Upomnienie, wiązanie, jedność (23. Ndz A)

by bp Zbigniew Kiernikowski

Ewangelia 23 Niedzieli (Mt 18,15-20) to fragment nauczania Jezusa skierowanego do Jego uczniów jako tych, którzy stanowią zaczyn mającego narodzić się w dniu Pięćdziesiątnicy Kościoła. Ta część Ewangelii wg św. Mateusza bywa nazywana mową kościelną. Jezus wskazuje w niej na zasady, jakimi będą się kierować członkowie wspólnoty kościelnej. W takim kontekście Jezus wypowiedział m.in. przytaczane w dzisiejszej Ewangelii słowa:

Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie,
idź i upomnij go w cztery oczy.
Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata.
Jeśli zaś nie usłucha . . .

Dla wspólnoty istotne jest to, by być w jedności. Wspólnota kościelna nie istnieje dla realizacji jakichś celów zewnętrznych, które zazwyczaj łączą ludzi – chociażby na jakiś czas, tzn. jak długo trwa owa wspólnota interesu czy zainteresowania wspólnymi celami. A potem różnie bywa. Wspólnota kościelna jest natomiast miejscem i środowiskiem przeżywania człowieczeństwa w świetle objawionej prawdy Ewangelii. To prowadzi do zbawienia człowieka. Jest to po prostu przeżywaniem zbawienia, czyli przemiany w nowego człowieka, w człowieka przynależącego do nieba.

Potrzeba upomnienia

Człowiek jest stworzony do relacji z bliźnimi. Nie dobrze jest by był sam dla siebie (zob. Rdz 2,18). Przeżywanie relacji z drugim człowiekiem jest konieczne dla jego pełnego życia. Naturalnie te relacje przybierają różne formy, ale zawsze są. Nie zawsze są poprawne czy łatwe. Po grzechu nastąpiło bowiem zaburzenie tych relacji. Stąd pochodzą błędy i niewłaściwości, przestępstwa i grzechy, wykorzystywanie drugiego i niszczenie go. Stąd pochodzi trud życia na ziemi i wszelki ból (zob. Rdz 3,16-19).

Każdemu wydaje się, że może czy musi tak postępować, jak chce, czy jak widzi to korzystne dla siebie czy dla swoich. Tak żyjąc często też rani drugiego człowieka. Rani go właśnie przez niewłaściwe przeżywanie tych relacji. Można przytaczać wiele przykładów takich niezrealizowanych czy pomylonych relacji, które bolą i niszczą ludzi, które też są często przekazywane młodszym a czasem ciągną się przez pokolenia.

Tak dzieje się, gdyż w konkretnych momentach czyjegoś życia zabrakło zastosowania odpowiedniego rozwiązania, mianowicie stawania w prawdzie przed sobą i przed drugim człowiekiem i pozwalać na leczenie tego, co w tych relacjach jest niewłaściwe. Brakło nazwania grzechu i błędu po imieniu. Zabrakło upomnienia, nawrócenia i przebaczenia. Lęk człowieka przed prawdą o sobie bywa większy, niż trud znoszenia różnych niedogodności. Dlatego łatwo zachowuje się pewien stan niejasny, nierozwiązany.

Człowiek boi się konsekwencji jasnych rozwiązań, które doprowadzałyby go do zmiany swego życia. Dlatego zazwyczaj zostaje w postawie pewnej obłudy i nieprawdy. Po prostu nie wie, co z tym zrobić. Kiedy zaś pewne napięcia dochodzą do granic wytrzymałości, to następuje zastosowanie jakiejś formy przemocy czy ucieczki i dochodzi do zerwania czy całkowitego zniekształcenia tychże relacji. Iluż ludzi żyje w takiej sytuacji. Takimi jesteśmy wskutek grzechu pierworodnego. Taki jest nasz świat, kształtowany przez nas pod wpływem ducha kłamstwa.

Jezus staje przed człowiekiem i pomaga mu być w prawdzie

Dlatego Jezus stanął przed człowiekiem. On stanął w całej swojej prawdzie. Stanął przed człowiekiem, by objawić człowiekowi jego prawdę. Tę prawdę objawił człowiekowi na sobie przez wejście w relacje z ludźmi i mówienie do nich i o nich prawdy. Jego relacje z ludźmi były czyste, był w prawdzie. Nie zawsze to były relacje łatwe. Nawet z najbliższymi. Nie były to bowiem relacje obłudne, interesowne czy korupcyjne. Dlatego Jezus stał się dla człowieka niewygodny i zapłacił za to życiem przez śmieć na krzyżu.

Jezus swoją postawą i przyjęciem skutków wynikających z ludzkich niepoprawności dał też człowiekowi, który do Niego przychodzi, możliwość stawania w prawdzie. Sam powiedział: Tego, kto do Mnie przychodzi,  precz nie odrzucę (J 6,37). Naturalnie nie wszyscy z tego skorzystali. Nie wszyscy zostali uleczeni. To nie wina Jezusa, lecz człowieka, który nie chce wyjść ze swego zakłamania. Nie chce oderwać się od zwodziciela i kłamcy. Jest zbyt uwikłany i nie widzi możliwości wyjścia. Idzie swoją drogą.

Obecność Jezusa między ludźmi, Jego krzyżowa śmierć i zmartwychwstanie, to wielkie wezwanie skierowane do człowieka i swoiste upomnienie; to Dobra Nowina – propozycja, by się nawrócił, by uznał Boga za swego Pana; by – widząc skutki swego grzesznego działania objawione w krzyżu Jezusa – dał się wprowadzić na drogę Jezusa, na drogę prawdy życia. Jest to głośne wołanie Jezusa, które trwa przez wieki i rozlega się (winno rozlegać się) aż po krańce ziemi – jako szansa pełnego życia.

Gdybyśmy chcieli zebrać w krótkim stwierdzeniu tę całą prawdę o dziele Jezusa wobec człowieka, to wyrażają je najlepiej Jego słowa zapisane u św. Jana wskazujące na działanie Ducha Świętego po „odejściu” Jezusa. Trzeba przekonać człowieka o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie (zob. J 16,8). Trzeba tego swoistego upomnienia człowieka. Jezus dokonał tego przez całkowite oddanie się w ręce ludzi, a Duch Święty to dalej prowadzi, aby oni (tzn. my wszyscy) w Jezusie (na Jego Męce) mogli poznać swój grzech, aby przez przebaczenie mogli poznać Bożą sprawiedliwość i żyć jako ci, którzy wiedzą, że jest już dokonany sąd nad władcą (uzurpatorem) tego świata.

Zadanie przekazane wspólnocie wierzących – uczniów Jezusa

Tę rolę i to zadanie jednania przez objawienie człowiekowi prawdy o nim i wprowadzanie go w nawrócenie zostawia Jezus Kościołowi, wspólnocie swych uczniów. Uczniowie Jezusa, wierząc w Niego, są uzdolnieni do tego, by żyć w prawdzie. By się nawracać. By tę tajemnicę nawracania się przeżywać we wspólnocie. Tym samym aby byli, jako członkowie tej wspólnoty przekonanymi o grzechu, o własnym grzechu, który jeszcze w nich pozostaje. Dalej , by wiedzieli, że objawiona w Jezusie Chrystusie sprawiedliwość Boża, ten grzech przebacza, kiedy on się ujawnia i zostaje uznany za grzech. Kiedy nad życiem człowieka, grzesznika, dokonuje się sąd Boga – prowadzący do usprawiedliwienia grzesznika, dokonuje się wyrwanie człowieka z zależności od kusiciela i oskarżyciela, od szatana.

W związku z tym uczniowie Jezusa będą uznawać to, że jest potrzebne niejako wyjście tego grzechu na zewnątrz, czy jego wytknięcie m.in. przez braterskie upomnienie. Człowiek sam bowiem często nie widzi własnego grzechu. Przy tym nie będą się bać odrzucenia, gdyż oskarżyciel, władca ludzkich serc zagubionych z powodu grzechu zalęknionych przed oskarżeniem a tym samym dającym się dalej zwodzić, został już pozbawiony władzy w tych, którzy wierzą (zob. Łk 10,18; Hbr 2,14n; Ap 12,9n). Kto więc wierzy w Jezusa nie boi się upomnienia, nie boi się oskarżenia, nie boi się sądu, bo wie, że jest usprawiedliwienie i przebaczenie.

Każdy członek wspólnoty mając świadomość tego, kim on jest i czym jest bycie we wspólnocie, Ciele Chrystusa, będzie też w trosce i z miłością kierował słowa upomnienia do swego brata, tak jak mówi rozważana dziś Ewangelia. Najpierw w cztery oczy, a gdy to nie poskutkuje, w obecności świadków – aż do przedstawienia sprawy władzy kościelnej. Będzie to czynił, nie bojąc się ewentualnych skutków, które mogą dotknąć jego, jako upominającego i upominanego, aż do wykluczenia go ze wspólnoty, by być jako poganin i celnik. Wie bowiem, że czyniąc to w prawdzie i miłości spełnia swoją misję ucznia Jezusa i członka wspólnoty. Wie też, że nawet, jeśli musi dojść do wykluczenia (niech będzie jako poganin i celnik) nie jest to jeszcze wykluczenie absolutne, lecz uzdrawiające, bo stale zostaje dla takiego wykluczonego możliwość nawrócenia i skorzystania z daru usprawiedliwienia i przebaczenia.

Bez takiego podejścia nikt nie może trwać w jedności ze wspólnotą. Ta wspólnota bowiem ma w sobie jako fundament swego istnienia właśnie przebaczenie wynikające z nawrócenia, z przyjęcia usprawiedliwienia wynikającego ze zwycięstwa Chrystusa nad grzechem i władcą utrzymującym człowieka w grzechu. Upominanie czynione w duchu Ewangelii jest więc częścią pełnienia roli zbawczej powierzonej wspólnocie uczniów Jezusa.

Moc wiązania i rozwiązywania na wieczność

To wszystko, co dzieje się we wspólnocie przez przeżywanie relacji umożliwiających korzystanie ze zbawczego dzieła Jezusa Chrystusa, chociaż dzieje się tutaj na ziemi, ma odniesienie do życia wiecznego, do życia w niebie. Jezus to wyraża w słowach: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. Słowa te, wypowiedziane w tym kontekście, odnoszą się nie tylko do Apostołów, jak to jest na innym miejscu (zob. Mt 16,19 czy J 20,23) , ale do wszystkich uczniów. To nie stoi w sprzeczności czy w antagonizmie do autorytetu kluczy Piotra czy Apostołów. Jest to wymiar powszechnego przeżywania zbawienia i pełnienia misji kapłańskiej we wspólnocie kościelnej.

Dzieło uzdrawiania człowieka i wprowadzania go w relacje jedności rozpoczęte przez Jezusa i spełniane we wspólnocie Jego uczniów na ziemi, ma skutki w niebie, odnosi się do wieczności. Nowe stworzenie, które dokonuje się w każdym wierzącym i realizuje nowe relacje między poszczególnymi członkami prowadzi do powstawania Ciała Chrystusa, a to Ciało jest i pozostanie na zawsze. Jakże jest ważne – obrazowo mówiąc – już dzisiaj tutaj znalezienie sobie miejsca w tym Ciele, by nie pozostać z niego wykluczonym na wieczność. Kto to rozumie, będzie wdzięczny za każde upomnienie. To skierowane do niego w cztery oczy ze strony brata czy siostry. Będzie wdzięczny za upomnienie przy świadkach, czy uczynione z autorytetem Kościoła. Wie bowiem, że bycie w jedności z tym wszystkim, co dzieje się we wspólnocie Chrystusa, co dzieje się w Ciele Chrystusa, jest ważniejsze nad wszystko inne. Nie będzie chciał być z niej wykluczony teraz, by nie być wykluczonym na wieczność.

Jedność – jej moc i znaczenie

Jakże wspaniała to prawda i wspaniała rzeczywistość: przynależeć do Ciała, być jedno z Chrystusem i stanowić jedno z braćmi i siostrami. Mieć świadomość, że działanie, modlitwa, odczuwanie każdego z nas we wspólnocie jest skuteczne w kształtowaniu naszej wieczności. Nawet jeśli wiele a może prawie wszystko nie staje się w naszym życiu według naszych (moich) oczekiwań, możemy wiedzieć, że staje się wszystko według oczekiwań Ciała Chrystusa, wspólnoty wierzących. Modlitwa zostanie właściwie wysłuchana. Modlitwa zanoszona zgodnie chociażby we dwóch zjednoczonych w Chrystusie nie może być modlitwą egoistyczną, nie może być modlitwą obcą Bogu, bo jest zanoszona w Ciele Chrystusa. Każda taka modlitwa zostanie wysłuchana przez Ojca dla dobra naszego. Ojciec to sprawi w Ciele swego Syna. Bo On, Syn, zapewnił, że jest obecny w takim zjednoczeniu dwóch, trzech …

Jaka wielka tajemnica została powierzona wspólnocie – jednoczeniu się w prawdzie Jezusa Chrystusa. Dokonuje się ona przez bardzo proste środki. M.in. przez stawanie w prawdzie także przy pomocy upomnienia – kiedy zachodzi taka potrzeba. A zachodzi, i to nie rzadko. Jakże ważne jest, byśmy potrafili więcej i właściwiej korzystać z tej prostej i skutecznej posługi. Jakże potrzebne jest, byśmy właściwiej i w prostocie umieli ją wykonywać w imię i mocą Chrystusa jako posługę wobec braci i sióstr. Jakże zbawienne i dobroczynne jest dla każdego z nas, byśmy umieli przyjmować upomnienia ze strony braci i sióstr jako posługę Chrystusa wobec każdego z nas, by być bardziej w Jego Ciele.

Tymczasem zdarza się, że lękamy się, by powiedzieć prawdę z miłością, bo nie stać nas na taką posługę wobec brata czy siostry. Boimy się bowiem sami odrzucenia, czy poniżenia, i nie stać nas na postawę sługi wobec błędu czy grzechu brata. Zdarza się też, że ktoś upomniany, odchodzi obrażony, bo takiej posługi nie przyjął. Czasem być może dlatego, że nie była to posługa, ale wykonanie wyroku na bracie czy siostrze… Cierpi wtedy Ciało Chrystusa, cierpią jego członki. Potrzebna jest stale terapia nawrócenia.

Daj nam, Panie, poznawać Twoją prawdę i to, co Ty mówisz do nas przez naszych braci i siostry ze wspólnoty naszego życia w Tobie. Daj nam, Panie, poznawać smak i moc jedności w Tobie.
Bp ZbK

Podziel się z innymi

Rss Komentarze

47 komentarzy

  1. Wydaje mi się, ze łatwiej jest przyjąć upomnienie, niż mądrze upomnieć.

    #1 basa
  2. Bardzo cenię sobie upomnienia mojej żony.
    Mają one zarówno aspekt „życiowy”, np nie rozmawiałeś dziś ze swoim synem, ma problemy z fizyką, Ola nie umie równań, w szkole śmieją się z nich że…, ale także jest ona jakby „suflerem” w wielu sytuacjach : nie złożyłeś życzeń, nie zapłaciłeś podatku itd,
    ale gdy wręcz ma wyrzuty, że nie robiliśmy laudesow, albo skrutacji, ma to wymiar wiary.
    Żona jest mi bardzo potrzebna do nawrócenia !
    Jest wielkim darem!

    #2 Grzegorz
  3. „Upominanie czynione w duchu Ewangelii…”
    Tak było dziś…
    Upominałam…
    Kocham i upominam… Dlaczego moje upomnienie jest odbierane jak „wykonanie wyroku”…?
    Dlaczego tak trudno jest uwierzyć, że ktoś upominając chce jedności, prawdy, czyni to w duchu Ewangelii?

    #3 julia
  4. Jezus naucza by upominać brata, który zgrzeszył przeciwko mnie. Czy jeśli zgrzeszył przeciwko komuś innemu, to też jesteśmy wezwani do upominania? Mam czasem odruch upominania w sprawie grzechów, które de facto nie były przeciwko mnie. Z jednej strony to upomnienie pełni co prawda funkcję odwracania brata czy siostry od grzechu (tak upominali np. prorocy), ale czasem też może być wyręczaniem „poszkodowanego”. Jeśli będę upominać jako „obrońca uciśnionego”, bo on sam nie będzie miał odwagi tego robić – to może wcale nie będzie służyć „poszkodowanemu” w dojrzewaniu w miłości? Mówiąc obrazowo: dziecko noszone cały czas na rękach nigdy się nie nauczy chodzić.
    Pewnie nie ma na to krótkiej i prostej odpowiedzi, ale chciałabym prosić Księdza Biskupa o jakieś światło na takie dylematy.
    Pozdrawiam 🙂

    #4 Fasola
  5. Dzięki czynię Ojcu Biskupowi za Słowo prawdy dla mnie i Pawła; za to że Kościół się pochylił nad nami, dał nam światło. Trudna to mowa była. Słowo się realizuje. Przebiter wczoraj rzekł, powołując się na św. Tomasza, że upominanie bez miłosci, to jest już karykatura chrześcijaństwa i taki ma wręcz obowiązek takie chrześcijaństwo odrzucić.
    Ewangelia akurat na konwiwencję, na którą zdążam.
    pokój,
    agnieszka

    #5 agnieszka
  6. Ad #4 Fasola
    Dla lepszego i bardziej właściwego zrozumienia orędzia wynikającego z Ewangelii czytanej w dzisiejszą niedzielę proszę zwrócić uwagę na to, co zaznaczyłem na początku mojego wpisu. Ten fragment Ewangelii należy do tego, co nazywamy mową kościelną, a więc wskazującą na relacje w ramach wspólnoty. Jest mowa o bracie. Nadto o jego pozyskaniu. Co do jego zgrzeszenia „przeciw tobie” wspomnę, że tego zwrotu nie ma we wszystkich świadkach tekstu. Jest to znak, że w pierwotnej wspólnocie ten tekst był rozumiany z tym określeniem lub bez tego określenia.
    Ważniejsze jednak dla właściwego odczytania tego tekstu jet zwrócenie uwagi na to, że nie chodzi o jakiegokolwiek bliźniego, lecz o brata i o jego pozyskaniu. W tym pozyskaniu chodzi nie o co innego, lecz oto by był w jedności, by był żywym członkiem wspólnoty żyjącej w jedności. Tak też w czytaniu z Księgi Ezechiela chodzi o członka Izraela. Chociaż naturalnie tego nie można wykluczyć szerszego odniesienia.
    Trzeba jednak rozróżniać to, co dzieje się między braćmi i siostrami w ramach wspólnoty – Ciała Chrystusa (w to wchodzi także małżeństwo chrześcijańskie i wszelkie formy życia oparte na Ewangelii) od wszystkich relacji na zewnątrz. Nie jest to żadna dyskryminacja, lecz fakt i świadomość przynależności do Ciała Chrystusa.
    U nas w praktyce to się niby utożsamia, ale w rzeczywistości tak to nie jest. Zatarły się granice między wspólnotą chrześcijańską, żyjącą Ewangelią, a społecznością, która przyjmuje pewne elementy chrześcijaństwa, ale de facto nie akceptuje tego, co stanowi serce przesłania ewangelijnego. Nie jest więc też w stanie zrozumieć tego, o co chodzi w tzw. wymaganiach ewangelijnych. Byłoby wiele do mówienia na ten temat, bo jest wiele nieporozumień i zamieszania na tym polu.
    Pouczenie, o którym mowa w Ewangelii, ma na celu jedność wspólnoty uczniów Jezusa. Ta jedność wspólnoty przeżywana na serio staje się z kolei świadectwem i jednocześnie wezwaniem (upomnieniem) i propozycją dla tych, którzy stoją na zewnątrz. Jeśli zaś wspólnota chrześcijańska (deklarująca się jako taka) nie stanowi jedności, to nie jest żadnym obwieszczeniem wobec świata, nie jest żadną „Ewangelią”- propozycją życia. Nie jest też – jeśli tak chcemy powiedzieć – żadnym upomnieniem wobec świata. Jeśli więc nam we wspólnocie chrześcijańskiej zabraknie jasnego rozumienia tych spraw, grozi nam nakładanie na ludzi, którzy nie znają Jezusa Chrystusa, tzw. „obowiązków” ewangelijnych i wynikających z Ewangelii zasad życia. Skoro nie weszli w znajomość Chrystusa przez wtajemniczenie chrześcijańskie i nie stanowią żywych członków Ciała, to nie mają mocy życia z tajemnicy Chrystusa. Nakładane na nich obowiązki czy upominanie ich według klucza ewangelijnego łatwo staje się moralizowaniem. Mamy tego aż po uszy.
    Wyraziłem to dość radykalnie. Jest to problem, którym musimy się dzisiaj, tzn. w naszych czasach serio zająć. Dla rozumienia Ewangelii potrzeba inicjacji, wtajemniczenia. Teksty Ewangelijne nie są do czytania w kluczu ogólnej literatury, nawet literatury religijnej.
    Proszę jeszcze raz przeczytać mój wpis – katechezę właśnie w tym kluczu. Proszę też popatrzeć na czytaną dziś Ewangelię nie jako skierowaną do wszystkich ludzi, lecz do członków wspólnoty wierzących – Ciała Chrystusa. Aspekt misyjny, głoszenie Ewangelii na zewnątrz to kolejna sprawa.
    Dziękuję za ten komentarz. Będę wdzięczny za dalsze.
    Bp ZbK

    #6 bp Zbigniew Kiernikowski
  7. Dziękuję Księdzu Biskupowi za odpowiedź. W odpowiedzi dotknął Ksiądz Biskup ważnego aspektu mojego dylematu – tego, że zatarły się różnice między wspólnotą chrześcijańską, a społecznością, która pewne elementy chrześcijaństwa przejmuje, ale jest jedynie „chrześcijańskopodobne” (tak jak za komuny były wyroby czekoladopodobne 😉 )
    Jeśli kobieta będąc w ciąży pali papierosy, to wiadomo, że ofiarą grzechu staje się jej dziecko, a ono nie ma możliwości upomnieć. Wówczas upominam ją niejako w imieniu tego dziecka. Kolejny przykład: ktoś opowiedział mi o tym, jak uderzył w niego grzech kapłana, spytałam czy rozmawiał z kapłanem, otrzymałam odpowiedź: „nie, bo się boję”. No i dylemat: służyć swoją odwagą mojemu współbratu/współsiostrze, skoro jemu/jej tej odwagi brakuje, czy też skupić swoją uwagę na tym lęku, który stoi na przeszkodzie do upomnienia braterskiego? Bo na dłuższą metę może się okazać, że tak „służąc swoją odwagą” zaczynam w efekcie zaprowadzać swoją sprawiedliwość.
    Na jeszcze jeden aspekt upominania chciałabym zwrócić uwagę. Chodzi o pomijanie etapu upomnienia w cztery oczy i rozpoczynanie od upomnienia publicznego. Zdarzyło mi się, że tak zostałam upomniana. Przyznaję, że zabolało mnie to, że ten brat miał wiele razy okazję powiedzieć mi to w cztery oczy, a nigdy tego nie zrobił. Nie chodzi mi o troskę o mój image we wspólnocie (zostałam upomniana, że mam za długie „wprowadzenia” do czytań), tylko nie odczułam w tym upomnieniu, żeby chodziło o mnie, by to płynęło z troski o mnie. Miało to doświadczenie dobrą stronę – na swojej skórze odczułam, jakie znaczenie i sens ma ten pierwszy etap („w cztery oczy”) i jak jest nieodzowny. Poróżniłam się nawet z jedną siostrą w wierze – w kwestii, czy można pomijać etap „w cztery oczy”?
    Pozdrawiam serdecznie 🙂 (do wtorku)

    #7 Fasola
  8. Dziękuję Księdzu Biskupowi za komentarz. Otrzymałam dość szeroką odpowiedź na postawione wcześniej pytanie, albo inaczej – Słowo wyjaśnia kolejny raz moje wątpliwości.
    Kolejne pytanie (częściowo wyjaśnione w #6) dotyczy cech wspólnoty. Czy można mówić o wspólnocie, w której poza upomnieniem nie ma nawrócenia i przebaczenia? Eucharystia powinna być wspólnotą i przykładem wspólnoty, ale czy wspólne gesty pobożnościowe są dowodem na wspólnotę? Może wymagam zbyt dużo, ale skoro nawracanie ma szanse we wspólnocie, to konieczne jest zaufanie tak z mojej strony do wspólnoty jak i wspólnoty – do mnie. Jezus mówi o przebaczaniu w nieskończoność, ale ja też potrzebuję przebaczenia i otrzymania szansy na nowe życie. Może moja bezradność powinna dopingować mnie do szukania ludzi, którzy też chcą słuchać Słowa?

    #8 ze
  9. Ad #8 ze
    Wspólnota, o której mówimy, to wspólnota uczniów Jezusa. Dokonuje się ona przez słuchanie Jego Słowa. Naturalnie słuchanie, które jest przyjmowaniem, a więc wchodzeniem w nawrócenie. To jest wszystko.
    Ps 95: jeśli dziś słowo Jego usłyszycie … Jeśli zaś nie usłyszycie (bo nie jest wam głoszone, albo go dzisiaj nie przyjmujecie, bo macie inne propozycje życia itp. itd.), to trudno, byście byli Jego wspólnotą. Nawet, jak wspomniane, jeśli odprawiacie wiele gestów i obrzędów. To jeszcze bardziej może was oddalać od Niego, bo nie o to chodzi. Same gesty i obrzędy raczej nie wprowadzają w nawrócenie, lecz zmierzają do utrzymania i utrwalenia status quo człowieka religijnego, albo tego, kto za takiego się uważa. Stąd postawa zachowawcza, a nie postawa odnawiającego nawrócenia. Trudno też wtedy mówić o wspólnocie, w sensie wspólnoty uczniów Jezusa.
    Tymczasem człowiek potrzebuje owego odnawiającego go (stwarzającego go na nowo – zob. Kol 3,10) nawrócenia. Potrzebuje go zawsze „dziś”, czyli w każdej sytuacji, gdy Słowo do niego dociera i proponuje mu drogę wyjścia poza siebie.
    O tym wiele i to bardzo wiele mówili prorocy. Brak tego wyrzucał też Jezus faryzeuszom i kapłanom Starego Przymierza. I właśnie to w dużej mierze stało się bezpośrenią przyczyną oskarżenia Go i skazania na śmierć.
    Trzeba się więc pytać, czy jestem członkiem żywej wspólnoty gromadzącej się wokół Słowa i przeżywającej Sakramenty, a nie tylko celebrującej obrzędy, także sakramentalne. Trzeba szukać takiej wspólnoty. Trzeba tworzyć taką wspólnotę. Takie wspólnoty nie spadają prosto z nieba. Takie wspólnoty stają się tam, gdzie znajdą się ludzie gotowi żyć w nawróceniu. Nie ma niestosownych okoliczności. Naturalnie, tak się dzieje, jeśli i gdy jest odpowiedni duch, gotowość itd. przynajmniej w jednym albo w jednej, który/która to rozumie i jest gotów to przyżywać, tzn. być w jakiś sposób złożony w ofierze – wiedząc, że to dla niego/niej jest darem i łaską. Będzie to zaczyn wspólnoty słuchania, która prędzej czy później objawi się. Bo nie może się ukryć miasto położone na górze (Mt 5,14).
    Nie wiem, czy trafiłem z odpowiedzią. Liczę na oświeconą Słowem inteligencję i gotowość bycia w prawdzie, nawet za wielką cenę. A warto!
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #9 bp Zbigniew Kiernikowski
  10. Ad #3 julia
    Julio!
    Próba odpowiedzi na pierwsze pytanie: Jeśli upominając kochasz (tzn. jesteś gotowa tracić swoje życie dla tego, kogo upominasz – zob. Rz 5,6-11), to nawet jeśli to Twoje upomnienie może zostać odebrane jako wykonanie wyroku, to bądź spokojna o to, bo to przyniesie właściwy owoc.
    Dlaczego zaś to czasem tak jest odbierane? Tego nie rozstrzygniesz. Zostaw wolność temu, kto tak odbiera. Oczywiście nie wyklucza się wykazania tego, ale to nie jest konieczne. Prędzej czy później pozna prawdę.
    I na drugie pytanie: Tak trudno uwierzyć nam, bo my warunkujemy to od sposobu podejścia ze strony upominającego, co jest ważne, gdy to ja nim jestem. Tzn. jestem tym, kto upomina drugiego.
    Natomiast, jeśli ja jestem upominanym i jestem wierzącym, tzn. wiem, że Pan Bóg posługuje się różnymi środkami i narzędziami (osobami), aby dotrzeć do mnie i mnie sprowadzać na właściwą drogę, to dla mnie nie jest ważne, albo przynajmniej nie jest aż tak ważne to, w jakim duchu upominający mnie to czyni. Nawet jeśli on czyni to w niewłaściwym duchu, ja mogę z tego skorzystać. Nie muszę więc doszukiwać się i dochodzić, czy upominający mnie czyni to we właściwym duchu. Ważne jest, że wskazuje mi na potrzebę mojego nawrócenia, al bo ja wskutek jego działania czy jego słów dostrzegam potrzebę mojego nawrócenia. I wtedy to jego, być może nie całkiem właściwe działanie, też mi posłuży.
    Trudne to jest co prawda w oczach świata, ale taka jest wolność i przywilej (moc) dzieci Bożych.
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #10 bp Zbigniew Kiernikowski
  11. Super napisane. Już prościej chyba nie można. Dziękuję.

    #11 K.
  12. Wydaje mi się, że problem upominania możnaby rozszerzyć nie tylko na sferę grzechu, ale na wszystko, co nie jest dziełem Ojca w nas, nie jest Jego wolą… Czy patrząc w takim kluczu na dialog Jezusa i Maryi w Kanie Galilejskiej i w Świątyni Jerozolimskiej można powiedzieć, że się „nawzajem napominali” w miłości, wypływającej z głębokiej więzi i zatroskania o wypełnienie woli Ojca?

    #12 iwonka
  13. Ad #12 iwonka
    Niewątpliwie tak. Jednakże we fragmencie czytanej dzisiaj Ewangelii chodzi przede wszystkim o to, o czym była mowa. I to jest najbardziej istotne w tym, dostępnym dla nas wymiarze życia, jako dla ludzi wierzących i żyjących tu na ziemi we wspólnocie (mniej lub bardziej świadomych tego aspektu wspólnotowego).
    To oczywiście nie wyczerpuje wszystkiego, niemniej nie można od tego abstrahować.
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #13 bp Zbigniew Kiernikowski
  14. Co do Dzieła Boga w nas, to taka poezja teologiczna bardzo działa:
    „Wyrzuty sumienia wielu chrześcijan i bazujący na nich lęk nie biorą się stąd, że ludzie ci są grzesznikami i recydywistami grzechu, lecz stąd że przestali wierzyć w prawdę i skuteczność swej wiary; mierzą siłę swej wiary swoją własną niemocą, rzutują świat Boga w swoją psychologie, zamiast dać się zmierzyć Bogu. Czynią to, czego im jako chrześcijanom robić nie wolno: obserwują wiarę z zewnątrz, wątpią w siłę nadziei, nie oddają się potędze miłości i kładą się na odpoczynek przepaści, jaka się rozwiera między chrześcijańską powinnością i jej niezrealizowaniem, w przepaści, której, myśląc po chrześcijańsku, nie należy, rzecz jasna, konkretnie lokalizować. Trudno więc się dziwić, kiedy z powodu tego wykorzenienia opanowuje ich lęk.

    Hans Urs von Balthasar: Chrześcijanin i Lęk.

    #14 Brokard
  15. Dziękuję za pocieszającą odpowiedź 🙂 i zwrócenie uwagi na to, że „…nie jest ważne, albo przynajmniej nie jest aż tak ważne to, w jakim duchu upominający MNIE to czyni. Nawet jeśli on czyni to w niewłaściwym duchu, ja mogę z tego skorzystać”
    Jakby to było wspaniale, gdybyśmy wszyscy właśnie tak chcieli rozumieć słowa upomnienia… Ks Bp pisze, że w tym się wyraża „wolność i przywilej dzieci Bożych”. Fantastyczna perspektywa!
    Pozdrawiam 🙂

    #15 julia
  16. Ad #14 Brokard
    Dziękuję za przytoczenie tych słów!
    Hans Urs von Balthasar bardzo trafnie i wymownie ujął wiele akualnych problemów naszego sposobu przeżywania chrześcijaństwa.
    Warto do niego zaglądać!
    Bp ZbK

    #16 bp Zbigniew Kiernikowski
  17. Dziękuję również Brokard, bardzo mi się podobają te słowa. Dziękuję również Bogu za to, że wysłuchuje zgodnej modlitwy i daje jedność. Dziękuję Ks.Biskupowi za uwypuklenie kontekstu wspólnoty kościelnej, to daje właściwą perspektywę i pozwala zrozumieć Słowo. Na Eucharystii zastanawiałam się co oznaczają słowa o związaniu i rozwiązaniu czegoś na ziemi i w niebie, podobnie jak mówił Jezus do Piotra i wpadłam w dywagacje moralistyczne. Grzech, trwanie w nim wyklucza ze wspólnoty wiary, tak więc upomnienie jest wyrazem troski o brata. Myślę, że podobne znaczenie ma przyjmowanie niesprawiedliwości, branie winy na siebie, te postawy chrześcijańskie, które są umieraniem dla siebie i kochaniem drugiego w wymiarze krzyża.

    #17 AnnaK
  18. Dziękuje za odpowiedź i pogłębienie tematu wspólnoty. Odpowiedź dokładnie na moje pytanie.
    Jeszcze jedno pytanie: czy wspólnota i zgromadzenie (wiernych, w Imię Jezusa, …) to są określenia tej samej jakości, czy to kwestia więzi (w obu przypadkach zasadą scalającą jest Pan Bóg) i czasu tworzenia wspólnoty/zgromadzenia? Czy członkowie mają takie same (i czy mają) zobowiązania wobec tej grupy ludzi?
    Pozdrawiam…

    #18 ze
  19. Ad #18 ze
    Krótka odpowiedź, chociaż temat jest bardzo szeroki.
    Kościół, to Ciało Chrystusa, organizm (zob. 1 Kor 12). Możemy to wyrazić także, że to wspólnota wspólnot podporządkowana Głowie. Tutaj nie chodzi na pierwszym miejscu o formalne czy jurydyczne podporządkowanie (to jest, ale jako wtórne), lecz o bycie ożywionym tym samym duchem, który był/jest w Jezusie Chrystusie. Wszystkie wspólnoty wierzących (nie myślę o formalnym aspekcie, lecz o faktycznie ożywionych duchem Jezusa Chrystusa) i każdy poszczególny członek Kościoła (jako takiego, uniwersalnego i jako członek konkretnej wspólnoty, przeżywający swoje relacji z innymi członkami), tworzą jedno Ciało. Nie ma Kościoła jako takiego bez konkretnych wspólnot i nie może być mowy o wspólnotach, jako o chrześcijańskich wspólnotach, bez ich odniesienia do całego Ciała-Kościoła i jego Głowy.
    Jeśli jakiś członek czy jakaś wspólnota zacznie żyć dla siebie, staje się na podobieństwo nowotworu w organizmie ludzkim, czymś obcym, żyjącym inną logiką (tzn. jakąś swoją, obcą w stosunku do całego organizmu) i w konsekwncji staje się przeszkadzającym, zagrażającym itd. itp. Logiką bowiem ożywiającą Kościół jest bycie podporządkowanym i służenie drugiemu, według mocy i ducha Jezusa Chrystusa, stosownie do miejsca i funkcji (zadania), jakie ktoś jako członek czy jako wspólnota ma w całości Ciała.
    Leczenie z „choroby” (tzn. niewłaściwego przeżywania chrześcijaństwa i niewłaściwego pojmowania swego miejsca w Kościele) może się odbywać tylko przez uczenie bycia podporządkowanym i wprowadzania w sens służby – tracenia siebie dla drugiego. To dzieje się mocą Słowa, Ewangelii, która ukazuje prawdę, że dla człowieka jest dobrze, gdy umiera dla siebie i żyje dla Chrystusa (tzn. Jego duchem), czyli w konsekwencji drugiego (Rz 6).
    Nie jest to do pojęcia w kluczu „obowiązku” (chociaż to jest zadania), lecz w kluczu obietnicy spełnianej przez Boga wobec człowieka jako dar Boga dla człowieka. Po prostu jest to dar. Dar dany czy zadany nam do stałego odkrywania i przeżywania jako forma urzeczywistniania siebie na obraz i podobieństwo Boga. Tak bowiem Bóg pojął (począł) od początku człowieka (grzech w to wprowadzi zaburzenie, chorobę nowotworową, czyli logikę życia dla siebie, według własnego poznania dobra i zła) i takim Bóg na nowo stworzył człowieka w Jezusie Chrystusie przez Jego śmierć i zmartwychwstanie.
    Kto coś z tego rozumie i patrzy na to, co czasem w Kościele, w jego konkretnych wspólnotach, czy w jego poszczególnych członkach się dzieje, to widzi, ile mamy dzisiaj do zrobienia w naszych społecznościach, w których żyjemy, by faktycznie być takim Kościołem, wspólnotą wspólnot, Ciałem Chrystusa, w którym urzeczywistnia się życie poszczególnych członków według zamysłu Boga.
    Nie znaczy, że tego nie ma wcale, ale jest to często ukryte, mało uświadomione i mało przeżywane. Często też nasze wysiłki na polu pasterskim, formacyjnym itp. nie idą we właściwym kierunku. Dziś często zmierza się do wychowania człowieka jednostki, czasem nawet bardzo idealnie pojętej. Naturalnie z różnymi efektami.
    Zapomina się, albo czasem wprost się nie wie o tym, czyli nie zna się praktycznie tego daru, jakim jest wspólnota – Kościół, Ciało Chrystusa, poczynając od najmniejszej komórki, Kościoła Domowego, jakim jest rodzina chrześcijańska. A jest to konkretna propozycja życia, bardzo konkretna propozycja życia.
    To tyle dzisiaj w wielkim skrócie.
    Byłoby jeszcze wiele i wiele do mówienia.
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #19 bp Zbigniew Kiernikowski
  20. Kosciół składa sie z grzeszników,takze z takich,którzy sie nie poprawiają ani po pierwszym, ani po drugim upomnieniu.Braterskie upomnienie to powazne odpowiedzialne działanie.Upomnienie ma na uwadze jeden cel pozyskać brata,czyli nie chodzi w pierwszym rzedzie o wytkniecie mu braków , ale o pozyskanie go w gre wchodzi takze moja osoba czyli chodzi o nas dwoch,co wiecej chodzi o cała wspólnote.Dlatego tez upomnienie nie moze byc celebracją swojej wyzszości ani tez oskarzeniem bladzacego wspólbrata.Zasadniczym celem upominania jest przywrócenie bładzacemu jednosci z Bogiem i ze wspólnota. Upomnienie ma cel zbawczy

    #20 M grzesznik
  21. Dziękuję … Ksiądz Biskup odpowiedział na moje pytanie – dokładnie o taką wspólnotę pytałam.
    Pozdrawiam!
    ze

    #21 ze
  22. I ja, jako pojedynczy człowiek również tworzę wspólnotę. Gdzieś tam, za wszystkimi świętymi i błogosławionymi tworzę swą przynależność. Całe swe życie tworzymy ją. Ledwo zauważylnymi kroczkami.

    #22 K.
  23. Zdałem sobie sprawę z tego, że jestem zobowiązany do upomnienia brata. Prorok Ezechiel wręcz obarcza mnie winą za nieupominanie. Nigdy dotąd, w rachunku sumienia nie zastanawiałem się nad tym. Czy teraz, gdy dostałem światło na tę kwestię, winienem się z tego zaniechania spowiadać? Swoją drogą upominanie wymaga wielkiej pokory, jeśli mam na względzie dobro brata a nie tylko wytknięcie jego błędu czy słabości. Najmniej udaje mi się to przy upominaniu żony. Bo najczęściej jest to pokazywanie mojej „spostrzegawczości” a także chęć wykazania swojej wyższości.
    PS Zauważam, że na blogu pisze bardzo mało mężczyzn, czy tak wszyscy wszystko wiedzą? A gdzie są osoby duchowne? Chciałbym poznać także ich problemy w poruszanych sprawach. Pozdrawiam Księdza Biskupa!

    #23 Aleksander
  24. Gdzie jest granica między napomnieniem a moralizmem,czy potrzeba być na „urzędzie” by upominać,myślę,żeby upominać trzeba znać człowieka upominanego,jego wrażliwość,jego czyny,jego myśli,z których się obnaża,mając do nas zaufanie.
    Jestem zniechęcony obojętnośią,a nawet niechęcią innych na moje przeżywanie mojej wiary,poprawnością religijną,pobożnością,jako celem samym w sobie,stąd też i może moja pogłębiająca się obojętność na innych?
    Pozdrawiam Księdza Biskupa!

    #24 optymista
  25. Upomnienie wymaga rozwagi i pewności że ma się absolutną rację.Nie dla własnego widzimisię /jak często kiepski humorek lub siła władzy decyduje/,ale dla obiektywnej rzetelności sprawy.Prorok Ezechiel widocznie wie, że Aleksander mądry i tych brudnych „chwytów” nie stosuje.Wybacz Aleksandrze,ale w wyobraźni już zobaczyłam /chętnych/ do tych pouczeń tłumy.

    #25 K.
  26. Najgorsze że Ci, co tak chętnie pouczają i upominają, wzajemnie sobie zaprzeczają. Słuchając tych najgorliwszych, zamętu można doznać w głowie. A wszystko to … bo odpowiedzialności za czyny, za słowo w ludziach nie ma. Ot takie aktorskie popisywanie. Udowadnianie, że siła w nich ciężka. Nie mówię o Księżach. Ci liczą się z odpowiedzialnością przed Bogiem. Przynajmniej oni.

    #26 K.
  27. Witam Ojcze Biskupie,
    Jak juz wspomniałam, mam praktyke w kl 1-3 w SP. Chce na swoich lekcjach wprowadzić modlitwe spontaniczną na poczatku katechezy, by dzieci zobaczyły, że moga byc prawdziwe przed Panem Bogiem, że mogą na głos przeprosić, dziekować, poprosić. Moja opiekunka praktyk mi odradza, bo mówi ze w 1 klasie dzieci są szczere i mogą głośno w modlitwie poprosić np. o to, żeby tata przestał pić itd. Ja myślę, że to dobre pole do głoszenia Ewangelii, żeby pokazać wtedy, ze jestesmy grzeszni, powiedzić o przebaczeniu, że jestesmy słabi, że nie musimy się wstydzić np. pijanego taty. Chodzi mi żeby pokazać juz od małego, że szczęsliwy człowiek to nie ten, co ukrywa, że mu coś nie idzie, ze ma pijanego tatę, tylko ten kto jest słaby, zbankrutowany, by dzieci nie musiały się bać itd. Ksiądz Biskup wie, o co mi chodzi. Pytam, bo juz mam wątpliwości, czy mysle dobrze? Bo Pani katechetka twierdzi ze dzieci póżniej beda takiego ucznia wytykały palcami. A ja mysle, że dobra katecheza do tego typu zdarzeń to klucz, to pole do Dobrej Nowiny.
    pokój,
    ciągle niewiedząca agnieszka

    #27 agnieszka
  28. Optymisto,
    moja spontaniczna refleksja w związku z Twoim pytaniem:
    napominający to świadek, a moralizator to faryzeusz, asekurant.
    pokój,
    agnieszka

    #28 agnieszka
  29. Problem napomnienia jest trudny. Decyzja napomnienia nie jest łatwa. Dla mnie łatwiej 'nie zauważyć’ problemu. Już pojawiały się pytanie: czy kieruję się miłością? Będąc z Chrystusem mogę napominać z miłością, ale oprócz mojej relacji z Jezusem trzeba pamiętać o kondycji psychicznej napominanego, jego sytuacji rodzinnej, itp. To, co Ksiądz Biskup podkreśla, ważna jest wspólnota 'ożywienie duchem Jezusa Chrystusa’ i zaufanie, że napominający i napominany kierują się Słowem.
    Czytając rozważanie Księdza Biskupa i komentarze, zastanawiałam się nad moją otwartością na napomnienie. Czy mam zaufanie do napominającego, co do jego intencji? Jak często czuję się dotknięta napomnienie? Czy wprowadzam do mojego życia napomnienia? Czy dziękuję za napominającego? Czy nawracam się i czy przebaczam sobie (nie tylko innym)? Przypuszczam, że gdybyśmy upominani i upominający nosili głęboko w sercu triadę: „upomnienie-nawrócenie- przebaczenie” nasze relacje stałyby się zdrowsze, wspólnota osadzona na Chrystusie i stawalibyśmy się radośniejszymi uczniami Jezusa.
    Pozdrawiam!

    #29 sgg
  30. Ad #27 agnieszka
    Agnieszko! Wiem, o co Ci chodzi i też, jak Twoja opiekunka praktyki, mam pewne obawy. Nie tyle co do meritum tej sprawy, ile raczej co do praktycznego jej poprowadzenia w tak krótkim okresie, jakim jest Twoja praktyka (także Twoja znajomość tego środowiska?) oraz co do skutków, jeśli środowisko nie byłoby do tego przygotowane, czy w to odpowiednio wprowadzone. Krótko mówiąc, żeby czegoś nie rozpocząć, czegoś co samo w sobie jest ważne a z drugiej strony stanowi w swojej treści delikatną materię. Nie można czegoś takiego zacząć i zostawić.
    Jeśli Twoja opiekunka (myślę, że jest to stała katechetka tych dzieci) z tym zgadzałaby się i to w jakiś sposób dalej chciała prowadzić, to tak. Inaczej, będzie to prawdopodobnie epizod, który może nie być trafiony. Nie wypowiadam się co do ogólnych zasad pedagogicznych i wskazań, jakie w szkole obowiązują, które mogą być brane pod uwagę, a które mi nie są znane.
    Gdyby do tego miało dojść, to trzeba to dobrze przygotować. Zależy to od grupy dzieci, tzn. jej liczebności, spójności czy charakteru środowiska, ewentualnej obecności i woli rodziców. Musiałoby to być zrobione – moim zdaniem – w sposób dość zintegrowany, a nie wyrywkowy na sposób pewnego epizodu trwającego miesiąc i nie mającego stosownego osadzenia w rzeczywistości.
    Nie można traktować szkolnej klasy tak, jak grupy modlitewnej, która się zbiera głównie w tym celu, na słuchanie Słowa, i przychodzi dobrowolnie. Każdy więc, komu coś nie odpowiada, może nie uczestniczyć. Tutaj może być to przeżywane pod pewną „presją” (chociaż to słowo jest tutaj za mocne) czy uwarunkowaniem.
    Twoja myśl jest dobra, ale trzeba to dobrze rozważyć i ewentualnie dobrze i wielostronnie przygotować – poczynając od rodziców tych dzieci.
    Bp ZbK

    #30 bp Zbigniew Kiernikowski
  31. Rozumiem, porozmawiam z Panią katechetką. Jej zostawię decyzję, niech zrobi z tym. co zechce. Podporzadkuję się.
    Dziękuję za dobitność.
    agnieszka

    #31 agnieszka
  32. do #31 Gratuluję zapału, Agnieszko, jednak warto zaufać doświadczonym. Poczekaj cierpliwie parę lat i w pełni zrozumiesz o czym pisze Ksiądz Biskup i co mówi Opiekunka praktyki. Może warto przyjąć z wiarą, ze tak powinno być. Nie smuć się (smutek wyczytałam) i nie rezygnuj. Masz atut dynamizmu młodej dziewczyny i to wykorzystaj w sposobie prowadzenia lekcji. Sama pamiętam podsumowania przez opiekuna po każdej lekcji i też czułam się ograniczana, ale potrzebowałam czasu na zrozumienie uwag z praktyki. Warto spierać się z Opiekunką, zadawać pytania, dopytywać się o różne sytuacje wychowawcze … Szczęść Boże na zdobywanie doświadczenia, życzę dużo radości w różnych sytuacjach dydaktycznych i wychowawczych…

    #32 sgg
  33. Wiele problemów z napominaniem bierze się stąd, że często mamy do czynienia z osobami nie żyjącymi w nawróceniu, a i my również nie zawsze w konkretnej często konfliktowej sytuacji w nawracanie wchodzimy. Nie działa wtedy mechanizm ukazany w czytaniach i komentowany przez Ks.Biskupa, a relacje między napominającym a napominanym tak wyglądają, jak pokazuje to wiele komentarzy do wpisu. Komentarz #6 trafia w samo sedno!
    Ja staram się, jak tylko jest to możliwe, stosować następującą metodę:
    Przy zwracaniu komuś uwagi przywołuję podobną sytuację, która mi się zdarzyła. Wtedy stawiam się na równi z upominanym, co po pierwsze nie buduje we mnie pychy, po drugie napominany nie odnosi wrażenia, że go pouczam jako ten „mądrzejszy” a po trzecie wypowiadam się na temat, o którym coś wiem, który przeżyłem i mogę w służyć komuś moim doświadczeniem. Wiem też, że mam większy skarb niż upominanie – łaskę przyjęcia na siebie błędów innych i nie oddania. Wtedy upomnienie wcale nie jest potrzebne.

    #33 Grzegorz
  34. Ad #33 Grzegorz
    Grzegorzu!
    Bardzo dziękuję za świadectwo!
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #34 bp Zbigniew Kiernikowski
  35. #32
    Pięknie Siostra napisała…
    Pozdrawiam serdecznie 🙂
    I jeszcze… Chcę podzielić się radością, że zdanie Ks Bpa, które wspomniałam w #15, pomogło mojemu synowi przyjąć upomnienie ze strony jego taty 🙂

    #35 julia
  36. Ja się obawiam, że osoba, która jest w błędzie, po prostu czegoś nie widzi czy nie rozumie. Nie uwierzy mi, skoro mnie nie respektuje, nie szanuje. Upomnieć odważę się tylko kogoś, po kim mogę spodziewać się, że potraktuje poważnie moje słowa – inaczej ryzykuję wszczęcie przepychanki słownej, która przyniesie więcej szkody niż pożytku. Nie wiem tylko, co by na to powiedział prorok Ezechiel?

    #36 AnnaK
  37. Dziękuję za wszystkie komentarze i jeszcze raz dziękuję za rozważania Księdza Biskupa.
    Co do pytania Julii #3 – przychodzi mi na myśl, że jeśli nasze napomnienie jest odebrane jako „wykonanie wyroku” i brak zaufania w nasze intencje, to przyczyna może tkwić w zranionym poczuciu własnej wartości, w braku pokory, w uwarunkowaniach psychologicznych upominanego brata (siostry) w wierze, etc, etc… Ze swojego doświadczenia mogę poradzić, że przy takich okazjach dobrze zrobić sobie rachunek sumienia z okazywania miłości temu bratu (siostrze). W jakich sytuacjach (konkrety!) ten brat doświadczył ode mnie konkretnej troski, konkretnej pomocy, miłości, zainteresowania. Bo może się okazać, że … jedynymi momentami, w których okazujemy troskę temu bratu są momenty upominania. Myślę, że wówczas zrozumiały jest sceptycyzm upominanego.
    Ksiądz Biskup wspomina o tym, że logika ożywiająca Kościół opiera się na posłuszeństwie. Apropo wpisu K. #22 – wspólnota pojedynczej osoby ze świętymi w niebie jest taka właśnie „gdzieś tam” (dobre określenie, K. 🙂 ). Kiedyś spotkałam się z przestrogą, że w przypadku osób samotnych niebezpieczny jest brak relacji posłuszeństwa w wierze (w takiej relacji są małżonkowie, a także osoby duchowne/konsekrowane). Taki „wolny elektron” łatwo wtedy może się stać „komórką nowotworową” Ciała (Kościoła), która żyje swoim życiem. Kwestia posłuszeństwa wiąże się nierozerwalnie z kwestią odpowiedzialności. Wspólnota ze świętymi (obcowanie świętych) jest wielką łaską od Boga, ale ci święci towarzysze rozumiani jako „nasza wspólnota” w praktyce nie współformują nas w naszym nawróceniu.
    Pozdrawiam 🙂

    #37 Fasola
  38. Słuchając w ostatnią niedzielę czytania Ewangelii Mt18,15-20 przypomnałem sobie czas, kiedy byłem we wspólnocie nekatechumenalnej. Był to krótki czas ok.3 lat. Z róznych powodów oddaliłem sie od tej wspólnoty i już prawie trzy lata jestem poza wspólnotą. Ciągle pamiętam wspólne modlitwy, pouczenia, uwagi od współbraci szczególnie modlitwy całej wspólnoty w czasie eucharystii, spotkań środowych czy przygotowań domowych, gdzie bardzo częto zanosilismy prośby do Boga w rózych sprawach. Zmieniłem miejsce zamieszkania i obecnie jestem w parafii Katedralnej. Pamietam z poprzedniej pararii Msze Św. w intencji parafian. Była to najczęściej Eucharystia w niedzielne południe. Obecnie w mojej parafii tego nie ma. W czasie ogłoszen parafialnych kapłan informuje tylko, że Mszę Św. za parafian odprawił w sobotę we wspólnocie neokatechumenalnej.

    #38 lj
  39. #22 K.
    Ktoś napisał, że „nawrócenie to droga 1.ode mnie do mnie samej, 2.ode mnie do Boga i 3. ode mnie do drugiego człowieka”. Rzecz w tym, że prędzej czy później dostrzegam, że grzeszę w relacji 1.,2.,3. Dlatego tak niezwykła i wspaniała jest taka wspólnota, którą prowadzi Słowem Bóg jak obłok czy płomień przez życie w kierunku przekraczania siebie, jedności z Chrystusem. Ona idzie drogą jak karawana, zmienia się krajobraz wokół niej, zmieniają się ludzie, którzy ją tworzą i ich wzajemne relacje.

    #39 AnnaK
  40. Masz rację AnnoK,rzecz tylko /u mnie/ w tym,że ja nie uważam abym w 1,2 i 3 popełniała jakieś grzechy.I jeszcze coś jest we mnie,ja nie chcę przekraczać samą siebie.Jestem człowiekiem i dokąd żyję chcę człowiekiem pozostać.A jedność z Bogiem,chyba mam.No dobra,myślę że mam.

    #40 K.
  41. Bóg mnie zna.Wie że jestem „świecka”.I taką chyba chce mnie,w każdym razie akceptuje :).Noo,myślę że tak jest.Kiedyś wszystko się okaże,ale napewno lubi mnie.Ooo! CMOK!

    #41 K.
  42. Na pewno Bóg Cię, K. zna i lubi, i akceptuje, a gdyby zdarzył się jakiś Twój grzech – to wziął go na Siebie, na krzyż i pokonał. Bo grzech nas zabija, każdy, nawet jeśli czasem go nie widzimy. Z tym przekraczaniem właśnie miałam na myśli odwracanie się od złego, od tego co może mnie od Niego oddalić. Podoba mi się Twoja pewność Jego miłości.
    Pozdrawiam

    #42 AnnaK
  43. No dobrze, ale jeśli ktoś nie reaguje na upomnienia? co zostaje? tylko modlitwa?

    #43 Aga
  44. a może aż modlitwa……

    #44 Aga
  45. Aga. WYCISZENIE. Pozostaje szczególne wyciszenie w nas. Można to nazwać modlitwą, także.

    #45 K.
  46. # 32 sgg

    Dziękuję za życzenia.
    Nie zasmuciłam się z powodu praktyk, przeciwnie. To doświadczenie daje mi radość, która nie pochodzi ze mnie! Samą siebie ewangelizuję na tych praktykach, i te dzieciaczki z I klas są świadectwem: u nich pogodzenie, przebaczenie to kwestia kilku sekund!!! Rozbraja mnie to i urzeka, uwalnia tęskonotę i pragnienie bycia jak dziecko przed Bogiem, który nie da mi zrobić krzywdy. Da Siebie skrzywidzić, niż żeby mnie miało dosięgnąć jakieś zło! Bóg mówi do mnie przez te dzieciaczki! On mnie przez nie napomina, wzywa do ciągłego jednania z domownikami.
    pokój,
    agnieszka

    #46 agnieszka
  47. #46.To prawda Agnieszko, u czystych dusz to rzecz sekund. One nie znają kalkulacji, albo nie chcą ją znać. Jeszcze. Oby jak najdłużej, oby na stałe,oby brzydziły nią się.

    #47 K.

Sorry, the comment form is closed at this time.


css.php