Zanim zaczniesz głosić Ewangelię (P 4)

by bp Zbigniew Kiernikowski

W kolejnym odcinku odnoszącym się do św. Pawła pragnę przyciągnąć uwagę do pewnej prawdy w życiu św. Pawła, która była bardzo istotna w jego życiu i posłudze, a która czasem jest dla nas trudno uchwytna i mało zrozumiana, a czasem nawet jest rozumiana niewłaściwie. Chodzi o relację głoszenia Ewangelii do tego, co przez Ewangelię stało się w tym, kto ją głosi. Może jednak tak się stać, że w tym, kto głosi, treści Ewangelii nie stały się prawdą i co wtedy z jego głoszeniem Ewangelii? Św. Paweł na początku Listu do Rzymian, jak to było zwyczajem w ówczesnej epistolografii, przed pozdrowieniem adresatów, przedstawia się i kwalifikuje siebie następująco:

sługa Jezusa Chrystusa,
z powołania apostoł,

przeznaczony do Ewangelii Bożej (…) o Jego Synu (Rz 1,1n).

 Paweł określa siebie sługą Jezusa Chrystusa. Tym samym nawiązuje do tradycji wybranych osób z historii Starego Testamentu, w szczególności Patriarchów i Proroków, którzy też nazywali siebie sługami Boga lub w ten sposób byli nazywani (zob. np. Rdz 32,11; 1Sm 3,9; 2Sm 7,27; Dn 3,35) Ps 116,16; 119,23; Łk 2,29; por. też Dz 3,13; 4,27). Dalej określa siebie jako powołanego apostoła. Uderzające jest jednak w tym przedstawieniu się Pawła to, że precyzuje to mówiąc, iż jest przeznaczony do Ewangelii. Proponuję zatrzymać się nad tym sformułowaniem i nad stojącymi za nim treściami.

Przeznaczony do Ewangelii

Jesteśmy w kręgu zagadnień związanych z Ewangelią a zwłaszcza z pojmowaniem i przeżywaniem Ewangelii. Sama jakość Ewangelii ujawnia się najwyraźniej w stosunku do rozumienia Prawa, a właściwe w stosunku do mentalności legalistycznej czy wprost faryzejskiej. Jeśli weźmiemy pod uwagę podstawowe znaczenie słowa Ewangelia, czyli Dobra Nowina, to jawi się pytanie, jak rozumieć przeznaczenie kogoś do Ewangelii, czyli do wiadomości. Narzuca się wprost, że w tym sformułowaniu czegoś brakuje. Łatwo chce się uzupełniać to wyrażenie. Dlatego też z tego powodu i dla większej przejrzystości tekstu lub z troski o to, by uczynić tekst bardziej zrozumiałym czy funkcjonalnym – tłumacze uzupełniają tekst. Otrzymujemy więc tekst, w którym jest mowa o przeznaczeniu do głoszenia Ewangelii. Tak to mamy w najczęściej używanym u nas przekładzie, jakim jest Biblia Tysiąclecia. W tekście greckim nie ma jednak terminu wyrażającego głoszenie.

Nie chcę szukać przysłowiowej dziury w całym, ale myślę, że dotyka to bardzo ważnego aspektu naszego rozumienia chrześcijaństwa a w konsekwencji także naszej posługi wobec Ewangelii. Chodzi o właściwe rozumienie sformułowania: przeznaczony do Ewangelii. Oczywiście nie można powiedzieć, że dodanie tego sformułowania pewnego jakby sprecyzowania „do głoszenia” jest czymś zupełnie niewłaściwym. Jest ono także zawarte w tym byciu przeznaczonym do Ewangelii. Jednakże to, co Paweł wyraża, przedstawiając siebie jako sługę Jezusa Chrystusa i apostoła, nie może być zredukowane tylko do głoszenia Ewangelii.

Owo uzupełnienie „do  głoszenia” dodawane czasem przez tłumaczy, jest na pewno jakimś wyjaśnieniem, i jest jakoś uzasadnione. Patrząc bowiem od strony efektywności, także o ten aspekt chodzi, bo Paweł został apostołem po to, żeby głosić Ewangelię. Jednakże samo głoszenie czy posługa głoszenia to jest – można powiedzieć – już zbieranie owocu czy korzystanie z mocy, które stały się w nim dzięki jego przyjęciu Ewangelii. Najpierw potrzeba było zrozumienia i przyjęcia przez Pawła czegoś bardziej podstawowego. Paweł w tym znaczeniu mówi o sobie, że jest przeznaczonym dla Ewangelii.

Jak rozumieć wyrażenie: przeznaczony do Ewangelii ?

To jest bardzo istotna prawda. Nie chcę tego przeakcentować, ale uważam, że jest to dla zrozumienia św. Pawła – a także nas samych – w odniesieniu do Ewangelii, Chodzi bowiem o to, żeby – jeśli tak jest – uznać siebie i poczuć jako kogoś, kto został „aphorismenos”(takie jest słowo greckie – imiesłów od czasownika – „apo i horizo” czyli określam lub wyznaczam coś oddzielając od czegoś innego). Oznacza to dosłowne „oddzielony” czy „wydzielony” do Ewangelii (po łac. segregatus in Evangelium – tak Wlg). To znaczy, że ktoś, o kim w ten sposób mowa, sam zostaje dotknięty rzeczywistością Ewangelii, czyli Dobrej Nowiny. To on jest przeznaczony, aby w nim stało się to, co owa Dobra Wiadomość obwieszcza. Istotne jest więc to, by najpierw i przede wszystkim w nim Ewangelia stawała się i okazywała się Ewangelią. Natomiast głoszenie Ewangelii inny dokonuje się później.

Zanim przejdzie się do głoszenia Ewangelii (nie ma to tylko czy przede wszystkim znaczenia chronologicznego), konieczne jest, aby w osobie do tego przeznaczonej czy wybranej miało miejsce to, co jest z Ewangelii, a więc to, co jest nową jakością – nową w stosunku do mentalności prawa, do legalizmu itp. Przykładem i wzorem jest sam Apostoł. On to przeżył i to stanowi bardzo istotny element jego specyficznej apostolskiej tożsamości. Istotne jest, aby dokonało się doświadczenie umierania pod Prawem i dla Prawa oraz doświadczenie zmartwychwstania w wierze w Dobrą Nowinę. Oznacza to, że taka osoba widzi w sobie jako prawdziwe to, iż – słuchając tej Nowiny – można umierać poddając się Prawu i żyć, jako wolny od Prawa, tzn. przeżywający swoją wolność w poddaniu się Prawu.

Od Prawa do Ewangelii

  Ma to szczególną wymowę i moc, gdy o tym mówi właśnie św. Paweł – kiedyś Szaweł – a więc ktoś, kto był faryzeuszem. Faryzeusze to ci, którzy oddzielili się, wysegregowali się od innych członków ludu po to, żeby mogli lepiej zachowywać Prawo. Termin faryzeusz pochodzi właśnie od czasownika oddzielić (hbr. pharasz). Chodziło im przede wszystkim o to, by Prawo było zachowywane – przynajmniej przez nich. W tym zadaniu wspomagali się. To było w pewnym sensie treścią ich życia. Dla tej sprawy żyli i ostatecznie, możemy powiedzieć: z tego też powodu zabili Jezusa. Zrobili to właśnie ze względu na swoją wierność Prawu (por. J 19,7).

Szaweł był faryzeuszem, a więc kimś, kto był wysegregowany, świadomie i w najwyższym stopniu. To był wyraz jego faryzeizmu. Właśnie jego wierności wobec Prawa. Był bowiem faryzeuszem z własnego wyboru (por. Flp 3,5). Teraz, począwszy od Damaszku, ten sam człowiek, który kiedyś był zwłasnego wyboru wysegregowany dla Prawa, po otrzymaniu Objawienia Jezusa Chrystusa, zrozumiał, że został i jest wysegregowany dla Ewangelii. Owo wysegregowanie dla Ewangelii to nie była tylko kwestia misji, jaka lecz także kwestia egzystencji jego egzystencji. Wtedy dokonało się przestawienie jego życia na inne tory. Życie pod Prawem i życie w świetle Ewangelii to dwa diametralnie różne rodzaje pojmowania i realizowania życia.

Odtąd dla Pawła jest jasne, że istnieją dwa sposoby egzystencji: jeden pod Prawem i drugi w świetle Ewangelii; można powiedzieć: jeden bez Ewangelii i drugi dzięki Ewangelii, albo jeszcze lepiej: jeden poza Chrystusem, drugi w Chrystusie. Lub jeszcze inaczej i może drastyczniej: jeden staranie się o wypełnianie Prawa po swojemu niejako mimo Chrystusa lub nawet czasem wbrew Chrystusowi ukrzyżowanemu (dającemu się krzyżować) a drugi wchodzenie w relację z Nim jako ukrzyżowanym zgodnie z Prawem, by przyjmować na siebie konsekwencje niezachowania prawa i to aż do śmierci dzięki temu, że w Ewangelii (Dobrej Nowinie) została przekazana i stale jest przekazywana prawda, że można umrzeć i zmartwychwstać, że można żyć zmartwychwstając, gdy się jest krzyżowanym i uśmiercanym przez Prawo. To uśmiercanie, to stałe poddawanie się w posłuszeństwie Prawu ze względuna Ewangelię. Paweł to przeżył, przeżył w oczach ludzkich klęskę, upadek, bankructwo związane z krzyżem i doświadczył podniesienia, wywyższenia – zmartwychwstania. Odtąd wiedział, że tam i w tedy stała się Ewangelia. Wiedział i przyjmował to stale do swój świadomości, że jest przeznaczony do Ewangelii

Przyjmij dar w sobie, byś mógł go podawać innym

To, co się stało w jego nawróceniu, to był całkowity przewrót. Szaweł przed nawróceniem stał na antypodach tego, co się w nim stało dzięki objawieniu Jezusa Chrystusa, dzięki wprowadzeniu go w sferę znajomości Ewangelii.

W przemianie, która rozpoczęła się u bram Damaszku i w jej konsekwencji, Szaweł nie tyle poznał i nie tyle nauczył się nowych treści do przepowiadania, ile raczej zdobył nowe doświadczenie spotkania Boga w Chrystusie. Nie nastąpiła też w nim tylko jakaś – nawet choćby duża – zmiana na lepsze w ramach tej samej jakości czy tego samego programu, lub sposobu życia. Nie była to poprawa czegoś, czy poprawianie się w czymś, lecz zmiana ustawienia życia, wprowadzająca całkowitą nowość. Szaweł, a potem Paweł, poznał możliwość nowej, diametralnie innej egzystencji.

Było to poznanie nowej relacji do Boga (aspekt moralności przychodzi później). Jego przemiana to poznanie Boga darmowo udzielającego się człowiekowi, i to takiemu człowiekowi, który w obronie swojej ustalonej koncepcji, swojej wizji Boga, prześladował – naturalnie bez świadomości tego – samego Boga.

Kto usłyszy Ewangelię i do kogo ta Ewangelia dotrze, albo kto pozna, że jest „przeznaczony” do Ewangelii, i to wybranie czy ten dar przyjmie, ten nie może nią nie żyć i nie może tym darem nie dzielić się z innymi. Będzie to czynił pośród trudności i prześladowań. Wie bowiem, jak wielka i pełna mocy jest ta Ewangelia, która człowieka nawraca. Nie można jej nie głosić, bo stała się ona cząstką nowego życia. Niczego nie czyni się dla uzyskania czegokolwiek, lecz wszystko czyni się, aby pozostać w tej tajemnicy tracenia własnego życia, by okazała się moc Jezusa Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego. Nosi na sobie znamię przeznaczenia i wie, że to jest jego życiem i wolnością.

Bp ZbK

Podziel się z innymi

Rss Komentarze

23 komentarze

  1. Hm. Aby ewangelizować, trzeba przede wszystkim doskonale znać ewangelię. Szaweł ją znał, a jako Paweł poszerzył o fakty jemu doświadczone. Nie każdy może być ewangelistą, bo oprócz dokładnego znania pism, trzeba mieć jeszcze jasność w literach odczytaną. To dar, a odpowiedzialność /jak i nagroda/ wielka.

    #1 K.
  2. Prawdą jest, że nie można głosić Ewangelii jeśli nie doświadczyło się jej mocy. Z doświadczenia wiem, że to głoszenie Ewangelii, kiedy Bóg dotyka człowieka swoją łaską, dzieje się jakby samo w naturalny sposób, że nie trzeba mówić katechez innym. Sama obecność kogoś dotkniętego przez Chrystusa pośród innych jest znakiem dla nich, że Bóg jest żywy. Ja doświadczyłam tego w pracy, kiedy zachorowałam na chorobę nowotworową. Bóg dawał mi ogromny pokój w sercu, pomimo trzech operacji w szpitalu i diagnozie, że to jest wczesna postać raka. Ten pokój był znakiem zapytania dla moich kolegów i koleżanek w pracy, którzy wcześniej żartowali sobie ze mnie wiedząc, że jestem w chrześcijańskiej wspólnocie. Oni zobaczyli, coś dziwnego: można mieć radość i pokój pomimo krzyża. Ja widziałam swoje grzechy, ale czułam że Bóg przeze mnie chce ewangelizować moich współpracowników, że ja jestem tylko narzędziem, kimś kto jest w kościele, a kościół to ludzie, bracia i siostry, którzy mnie niosą na swoich barkach i że w tym kościele mam oparcie, bo tam jest Bóg żywy, pośród nas, Bóg od którego pochodzi ta moc. Moi koledzy sami chcieli słyszeć coś o tym Bogu, więc mówiłam im o moim doświadczeniu Jego miłości

    #2 lipka
  3. Trudna to mowa! Dziś na Liturgii Słowa we wspólnocie odczytana została Ewangelia, która to samo mi powiedziała, co łamane tutaj na blogu Słowo z Rz1,1n. Chodzi o Słowo: „Lisy mają nory, a ptaki podniebne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca gdzie by głowę mógł położyć” (Mt8,20). Przez te wszystkie przeciwne mi wydarzenia Bóg chce „zahaczyć” mnie Ewangelią. Póki nie dam Mu się zahaczyć, wydarzenia będą się powtarzać, aż ich nie przeżyję po chrześcijańsku, czyli wchodząc w nawrócenie.
    I druga rzecz: „[…] można umierać poddając się Prawu i żyć, jako wolny od Prawa, tzn. przeżywający swoją wolność w poddaniu się Prawu”. Jedna osoba oskarżyła mnie wedle surowego prawa. Wydawało mi się, że mnie to nie dotknęło. Jednak zobaczyłam dziś, że noszę w sobie poczucie krzywdy, że zostało mi coś odebrane. Wpadłam w poczucie winy, ze znów nie sprostałam, nie wpisałam się w czyjeś ramy, nie zasłużyłam na to, czym ta osoba chciała mnie obdarować. Paweł, Bóg przez niego we mnie przebił dziś tego „nadętego balona” – bezpodstawne poczucie winy. Powiedział mi tylko kerygmat. Pękło.
    Pragnę, bym w końcu dała się zahaczyć Ewangelii szczególnie w relacjach w domu.
    pokój,
    agnieszka

    #3 agnieszka
  4. (człowiek) „Wie bowiem, jak wielka i pełna mocy jest ta Ewangelia, która człowieka nawraca. Nie można jej nie głosić, bo stała się ona cząstką nowego życia (…) Nosi na sobie znamię przeznaczenia i wie, że to jest jego życiem i wolnością”
    Przekonuję się o tym na sobie.
    Z jednej strony poznawszy moc Ewangelii WIEM, że jest darem, o którym MUSZĘ innym mówić, dzielić się nim z innymi.
    Z drugiej strony czuję się naznaczona „znamieniem”, z którym wcale nie jest łatwo żyć. Skoro mówię o zdolności tracenie siebie – inni ode mnie tego oczekują. Ja się przed tym buntuję, ale WIEM, że „tylko tak warto żyć”. Ta WIEDZA jednak nie oznacza, że zawsze godzę się na umieranie.
    Do tego jeszcze to dzielenie się (Ewangelią) z innymi najczęściej jest nieudolne, czego się wstydzę. Ale wtedy przypominam sobie, że to nie ja mam być w centrum – tylko Ewangelia. Może właśnie dzięki mojej nieudolności ktoś uwierzy, że głoszę Ewangelię nie dla zachwytu nad sobą, tylko, że nie mam wyjścia – MUSZĘ.
    Pozdrawiam wszystkich 🙂

    #4 julia
  5. Oglądając ową „dziurę w całym” na swoim własnym i innych misjonarzy przypadku, muszę dopowiedzieć, że jest w tym przeznaczeniu jakaś paląca konieczność. Człowiek znajduje się w sytuacji Jeremiasza: „I powiedziałem sobie: Nie będę Go już wspominał ani mówił w Jego imię! Ale wtedy zaczął trawić moje serce jakby ogień, nurtujący w moim ciele. Czyniłem wysiłki, by go stłumić, lecz nie potrafiłem.” (Jr 20,9)
    A z drugiej strony: „Nie jest dla mnie powodem do chluby to, że głoszę Ewangelię. Świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku. Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii! (…) Wszystko zaś czynię dla Ewangelii, by mieć w niej swój udział.” (1Kor 9,16.23)
    W jednym się tylko nie zgadzam z Księdzem Biskupem: nie jest tak, że Ewangelia staje się „cząstką” nowego życia… staje się jego podstawową treścią, a wszystko, co Ewangelią w życiu nie jest, prędzej czy później trzeba na Ewangelię wymienić, bo się rozsypuje (bukłaki?).

    To znamię jest jednak mimo wszystko ogromnie szczęściodajne 🙂
    I dzięki Bogu…

    #5 wysegregowana dla Ewangelii
  6. Ad #5 wysegregowana dla Ewangelii
    Cały kontekst mówi, że chodzi o „cząstkę”, bez której nie można niczego właściwie spełnić. Jest to więc „cząstka” nieodzowna czy fundamentalna. Niewątpliwie słowo „cząstka” samo w sobie może wydawać się zbyt mało doniosłe. Zależało mi na wskazaniu na nieodłączność, czegoś, co integralnie przynależy – niezależnie od „wielkości”. Z kontekstu i z treści wynika jednak jasno, o co chodzi oraz jaka jest tego rola i znaczenie. Dziękuję za zwrócenie na to uwagi.
    Bp ZbK.

    #6 bp Zbigniew Kiernikowski
  7. Lipka, dziękuję za to, co powiedziałaś. To chyba najskuteczniejszy sposób głoszenia Ewangelii – własne życie. Życie przeniknięte Ewangelią i Bogiem.

    #7 basa
  8. Księże Biskupie, bardzo dziękuję za doprecyzowanie. W tym znaczeniu, oczywiście, różnica zdań znika 🙂

    #8 wysegregowana dla Ewangelii
  9. „Przeznaczony do Ewangelii” i wreszcie mam wyjaśnienie, coś co intuicyjnie wyczuwałam. „Przeznaczony do Ewangelii” niczym paleta barw. Każdy z nas mieści się w tej palecie. Sposób ‘wysegregowania dla Ewangelii’ odbywa się na różne sposoby. Jeden potrzebuje wielokrotnych zachęt, choćby Piotr. Ktoś idzie w gronie przyjaciół i zostaje zaproszony. Inni ‘przypadkiem’ zostają ‘wysegregowani’, bo przyszli zupełnie w innej sprawie. Są też tacy, których trzeba spektakularnie wysegregować, niczym Paweł. Bywają tacy, którzy się bronią i niedowierzają, że oni też… Tyle sposobów, ilu ludzi przeznaczonych dla Ewangelii. ” Kto usłyszy Ewangelię… ten nie może nią nie żyć i nie może tym darem nie dzielić się z innymi”. Jednak każdy z nas ma inne tempo ‘usłyszenia’, bo to, że słucha jeszcze nie oznacza, ze usłyszał. Jeśli już ‘usłyszy’, to jeszcze nie znaczy, że jest to jego czas radykalnego wdrożenia. Widzimy ludzi wysegregowanych, umocnionych, a jednak niewrażliwych na tempo otwierania się na Ewangelię brata obok. Czy czasami nie chcemy zmieniać planu Jezusa ‘przeznaczania dla Ewangelii’? Przeznaczenie dla Ewangelii to słuchanie człowieka i często cicha obecność (jak tutaj czytamy). Ktoś, kto słucha nie przerwie w pół zdania z kategorycznym ‘nic nie rozumiesz’. Wiele osób ma w sobie sędziego i potrafi przyjąć ‘wysegregowanie’, ale serce nie pozwala na ‘przeznaczenie dla Ewangelii’. Dopóki nie stanę się przezroczysta dla Ewangelii, nie będę głosić tak, jak chcę tego Jezus, ale On jest cierpliwy. Paweł pokazuje nam, że nie można ociągać się, każdego dnia cierpliwie otwierać się na zadane w nas ‘przeznaczenie dla Ewangelii’. Znam jednak takich ludzi, którzy tak ‘przejęli się’ tempem Pawła, że znaleźli się poza Kościołem Katolickim. Odrzucają Piotra, bo nie był konsekwentny, bo upadał… Radykalizm musi być, ale dla mnie, we mnie. ” nie możesz wymówić się od winy, człowiecze, kimkolwiek jesteś, gdy zabierasz się do sądzenia” a sądzimy i sprzeciwiamy się ‘przeznaczeniu dla Ewangelii’ stawiając własne bariery a nie Jezusowe w przyjmowaniu Ewangelii.

    #9 ze
  10. Mam pytanie. Czy dobrze myślę, że człowiek, który z radością słucha Ewangelii i robi wszystko aby nie grzeszyć widząc pełnienie woli Boga w zachowaniu prawa, swojej codzienności, pracy, relacjach z ludźmi, z Bożą pomocą – ciągle jeszcze jest „Pawłowym faryzeuszem”? Dopiero kiedy padnie na kolana, prawo go zniszczy i w cierpieniu odkryje więcej niż „dodatkową siłę”, odkryje że w tajemnicy tracenia własnego życia okazuje się moc Jezusa Chrystusa, który jest i daje Siebie, to wtedy jest właśnie „to”? Ale w krzyżu doznaje się lęku i także braku pociechy wiary, można pozostawać jakby „za zasłoną” i łatwo jest wątpić albo nawet odejść daleko… Dlatego tak ważne jest robić wszystko, aby „aby pozostawać w tej tajemnicy tracenia własnego życia”, bo to życie jest życiem w pełni i człowiek tęskni kiedy już raz go zakosztuje. Jak nauczyć się nieść lęk? Czy pierwsza jest bliskość relacji z Panem Bogiem, otwarcie serca(serce może się zamknąć)? Czy słuszne jest pełnienie woli Bożej na ile się ją widzi mając i niosąc nadzieję i miłość bez śledzenia własnej poprawności, ryzykując nią, licząc, że Pan w darze podaruje Siebie i sprawi, że wszystko będzie dobrze?

    #10 AnnaK
  11. AniuK
    Nie wiem, czy mam prawo, by Tobie odpowiadać (zwłaszcza, że jestem przecież tylko laikiem w dziedzinie wiary).
    Może to zabrzmi dziwnie, ale podobają mi się Twoje wątpliwości (choć tak jak w wielu innych wypowiedziach brak w nich jakichś konkretnych odniesień do życia, słowa „tracić życie” dla normalnego człowieka nie tylko nic nie znaczą, ale są też bardzo dziwnym określeniem – w codziennym życiu raczej nikt nie używa takich wzniosłych określeń).
    Podobają mi się Twoje wątpliwości, bo, wydaje mi się, że świadczą o Twojej szczególnej miłości do Chrystusa. A przecież ktoś kiedyś powiedział: „kochaj i rób co chcesz”. Kiedy kochasz naprawdę pragnienie „doskonałości” schodzi na drugi plan liczy się tylko kochana Osoba. Owszem żona jeśli kocha męża ubiera się ładnie, maluje itd. 🙂 dla swego ukochanego (czy też może robicie to bardziej dla siebie? 😉 ). Ale kiedy tusz z żęs spłynie jej w deszczu na twarz i wygląda z tego powodu przynajmniej beznadziejnie – czy nie wtedy właśnie okazuje się prawdziwa relacja miłości między tymi dwojgiem? Wszyscy mogą się z niej śmiać, a ona i tak czuje się spokojna i bezpieczna, bo jest kochana przez męża nie dla pięknych oczu. Komiczny wygląd jej twarzy nie zasmuca jej wcale – bo wtedy bardziej niż kiedykolwiek czuje się kochana dla niej samej, a nie dla jej doskonałości. To daje jej zadziwiające poczucie bezpieczeństwa w obliczu swoich wad, słabości, a nawet czasem absolutnej bezradności wobec siebie samej.
    Tak naprawdę potrzeba nam (jak każdemu człowiekowi) tylko nigdy nie wątpić o Jego miłości i kochać Go więcej niż pragnienie własnej doskonałości. Dlaczego On pytał Piotra o miłość po TRZYKROTNYM straszliwym upadku? Bo tylko miłość ratuje, także w obronie przed atakami, kłamstwami i oskarżeniami naszego wroga… tylko MIŁOŚĆ…

    #11 laik
  12. Z komentarzy wnioskuję, że nie jest łatwo uchwycić to, co zasadnicze w tym moim wpisie „przeznaczony do Ewangelii” w odróżnieniu od „przeznaczony do głoszenia Ewangelii” – jak to często bywa tłumaczone i wyjaśniane. Jako pomoc daję następującą prostą ilustrację.
    Ta różnica jest podobna do tej, jaka zachodzi między przekazicielem jakiejś ważnej wiadomości czy jakiejś cenne przesyłki a ich odbiorcą.
    Można być – bądź rozumieć siebie – jako przeznaczonego do noszenia (listonosz, kurier) i faktycznie przekazywać cenne wiadomości (np. kody dostępu do konta bankowego itp.) i do tego nie mieć żadnego dostępu.
    Można też być – i tak czuć (wierzyć) i rozumieć siebie – jako przeznaczonego do tego, by być adresatem tych przesyłek i skorzystać z zawartości tego, co jest przekazywane.
    W konsekwencji, w pierwszym przypadku, ktoś może stale jakoś głosić Ewangelię, a z niej niewiele korzystać. Na wzór listonosza czy kuriera, który przekazuje ważne i cenne przesyłki a otrzymuje tylko przysłowiowy napiwek, lub ewentualnie w jakiś sposób dla siebie coś potrąci itp. To są wszystkie formy działalności moralizatorskiej i woluntarystycznej, które dzieją się przy okazji głoszenia Ewangelii (także nie w pełni właściwie pojęta ewangelizacja, która de facto czasem jest pewną animacją religijną).
    W drugim przypadku, tzn., gdy ktoś jest i odkryje siebie jako adresata Ewangelii (a przecież jest ona do mnie skierowana), to nie będzie jej tylko przekazywał, głosił innym, lecz odważy się przyjąć w całej pełni te treści (tę zawartość, perłę, kod dostępu itp.) nawet za cenę ryzyka utraty wielu innych rzeczy, relacji, obietnic itp. Otwarcie tej przesyłki – tej Dobrej Wiadomości ze swoistym kodem życia – kodem nowego życia – domaga się gotowości zaparcia się siebie i jakiegoś stracenia własnego życia. W kim to się dokona, będzei swoim życiem obwieszczał prawdę Ewangelii, bo nie może ukryć się miasto zbudowane na górze (zob. Mt 5,14).
    Wielu z nas – i to raczej często – woli jednak tę wiadomość przekazywać innym i innym ją głosić (a czasem narzucać w formie zobowiązania, obowiązku, prawa moralnego itp.), niż w konkretnych swoich sytuacjach odnosić ją do siebie (niejako poczuć się jej bezpośrednim adresatem, otrzymać nowy klucz), gdyż obawiamy się, że możemy stracić to, co mamy, to co jest według naszego klucza życia itp.
    Dlatego jest ważne przy tym zauważyć, że najbardziej stosownym momentem (kairos) do przyjęcia Ewangelii jest taki, kiedy nam coś wali się pod nogami, gdy opadają wszelkie inne oparcia itp., gdy człowiek – spadnie ze swego konia i nie ma nic do stracenia. Wtedy, będąc w doświadczeniu swej bezradności, pomyłki życiowej itp. otwiera się na przyjęcie Dobrej Nowiny. Taka jest dynamika przeznaczenia do Ewangelii, o której mówi i której doświadczył Paweł.
    Zapraszam do przemyśleń i wymiany myśli w tej prostej, a jednocześnie subtelnej i ważnej materii.
    Bp Zbk

    #12 bp Zbigniew Kiernikowski
  13. Czy nie rozumiemy Księdza Biskupa? Może. Dla mnie Ewangelia jest Darem nie po to, by być listonoszem. Wnikliwie czytam rozważania Księdza Biskupa i … mam wrażenie, że rozumiem, chociaż nie przeszłam nawrócenia na drodze naokatechumenalnej. 'Przeznaczanie do Ewangelii’ było moim udziałem w sytuacjach rzucenia w przepaść (nie tylko upadku z konia) czy łagodnego i delikatnego 'wietrzyku’, który był ogniem palącym we wszystkim, co mnie dotyczy. Nie mogę powiedzieć, że pozwoliłam na pełne stracenie siebie. Jestem zaskakiwana nowymi wyzwaniami. Sama też siebie zaskakuję ciągłą niekonsekwencją. Zgodnie z tym, co Ksiądz Biskup mówi w #12 ciągle nie jestem otwarta na działanie Dobrej Nowiny. Czy więc nie rozumiem nic z tego, co Ks.Bp mówi czy ten mój bunt jest wynikiem mojej samoocen, a może choć trochę Jezus jest moim Panem?
    Pozdrawiam

    #13 ze
  14. Takim adresatem własnie jestem Ja. Wszystko wali sie mi pod nogami. Wszysko przyjmuje z pokorą. Zycze Ks. Biskupowi owocnej pracy podczas Obrad Synodu Biskupów w Rzymie. Mam nadzieje, że bedzie nas Ks.Biskup sukcesywnie informował na blogu. Prosze o modlitwe u grobu sw Apostołow

    #14 M
  15. Jak dla mnie rzecz jest prosta.
    Jasne, że Ewangelia nie jest tylko informacją. Bo o co w tej Nowinie chodzi? Czy nie o to, że Syn Boga w pewnym konkretnym momencie historii ludzkości i w konkretnym miejscu geograficznym i kulturowym stał się człowiekiem, przeszedł przez życie dobrze czyniąc, umarł niesprawiedliwie oskarżony bez pretensji w sercu i został wskrzeszony z martwych, pokonując śmierć i moce ciemności? Przecież to nie mit, nie piękna opowiastka, ale fakt, konkretne historyczne wydarzenie! Rzecz w tym, że to wydarzenie może stać się obecne i realizować się także dzisiaj w nas.
    Teraz może żeby nie być gołosłownym:
    Siedem lat temu po pewnej operacji pojawiły się u mnie powikłania także natury psychicznej – po prostu stany depresyjno lękowe. Czy przyczyną była źle podana narkoza jak to usiłował mnie przekonać pewien psychiatra, czy też może raczej lata życia w konflikcie z własnym sumieniem, tego nie wiem, jedno dla mnie jest pewne – nikomu czegoś takiego nie życzę, „nawet wrogowi” jak to się mówi. Prawdziwe piekło na ziemi! Przekonanie o bezsensie, kompletnym absurdzie swojego istnienia, beznadzieja i rozpacz, które stają się bardziej odczuwalne niż własne ciało. Trudno to wytłumaczyć; chyba tylko ktoś, kto choć trochę tego doświadczył może zrozumieć o co mi chodzi. Gdyby ktoś chciał określić to używając jakiegoś pobożnego języka pewno powiedziałby: no cóż… Pan zesłał na ciebie „noc ciemną”, ale mnie na określenie tej „nocy” przychodzą do głowy o wiele bardziej „świeckie”, albo raczej po prostu wulgarne określenia (pozwólcie, że nie będę ich tutaj cytował). Jasne, że po jakimś czasie ratowałem się pomocą psychiatry, ale zapewniam Was, że nie od razu było dobrze.
    Jedynym ratunkiem było dla mnie przypominać sobie nieustannie, że w tym cierpieniu, którego istotą zdaje się być absolutna samotność, nie jestem sam. Mimo, że zupełnie tego nie czuję, albo czuję coś wręcz przeciwnego, rozum oświecony przez wiarę mówi mi, że to moje cierpienie nie jest tylko moje. Te same udręki odczuwa (i to, ośmielę się stwierdzić, fizycznie) żyjący we mnie Chrystus, a ja mogę albo buntować się i podążać za rozpaczą, albo cierpieć potulnie razem z Nim. Tylko świadomość, że Ewangelia – LOGOS – mój Pan żyje we mnie i wciela się w moje cierpienie, dawała mi chwile pokoju i zgody na to, co czuję (czy też nie czuję).
    Jestem paskudnym i aroganckim grzesznikiem, ale zapewniam Was – gdybym nie był przeznaczony do Ewangelii, pozostałoby mi wtedy tylko samobójstwo.
    Nie może człowieka spotkać coś bardziej cennego niż przeznaczenie dla Ewangelii i obym pozwalał jej wcielać się nie tylko w moje cierpienia, ale i w uczynki pochodzące od Niego.

    Przy okazji mam pytanie do Księdza Biskupa: czy nie o tym samym mówi Paweł w 1 Kor 9,23 – „wszystko zaś czynię dla Ewangelii, aby mieć w niej swój udział”. Sprawiłby mi Ksiądz Biskup ogromną przyjemność i zaszczyt, gdyby kiedyś zechciał i to zdanie szerzej skomentować.
    Z góry dziękuję i pozdrawiam 🙂
    Ps. Wybaczcie, że tak się rozpisałem.

    #15 laik
  16. To dla mnie bardzo ważna katecheza w momencie, kiedy lekarz oznajmił mi, że jest podejrzenie o I stadium choroby nowotworowej, kiedy „rozliczam” swoje życie… Podobnie jak Lipka (dziękuję za to świadectwo:) ) doświadczam Ewangelii w sobie, tego Chrystusowego pokoju, nadziei zbawienia, nawet pewności… i ja „spadłam z konia” jak św. Paweł, Jezus objawił mi swoją obecność (milczącą) w Eucharystii 22 lata temu (swoją Wszechmoc i Bóstwo) i to wydarzenie odwróciło moje życie do góry nogami… wyszłam z bardzo ciężkich grzechów, weszłam na drogę codziennej modlitwy Słowem Bożym, życie we wspólnocie itd. Wierzę głęboko, że Bóg mnie, osobiście, bardzo kocha i czeka na mnie… mogę dziś powiedzieć za św. Pawłem, że śmierć jest dla mnie zyskiem… „czyż nie mam pić kielicha, który podaje mi Ojciec?” Nie moja wola, ale Twoja Panie niech się spełni, bo „moją radością jest pełnić Twoją wolę, Panie”… Ufam, że Pan dokończy we mnie swoje dzieło, skoro je rozpoczął, też w moich bliskich, więc czy przez moje życie, czy przez moją śmierć niech Pan będzie uwielbiony, bo i w życiu i śmierci do Niego należę…

    #16 iwona m
  17. Droga AnnoK
    Piszesz, że w krzyżu doznaje się lęku, braku pociechy wiary i że łatwo jest wątpić, znowu chcę napisać o moim doświadczeniu tej choroby o której pisałam wcześniej.
    Kiedy pierwszy raz poszłam do szpitala na operację, cały czas błagałam Chrystusa o miłosierdzie, potem czekałam na wynik operacji
    i zadzwonił telefon ze szpitala: trzeba iść po raz drugi i znów wołanie do Chrystusa i znów czekanie na wynik, możesz sobie wyobrazić jaka udręka, bałam się dźwięku telefonu i kiedy zadzwonił dowiedziałam się, że trzeci raz muszę iść do szpitala i że to jest nowotwór, chciałam umrzeć, zawalił mi się świat i to była chwila mojej walki z demonem, który mi podpowiadał: „Bóg Cię nie kocha”. Miałam bardzo trudną historię rodzinną, w tym czasie także chorowała moja mama, ten krzyż mnie całkowicie przerósł i to był ten moment (kairos) i jak Ksiądz Biskup napisał byłam w doświadczeniu całkowitej bezradności, a w takiej chwili chce się zniknąć, przestać istnieć.
    Przez wiele lat byłam na drodze neokatechumenalnej, słyszałam słowo i doświadczałam po trochu tego, że Bóg jest moim kochającym Ojcem, którego zawsze w życiu mi brakowało i że kocha mnie pomimo moich grzechów, a było ich wiele, dlatego wołałam do Niego: “albo mnie zabierz, albo zrób cokolwiek bo inaczej zwariuję”.
    Pamiętam ten dzień – to był Wielki Piątek 2005 r. I wiesz co się stało?! W telewizji, która mi się włączyła w tym momencie, ktoś z kartki, czytał
    to, co chory Ojciec Święty Jan Paweł II chciał przekazać w czasie drogi krzyżowej, pamiętam jak siedział pochylony trzymając krzyż w rękach
    i usłyszałam słowa: ”jestem teraz osobiście w jedności z każdym, kto cierpi” to były słowa do mnie i już nie byłam sama. Potem przyszli
    do mnie bracia z mojej wspólnoty i jeden z nich prezbiter z Seminarium Redemptoris Mater udzielił mi namaszczenia chorych. Mogłam już w pokoju iść w drugi dzień Świąt Wielkanocnych do szpitala (na krzyż). Mało tego, czułam się osobą szczególnie uprzywilejowaną, że mogłam cierpieć wraz z umierającym Ojcem Świętym, czułam też jak Kościół, czyli moja wspólnota modli się za mnie, codziennie ktoś u mnie był, a ja byłam zadowolona i uśmiechnięta jak jakaś niespełna rozumu. .
    Nie wiem, czy można nauczyć się nieść lęk, jeżeli sam Bóg nie weźmie go na siebie. Właśnie ten czas (kairos) to było moje spotkanie z Bogiem żywym.
    Pozdrawiam

    #17 lipka
  18. Moja mama jest ochrzczona, ale w codziennym życiu raczej Pana Boga nie wspomina. Ponieważ mieszkamy daleko od siebie czasami (tylko) rozpoczyna dyskusję na temat mojej wiary. Dziwi się, skąd ją mam, bo przecież nie wyniosłam jej z domu… Nie daje wiary temu, że już wybaczyłam jej pewne błędy, które jakoś zdecydowały o moim życiu…
    Skłoniło to mnie do przemyśleń i stwierdziłam, że moja droga do Ewangelii zaczęła się od jej przekazywania, TYLKO przekazywania. Byłam „listonoszem”, ale „dostawałam napiwki”. To było bardzo przyjemne, więc starałam się być dobrym „listonoszem”. Zaczęłam szukać : książek, ludzi, okoliczności , przeżyć… To sprawiło, że z „napiwków” odłożyłam spory kapitał. A przede wszystkim teoretycznie wiedziałam, że istnieje droga życia Ewangelią.
    Kryzysów, jak każdy – myślę, przeżywałam wiele. Gdy mój kapitał z napiwków był mały – kryzysy nie zmieniały jakości mojego życia. Gdy osiągnął „masę krytyczną” – w chwili załamania JUŻ WIEDZIAŁAM, gdzie szukać jedynej pomocy i ją znalazłam. Zaczerpnęłam z Ewangelii dla siebie.
    Tu chcę wyjaśnić, że to nie znaczy, że tak jest zawsze. Nie, nie, i jeszcze raz nie.
    „Spadam z konia” równie często, jak wcześniej. Ale wiem, że upadek jest dla mnie okazją do tego, bym się przekonała, czy TYLKO głoszę, czy już choć trochę jestem DLA.
    Pisze Ksiądz Biskup o tym, że ceną przyjęcia treści Dobrej Nowiny jest ryzyko utraty obietnic, relacji… Dla mnie relacje były bardzo ważne. I są nadal. Może nawet są moim „idolem”. Przyjęcie Ewangelii uczy mnie tracić właśnie relacje, tzn. pozwalam innym na wolność ode mnie. Nie jest to proste i łatwe. I wtedy jakiś znak: wspomnienie, słowo wypowiedziane mimochodem, czyjś uśmiech daje mi odczuć, że On chce być ze mną, o mnie myśli, nie chce być wolny ode mnie.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę Ks. Biskupowi miłych wrażeń z wiecznego miasta 🙂

    #18 michael
  19. Dziękuję laiku za dobre słowo – dobre i naprawdę bardzo miłe. „Tracenie życia” to pewien skrót myślowy, który jednak dobrze wyraża to, co oznacza, ponieważ czasem w życiu człowiek tak właśnie się czuje. Że umiera, gdy odejdzie przyjaciel, straci pracę, ktoś go potraktuje źle itp.
    Tak ogólnie, myślę, że moje pytania znajdują odpowiedź „tak”, a nawet „tak do kwadratu”. Może to, że się pojawiają świadczy o mojej miłości do Pana, ale może też wolałabym żeby On miał trochę inny pomysł na moje życie, żeby niektórych relacji jednak nie tracić. Chociaż byłoby wtedy może gorzej i trudniej, nie do zniesienia, może jednak Pan wie co jest najlepsze? Że kiedy było źle, pomoc przyszła tylko od Niego, bez żadnego niczyjego udziału? Dobrze, że miałam okazję je (pytania) postawić, bo zobaczyłam, że biegnąc zbyt szybko, coś mi umknęło i potrzebuję zatrzymać się przy Dobrej Nowinie i nakarmić nią. Kiedy pytam, dotyczy to czynności: co mam robić? i jak robić? Biegam na zewnątrz – jak listonosz. Dzisiejsze wprowadzenie pokazuje mi nie tylko pewną różnicę, lecz także jak ważne jest samemu żyć Ewangelią, a głoszenie jej – samo przyjdzie w swoim czasie.

    #19 AnnaK
  20. Gdyby kolor druku odzwierciedlał to, jak się teraz czuję, byłby czerwony ze wstydu.
    PRZEPRASZAM! Poniosło mnie, bo kolejny raz słyszę, że czegoś nie zrozumiałam, a przecież idę za myślą Ks.Biskupa. Kolejny raz otrzymałam wyjaśnienie po wcześniejszym wypowiedzeniu trudności. Tym razem była to książka (Ks. Tadeusz Dajczer, ROZWAŻANIA O WIERZE), w zasadzie parę zdań. Dokładnie o „ tajemnicy tracenia własnego życia” .
    Zastanawiając się, dlaczego nie rozumiem i nie jestem rozumiana, doszłam do jednego wniosku. Chciałabym (podświadomie) usłyszeć od Księdza Biskupa, jak to ‘tracenie życia’ czy ‘przeznaczenie do Ewangelii’ zrealizować w życiu. Czym ‘błysnąć nawet przed sobą, żeby zasłużyć na samouznanie. Ten faryzeizm we mnie jest silniejszy niż Ewangelia. Oczekuję nadzwyczajnych czynów/wyczynów, a skoro ich nie ma, pływam na powierzchni. Chciałabym, żeby przemiana dokonała się w jednym momencie i nieodwołanie. Tutaj tkwi błąd – tak przynajmniej myślę. Czekając na spektakularne dzieła, tracę Ewangelię w codzienności. A przecież czym jest „Mała droga”? Zacząć dziękować za małe ‘sukcesy’ i dziękować za porażki. Pozwolić na umieranie starego człowieka w tym, co teraz spotykam, przeżywam…
    Czy zaczęłam dobrze myśleć? Co jeszcze korygować, żeby zacząć godzić się na przeznaczenie do Ewangelii?

    #20 ze
  21. Dla mnie ten moment upadku z konia (kairos) trwa nieprzerwanie od jakiś 5 lat. Te mocne doświadczenia w mojej historii były momentem interwencji Boga, jakbym się z murem zderzyła!!! Nie ma dalej drogi, jest mur, KONIEC. Życiowe bankructwo!!! Nie potrafie przytoczyć Wam tych faktów z mojego życia, gdyż sama nie mam na nie zrozumienia, prócz tego że to były moje upadki z konia.
    Widze, że Bóg działa we mnie (w moim życiu) jak w cebuli: zrzuca mnie wciąż z konia na coraz to głębszych we mnie warstwach. Nie są to już upadki spektakularne, jak te z przed kilku lat, lecz rozgrywające się w moim sercu, dotyczące relacji JA-BÓG. …
    Ten kairos dany jest po to by uczyć się wchodzić w przebaczenie, pojednanie, w NAWRÓCENIE. Prawdą jest, że mam wchodzić w te relacje w porę i nie w porę. Wychodzi mi to raz gorzej raz lepiej, a częściej gorzej niż lepiej. I to jest dla mnie krzyż! …
    Ojcze Biskupie, dziękujemy.
    pokój,
    agnieszka

    #21 agnieszka
  22. Drogi laiku, pozwolisz , że Ciebie tak nazwę.
    ziękuję za woje świadectwo.Odczuwam, że takim laikiem w wierze to nie jesteś.To co napisałes jest bliskie wielu osobom, które „otarły” się o
    tragiczne najczęściej w skutkach/silne leki pdychotropowe/ przeżycia psychicznego załamania, rozdarcia,silne doznania/widzenie ,czego inni nie widzą/Nielicznym udaje się wyjść z takich stanów.
    Moja wiedza na ten temat /moje obserwacje wieloletnie/ jest taka:jesli ktoś dotknięty tego typu schorzeniem zaufa Panu Bogu i uwierzy w cierpiącego Syna Chrystusa w każdym człowieku,który daje siły i nadaje sens cierpieniu
    i jeśli taka osoba uwierzy w Słowo Ewangelii, jestem pewna,że wyjdzie z choroby , czego dajesz świadectwo.Czuję,że powinnam to potwierdzić swoim świadectwem. Choruję od 28 lat na dziwną chorobę psychiczną, w czasie ,której cierpię na silne doznania w czasie , których jestem chospitalizowana. Mieszkam w niewielkim miasteczku, gdzie wiele osób postrzega mnie jako tą, która, że tak określę jest „psychiczna”. Przyąć ten fakt bardzo nietaktownych reakcji ludzi, którzy wiedzą o chorobie, jest bardzo ciężki do przyjęcia.Chcąc żyć normalnie bez obciążenia takimi reakcjami,przyjmuję te fakty bardzo boleśnie ale silna świadomość, że Pan Bóg mnie i całą ludzkość ukochał aż do Krzyża, że oprócz Słowa Wcielonego dał i Ewangelię jako drogowskaz do wieczności napawa niesamowitą radością.
    Wdzięczna jestem Księdzu Biskupowi za ukazywanie nowego wymiaru Ewangelii przyznaję, że trudnego do przyjęcia,ale uwierzcie, jak bardzo
    trafna jest ta nauka, jak bardzo życiwa w czasie kryzysów i upadków. Doświadczyć Miłości samego Pana Boga , przez Jego Syna i otworzyć się na działanie Ducha świętego przez pokorne przyjmowanie Słowa w codzienności wtedy możliwe się stanie to co wydaje się niemożliwe w życiu.
    Wtedy „…można umierać poddając się Prawu i żyć jako wolny od Prawa, tzn.przeżywający swą wolność w poddaniu się Prawu.”
    Serdecznie pozdrawiam – jesteście wspaniali kochani „blokowicze”.
    Jasne pozdrowienia dla Księdza Biskupa z życzeniami dobrych owoców synodalnych.

    #22 Jowita
  23. dzieki

    #23 lik

Sorry, the comment form is closed at this time.


css.php