Ewangelia czytana w 26. niedzielę roku A odnosi się do sytuacji i wydarzeń z ostatniego tygodnia życia Jezusa. Napięcie między Jezusem a arcykapłanami i przywódcami ludu dochodzi do punktu kulminacyjnego. Jezus w tym kontekście, po krótkiej przypowieści o zachowaniu dwóch synów gospodarza winnicy, skieruje do arcykapłanów i przywódców ludu mocne słowa:

Zaprawdę, powiadam wam:
Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego
(Mt 21,31).

Po uroczystym wjeździe do Jerozolimy Jezus wchodzi do świątyni. Dokonuje tam wypędzenia kupców z domu modlitwy. Jest to obraz tego, co miało stać się pośród Ludu Wybranego przez Mękę i Zmartwychwstanie Jezusa. Rozpocznie się nowy okres historii zbawienia. Także zacznie się nowe pojęcie świątyni. Odtąd świątynią, czyli miejscem spotkania Boga z ludźmi, będą kierować inne zasady. Jezus wprowadza nowego ducha w relacje między Bogiem a człowiekiem. To wszystko, co Jezus czyni, stawia przed arcykapłanami i przywódcami ludu zasadnicze pytania. Powstaje też istotne zagadnienie, czy oni są gotowi słuchać Jezusa. Uznać Go jako Mesjasza posłanego przez Boga.

Jaką władzą to czynisz?

Takie pytanie skierowali do Jezusa arcykapłani i przełożeni ludu. Było to pytanie tych, którzy z racji pełnionego urzędu, byli odpowiedzialni za kult i zwyczaje świątynne.

Rozszerzając, można powiedzieć, byli odpowiedzialni za kształtowanie relacji między ludźmi a Bogiem. Na to ich pytanie Jezus nie dał im bezpośredniej odpowiedzi. Natomiast sam zadał im pytanie, skąd – ich zdaniem – pochodził chrzest udzielany przez Jana Chrzciciela. Na to pytanie jednak nie dali mu odpowiedzi, gdyż zobaczyli, że stawia ich ono w pewnej pułapce życiowej i urzędowej.

Gdyby bowiem powiedzieli, że ten chrzest pochodził od Boga, to Jezus słusznie mógł powiedzieć im, dlaczego nie uwierzyli. Gdyby zaś powiedzieli, że ten chrzest pochodzi od ludzi, obawiali się reakcji ludu, który Jana uważał za proroka. Stanęli więc wobec swoistego dylematu. Jedno rozwiązanie wymagało od nich zmiany ich myślenia, drugie zagrażało ich pozycji. Nie chcieli ani jednego, ani drugiego, ponieważ  „musieli”  (chcieli)  zachować swoją twarz, swoje racje. Powiedzieli więc, że nie wiedzą.

Arcykapłani i przywódcy ludu nie byli w stanie dać tej odpowiedzi, i w konsekwencji nie byli w stanie właściwie prowadzić kultu Bożego oraz kształtować relacji ludzi do Boga, gdyż bali się o swoje życie, zależało im na utrzymaniu swojego statusu. Nie chcieli stracić niczego ze swojej pozycji. Nie chcieli się nawracać, by zmienić swój styl życia. Nie mieli odwagi stanąć w prawdzie i powiedzieć prawdy o sobie i o otaczającej ich rzeczywistości. W ten sposób, w zakłamaniu sprawowali władzę świątynną. Naturalnie aż do czasu, kiedy zasłona się rozdarła podczas krzyżowej śmierci Jezusa.

Skoro więc powiedzieli, iż nie wiedzą, to też i Jezus nie dał im prostej odpowiedzi na pytanie, czyją władzą i w czyim imieniu, w taki sposób zainteresował się świątynią – a był to przecież sposób drastyczny szczególnie w oczach zarządców świątyni. Nie udzieliwszy im odpowiedzi wprost, dał im w odpowiedzi krótką przypowieść. Właśnie tę, która jest czytana podczas tej niedzieli. Następnie, w kilka dni później, da im odpowiedź swoim życiem, a właściwie swoją śmiercią – przyjęciem niesprawiedliwej śmierci w miejsce tych i dla dobra tych, którzy nie spełnili tego, do czego byli powołani i do czego się zobowiązali.

Wypełnienie woli Ojca – uniżenie się Jezusa

Gdy Jezus przyjmie na siebie tę całą sytuację niewypełnienia przez ludzi woli Bożej i przyjmie śmierć krzyżową, wtedy  zostanie zainicjowana nowa świątynia. Zostanie otwarta droga do nowych owych relacji między Bogiem a ludźmi. Staną się możliwe nowe relacje między ludźmi, którzy uwierzą w prawdę krzyża i nowej świątyni, którzy staną się Kościołem – ludem żyjącym z Kapłaństwa Jezusa Chrystusa, który samego siebie złożył w ofierze na krzyżu i tym samym okazał swoją władzę nad świątynią, nad relacjami ludzi z Bogiem i ludzi między sobą. Dokonał tego przez posłuszne uniżenie się aż do śmierci i to śmierci na krzyżu – jak to w sposób bardzo skondensowany ujmuje św. Paweł w czytanym tej niedzieli fragmencie Listu do Filipian. On podjął to, przed czym ludzie się uchylali, albo – mimo ich dobrej woli i wyrażonej gotowości spełnienia – nie byli w stanie wypełnić.

Na tle postawy owych dwóch synów z przypowieści jawi się jako jedynie właściwa postawa Syna. On scala niejako te dwie postawy. Lepiej powiedziawszy pozwala każdemu z dwóch typów postaw przyjąć właściwą postawę. Obrazowo mówiąc uosabia On w sobie pierwszą część postawy tego syna, który powiedział „Idę”. Wiadomo, że później nie poszedł. Potrzebne było jednak to jego „idę”. Jeśli nawet nie doprowadziło do pójścia do winnicy i spełnienia woli ojca, to mogło posłużyć jako element konfrontacji na przyszłość, jako możliwość zarzutu czy wyrzutu sumienia. Postawa Jezusa uosabia też drugą część postawy drugiego syna, który poszedł – mimo, że wcześniej powiedział, iż nie pójdzie. Nie miało definitywnego znaczenia to, że wcześniejsza jego postawa była negatywna – powiedział bowiem „nie”. Jezus jest tym Synem, który wziął na siebie to wszystko, co było wcześniejszym „nie” wszystkich ludzi, każdego z nas. Wziął też na siebie wszystkie nasze „tak”, których nie wypełniliśmy. Wiedział bowiem, że tego nie mógł uczynić nikt poza Synem Bożym, nie mógł uczynić nikt oprócz Tego, kto znał Ojca.

Uznanie prawdy o sobie – konieczne, ale nie wystarczające

Drugi z synów powiedziawszy najpierw „nie” później opamiętał się i poszedł. Potrzebne jest opamiętanie się (odsyłam do wcześniejszego wpisu: Nawrócenie (3) – „metamelomai”). Dostrzeżenie i uznanie tego, że jest się na złej drodze; że wcześniej podjęło się niewłaściwe decyzje. Odkrycie tego jest potrzebne. Co prawda nie jest ono jeszcze wystarczające, ale jest konieczne. W sytuacji człowiek to odkrywa, potrzebuje ukierunkowania, jest otwarty na nowe impulsy. Widząc swój stan błędu, potrzebuje wskazania nowej drogi. Ważny jest wtedy wybór. Słuchanie. Posłuszeństwo wobec Tego, kto wskazuje właściwą drogę.

W przeciwnym przypadku można z jednej błędnej drogi zejść na inną, kolejną błędną drogę. Tak było w przypadku Judasza. On też się opamiętał, ale poszedł do arcykapłanów i chciał odwrócić bieg rzeczy. Zabrakło mu jednak odwagi, żeby się nawrócić i pójść do Jezusa. Do tego Jezusa, który przez mękę wchodził do nowej rzeczywistości życia i rozpoczynał etap nowej świątyni. Judasz zaś poszedł i porzucił zdobyte pieniądze w starej świątyni. Nie było go stać na to, by z siebie złożyć ofiarę przez nawrócenie, lecz chciał niejako zatrzymać siebie dla siebie. Nie zostawił siebie w świątyni dla przemiany swego życia, lecz porzuciwszy w świątyni pieniądze, poszedł i powiesił się (zob. Mt 27,3nn).

Potrzeba i możliwość wchodzenia z Jezusem do świątyni

Jezusowe wejście do winnicy Ojca, do Świątyni Boga z ludźmi jest wejściem, w którym On nie oszczędza siebie, lecz podejmuje wszystko, czego ludzie nie uczynili oraz to wszystko, co ludzie czyniąc, źle czynili, bo szukali siebie, szukali własnej korzyści. Jego duch to duch Sługi Jahwe, duch uniżenia, duch gotowości złożenia siebie w ofierze, stracenia samego siebie dla spełnienia Woli Ojca, by ci, którzy jej nie spełnili, mogli się nawracać. Tylko duch Jezusa Chrystusa jest tym, który uzdalnia człowieka do wypełnienia Woli Boga i życia w królestwie niebieskim.

Prawdą jest, że zazwyczaj łatwiej jest przyjąć i przeżyć uniżenie tym, którzy mają świadomość swoich grzechów, niż tym, którzy są przekonani o swojej bezgrzeszności. Łatwiej jest przyjąć uniżenie tym, którzy mają świadomość tego, że kiedyś powiedzieli swoje „nie”, a później się opamiętali – może jeszcze nie koniecznie z właściwych pobudek, ale widząc swoje błędy, zaczęli szukać i słuchać. Te ich błędy i grzechy – z chwilą, gdy zostają uznane – pomagają im przyjmować zaproszenie do wejścia do królestwa niebieskiego na podobieństwo celników i nierządnic – jak to Jezus stwierdza po wypowiedzianej przypowieści.

Ta prawda jest szczególnie wyzywająca wobec tych, którzy – trwając w swoim przekonaniu co do słuszności swoich postaw i mając odniesienie do spełnianych prze nich funkcji świątynnych – stale mówią Bogu tak, a w rzeczywistości czasem nie chcą wejść w prawdę życia, nie chcą wejść w uniżenie. Stale mają poczucie konieczności obrony świątyni, której na różny sposób służą i na różny sposób ją sobie wyobrażają czy czasem nawet w jakiś sposób ją kreują. Wszystko po to, by nie pozwolić, aby prawda Jezusa weszła w ich życie, uczyniła je świątynią Boga. Mogą oni – pozostając w swoim przekonaniu o poprawności swej służbie wobec świątyni – rzeczywiście być daleko od królestwa niebieskiego. Jedną z racji tego stanu rzeczy – czy może zasadniczym jego powodem – jest to, że nie chcą stracić swojej pozycji a z drugiej strony stają się w jakiejś mierze niewolnikami oczekiwań ludu.

Te i podobnie niewłaściwe postawy są w nas wszystkich. Obok nas jest jednak Syn, który – zjednoczony z Wolą Ojca – wprowadza nas do świątyni. W świetle przesłania Ewangelii – przypowieści z tej niedzieli i wynikającej z niej konkluzji, jaką czyni Jezus, miejmy odwagę odkrywać prawdę o sobie, by wchodzić do królestwa niebieskiego, a nie zostać w obrębie logiki służby starej świątyni.

Bp ZbK

Podziel się z innymi

Rss Komentarze

34 komentarze

  1. Jezus nadal wchodzi do Świątyni. I usiłuje scalić wszystkie „tak” i „nie” w jedno. Czyż przez te wszystkie lata, człowiek odszedł od popełnianych przez poprzedników błędów? Zanadto wrośnięci w ziemię, nie wszyscy /nie tylko ze strachu/ chcą wyjść i się oderwać. A Jezus w Świątyniach przebywa /nie tylko w chrześcijańsko-katolickich/ i usiłuje człowieka z jego nędzy wyrwać. W pełnym poszanowaniu dla człowieczej woli. Uniżenie, czymże jest wobec PRAWDY? CZŁOWIEKA PODWYŻSZENIEM.

    #1 K.
  2. Przepraszam, ale swego czasu sprawdziłam /sic!/ jak to w innych /niektórych/ wyznaniach jest. I Ducha Bożego również wyczułam. Nie jesteśmy ani lepsi, ani gorsi od innych.

    #2 K.
  3. Widzę moją kruchość przez to że jestem wolna. Widzę jak ważne jest bym ciągle była ZASŁUCHANA. Trafia do mnie słowo o tym, że ciagle mi „grozi” wybór innej = złej drogi. Widzę, że wszystko rozgrywa się w moim sercu na granicy, na granicy mojej wolności. Czuję bardzo mocno (mam świadomość), że gdy przychodzi wydarzenie dla mnie trudne, staję przed wyborem: czy okazać się jak faryzeusz, który broni starej świątyni, starego człowieka pełnego dumy, zazdrości, pychy czy okazać się jak nierządnica, która widzi zgnilizne swego serca. Bardzo usilnie te dwie postawy we mnie niejako rywalizują, toczą bój.
    Dlatego bardzo mocno tarfiają do mnie słowa z artykułu: „Jezus jest tym Synem, który wziął na siebie to wszystko, co było wcześniejszym „nie” wszystkich ludzi, każdego z nas. Wziął też na siebie wszystkie nasze „tak”, których nie wypełniliśmy.”
    Składam dzięki Tobie, Boże Ojcze za wspólnotę.
    pokój,
    agnieszka

    #3 agnieszka
  4. „Gdy Jezus przyjmie na siebie tę całą sytuację niewypełnienia przez ludzi woli Bożej i przyjmie śmierć krzyżową, wtedy zostanie zainicjowana nowa świątynia. Zostanie otwarta droga do nowych owych relacji między Bogiem a ludźmi. Staną się możliwe nowe relacje między ludźmi, którzy uwierzą w prawdę krzyża i nowej świątyni, którzy staną się Kościołem”

    Bardzo to ładnie i mądrze brzmi, ale spróbujmy sobie wyobrazić:
    Przecież On w relacji do arcykapłanów był nikim, jakimś cieślą z pogańskiej Galilei – zwykłym laikiem. Trafił na krzyż ponieważ zagrażał ich władzy. Gdyby jeszcze był godnym walki rywalem, ale jakiś świecki?!!!

    A teraz pytanie do czcigodnego Właściciela tego blogu, a może i jego czytelników:

    Spróbujmy sobie wyobrazić, że dzisiaj przychodzi Jezus na ziemię i do Kościoła (swojego jak by nie było).Jako świecki z Lulkowa Dolnego, nie tylko bezrobotny ale i bezdomny wagabunda spotyka się z gronem dzisiejszych arcykapłanów, faryzeuszy i uczonych w piśmie – to jest biskupów, księży zakonników (tudzież zakonnic!) i teologów.
    Cóż spotkać się można – pewno niejeden łaskawie przyjąłby Go na audiencję, ale co gdyby zaczął głosić im jakąś „Dobrą Nowinę”, albo nie daj Bóg pouczać?!!!

    Jaka byłaby reakcja?

    Co powiecie?
    OK. Możecie nic nie mówić to retoryczne pytanie.

    Łatwo pisać o nowych relacjach między ludźmi.
    Ale pokażcie mi to w praktyce!!!

    Moim zdaniem zasłona przybytku wcale się nie rozdarła!!!

    Pozdrawiam

    #4 laik
  5. Niech Jezus Chrystus – Droga, Prawda i Życie – udzieli śp. bp Mazurowi swego miłosierdzia i pozwoli Mu wejść do Królestwa Niebieskiego. Ekscelencjo – spoczywaj w pokoju…

    #5 Aga
  6. Wybrałabym „nierządnicę” Agnieszko. I oczy które mogłyby zobaczyć marność /i grzech/ w sobie. Balans na granicy wolności, wnosi człowiek. Rzecz by uczciwy przynajmniej był.

    #6 K.
  7. Czy mam odwage odkrywac prawde osobie? Bardzo jest to trudne. Dzisiaj zastanawiam się, którym jestem synem? Tym pierwszym czy drugim? Wiecej jest we mnie tego, ktory mowi Bogu TAK, a wrzeczywistosci trudno mi wejsc w prawde zycia i trudno wejsc mi w uniżenie. Zewnetrznie jestem posłuszny, ale w gruncie rzeczy czasani jestem zbuntowany. Staram sie być tym synem zewnętrznie niechętym, lecz dyspozycyjnym. Staram sie byc otwarty na Jezusa i na Słowo Boze.

    s

    #7 M
  8. ad#4 laik
    Pytasz: „Jaka byłaby reakcja? Co powiecie?” Odpowiedź cały czas trwa. Każdy, kto zostawia tu wpis – i nie tylko – dialoguje ze Słowem. Czytaj, a zobaczysz co mówią bracia. Zobaczysz, ilu z nas nie domaga, jest słabych, nieporadnych, wyniosłych, zazdrosnych, obłudnych. Dobra Nowina jest faktem, to rzeczywistość. Tak jak rozdarcie zasłony przybytku i zaistnienie nowych relacji między ludźmi. Niuans tkwi w urzeczywistnianiu tej Dobrej Nowiny w zyciu. U mnie, owszem jest to karykatura. Tak przynajmniej oceniam siebie – patrząc na siebie krytycznie i patrząc na to, co inni mi komunikują. Dlatego potrzebuję ciągłego nawracania. To jest właśnie cenne. To mi pozwala codziennie z ndzieją i na nowo wchodzić w sytuacje, które mnie przerastają. Mam nadzieję, że to jest już jutrzenką królestwa niebieskiego.
    pozdrawiam
    pokój,
    agnieszka

    #8 agnieszka
  9. Wszystkie decyzje, które podejmujemy w życiu mają konsekwencje. Nie zawsze potrafimy je przyjąć a nie da się cofnąć czasu. Od uznania naszej winy, odkrycia swoich słabości (także przed innymi) zależy nasza dalsza droga. Bez odkrycia prawdy o sobie, postawy uniżenia, ogołocenia nie jestem w stanie zejść na poziom relacji ewangelicznych.To naprawdę się udaje – chociaż rzadko. Wtedy zupełnie inna jest jakość naszych relacji. Często jednak staje się niewolnikiem oczekiwań ludu. Pragnienie życia konsekwencją i gorliwością wiary jest we mnie glębokie i mocne, ale gdzieś w nawale obowiązkow wszystko się rozmywa.Dla mnie najtrudniej żyć wiarą kiedy dotyka cierpienie. Wtedy marny ze mnie chrześcijanin
    Pozdrawiam
    klara

    #9 klara
  10. Do Agnieszki i pozostałych

    Chyba nie do końca precyzyjnie wyraziłem o co mi chodzi.
    W religii mojżeszowej był wyraźny podział między świątynią i światem , „klerem” a „motłochem”.
    Jeżeli Chrystus rzeczywiście, jak pisze Ks. Biskup, rozdarł zasłonę, to wydaje mi się, że tego podziału już nie powinno być, prawda?
    Czym różni się dzisiejszy Kościół od Narodu Wybranego?
    Co się zmieniło?
    Ośmielę się stwierdzić, że świeccy w Kościele mają trzy „misje” do wypełnienia: słuchać, modlić się i płacić! No i oczywiście nikt nie myśli o nich w kategorii Kościoła! Świeckiego można uważać najwyżej za „mysz kościelną”, za sympatyka Kościoła, ale nie za Kościół. Kościół to przecież księża i biskupi. A tymczasem Syn Boga wcielił się przecież w laika, nie w jakiegoś Arcykapłana. Nie chcę oczywiście przez to powiedzieć, że świeccy to lepsza kategoria w Kościele. Pytam tylko, gdzie jest ten Lud bez podziału na kategorie???!!!

    #10 laik
  11. A ja, Laiku, obawiałabym się, że spotkałoby Go tu powtórnie to samo. Człowiek niewiele zmienił się, pomimo tych 20. wieków.

    #11 K.
  12. Opamiętać się, ale pójść ze srebrnikami skutków do starej świątyni, to dla mnie pozostać wkręgu moich rozwiązań. Pójść do nowej świątyni, to zawierzyć rozwiązaniom Jezusa. Poczuć swą bezradność w rozwiązaniu sprawy. Czekać, bo się ufa. Czy celnik i nierządnica zaraz wiedzieli, jakie powinny być ich genialne posunięcia? Jeśli potrafię sobie wyobrazić, co czuli, to zapewne zaufanie do Jezusa i jakąś nadzieję zmiany. Mateusza gest to znak tej nadziei. Rozwiązania przyjdą. Poczucie bezradności dobrze nam robi, bo poznajemy swoją kondycję, stajemy się realistami. A w moim przypadku to powrót do mocy Ojca.

    #12 Dorota
  13. Laiku, chciałabym nawiązać do słów świętego Pawła, choć pisze je on w nieco innym kontekście, to myślę, że pragnienie, o którym piszesz, nie tylko Ty odczuwasz i właściwie każdy je w sobie nosi. Wystarczy się przyjrzeć jakie tłumy lgnęły do świętych – do Jana Pawła II, do o. Pio, do Matki Teresy z Kalkuty etc etc.
    Chodzi mi o Rz 8,19-21. Święty Paweł pisze o tym, że stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych. Pełne objawienie dokonało się w Jezusie Chrystusie, mocą sakramentów również w nas mogą się objawiać synowie i córki Boże. „Kopernikański przewrót” (zapożyczę to określenie od Księdza Biskupa 😉 ) Dobrej Nowiny polega na tym, że możemy przejść z postawy oczekujących na objawienie się synów Bożych do postawy tych, którzy pozwolą Bogu, by w nas objawiał synostwo Boże. Żniwo wielkie, ale robotników mało, myślę, że pożyteczniejsze od narzekania na tych, w których się synowie Boży nie objawiają, będzie poddanie się działaniu Ducha Świętego, by to w nas się synostwo Boże objawiło. To najczęściej żmudny proces, mrówcza praca łaski Bożej w nas, ale uwierz mi – nic wspanialszego niż nawrócenie człowieka w życiu nie może spotkać! 🙂
    Pozdrawiam serdecznie

    #13 Fasola
  14. Skąd mam wiedzieć, że żyję w przestrzeni Bożej woli?
    Problemem współczesnego człowieka jest to, iż nie rozpoznaje on już woli Bożej w wydarzeniach. Bóg przyzwala na tyle zdarzeń, ale człowiek ich nie odczytuje, bo się nad nimi nie zastanawia. Sama mam watpliwości czy realizuję wolę Boga. Myślę, że potrzeba zawierzenia oraz zaakceptowania z miłością wszystkich zdarzen, które miały i mają miejsce w moim życiu. Kolejną sprawą jest posłuszeństwo, bez „tak” wypowiedzianego Bogu nic nie dojrzeje w życiu człowieka. Istotną cechą jest umiejętność słuchania, gotowość i otwartość na natchnienia Ducha św. Tak jak napisał Ks. Biskup tylko duch Jezusa Chrystusa jest tym, który uzdalnia człowieka do wypełnienia woli Boga. Jednak pomimo wszystko zawsze jest ten cień wątpliwości, czy faktycznie żyję w przestrzeni woli Bożej?

    #14 dorota
  15. „Wiedział bowiem, że tego nie mógł uczynić nikt poza Synem Bożym, nie mógł uczynić nikt oprócz Tego, kto znał Ojca.”
    Ja myślę, że nadal tak jest. Nadal nikt w 100% nie jest w stanie tego wypełnić. A na pewno nie ja. Mam świadomość mojej słabości. Mówię „tak” i od razu martwię się, czy jestem w stanie to wypełnić. Dlatego chyba bardziej ufam czynom niż słowom, bo one są bardziej wiarygodne. Nie jest mi także obca druga postawa. Nieraz buntowałam się, a jednak zrobiłam, co trzeba było zgodnie z Wolą Ojca (przynajmniej mam taką nadzieję). Ta niemożność powiedzenia zawsze „tak” i wykonania tego, byłaby bardzo przygnębiająca, gdyby nie nadzieja, że On – Jezus poprowadzi do Ojca. A On – Ojciec wybacza nam nasze błędy i zawsze daje możliwość poprawy. Bo nas kocha i zależy Mu na nas.
    Korzystam więc z tej miłości i wracam do Niego po każdym upadku. Bo tylko On może mi dać siłę, aby powstać i iść dalej. I być posłuszną.
    „Pan jest mocą swojego ludu.
    Pieśnią moją jest Pan.
    Moja tarcza i moja moc,
    On jest mym Bogiem ,
    Nie jestem sam.
    W Nim moja siła
    Nie jestem sam.”

    #15 basa
  16. Dziękuję Księdzu Biskupowi za tę katechezę. Słowa o niewoli wobec oczekiwań ludu bardzo mnie poruszają. Święty Franciszek usłyszał od Jezusa pytanie: „komu chcesz służyć – Panu czy słudze?” Jakież to ponadczasowe pytanie naszego Pana..:)
    Ja dziś dziękuję dobremu Bogu z wszystkich „Janów Chrzcicieli, którzy przyszli (do mnie) drogą sprawiedliwości”. Mogli nie przychodzić, a jednak dzięki ich „tak” powiedzianemu Ojcu, ja mogę się nawracać. „Dobry jest Pan i prawy, dlatego wskazuje drogę grzesznikom” (z Psalmu Responsoryjnego) Bóg zawsze wskazuje lepszą, pewniejszą drogę niż ta, którą ja uznaję za pewną i dobrą. Ufność w miłość Boga daje gwarancję, że gdyby była lepsza droga, to Bóg by mi ją wskazał. Ale w drogę, którą wskazuje Bóg, jest wpisane pewne „ryzyko” – tę drogę poznaje się idąc nią. Doświadczam tego szczególnie w ostatnim czasie 🙂
    Chłonęłam dziś jak gąbka słowa św. Pawła:
    „Jeśli więc jest jakieś napomnienie w Chrystusie, jeśli – jakaś moc przekonująca Miłości, jeśli jakiś udział w Duchu, jeśli jakieś serdeczne współczucie… pragnąc tylko jednego, a niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa ani dla próżnej chwały…”
    Pozdrawiam serdecznie

    #16 Fasola
  17. K. – no właśnie i ja się obawiam, że choć Chrystus z pozoru fizycznie nie pojawia się dziś między nami, to wcale nie znaczy, że jego dzisiejsi uczniowie realnie Go nie odrzucają. Jedną z głównych przyczyn jest właśnie klerykalizm – przekonanie, że księża są rządcami żeby nie powiedzieć właścicielami Kościoła. A przekonanie to jest tak samo niebezpieczne w księdzu, jak w laiku.

    Fasola – dzięki za odpowiedź, ładnie to wszystko ujęłaś. Tak mi czasem przykro, gdy widzę jak traktuje się ludzi świeckich; nie mniej przykre jest zamykanie się księży w swoim gronie (chociaż może to lepsze od ich indywidualizmu 🙂 ) podobnie obrzydliwe jest dla mnie traktowanie księży (o biskupach nie wspomnę 😉 ) jak świętych krów!!! Bo co, taki biedak jest winny, że został księdzem – czy z tego powodu nigdy nie będzie mógł być moim bratem?! Już do śmierci skazany jest na rolę zamkniętego na cztery spusty w Miejscu Najświętszym? Pewno odpowiedzią na te moje narzekania i dobrą radą dla wszystkich byłoby dzisiejsze drugie czytanie, zwłaszcza te słowa o traktowaniu i uważaniu innych za wyżej stojących od siebie.
    O! Jakie to byłoby fascynujące i piękne! Po prostu Niebo na ziemi. Biskup widzi w swoim księdzu kogoś wyżej stojącego od siebie!!! Ksiądz posłuszny biskupowi jak samemu Chrystusowi!!! Proboszcz czujący się wyłącznie sługą świętości każdego ze swoich parafian, a parafianie kochający swojego proboszcza jak brata nie tylko w Chrystusie, ale i w grzechu!!! O! Jakie to byłoby piękne!
    Jak bardzo musi cierpieć nasz Pan, widząc jak nierzadko z maniakalnym wręcz uporem usiłujemy zszywać rozdartą dla nas zasłonę!!!

    #17 laik
  18. # do LAIKA
    pokój z Tobą! Jeżeli Jezus Chrystus rozdarł zasłonę to podziałow nie powinno byc… my czesto podziały widzimy na zewnatrz, ale ten najwiekszy podział jest w naszym sercu, które nie chce sie nawracać (mowię to najpierw do siebie). Łatwiej bowiem osądzać wszystko i wszystkich na zewnatrz… W taki sposob probuję się ciągle usprawiedliwiać … Widzę jednak potrzebę, by dać się osądzic Słowu przepowiadanemu, Temu który za mnie i za Ciebie umarł na Krzyżu, byśmy odzyskali wzrok i sie nawrócili do takiej miłosci. Mnie ta rozdarta zasłona mowi o jednym, że Bóg pokazał nam w swoim ukrzyżowanym Synu – że Człowiek jest prawdziwa swiatynia, w której ma dokonywać się oddawanie chwały Bogu… I do tego jestesmy zaproszeni wszyscy z racji Chrztu (biskupi, kaplani, swieccy, zakonnicy). Mnie uratowało przyznanie sie, ze jestem winna smierci Jezusa Chrystusa i widzę moj opór, by żyć wg swoich planow i sposobów widzenia. Pan jest jednak cierpliwy dla mnie…

    #18 sorella
  19. Nie wiem czy dobrze zrozumiałeś mnie Laiku, zapewne nie chcą odrzucić, ale odrzucą /noo,nie wszyscy 🙂 / ze strachu, z niedowierzania, w końcu z powodu obawy, że ktoś może zagarnąć, im należną przecież pozycję. „Tamci” też nie krzyżowali w ich pojęciu Boga, ale człowieka który PRZESZKADZAŁ /im jakoś/ więc powiedzieli WYNOCHA, a cierpieniem Jego napawali swoją siłę i pychę. Człowiek potrafi okrutnym być. BAARDZO. I usiłować zakrzyczeć winę w stosunku do Boga, wołając że przecież obiecane ma,… miłosierdzie. A ja mówię Wam, NIE ODWAŻYCIE SIĘ domagać /miłosierdzia/, bo kłamstwo /grzech w człowieku/ na to nie zezwoli. Laik ma rację w tym co pisze. Byłoby pięknie. Po ludzku byłoby pięknie, gdyby oto taki był człowiek. Ale nie jest. Nie chce być i kropka. Więc udajmy się w marzenia, że oto każdy z nas w głębi serca piękny i dobry. Jest cudnie. Ptaki śpiewają i nikomu nie przychodzi do głowy, by ich główki dusić. Ot, dla zabawy przecież, bo człowiek kocha zabawę cudzym cierpieniem. Niektóry.

    #19 K.
  20. Drogi laiku!

    Poczytaj sobie o misji świeckich w Kościele;)
    Porponuję Ci Adhortację Christifideles Laici.

    Pozdrawiam serdecznie!

    #20 carol
  21. „… nie chcą stracić swojej pozycji a z drugiej strony stają się w jakiejś mierze niewolnikami oczekiwań ludu
    Spotkałam w swoim życiu bardzo wielu szlachetnych Księży, którzy mnie pocieszali, rozśmieszali, pouczali, dowartościowywali… Z niektórymi widziałam się tylko raz i nie znam nawet Ich imienia. Zawdzięczam Im bardzo wiele, za to Im dziękuję i za Nich się modlę.
    Ale gdy przyszła do mnie chwila próby (obiektywnie drobiazg, dla mnie dramat) na nic mi się zdało przypominanie sobie ich pouczeń, żartów czy komplementów. Wtedy pomocne były Słowa, że „możesz umierać i żyć„. Miałam szczęście, że je właśnie wtedy usłyszałam. Ale szkoda mi, że nie usłyszałam ich wcześniej – od moich rodziców, przyjaciół, duszpasterzy. Moi rodzice pewnie nie znali tej Prawdy (rozwiedli się po kilku latach małżeństwa), ale kapłani?
    Być może odpowiedź jest w cytacie: nie chcieli stracić pozycji wesołego, dostojnego czy „równego” kapłana doskonale znającego się na sztuce, teologii czy bioetyce. Może wydawało się im, że takich właśnie kapłanów potrzebujemy, chcieli sprostać takim wyobrażeniom.
    A tak naprawdę (wg mnie) potrzebujemy kapłanów głoszących Ewangelię Chrystusa, który umarł na krzyżu ze słowami „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił” – i żyje z Bogiem Ojcem (który Go nigdy nie opuścił).
    Co oczywiście nie znaczy, że nie powinni znać się na muzyce, kochać malarstwa średniowiecznego czy pisać artykułów naukowych o mobbingu (przy okazji mając poczucie humoru) 🙂
    Pozdrawiam 🙂

    #21 julia
  22. Carolu
    Czytałem! Czytałem! Oj! Jaka ona pięęęękna! Jaka pięęęękna… teoria. A gdzie praktyka?! Gdzie praktyka?! Pokaż mi praktykę!!!
    Wiesz co myślę o teologii?
    Myślę, że tylko mąci ludziom w głowach!!! Usypia ich zdolność trzeźwej oceny – alienuje z rzeczywistości!
    Kiedyś pewien proboszcz usiłował przekonać mnie, że jego siedmiotysięczna parafia jest chrześcijańską wspólnotą, a on żeby żyć w jedności z tą jego wspólnotą wcale nie musi znać swoich parafian! Odczuwa z nimi jedność podobnie jak czuje się jedno z całą ludzkością!!! Czy ta „jedność” była owocem jego mistycznych zapędów, czy też może doktoratu z teologii, którym się szczycił tego nie wiem, ale mnie to śmierdzi zwykłym „opium dla ludu”
    Chcesz inny przykład?
    Proszę bardzo.
    Uczestniczyłem kiedyś w katechezie pewnego biskupa na temat roli świeckich w Kościele. Biskup ten wychwalał soborowe przemiany, (wspominał też Christifideles Laici), ale po wysłuchaniu miałem nieodparte wrażenie (i nie tylko ja! żeby nie było, że jestem uprzedzony!), że najwznioślejszą „misją” świeckiego w Kościele po tych „burzliwych przemianach” jest podawać księdzu ampułki do ołtarza!
    Praktyka, kochany, praktyka, a nie najwznioślejsze nawet teorie, formuje człowieka i jego prawdziwe poglądy.
    Pozdrawiam

    #22 laik
  23. „miejmy odwagę odkrywać prawdę o sobie, by wchodzić do królestwa niebieskiego, a nie zostać w obrębie logiki służby starej świątyni.”
    Znowu zaczynamy na blogu sądzić innych.
    Praktyka ?
    „Mamy trzy fronty do zdobycia. Pierwszy front to jesteśmy my sami, więc musimy najpierw zdobyć samych siebie dla Niepokalanej. Jest to front najważniejszy, bez jego zdobycia nie ma co marzyć o podbojach innych frontów. Drugi front – to nasze otoczenie: więc ci, z którymi się najwięcej stykamy, żyjemy, obcujemy – mamy ich zdobyć dla Niepokalanej. Następny front – to już cały świat…”
    Tak powiedział św. Maksymilian Kolbe. Mówił o Niepokalanej, ale przez Nią pewnie myślał o Bogu.
    Nie zaczynajmy więc od końca, od zdobywania świata, bo to jest fałszem.

    #23 basa
  24. Ja jestem zaledwie na pierwszym froncie, a wy ?

    #24 basa
  25. Dziękuje, że istnieje ta strona…, że dał nam Pan Bóg takiego Ks. Biskupa, który troszczy sie o to, co najstotniejsze w życiu czlowieka – by glosić Dobrą Nowinę na wszelkie sposoby i „stawać sie terenem na którym spełnia sie Ewangelia”. Dzieki także za Was, którzy tworzycie tę stronę – dzielicie sie tym, jak dotyka Słowo naszego życia i stajecie sie światłam…
    Bardzo mocno poruszyło mnie słowo z rozważania: „Jezus wziął na siebie wszystkie moje , ktorych nie wypełniłam…, bo znał Ojca”. Poraz pierwszy dotarło do mnie, moje źle pojęte opamiętanie się.. Nie chciałam bowiem siebie wydać dla nawrócenia…, bo lekam sie „opróżnić z samego siebie”, a Jezus to dla mnie uczynił… Tak bardzo się uniżył… Jestem wdzięczna Panu za nowe ożywienie nadziei, że Jezus jest gwarantem spełniania się Słowa w moim życiu… Nie moje możliwosci i pomysły… , lecz On! Boże zmiłuj sie nade mną grzesznikiem!!

    #25 sorella
  26. „Dziecko, idź dzisiaj i popracuj w winnicy”. A w poprzednią niedzielę: „Idźcie i wy do winnicy”. Urażeni robotnicy pierwszej godziny nie czują tego dowartościowania, w jakiejś mierze zrównani z synami Pana winnicy… O, gdybyśmy wiedzieli, co otrzymujemy… „Idź dziś popracuj”… Jaka jest moja gotowość do wykonania zadania, które otrzymuję? Jakie jest moje „dziś popracuj w winnicy mojej”.
    Idę – już, czy: poczekaj, aż sie namyślę. I czy „idę” rzeczywiście, czy tylko językiem. I czy idę szczerze, „na całego”? Czy też tak, aby zdążyć na wypłacenie pensji?
    SHM

    #26 SHM
  27. Dołączę się do Waszej dyskusji i – jako osoba duchowna – po części przyznaję rację laikowi. W rzeczywistości bowiem tak bywa, iż w wielu przypadkach duchowni uważają siebie za kogoś, kto wie lepiej i więcej niż tzw. świecki. Wynikać to może ze źle pojętej „troski” o autorytet nie tylko własny (choć często i ten), ale autorytet Kościoła. Oczywiście ten jako taki powinien być broniony, ale troche w na inny sposób. Właśnie taki, na ten który wskazuje nasz Biskup ZbK, to znaczy przez wchodzenie w Duchu Jezusa (tzn. tracenie siebie), wydanie się niejako w ręce ludu, któremu nigdy nie zapokoi oczekiwań, zawsze mu będą wytykane błędy. My duchowni często właśnie nie potrafimy głosić kerygmatu w zaistniałych okolicznościach, lecz bronim czygoś, tzn. siebie. Zasłaniamy się przy tym taką czy inną „teologią”, którą nazwałabym raczej racjonalizacją… i to mówię w pierszej kolejności do siebie.
    Pozdrawiam 🙂

    #27 carola
  28. czyli w tym Duchu:” Jezusa Chrystusa ktory samego siebie złożył w ofierze na krzyżu i tym samym okazał swoją władzę nad świątynią”

    #28 carola
  29. praktyka? stowarzyszenia i ruchy Kościelne.

    #29 carol
  30. Do laika!
    Chciałam odnieść się do wpisu:
    „Łatwo pisać o nowych relacjach między ludźmi.
    Ale pokażcie mi to w praktyce!!!”
    Kiedy byłam na początku małżeństwa i nie za bardzo nam się układało to miałam takie pragnienie, żeby zobaczyć chociaż jedno małżeństwo wzorowe, że są zadowoleni, szczęśliwi, zgodni, po prostu kochający się, i wśród swoich znajomych nie mogłam nikogo takiego znaleźć. Ale znalazłam w małej wspólnocie, która razem z księdzem czytała i rozważała Słowo Boże. Mogę powiedzieć, że dzięki niej przetrwaliśmy najtrudniejsze chwile. I to tylko dzięki temu, że w nas, w naszych sercach powstawały nowe relacje do siebie i innych ludzi. Nie jest to łatwe i nie przychodzi bez trudu – przeciwnie z wielkim trudem. Bo jak bez znajomości Jezusa Chrystusa można nie dochodzić swego, przyznać mężowi rację, przyjąć upokorzenie, przyznać się do błędu, zobaczyć w sobie grzesznika i usprawiedliwić drugiego człowieka a nie osądzać go. Dla mnie to są te nowe relacje, które powstają tam, gdzie ktoś usłyszy Dobrą Nowinę i zobaczy, że można codziennie wielokrotnie umierać i żyć. Pozdrawiam wszystkich.

    #30 jadwiga
  31. Dzięki Wam wszystkim, którzy próbowaliście odpowiedzieć mi na moje wątpliwości (chociaż tak naprawdę, to raczej smutek i, jak to ładnie ujęła „fasola”, pragnienie objawienia się Synów Boga).
    Jak dla mnie klerykalizm jest jedną z najpoważniejszych chorób Kościoła. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że Kościół jest z jego powodu podzielony i nierzadko zamiast być solą jest skandalem. Nie mam nic przeciwko księżom. Oni pierwsi są ofiarami tej choroby. Notabene tam gdzie króluje klerykalizm prędzej czy później pojawia się wrogość wobec duchowieństwa, bo żaden zdrowo myślący człowiek nie zaakceptuje dziś feudalnych relacji między ludźmi – intuicyjnie czegoś innego szuka w Kościele.
    Na pociechę jednak:
    byłem kiedyś przypadkowym świadkiem rozmowy pewnego biskupa z misjonarzem, który po latach wrócił do Polski i opowiadał jak to jego wieloletnia praca zakończyła się kompletnym fiaskiem. Nikt nie chciał go słuchać – w końcu, zrozpaczony, po przyjeździe innych księży na jego miejsce, wrócił do Polski. Biskup uspokajał go, mówiąc: „dobrze ksiądz zrobił, że wrócił, teraz ksiądz sobie odpocznie, pracując w diecezji – my duchowni w Polsce nie zdajemy sobie sprawy, jak dalece wiara Ludu nas podtrzymuje! Może także dlatego nierzadko jesteśmy wobec niego niewdzięczni i wyniośli – nie wiemy jak wiele mu zawdzięczamy.”

    Więcej takich biskupów! Więcej księży zakochanych w Ludzie i wdzięcznych Bogu tylko za to, że mogą być sługami ŚWIĘTEGO LUDU KAPŁAŃSKIEGO!
    No i więcej świeckich co by naprawdę kochali księży (i biskupów też ewentualnie 🙂 ) a nie krzywdzili ich traktując jak feudalnych panów.

    #31 laik
  32. Do Jadwigi i do Laika:
    I myślę, że właśnie o to chodzi Księdzu Biskupowi – na tym blogu i w ogóle.
    Pozdrawiam

    #32 sara
  33. Laik. Ja uśmiecham się szeroko do słowa „ewentualnie”. Noo, niech będzie … ewentualnie 😀

    #33 K.
  34. dziękuję za piękne świadectwa wiary

    #34 Tereska

Sorry, the comment form is closed at this time.


css.php