wina, bo to znaczy, że nie potrafię pisać, tak, aby być zrozumianą. To każe mi postawić sobie pytanie, czy powinnam tu pisywać. Po co siać zamęt ?
    I chciałam ci jeszcze bardzo podziękować, że w końcu nazwałaś moją patronkę Teresą, a nie Tereską. Urażało mnie takie jej nazywanie, chociaż wiem, że nie miałaś nic złego na myśli.
    I dziękuję, że znowu ze mną rozmawiasz, a nie „ustawiasz mnie po kątach”.
    Pozdrawiam cię serdecznie

    #19 basa
  20. A na stronie
    http://info.wiara.pl/index.php?grupa=4&art=1227295714
    jest arcyciekawy wywiad…

    #20 julia
  21. człowiek bez imienia,
    cieszę się że zrozumiałeś to 🙂
    bardzo jestem zainteresowany odpowiedziami na zadane przeze mnie wcześniej pytania (tekst P7, wpis #75)

    pozdrawiam 🙂

    #21 Zbyszek
  22. #12 Fasola
    Odpowiadam krótko na pytanie:
    Czy mógłby Ksiądz Biskup wyjaśnić zwrot, że Chrystus “poddał się Prawu z pozycji grzesznika”? Mam także problem – nie od dziś – ze zrozumieniem określenia “umierać pod Prawem”.

    1./ Gdy stajesz jako grzesznik (jako winny), prawo wykazuje Twój błąd i Cię karze. Przyjmowanie tego jest jakimś umieraniem. Szczególnie, jeśli myślisz, że mogłabyś prawo obejść, uniknąć kary itp. Jeśli jednak – oświecona Ewangelią – umierasz, tzn. przyjmujesz karę, może także niezasłużoną, z wiary w Zmartwychwstałego, masz udział w Jego zmartwychwstaniu.

    2./ Gdy stajesz, jako ktoś, kto chce zachować prawo, wówczas w konkretnych sytuacjach musisz coś w sobie ograniczać, tracić itp. (zob. wpis #7 Grzegorz z P 8). I to też jest umieranie pod prawem, czy z powodu prawa. Jeśli czynione z racji znajomości Ewangelii, to jest ono wchodzeniem w błogpsławieństwo.

    Jezus umarł pod Prawem i z powodu złamanego przez nas ludzi Prawa, by otworzyć przed nami drogę umierania pod Prawem (i prawami) ze względu na wiarę w Jego Zmartwychwstanie i nasz udział w tymże zmartwychwstaniu.
    Pozdrawiam,
    Bp ZbK

    #22 bp Zbigniew Kiernikowski
  23. #7 Grzegorz
    Bardzo słuszne rozumowanie – odkrywanie błogosławieństwa życia na sposób wolny pod prawem – właśnie dzięki Ewangelii.
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #23 bp Zbigniew Kiernikowski
  24. Przyznam, że czuję się bezradna wobec tego, że moje wpisy odbierasz tak tendencyjnie – że Cię atakuję, że Cię ustawiam po kątach etc etc.
    Twoje obawy o wprowadzanie zamętu wydają mi się nieuzasadnione. Po prostu wizerunek Ciebie powstający na podstawie Twoich wpisów okazuje się inny niż zamierzyłaś. W moim odczuciu nie ma w tym nic żałosnego. Skoro są nieścisłości, to warto je po prostu wyjaśnić. I tyle.
    Święta Teresa z Lisieux jest patronką misji w Kościele, patronką wielu ruchów i wspólnot. Dla mnie jest przyjaciółką z nieba, a imiona przyjaciół dość często zdrabniam. Zresztą, to dość powszechnie przyjęte zdrobnienie. Ona sama o sobie często mówiła w zdrobnieniu, ale skoro uznajesz ją za swoją patronkę, to pewnie czytałaś jej pisma i o tym wiesz.
    Pozdrawiam serdecznie

    #24 Fasola
  25. Dziękuję Księdzu Biskupowi za odpowiedź

    #25 Fasola
  26. Fasola, wczoraj jeszcze zapomniałam napisać o jednym. Ja myślę tak jak św. Teresa (ta wypowiedź przytoczona przez ciebie) Dowód?
    Np.wpis 9 „To pewne. I przygnębiające. Na szczęście mam Ewangelię.”
    „Ja nic nie rozumiem……I mam nadzieję, że P. Bóg zaprowadzi mnie, nas wszystkich do siebie.” (P7)
    „Kiedyś ktoś mnie nazwał faryzeuszem……Ktoś inny nazwał mnie półpoganką.. …..Jakie to szczęście, że P. Bóg kocha za darmo !” (P6 )
    I taki schemat myślenia jest w większości moich wpisów. Gdyby nie nadzieja, którą daje Ewangelia, ja rzeczywiście byłabym sfrustrowana i chyba nie mogłabym z tym żyć.
    Koniec tego tłumaczenia się.

    #26 basa
  27. I na temat starania dzisiaj przeczytałam : ” Dlatego bardziej jeszcze, bracia, starajcie się umocnić wasze powołanie i wybór! To bowiem czyniąc nie upadniecie nigdy. W ten sposób szeroko będzie wam otworzone wejście do wiecznego królestwa Pana naszego i Zbawcy, Jezusa Chrystusa. ” (2P1, 10-11)

    #27 basa
  28. Jak widzisz nie jest to właściwe miejsce do rozwodzenia się o teorii i praktyce życia chrześcijańskiego. Potrafię to dostrzec i nie zamierzam wikłać się w jakieś dywagacje. Zaznaczyłem zaniepokojenie „szafowaniem” słów, które są nośnikiem nauk w język potoczny, przekazu publicznego.
    Czytam nauki, bo trudno dziś o informację nieskażoną subiektywizmem kolejnych szczebli przekazu – lepiej czerpać bliżej źródła.

    #28 człowiek bez imienia
  29. człowieku bez imienia,
    z mojego punktu widzenia piszesz w sposób niezrozumiały, niewiele mówiącymi ogólnikami. Proszę weź pod uwagę także mnie jako swojego odbiorcę. Poproszę o konkrety, np. gdzie tu widzisz „szafowanie” słowami? zupełnie nie wiem co piszesz o nośnikach nauk.
    🙂

    #29 Zbyszek
  30. Fasola, właśnie przeczytałam #24. Jestem zdziwiona. Przecież napisałam, że „cieszę się, że ze mną rozmawiasz”,a nie że „mnie atakujesz”. Tylko przez pewien moment miałam wrażenie, że byłaś wroga wobec mnie. Możesz to przyjąć lub nie. Ja już nic więcej nie napiszę na ten temat, bo to tylko pogarsza sprawę. I ja nie przedstawiam siebie i nie tworzę swojego wizerunku. Ja tylko piszę to, co pomyślałam pod wpływem komentarzy Ks. Biskupa.
    Fasola, a ty chcesz stworzyć tutaj swój wizerunek ?
    Dziękuję za wykład o św. Teresie.
    Dziękuję za rozmowę. Może ona pomoże zrealizować to, co postanawiałam już wiele razy, a czego do tej pory nie mogłam zrobić.

    #30 basa
  31. Księże Biskupie,
    to nie tylko rozumowanie, to rzeczywistość

    #31 Grzegorz
  32. ludzie, chcecie się kłócić i łapać za słówka, to wymieńcie się mailami i skończcie te szopki na tym blogu

    #32 Aga
  33. Nie, nie chcę stwarzać swojego wizerunku, choć przy regularnym komentowaniu to nieuniknione.
    Pozdrawiam serdecznie.

    #33 Fasola
  34. Agnieszko CS, Grzegorzu, julio,
    problem nie tkwi w tym jak się zachować gdy się już tonie. Tu nasze starania nie będą przeszkadzać Ratownikowi. One przeszkodzą nam. Jeśli zawierzymy w siebie, w to jacy jesteśmy sprawiedliwi w momencie próby przegramy. Nasze uczynki tak rozumiane to liche zabezpieczenia, a wręcz balast. „Czemu mi się to dzieje jeśli jestem taki sprawiedliwy / dobry / pobożny?”. „Rzekła mu żona: «Jeszcze trwasz mocno w swej prawości? Złorzecz Bogu i umieraj!»” [Hi 2,9]. Przecież to niesprawiedliwe! I nie o tym mówię. Mój czyn, mój wybór jest gdzie indziej. Jak przed miesiącami napisał Ksiądz Biskup w odpowiedzi na moje pytanie „Każdy człowiek ma do wyboru drogę własną lub Drogę Jezusa” codziennie decyduje czy próbować iść Drogą Pana czy z niej zejść. Czy płynąć tam gdzie łatwo i bezpiecznie czy kierować się w stronę głębi. Zaryzykować tonięcie PODCZAS którego okaże się czy wiary mam dość. I nie chodzi o jakieś wydumane próby siebie. Absolutnie. Nie musiałem w tym roku współpracować z pewną osobą. Nie musiałem jej tym samym płacić (kryterium zysku więc było naruszone). Jednak czułem że nie mogę tak patrzeć tylko przez pryzmat pieniędzy. Podjąłem ryzyko. I przez 10 miesięcy męczyłem się z tym. Nie wiem Grzegorzu czy mogę to porównać do Twojego tonięcia, ale poczucie niewdzięczności, niedocenienia, wreszcie głębokiego zawodu było dojmujące. Ta osoba może obrócić się przeciwko mnie. Dziś czasem żałuję że 10 miesięcy temu nie byłem mądrzejszy. Ale tylko czasem – bo zazwyczaj pokładam całą nadzieję w Bogu. I cieszę się że idąc do kościoła nie jestem jak ten faryzeusz w świątyni. W końcu ja też nie jestem bez winy, ale jest Ktoś kto mnie kocha i jeśli tylko wyciągnie ręce – uratuje mnie! I to jest pewne

    Ale każdego dnia to ja muszę decydować którą drogę wybiorę. To ja się muszę postarać by próbować iść Drogą Chrystusa!
    pozdrawiam

    #34 Zbyszek
  35. Aga, dziękuję za upomnienie.

    #35 basa
  36. proszę 🙂

    #36 Agnieszka
  37. Tym razem krótki komentarzyk do śródtytułu:
    „Potrzebne jest przeżycie własnego fiaska w wypełnieniu Prawa”
    Pozwolę sobie żerować na słowach św. Pawła napisanych w 1 Kor.
    Fiasko to jest w istocie ludzką tragedią, tak realną i niemożliwą do „oswojenia”, jak jest nią śmierć. Jednak my – chrześcijanie, mamy to skandaliczne przekonanie, że w Chrystusie to i właśnie to jest drogą do wypełnienia Prawa i do Życia… Na zdrowy rozum to jest czyste szaleństwo.
    Święty Paweł nie ma w tym względzie złudzeń: „Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania. Tymczasem jednak Chrystus zmartwychwstał…”

    #37 Małgorzata fmm
  38. Cieszę się Zbyszku z takiego Twojego myślenia.Dużo jest z tego pożytku na pewno dla nas myślę że i dla Ciebe.Podejmując decyzję współpracy z kimś kierujemy się jakąś racjonalnością.Jeśli jest to w pracy -ekonomiczną.Schody zaczynają sie wtedy, gdy ta osoba okazuje sie np. alkoholikiem lub pojawia sie inna przeszkoda.My próbujemy różnych rozwiązań, również takich że nie zrywamy współpracy(np.nie zwalniamy pracownika).Mamy tu różne doświadczenia, również bezskuteczności tych wysiłków, niedoceniania itp.Czasem współpracę trzeba zerwać, ale wiele dobrego Pan Bóg w międzyczasie przez taką osobę nam daje!Uczymy się nie oczekiwać KONIECZNIE jakichś skutków podjętego działania, , chociaż plany zawsze są.Cieszę się również że zwracasz uwagę na to,że takie sytuacje nie są wymyślane przez nas samych, ale pojawiają sie niezależnie, z zewnątrz , nie są wymyślone czy zaplanowane.My wiemy ,że daje je nam Bóg poprzez innych ludzi.Nie jesteśmy przecież cierpiętnikami, wymyslającymi sami sobie jakieś sztuczne umartwienia.

    #38 Grzegorz
  39. To co Zbyszku napisałeś w #34 i wpis Grzegorza o niezrywaniu współpracy, przywołało mi skojarzenie z historią Jr 42,1-18. Komentarz do Jr 42,14 mówi o tym, że sytuacja w Judzie nie zachęcała do pozostania tam. To, co prorok oznajmia ludowi, to (użyczając określenia od Małgorzaty fmm) „na zdrowy rozum jest czyste szaleństwo” – ale to właśnie droga ku głębi. 🙂 Biblijny Juda może być obrazem różnych przestrzeni naszego życia, w których sytuacja jest trudna do zniesienia.
    Co do wymyślania sztucznych umartwień, przypominają mi się słowa usłyszane kiedyś na Drodze Krzyżowej: „nie dawajcie Chrystusowi pozłacanych krzyży, nie przyjmie ich. Dajcie Mu swój prawdziwy krzyż”.

    #39 Fasola
  40. julio,
    dziękuję za obydwa linki. Zwłaszcza drugi (wywiad z naszym 🙂 Biskupem). Bardzo poruszający i odważny. Polecam wszystkim. Myślę że byłby tu powodem do ciekawej dyskusji
    Pozdrowienia

    #40 Zbyszek
  41. Ekscelencjo,
    od ostatniego wpisu, a zwłaszcza od przeczytania odpowiedzi nie daje mi (ale w dobrym sensie) spokoju myśl czy moje rozumowanie podąża prawidłową drogą. Pewnie mylące było użycie przeze mnie słowa „uczynki”, ale nie miałem na myśli zasługiwania sobie na zbawienie, ale wychodzenie działaniem na przeciw woli Bożej.
    Proszę o radę
    🙂

    #41 Zbyszek
  42. Ad #17 Zbyszek ad #27 basa
    Gdy trwam w logice „staraj się” to w konsekwencji buduję na sobie, czyli wierzę w swoje siły, w to że mam jakąś moc uczynić siebie lepszym. I owszem,tak jest, i nie kwestionuję, że ta postawa jest zła. Jednak nie na tym polega chrześcijaństwo. W chrześcijaństwie chodzi o to, bym JA zrezygnował ze wszystkich swoich „ja się postaram”. Bo człowiek może przeżywać sowje życie właśnie według swojego poznania dobra i zła i wedle tego poznania obiera to, w czym ma się starać, w jakim kierunku to staranie się ma iść. To tak jak z Szawłem było, o którym tu Ojciec Biskup pisze. Szaweł tez starał się być lepszym człowiekiem, starał się wypełniać Prawo, starał się podobać Bogu przez to co robił, a co czynił? Zabijał chrześcijan, przesladował ich. Aż w końcu sam Chrystus pod Damaszkiem pyta Szawła:” […] dlaczego mnie prześladujesz?”. Nawrócenie Szawła przeciez właśnie dotyczyło tej kwestii: że przestał „się starać” wypełnić to, czy to, bo zobaczył, że posiadając swoją rację, człowiek zawsze stara się tą SWOJĄ RACJĘ zrealizować. A to moze w konsekwencji być przeciwko drugiemu człowiekowi, przeciwko Bożemu zamysłowi. Tak samo w procesie Jezusa Piłat, Herod i inni każdy z nich chciał zrealizować swoją rację w związku z Jezusem, każdy „starał się” zrobić to na swoją modłę. Kązdy z nich miał na jezusa swoja wizję, swój plan i „starał się” ten plan zrealizować.
    Piszę to po to, by pokazać Ci Zbyszku, że poleganie i bazowanie na swoim „postaraj się” często może prowadzić do zabijania, krzyżowania jezusa Chrystusa i jego planu na moją historię.
    Baso,
    we fragmencie który zacytowałaś z 1P 1, 10-11: ” Dlatego bardziej jeszcze, bracia, starajcie się umocnić wasze powołanie i wybór! To bowiem czyniąc nie upadniecie nigdy. W ten sposób szeroko będzie wam otworzone wejście do wiecznego królestwa Pana naszego i Zbawcy, Jezusa Chrystusa. ” tekst grecki nie używa słowa „starajcie się” tylko używa słowa pochodzącego od greckiego słówka: gorliwość, żarliwość.
    pozdrawiam 🙂
    pokój,
    agnieszka CS

    #42 agnieszka CS
  43. Aha i taka jeszcze myśl, której zapomniałam. Zbyszku, nie chodzi by być lepszym człowiekiem lecz o to by stary człowiek we mnie umarł i narodził się nowy. Nowy człowiek, to nie ulepszona wersja starego. Bo ten nowy człowiek zyje wedle nowej egzystencji, nie według starej (to o czym Ojciec Biskup pisał przy okazji życia pogańskiego, faryzejskiego i według Ewangelii).
    Myslenie w kategoriach stawania się lepszym jest wtedy właściwie pojmowane, gdy mam na myśli umieranie starego i rodzenie się nowego człowieka.
    Jeszcze raz pozdrawiam 🙂
    agnieszka CS

    #43 agnieszka CS
  44. agnieszko CS,
    jak sobie już coś uporządkuje to wybijasz mnie z rytmu :). Rozumiem co chcesz powiedzieć o nie staraniu się. Nasze działania nie tylko że są wędrówką ślepca przez labirynt, ale jeszcze – chcąc dobrze – wielokrotnie wyrządzamy zło. Tak! To prawda! Ale mój problem polega na tym że ja działam, bo taką mam obecnie rolę w życiu. Wyznaczam cele, motywuje ludzi, zatrudniam i zwalniam. Mówiąc krótko – staram się. Czy mogę tego nie robić?
    pozdrawiam!
    🙂

    #44 Zbyszek
  45. Agnieszko CS (albo może Ksiądz Biskup wspomoże swoją wiedzą?) – czy podobnie jest z określeniem „starajcie się” w wersach: Łk 12,31; Mt 6,33; Mt 9,13; 1 Kor 12,31; Hbr 12,14? Na ile określenie „starać się” uchybia istocie przekładu w 1 P 1, 10-11? To dla mnie bardzo interesujące 🙂 Z góry dziękuję za odzew i za pomoc 🙂
    Fragment tekstu z liturgii chrztu świętego dzieci:
    „Drodzy rodzice i chrzestni. Przyniesione przez was dzieci otrzymują z miłości Bożej przez sakrament chrztu nowe życie z wody i z Ducha Świętego. STARAJCIE SIĘ wychować je w wierze tak, aby zachować w nich to Boże życie od skażenia grzechem i umożliwić jego ustawiczny rozwój.”

    #45 Fasola
  46. Dziękuję Agnieszko, nie znam greki.
    I zwracam ci uwagę, że sama użyłaś wyrazu ” starać się” w sensie pozytywnym: ” Bo człowiek może przeżywać swoje życie właśnie według swojego poznania dobra i zła i wedle tego poznania obiera to, w czym ma się starać, w jakim kierunku to staranie się ma iść.”
    Skąd wiesz, że my ze Zbyszkiem nie staramy się właśnie w ten sposób?
    Zobacz, jak trudno jest uniknąć tego słowa. Nawet ty negująca wszelkie staranie się, jednak go używasz.
    Jakim innym słowem określić to ludzkie działanie wg „swojego poznania dobra lub zła”, które może być zgodne lub nie z Boskim osądem dobra lub zła?
    I znowu usłyszę zarzut, że to nie ja mam działać, tylko Bóg ma działać we mnie. Ale jeśli ja uważam swoje działanie za wynik działania P. Boga? Ale wcale nie musi to świadczyć o tym, że to tak jest rzeczywiście. Mogę się łudzić.
    Jest mi przykro, że cały mój żal do wszystkich wrogów „starania się” wylałam na tobie i udowodniłam ci, że też się starasz, chociaż uważasz, że nie. Przepraszam.
    Starająca się nie starać wasza basa
    P.S. Może powinniśmy przestać już dyskutować o tym staraniu się?

    #46 basa
  47. basa,
    ale dla mnie to ważne 🙁

    #47 Zbyszek
  48. Uważam , że warto i należy działać,starać sie,być aktywnym , podejmować decyzje.Być przy tym czujnym, wrażliwym na otoczenie,dopingować swoje sumienie, otwierać sie na ludzi i wierzyć że przy tym wszystkim Bóg mnie prowadzi i akceptować błędy że mogą sie zdarzyć.Z góry je akceptować i miec świadomość że muszą sie zdarzyć.Bo to jest właśnie skutek grzechu.Przypisujmy Bogu miłosierdzie ,jest nam ono niebędne i Bóg nam je daje.

    #48 Grzegorz
  49. ad #44 Fasola 45 basa
    Nie czuję się kompetentna 😉 Obawiam się, że moja wypowiedź byłaby oparta raczej na intuicji niż rzetelnej wiedzy. Może Ojciec Biskup się do tego odniesie.
    Baso, nie czuję ciężaru tego, że coś na mnie wylałaś 🙂
    pozdrawiam
    pokój,
    agnieszka CS

    #49 agnieszka CS
  50. ad#43 Zbyszek
    Nie jestem od tego, by Ci orzec czy masz tak robić czy nie. Myślę i tego doświadczam, że najlepszym weryfikantem są wydarzenia w naszej codzienności. Częto pewne, ośmiele się powiedzieć, że każde Słowo Boże zostaje przez człowieka uznane czy jakoś zrozumiane, gdy to Słowo „przeżyję”, gdy Ono niejako wtargnie w moje życie. Bynajmniej tak ja to przeżywam. Gdy pierwszy raz usłyszałam, właśnie to, że mam przestać się wkońcu starać, czułam intuicyjnie, że to jest prawda. Potem przychodziły różne wydarzenia, które odktywały przede mną co to znaczy w praktyce. Bóg cały czas mówi wydarzeniami do mnie, bym pzrestawała się starać, bo to jest bardzo głeboko wrośnięta postawa, niczym mój krwioobieg 😉 Np.: ktoś mi wpaja przez całe życie, że mam starać się żyć tak, by nie musieć nikogo przepraszać, prosić o wybaczenie. I jak to się kończy? Jasne, robie co moge by tak było. I to może człowiekowi nawet latami wychodzić (na jego nieszczęście 😉 ). Ale przyjdzie w końcu moment gdy kogoś skrzywdzi, zrani. I co wtedy? Rozczarowanie, przecież ja się starałam…
    I w drugiej strony: ktoś mi wpaja, że mam starać się zawsze wybaczać. I OK, wybaczam raz, drugi, trzeci, staram się i czwarty, piaty raz juz przez zaciśnięte zęby….aż w końcu coś pęka….i widzę, że nie umiem już szósty , siódmy, siedemdziesiąty siódmy raz wybaczyć. I co? Rozczarowanie, zawód, potępianie siebie. Bo tylko Bóg może mi dać nowe serce, które będzie kochało wbrew sobie, kogoś kto mnie krzywdzi i wtedy takie serce, pełne Ducha Jezusa ma moc przebaczyć.
    pozdrawiam
    agnieszka CS

    #50 agnieszka CS
  51. Ad #48 agnieszka CS, Fasola, Basa, Zbyszek i inni

    W podniesionej sprawie wyrażenia “starajcie się” i odwoływaniu się do niektórych tekstów biblijnych NT zwracam uwagę na to, że polski przekład, który brzmi „starajcie się” w oryginale ma różne terminy greckie. Przekład każdego terminu zależy też od kontekstu, w jakim ten termin jest użyty w tekście oryginalnym. Kolejno w tekście 2P 1,10, który był początkiem tej wymiany zdań na temat „starajcie się” mamy grecki czasownik spoudasate (od spoudadzo – o podstawowym znaczeniu spieszyć się, być czym intensywni zajętym czy przejętym, mieć coś na uwadze itp. Nie jest to więc dokładnie to samo, co polskie postarać się o coś. Następnie w Hbr 12,14 mamy użyty czasownik grecki diokete odniesiony do pokoju (od dioko – co znaczy prześladować, iść za, gonić itp. 1Kor 12,31 ma natomiast czasownik zeloute (od zeloo – co oznacza pragnąć, pożądać a także zazdrościć). Wreszcie cytaty Mt 6,33 i Łk 12, 31 o królestwie Bożym mają czasownik zeteite (od zeteo – o podstawowoym znaczeniu: szukać. Natomiast tekst Mt 9,13 ma czasownik mathete (od manthano – co znaczy uczyć się). Widać więc, o jak różne „starania się” chodzi w przytoczonych tekstach.
    Nie proponuję tutaj lepszych rozwiązań. Sygnalizuję, że trudno jest wyciągać precyzyjne wnioski z tekstów w przekładzie.

    W zaistniałej tutaj wymianie zdań chodzi ostateczne o to, że chrześcijaństwo nie jest owocem ludzkiego starania, lecz jest darem przychodzącym od Boga do człowieka. Żeby zaś człowiek mógł ten dar przyjąć. musi podjąć konieczne zmaganie się z sobą samym, jako starym człowiekiem (także z zakusami złego ducha).
    Kto chciałby się w tej tematyce bardziej zagłębić zachęcam, by powrócił do już toczonej tutaj wymiany zdań na temat dzieła Boga i naszych dzieł dla Boga. Punktem wyjścia był tekst J 6,26nn. Tam był też ten problem: starajcie się, zabiegajcie, troszczcie się (dosłownie: czyńcie) o chleb nie ten który ginie. O tym chlebie jest dalej powiedziane, że ten chleb da Syn człowieczy. Wysiłek człowieka wierzącego nie idzie więc w kierunku (czy nie dokonuje się) w dziedzinie „wyprodukowania” chleba, o którym Jezus mówi, lecz dokonuje się (i to jest trudniejsze) w przełamaniu siebie, by ten chleb przyjąć. Wiadmomo, że nie chodzi o zwykły chleb. Tu tkwi zasadniczy problem i częste nieporozumienia co do uczynków i wiary itp. Oraz takich niezrozumień, jak te, które tutaj się pojawiły. Dlatego trzeba najpierw przeżyć owo fiasko swoich wysiłków, by móc (być zdolym) przyjąć z pokorą i wiarą dar Bożego dzieła. Naturalnie, powtarzam, to nie est żaden kwietyzm, lecz jest to wielkie działanie i staranie się. Owocem tego jest jednak takie „urobienie się” człowieka, że dopiero wtedy przyjmie łaskę jako łaskę, a nie jako co, mu się należy, bo „zarobił” swoim wysiłkiem i swoim staraniem.
    Cieszę się z tego, że taka dyskusja została wywołana. Zachęcam do spokojnego przemyślenia tego, co napisałem i do powrotu do wpisów na temat dzieł Boga – seria od końca lipca do początku września na tym blogu.
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #51 bp Zbigniew Kiernikowski
  52. 1. zbawienie jest darem (taki skrót ale chyba dobry)
    2. przyjęcie daru wymaga śmierci we mnie starego człowieka
    3. by narodził się nowy człowiek muszę podjąć wysiłek, STARAĆ SIĘ
    4. i przystępuję do powtórnej lektury wskazanych wpisów
    5. dziękuję Bogu za wskazanie mi tego blogu i Was: całą naszą wspólnotę (mogę tak napisać?) z Ekscelencją na czele. Gdyby nie nauki JE i pomoc Was pewnie teraz bym bez przerwy liczył różne warianty planów na przyszły rok, a tak – zrobiłem co mogłem, pobawiłem się z córcią i z radością czekam co się wydarzy. Bo to będzie po prostu dobre 🙂

    #52 Zbyszek
  53. Dziś w nocy pomyślałam, że problem nie jest w samym staraniu się, ale w „o”, czyli w „o co się staram”.
    A jednak udało się Ks. Biskupowi napisać co trzeba nie używając tego słowa.
    Czy można w takim razie przyjąć, że : „Wysiłek człowieka wierzącego( czyli jego staranie) nie idzie więc w kierunku (czy nie dokonuje się) w dziedzinie „wyprodukowania” chleba (czyli czynienia tego co chce i jak chce), o którym Jezus mówi, lecz dokonuje się (i to jest trudniejsze) w przełamaniu siebie,(czyli w staraniu się, aby przyjąć działanie Boga w sobie)”.
    Oczywiście pomyśli pewnie Ks. Biskup, że uczepiłam się tego słowa. Ale mi się wydaje, że problem nie jest w jego używaniu, tylko w jego rozumieniu. Dziękuję, ze Ks. Biskup przybliżył mi to rozumienie.

    #53 basa
  54. Ad #51 Zbyszek i inni
    Zbyszku!
    Krótkie dopowiedzenie lub raczej pewna korekta do Twojego wpisu – do punktu 3.
    Nowe narodzenie, zresztą jak każde narodzenie, jest owocem wysiłku i starania się tego, kto ma się narodzić czy odrodzić. Jest ono owocem działania kogoś, kto ma moc ojcostwa. W przypadku nowego narodzenia nie dokonuje się to bez wysiłku człowieka, który ma być odrodzony. Ten wysiłek jest skierowany głównie na to, by pozwalać Temu, kto ma moc rodzenia mnie na nowo, nie „przeszkadzać” swoją wizją, swoją koncepcją tego co ma się narodzić. Istnieje bowiem niebezpieczeństwo, że „stary człowiek” (wg nomenklatury św. Pawła), będzie rodził w sobie ponownie starego człowieka, na swój obraz i podobieństwo. Tymczasem Bóg zmierza do tego, by nas zrodzić na swój obraz, na obraz swego Syna (zob. Kol 3,10). Wysiłek więc i staranie się „starego człowieka” we mnie, który usłyszał Dobrą Nowinę, polega głównie na tam, aby pozwolił, nauczył się także to przeżywać, że ten stary człowiek (moje ja, które żyje dla siebie), musi być ukrzyżowany, współukrzyżowany z Chrystusem (zob. Rz 6,5). Jest to wielki wysiłek i przedmiot „wielkiego starania się”. To należy do mnie i to jest w mojej władzy. Natomiast nie jest w mojej mocy i władzy stworzenie w sobie nowego człowieka. Dokonuje się to przez:
    1/. słuchanie Słowa i moje poddawanie się jemu (to jest mój wysiłek – przyzwalanie na poczęcie się w mnie nowego życia);
    2/. dokonuje się to dalej w przeżywaniu Liturgii i przyjmowaniu Bożego działania w stosunku do mnie, jakie spełnia się przez znaki i łaskę (to jest mój wysiłek, tworzenie we mnie miejsca na poczęte i kształtujące się w mnie nowe życie, abym nie dokonał aborcji tego życia. Jest to wielki wyiłek!);
    3/. następnie objawia się to w moim przeżywaniu w codzienności tego, co otrzymałem przez Słowo i liturgię (to jest mój wysiłek wydawania na świat tego, co się we mnie poczęło i kształtuje – to jest mój wysiłek okazania się słabym, czasem wystawionym na krytykę, prześladowanym z powodu odniesienia do Jezusa itp.);
    4/. wreszcie to moje poczęte, ukształtowane i zrodzone i już jakoś objawione moje nowe życie, tzn. życie Boga we mnie, staje się i jest aktywne w moim działaniu. Jest to już nie tylko moje działanie, lecz działanie Boga we mnie. To działanie, na miarę wiary, już nie jest wysiłkiem i staraniem się tylko ludzkim, lecz mocy Boga we mnie. To też jest wielki wysiłek, by nie stawiać swego działania przed działaniem i mocą Boga. To On, a nie „ja”, moje stare „ja” ukierunkowane na mnie i żyjące dla mnie.
    Trzeba by przytoczyć tu wiele tekstów pawłowych i i np. trzeci rozdział Jana.
    Wiem, że w tym moim przedstawieniu są pewne uproszczenia i uogólnienia. Schemat jednak jest poprawny. Jest to bowiem schemat życia. Jest to schemat inicjacji chrześcijańskiej, bez zrozumienia którego, stawiamy często, przysłowiowo mówiąc, wóz przed konia – tzn. nasze uczynki przed wiarą, jako całkowitym egzystencjalnym odniesieniem do Boga. Jest to prosty obraz, ale wymowny i słuszny.
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #54 bp Zbigniew Kiernikowski
  55. Ogromnie dziękuję Księdzu Biskupowi za wyjaśnienia dotyczące przekładu 🙂 Dziękuję Agnieszko CS za odpowiedź 🙂
    Rzeczywiście paleta znaczeniowa jest szeroka. Dziękuję także za wyjaśnienia o nowym narodzeniu. Przygotowuję się właśnie do katechezy dla braci („nowe stworzenie w Chrystusie”) i ten Księdza Biskupa komentarz jest dla mnie opatrznościowy.
    Serdecznie pozdrawiam 🙂
    „wysiłek okazania się słabym” – genialne sformułowanie! 🙂

    #55 Fasola
  56. Dziękuję 🙂
    z modlitwą,
    agnieszka CS

    #56 agnieszka CS
  57. Stawianie „wozu przed konia” – cha cha cha! A ileż razy chcemy coś zrobić w nadziei, że „koń ruszy za wozem”? Ale kto to widział takiego konia, a jeśli już to zrobi jeden krok i co dalej? Już kilka razy zgubiła mnie aktywność, tak trudno się oprzeć, a może lepiej wtedy coś czytać? To jest wysiłek dla mnie chyba dobry.

    #57 AnnaK

Sorry, the comment form is closed at this time.


css.php