Wybranie i nie-wykluczenie (20. Ndz A)

by bp Zbigniew Kiernikowski

Ewangelia dzisiejszej niedzieli (Mt 15,21-28) przytacza wydarzenie z pobytu Jezusa w Tyrze i Sydonie, a więc na terytorium typowo pogańskim, czyli poza terytorium Narodu Wybranego. Wydarzenie opisane w Ewangelii według św. Marka i św. Mateusza, służy ukazaniu znamiennych dwóch aspektów mesjańskiej prawdy. Pierwszym jest to, że misja Jezusa była faktycznie skierowana w pierwszym rzędzie do synów Izraela. Była ona wypełnieniem obietnic danych ojcom tego narodu. Jest to niezaprzeczalna prawda. Nie jest to jednak cała prawda. Albo lepiej powiedziawszy, nie może ona być pojmowana w taki sposób, by inni zostali z obietnic wykluczeni. Z obietnic danych ojcom i spełniających się w Narodzie wybranym mają skorzystać także pozostałe narody. I to jest drugi aspekt tej wielkiej prawdy. Aspekt jakby docelowy.

Prawda, która nie jest łatwa

Upraszając, można powiedzieć: w jednym dokonało się zbawienie, a inni będą mogli korzystać zeń darmowo. Z powodu tej prawdy rodziły się napięcia. Jest faktem, że z tą prawdą mamy także dzisiaj trudności – i to na różnych płaszczyznach czy poziomach religijnego życia. Istotę tych trudności wyraża fragment rozważanej Ewangelii:

Jezus powiedział: «Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom». A kobieta odrzekła: «Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołów ich panów».

 Niewątpliwie może nas poniekąd bulwersować ostrość, z jaką Jezus odpowiada kobiecie kananejskiej na jej prośbę o uzdrowienie córki. Z drugiej strony mogą nas zadziwiać pokorne i rezolutne słowa, jakimi reaguje na tę odpowiedź Jezusa kobieta. Czyni ona być może tak, bo to jest dla niej ostatnia szansa i nadzieja. Ostra wypowiedź Jezusa musiała zostać odebrana jednoznacznie zarówno przez kobietę jak i przez świadków tego wydarzenia. Poganie byli bowiem niejednokrotnie porównywani z psami. Ta wypowiedź Jezusa musiała sprawiać wrażenie jakby definitywnego odrzucenie prośby kobiety i zabrania jej wszelkich racji dalszego wołania o pomoc. Droga racji i jakiegoś choćby prawa do wołania o pomoc została jakby zamknięta. Cóż miała robić owa kobieta? Ona to po prostu zaakceptowała. Uznała to i przyznała «Tak, Panie…». Można powiedzieć, że zostawiwszy na boku pewien rodzaj relacji, zgodziła się na inny, na ten nie jej własny. Przyjęła schemat czy obraz myślowy swego Rozmówcy. W tym schemacie potrafiła ulokować siebie i swoją prośbę. Stanęła w pozycji kogoś, kto nie ma prawa, ale oczekuje. Gotów jest na wszystko. Wszystko przyjmie bezpretensjonalnie. Taka pozycja jest w pewnym sensie upokarzająca. Tak przynajmniej jest to odbierane w oczach świata. Sprowadza to człowieka do przysłowiowego zera. Ta kobieta potrafiła to przyjąć i wyrazić słowami oraz zapewne innymi przejawami swego zachowania. Można powiedzieć uniżyła się do granic ludzkich możliwości. Paradoksalnie właśnie to stanowi o wielkość jej postawy i umiejętności skorzystania z łaski chwili. Była zmuszona przez bolesną okoliczność choroby swego dziecka. Miała jednak szczęście, że wiedziała przed kim się tak uniżyć i przyjąć to pozorne odrzucenie, jakie mogło wynikać z pierwszych słów Jezusa.  I potrafiła z faktu tego „nie-wybrania” właściwie skorzystać, aby przeżyć dobro, jakie mogła otrzymać z racji Bożego zamysłu „nie-wykluczenia„. Przyjęła ten dar z właściwej pozycji i przyjęła go jako czysty dar – bez swoich racji, praw czy zasług.

Panie, Synu Dawida, ulituj się …

Bardzo znamienne jest, że owa kananejska kobieta, a więc poganka, zwracając się do Jezusa, wołała: «Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! …». Użyła więc jednego z tytułów mesjańskich. Tak wołali do Jezusa – oprócz niej – tylko ślepcy (zob. Mt 9,27; 20,30; Mk 10,47; Łk 18,38). To wołanie do Jezusa jest wołaniem o przejrzenie, o światło dla życia. W zapowiedziach mesjańskich był mowa o mającym nadejść świetle dla narodów pogańskich. To wypowiedział ostatecznie nad Jezusem starzec Symeon w świątyni (zob. Łk 2,32). Być może w tym wołaniu kobiety kananejskiej jest zawarte wołanie o światło życia, o wyprowadzenie z ciemności i mroków śmierci, gdzie człowieka trzyma moc diabła (zob. Łk 1,79). Taki bowiem od początku był i jest zbawczy zamysł Boga. Ostatecznym bowiem celem Bożego działania jest obwieszczenie zbawienia wszystkich ludzi: Narodu Wybranego Starego Przemierza i Ludu Nowego przymierza, w który wchodzą poganie.

Bóg prowadzi historię zbawienia tak, by zbawienie dotarło do wszystkich ludzi. W tym celu posługuje się wybranymi. Niektórzy są wybrani, by być znakiem zbawienia wobec pozostałych. Tak ma się sprawa z poszczególnymi osobami historii zbawienia i z całym Narodem Wybranym. Ten, kto jest wybrany, jest wybrany nie dla siebie ani nie ze względu na siebie, lecz dla innych. Ten zaś kto nie jest wybrany, nie jest wykluczony z udziału w dobrach i błogosławieństwie. Według logiki Bożego wybrania, wybrani (ci, któtzy są wierni łasce wybrania) tak korzystają z tego przywileju i tak go przeżywają, by z owoców ich wybrania korzystali nie-wybrani i nie czuli się wykluczeni. Ci zaś, którzy nie zostali wybrani, korzystają z wdzięcznością z owoców działa Boga w wybranych, nie czując się ani wykluczonymi ani gorszymi.

Wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie …

Nikt bowiem nie jest wykluczony z owoców zbawczego dzieła Boga, jak długo sam tego nie uczyni. Wejście do korzystania z owoców tego zbawczego dzieła Boga dokonuje się przez przejrzenie, przez światło wiary. Dokonuje się przez  przyjęcie właściwej pozycji. Przed człowiekiem stają dwie możliwości. Pierwsza to przywilej odnalezienia siebie wśród wybranych, a druga to szansa odkrycia siebie wśród nie-wykluczonych. Pierwsza jest z czystego daru Boga, druga to również dar, który człowiek odkrywa podczas prób i doświadczeń życia, kiedy wszystko zdaje się być zamknięte, kiedy ciemności okrywają życie, kiedy odkrywa się, że nie ma się racji i praw, kiedy konieczność zmusza do uniżenia itp. Kto w takich okolicznościach i takich sytuacjach spotka się Kogoś, przed kim można przeżyć swoje uniżenie, ten zostaje uzdrowiony.

Kobieta kananejska w swoim nieszczęściu miała szczęście spotkać Jezusa osobiście. My mamy szansę spotykania Go w Ewangelii, Dobrej Nowinie, o spełnieniu się Obietnicy w Jezusie Chrystusie. Ta Ewangelia jest światłem na oświecenie pogan. Kto pozwoli siebie oświecić światłem Ewangelii, może otrzymać wszystko – nawet więcej niż to, o co się prosi z racji swoich konkretnych i czasem poniżająych go potrzeb. Może otrzymać to wszystko, gdy odkryje i uzna, że nie ma do niczego prawa, że nic mu się nie należy.Tym bowiem, co nam często przeszkadza w przyjmowaniu daru i radości przeżywania darów, jest nasza pretensjonalność. Tym są nasze domniemane prawa i oczekiwania na naszą miarę oraz brak gotowości przyjęcia tego, co nam jest dawane. Brak gotowości przyjęcia tego na podobieństwo owego obrazu, jaki użyła kobieta kananejska, mówiąc o szczeniętach korzystających z ułomków spadających ze stołu. To bowiem zdaje się nie pasować do naszej domniemanej godności czy wielkości. Tymczasem trzeba – i dzięki światłu Ewangelii można – znaleźć to tylko swoje własne miejsce i je zaakceptować w wierze, a wtedy stanie się według tej wiary, jak rodzi się ze spotkania z Synem Dawida. To Dawid najbardziej przejrzał po swoim grzechu i był gotów przyjąć uniżenie (zob. Ps 51,1nn: 119,71 itp). To doświadczenie przejrzenia i tego cudu-daru nie stanie się to według ludzkiej miary, według takich czy innych pretensji, według zdobywczej siły człowieka itp. Stanie się według usilności pokornej prośby płynącej z pozycji wiary, z pozycji bezpretensjonalności uzdalniającej do przyjęcia wszystkiego jako dar. Jest to jeden z przejawów uwolnienia człowieka z udręczenia i ciemności w jakich człowieka trzyma zły duch. Jest to trudny dar, ale jest to dar wyzwalający.Bp ZbK

Podziel się z innymi

Rss Komentarze

32 komentarze

  1. Chyba staję się nudna, ale ja znowu będę wychwalała dobroć P. Boga.
    Ja mam wrażenie, że P. Jezus poszedł w stronę Tyru i Sydonu właśnie dla tej kobiety. Aby mogła Go prosić. I mimo, że wyrażał się ostro, nie powiedział: „Nie. Idź sobie !” Jego odpowiedź «Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom» daje jej szansę na dalsze proszenie.
    I mam wrażenie, że poszedł tam także dla nas ( a może przede wszystkim dla nas), dla mnie, aby pokazać nam, jak należy prosić i co czyni wiara w sytuacji wydawałoby się beznadziejnej.

    #1 basa
  2. K. proszę wróć !

    #2 basa
  3. Kobieta z dziszejszej Ewangelii miała wielką wiare, której brakuje mi samemu. Ona wierzy, ze takze poganie są zaproszeni do zastawionego stołu. Słowa jej odsłaniają niesłychaną wiarę w Jezusa i Jego miłosierdzie, w Jego wszechmoc i zdolnosc przekraczania wszelkich barier.To w ten sposób kobieta ta odnosi zwyciestwo. Jezus chce ,aby własnie w taki sposób Go zwyciezac. O niewiasto wielka jest twoja wiara niech ci sie stanie. A jaka jest moja wiara? Daleko mi jest do tej kobiety.

    #3 M
  4. Do Jezusa przychodzi kobieta z całym swoim cierpieniem, z bólem, który rozdziera jej wnętrze. Wpatruje się w Jezusa i ma nadzieję, że gdy usłyszy jej prośbę natychmiast zostanie ona spełniona. Oczekuje! Postawa Jezusa zadziwia – Jezus milczy. Na jej natraczywe wołanie- Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida – odpowiedź Jesusa jest porażająca, ale wytrwałość tej kobiety w efekcie prowadzi do spełnienia jej prośby. Zastanawiam się jaka byłaby moja reakcja, czy nie odeszłabym rozgoryczona. Odpowiedź daje codzienność i sytuacje, z którymi się zmagam, nie zawsze potrafię przyjąć upokorzenie, a moja pycha mnie zżera. Zawsze wówczas nadchodzi moment bezradności, który uczy pokory i akceptacji tego co jest. Bóg wie co dla mnie dobre nawet nie musi zmieniać sytuacji, w którj sie znajduję, ani zabierać bólu, którego doświadczam. Wystarczy mi wówczas, że Jezus pozwoli mi przytulic się do Jego ran, z których płynie niewyczerpane źródło miłości. Zanurzenie w Jego nieskończonej miłości sprawia, że kształtuje się we mnie – małymi krokami – taka wytrwałość jaką posiadała kobieta kananejska. Dziękuję ks. Biskupowi za wyjaśnienie m.in. słów z dzisiejszej Ewangelii „Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom”

    #4 dorota
  5. Rozmyślam znów, po raz już nie wiem który, nad aspektem sensu uniżenia. Czasem wydaje mi się, że już złapałam sens, że mam znów siłe na przyjęcie kolejnego z uniżeń, których to specjalnie szukać nie trzeba, czasem znów spadaja jak grom (żeby to z jasnego nieba : )) i w takich sytuacjach, gdy nie jestem przygotowana, pierwsze co czynię, to chwytam za mój miecz – oczywiscie ten kobiecy czyli słowa i to dużo! żeby tylko wyszło na moje, żeby nie pozostawać w uniżeniu. Potem musi minąć czas, na moje dochodzenie do sensu uniżenia.
    Kobiecie z czytanej Ewangelii w tym wypadku jednak było troche łatwiej, miała swój cel – dziecko. Matka w obronie dziecka jest w stanie zrobić wszystko, uniżyć się, nawet oddać życie. Mnie często w momecie uniżania ten sens umyka: nagle go nie ma, jest pustka którą na siłę zapełniam obroną siebie. Jak ochronić w sobie cel?
    Jak na razie, powroty do właściwych postaw dokonują się po rozważaniach tekstów rozważań ks.Biskupa. I tak już pewnie pozostanie, że ta moc uniżenia płynie tylko ze słuchania i rozważania Słowa, które ks. Biskup wyjaśnia dotykając istoty. I już nie myślę, że to się dokona raz na zawsze, to się dokonuje co dzień inaczej, co dzień wracam do tych samych prawd i co dzień widzę je na nowo.

    #5 carola
  6. Dziękuję za przybliżenie pojęć „wybranie” i „nie-wykluczenie”

    #6 aga
  7. Rozmyślając dzisiejszą Ewangelję pomyslałem sobie, jak bym zachował sie dzisiaj, bedac w sytacji ewangelicznej kobiety? Co bym robił, aby ratowac zycie swojego dziecka? A bylem juz w takiej sytacji przed kilkoma laty, kiedy powiedziano mi, ze syn moze nie przezyc najbliższej nocy. Całą ta noc targowałem sie z Panem Bogiem. Wszystko pozostawiłem w ręku Boga. Dziekuje za dzisiejszą katechezę i pozdrawiam serdzecznie. M

    #7 M
  8. W temacie uniżania i króla Dawida – bardzo mi kiedyś pomogły słowa, które wypowiedział do Saula:
    „Jeśli Pan pobudził cię przeciwko mnie, niech rozkoszuje się wonią ofiarną, a jeśli ludzie – niech będą przeklęci przed Panem, gdyż wypędzają mnie dziś, abym nie miał udziału w Jego dziedzictwie mówiąc niejako: Idź służyć obcym bogom! ” (1 Sm 26,19).
    Przyjmować prześladowanie jako woń ofiarną, by się nią Bóg rozkoszował, a jeśli ludzie mają być przeklęci – to nie dlatego, że źle potraktowali Dawida, pogorszyli mu komfort życia, etc etc, ale dlatego, że usiłują odłączyć Dawida od Boga. To dopiero uniżenie! 🙂

    Pan Jezus przemawia do kobiety poprzez porównanie, który ona jako matka doskonale rozumie – używa analogii do zapewniania pokarmu dzieciom. Myślę, że trudno nam sobie wyobrazić, że porównanie zawierające obraz psa nie musi być obraźliwe. Kiedyś usłyszałam na homilii o rozróżnianiu głosów wewnętrznych, że „Duch Święty upomina, a szatan oskarża”. Kto ma doświadczenie upomnienia od Ducha Świętego, ten wie, że Jego głos nigdy nie oskarża, że człowiek nie czuje się upokorzony. Jeśli więc przemawiał Chrystus, który jest Miłością, to ton Jego głosu nie zawierał cienia pogardy i dał kobiecie śmiałość do dalszego dialogu z Nim.
    Kiedyś chciałam jednemu z moich studentów zacytować powiedzenie, że „z pustego to i Salomon nie naleje”, ale „ugryzłam się w język”. Uświadomiłam sobie, że dla niego to powiedzenie zabrzmi jak obelga (będzie jednoznaczne z określeniem go jako kogoś pustego) – a mi chodziło o to, że jeśli on nie ma pewnej bazy wiedzy, to nie ma sposobu wyciągnąć go na ocenę pozytywną.

    #8 Fasola
  9. Ucięło mi cytat z 1 Sm 26,19:
    Jeśli Pan pobudził cię przeciwko mnie, niech rozkoszuje się wonią ofiarną, a jeśli ludzie – niech będą przeklęci przed Panem, gdyż wypędzają mnie dziś, abym nie miał udziału w Jego dziedzictwie mówiąc niejako: „Idź służyć obcym bogom!”
    Pozdrawiam serdecznie 🙂

    #9 Fasola
  10. Proszę o wyjaśnienie fragmentu z czytania II z niedzieli „Bo dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne” (Rz 11,29). Bo jeśli Bóg wszczepił mnie „dziczkę oliwną” poprzez chrzest św. w korzeń święty, to mnie też dotyczą te słowa. Czy więc Pan Bóg ode mnie oczekuje takiej postawy, jaką miała kobieta kananejska? Wiem, to pytanie pokazuje, jak trudno mi pochylić się do stóp Jezusa i usilnie, wręcz nachalnie, błagać o łaskę takiej postawy. Sprawdzianem mojej dyspozycji do wchodzenia w pokorną postawę są codzienne „walki” o moje racje w naszym małżeństwie. Ale widzę też, że rezygnacja w wolności z mego „Ja” (tak, z dużej litery!) daje dużo pokoju i owocuje radosnym i – jak myślę – owocnym umieraniem dla „drugiej mojej połowy”. Oby tego było więcej!
    Z serdecznymi pozdrowieniami!

    #10 H.Ala
  11. O. Augustyn Pelanowski tłumaczy Tyr i Sydon jako miejsce ucisku. A jak stwierdził mój narzeczony cierpienie powoduje że człowiek (tak jak kobieta z Ewangelii) wychodzi niejako z ucisku w stronę Boga. Mnie przygnotła boleśnie prawda o moim krzyżu. Tak mnie ucisnął, że konałam. Bóg mnie podniósł, pod krzyżem jest wąż, gdy z niego zejdę, wąż kąsa-wprawadza w lęki, sprawia że znów się boję. Na krzyżu jest prawda o mnie, tu dialoguję z Bogiem, jak kobieta kananejska.
    Jednak i tak nie rozumiem tych słów:
    „Jezus powiedział: «Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom». A kobieta odrzekła: «Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołów ich panów».
    Czy to znaczy to samo co rzucać perły przed świnie? Czy w tym dialogu tylko chodzi o ukazanie prawdy o człowieku, czy o cos głębszego?
    szczęść Boże,
    pozdrawiam
    agnieszka

    #11 agnieszka
  12. #11 agnieszka
    Odnośnie miast Tyru i Sydonu. To miasta fenickie o długiej historii sięgającej drugiego tysiąclecia przed Chrystusem. Sydon miał należeć, w kontekście zdobycia ziemi po Wyściu z Egiptu, do pokolenia Aschera, ale nigdy nie został zdobyty. Były to miasta prężne gospodarczo. Znane były z idolatrii właśnie jako miasta pogańskie. Król Salomon m.in. stamtąd wziął sobie żony – jeden z przejawów jego bałwochwalczego odejścia od wierności Panu.
    U proroków i potem w nuczaniu Pana Jezusa te miasta były widziane przede wszystkim jako te, które nie przyjęły drogi nawrócenia. Stąd też wielka wymowa porównania, jakie Jezus czyni mówiąc o miastach Betsaidzie i Korozain (zob. Mt 11,21). To wszystko nie wyklucza aspektu ucisku, o kórym wspomniałaś.
    W perykopie ewangelijnej chodzi o aspekt wyjścia zbawczego orędzia Jezusa poza krąg Narodu Wybranego. Jest to jedno z ważnych zagadnień w Ewangelii wg św. Mateusza.
    Wymowa i przesłanie tego tekstu (tego wydarzenia) nie są jednoznaczne z ze wspomnianym przez Ciebie tekstem Mt 7,6, chociaż mają coś wspólnego. Wg mojego rozeznania słowo z Kazania na Górze (Mt 7,6) jest do odczytania raczej w kluczu wtajemniczenia (inicjacji) a słowo z wydarzenia w Tyrze odzwierciedla (ukazje) problem wychodzenia chrześcijaństwa poza krąg judaistyczny. Nie był to łatwy problem. Mówiliśmy chyba coś na ten temat na wykładach. Przeczytaj jeszcze raz uważnie początek wpisu.
    Odkrywanie prawdy o człowieku stającym wobec Bożej prawdy i Bożego działania to już jest właściwa głębia, o którą chodzi. Jeżli coś innego miałaś na myśli, to, proszę, sprecyzuj jeszcze Twoje pytanie.
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #12 bp Zbigniew Kiernikowski
  13. #10 H.Ala
    Bo dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne” (Rz 11,29). Tak jest. Nie wyklucza to jednak, że ktoś z tych darów może nie skorzystać. O ile zrozumiałem pytanie, to w odpowiedzi chciałbym zwrócić uwagę na to, że trzeba rozróżnić jakby dwa poziomy czy dwa etapy. Najpierw ten historczny, w którym sytuuje się to słowo św. Pawła dotyczące Narodu Wybranego. To jest tematem Rz 9-11. Sw. Paweł chce przekazać prawdę, że Izrael – mimo czasowego jakby odrzucenia (z powodu nie-przyjęcia orędzia) – nie został wyłączony na zawsze z Bożego planu. Pan Bóg tym planem stale zawiaduje. Jego wierność jest nieodwołalna. To nie wyklucza naturalnie osobistej winy i konsekwencji odrzucenia w odniesieniu do każdego (czy to członek Narodu Wybranego czy to ktoś pochodzący z pogaństwa), kto osttecznie nie przyjmie łaski.
    Drugi aspekt czy poziom, to przeniesienie tego pawłowego słowa na współczesną i osobistą sytuację chrześcijanina – także tego pochodzącego spoza Narodu Wybranego, czyli owej „dziczki”. Kto już bowiem, jako chrześcijanin, przyjął w wierze obietnice i łaskę właśnie jako wszczepiona dziczka, to jego sytuacja jest już porównywalna nie tyle z sytuacją kobiety kananejskiej, lecz kogoś, kto jest obdarzony wybraniem, wybraniem nowym, które nie znosi pierwszego, lecz je wypełnia, wychodząc – zgodnie z obienicą – poza krąg „pierwszych” wybranych. Można obrazowo powiedzieć: jest to sytuacja kogoś, kto przeszedł ze stanu (potencjalnego) nie-wykluczenia do stanu wybrania. Naturalnie te dwa aspekty (wybrania i nie-wykluczenia) będę w nas współistniały i będzie dokonywał się – na miarę ewangelijnej wiary – proces usynowienia, czyli włączenia do wybranych i korzystających z przywileju łaski. Mam nadzieję, że to moje wyjaśnianie nie okaże się zbyt skomplikowane. Jeśli będą niejasności, jestem gotów dalej prowadzić tę myśl.
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #13 bp Zbigniew Kiernikowski
  14. Skoro o Rz 11 mowa, to chciałabym o coś spytać Księdza Biskupa. Św. Paweł pisze, że poganie niegdyś byli nieposłuszni Bogu i że z powodu nieposłuszeństwa Żydów dostąpili miłosierdzia. Jak w przypadku pogan należy rozumieć nieposłuszeństwo Bogu? Bo poganie nie mieli wprost relacji z Bogiem (?), w szczególności relacji posłuszeństwa, więc chyba jakoś inaczej niż w przypadku Żydów należy rozumieć to nieposłuszeństwo?
    W Liście do Efezjan (skierowanym także do nawróconych pogan – Ef 2,11) św. Paweł pisze, że Bóg nas wybrał przed założeniem świata. Czy oznacza to, że w pewnym sensie rodzimy się wybrani przez Boga?
    Jakoś mi to trudno ogarnąć moim małym rozumkiem, więc będę wdzięczna za pomoc 🙂

    #14 Fasola
  15. #14 Fasola
    Spróbuję w kilku zdaniach wskazać drogę, na której można znajdować rozumienie tej kwestii nieposłuszeństwa, poddania nieposłuszeństwu itd., a z drugiej wybrania i okazania miłosierdzia itd. Na pytanie-spostrzeżenie Pani, że w pewnym sensie rodzimy się wybrani, trzeba odpowiedzieć twierdząco. Tak, bo jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga. Taki jest pierwotny i nieodwołalny zamysł Boga, a więc także w jakimś sensie wybranie.
    Z drugiej strony trzeba też powiedzieć, że człowiek obdarzony wolnością, wszedł w nieposłuszeństwo – grzech pierworodny. Przyjął pozycję, jakby znał siebie, swoje wybranie; jakby mógł stanowić sam o osobie itp. (poznanie dobra i zła). Bóg w swoim zbawczym planie, który niejako włącza zaraz po grzechu człowieka (Rdz 3,15), będzie stopniowo wybierał ludzi a także utworzy Naród Wybrany, w którym ten plan zbawczy będzie realizowany. To w tym Narodzie doprowadzi do tego, by doszło do odrzucenia Tego, kto przychodzi do człowieka (zob. np. J 1,11). W tym tkwi jeden z paradoksów Bożego działania i Bożego objawienia. „Trzeba było” odrzucenia Boga przez człowieka, aby człowiek mógł poznać, jak dalece Bóg jest dla człowieka. To wszystko doszło do pełni objawienia się w Jezusie Chrystusie – odrzuconym Słudze Bożym, Mesjaszu, który dopiero jako „odrzucony” i przebaczający w odrzuceniu, przez dar Ducha Świętego, może być właściwie przyjęty przez człowieka. w tym najbardziej objawiła się „specyfika” Boga i jego „odmienność” od człowieka po grzechu (w tym duchu pisze np. Benedykt XVI, Deus Caritas est, pkty 10 i 12).
    Narody pogańskie zaś „teoretycznie” mogły poznać Boga i Jemu oddawać cześć itd., jak o tym mówi św. Paweł w Rz 1,19-32. De facto jednak tego nie uczyniły. Należy też powiedzieć w ogóle, że człowiek po grzechu (conditio humana post peccatum), jak długo nie pozna Boga objawionego (jak o tym powiedziałem, mówiąc o Narodzie Wybranym), sam z siebie nie jest w stanie tego uczynić – tzn. wejść w posłuszne poznanie i poddanie się Bogu. Jest to po prostu dar. W takim duchu trzeba rozmieć Ef 2 – bardzo wymowny tekst i mało przez nas rozumiany. Podobnie Rz 8,29n i inne.
    Mamy trudności w rozumieniu tych tekstów i całej problematyki wybrania (także posłuszeństwa i nieposłuszeństwa), gdyż mało znamy logikę inicjacji chrześcijańskiej i w ogóle mało jesteśmy wrośnięci w kategorie biblijnego myślenia i pojmowania. Trudno jest nam ze Słowa poznawać zamysł Boga w odniesieniu do naszej historii osobistej (indywidualnej) i wspólnotowej (przynależności do Ludu Bożego).
    To taki krótki (a i tak długi) zarys odpowiedzi. Jeśli będzie dalsze zainteresowanie ze strony Pani, czy innych uczestników tego blogu, to chętnie poprowadzę dalej ten wątek.
    Warto też pamiętać, że Sobór Watykański II rzucił nam też dużo światała na tę problematykę. Niestety nie wszystko zostało właściwie zrozumiane i poprowadzone jeśli chodzi o percepcję istoty tego przesłania. Krótko mówiąc, wielu chciałoby korzystać ze statusu „wybranego” przy jednoczesnym „nie-traceniu” swojego dotychczasowego statusu (człowieka żyjącego dla siebie, człowieka zależnego od grzechu). Tu tkwi jedno ze źródeł nieporozumień. Jest to problem inicjacji chrześcijańskiej, tak naglący i tak mało rozumiany.
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #15 bp Zbigniew Kiernikowski
  16. Trafiła odpowiedź Ks.Biskupa i ponowne przeczytanie artykułu, dziękuję.
    Jeżeli mogę to chciałabym poprosić o pomoc przy fragm 2 Kor 5,14-21. Moja praca magisterska dotyczy istoty życia chrześcijańskiego na podstawie tego fragmentu. Szukam, potrzebuje inspiracji do rozumienia całego Listu i kontekstu tego fragmentu (tak jak OGROMNĄ pomocą było podczas wykładów ukazanie Listu do Kolosan jako zwracającego uwagę na potrzebę „odreligijnienia” chrześcijaństwa). Jesli Ks Biskup cos napisał na temat 2 Kor, to prosiłabym o namiar, aby nie powtarzac tego, co zostało na ten temat napisane.
    Owocnego wtorku!
    Bóg zapłać za jakąkolwiek odpowiedź.
    agnieszka

    #16 agnieszka
  17. Dziękuję Księdzu Biskupowi za odpowiedź.
    Rzeczywiście, mało jesteśmy wrośnięci w kategorie biblijnego pojmowania. Ciągle to sobie uświadamiam – rozważając np. Łk 20,37 (w mowie o krzaku nie ma ani słowa o zmartwychwstaniu) czy Dz 1,16-22 (los Judasza jako wypełnienie słów z Ps 109). Niedawno usłyszałam w homilii, że matka mówi do niemowlęcia, chociaż wie, że dziecko nie rozumie jej słów – i podobnie Bóg przemawia do nas poprzez słowa Pisma Świętego. Bardzo obrazowe porównanie. 🙂
    Czy owo „nieposłuszeństwo” pogan może być rozumiane jako przeciwieństwo ówczesnego stanu adresatów Rz (tzn. sytuacji pogan, „którzy się przyłączyli do Pana, ażeby (…) zostać Jego sługami” Iz 56,6)? Na zasadzie : obecnie jest posłuszeństwo, więc to co było wcześniej, było jego przeciwieństwem czyli nieposłuszeństwem.
    W wymiarze egzystencjalnym Ef 1,4 bardzo mi pomaga (i J 3,21 – o ile go właściwie rozumiem), kiedy mam trudność w dokonaniu wyboru. Uspokaja mnie wtedy myśl, że Bóg i tak już wie, co ja wybiorę. To niesamowite, że Bóg wie, co ja wybiorę, a jednak to w niczym nie ogranicza mojej wolności wyboru.
    Jeśli chodzi o dokumenty Soboru Watykańskiego II – ponieważ nie jestem teologiem (tylko matematykiem :)), to muszę przyznać, że język dokumentów kościelnych jest dla mnie czasem trudny.
    Tak sobie myślę, że ze wszystkich cierpień najtrudniej jest przyjąć odrzucenie. Czy ta trudność w przyjmowaniu odrzucenia jest też „cechą podobieństwa” do Boga? Poprosiłabym jeszcze o rozjaśnienie słów Księdza Biskupa, że „Mesjasz dopiero jako „odrzucony” i przebaczający w odrzuceniu, przez dar Ducha Świętego, może być właściwie przyjęty przez człowieka”
    Z góry dziękuję i serdecznie pozdrawiam

    #17 Fasola
  18. #16 agnieszka
    Agnieszko, co do 2Kor odpowiem Ci bezpośrednio drogą e-mail. Niewątpliwie wybrany przez Ciebie tekst jest bardzo ważny co do widzenia i rozumienia chrześcijańskiego życia – właśnie jako nowego stworzenia, które jest darem i czeka stale na przyjmowanie.
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #18 bp Zbigniew Kiernikowski
  19. #17 Fasola
    Pani pisze:
    Tak sobie myślę, że ze wszystkich cierpień najtrudniej jest przyjąć odrzucenie. Czy ta trudność w przyjmowaniu odrzucenia jest też “cechą podobieństwa” do Boga?

    Niewątpliwie jest w tym wiele czy bardzo wiele racji. A może nawet właśnie o to chodzi. Człowiek bowiem został stworzony do komunikowania się, do udzielania się, do życia w jedności. To jest istotna cecha podobieństwa Bożego. W grzechu to zostało zaburzone. Człowiek sam z siebie (po grzechu) nie może się udzielać bezgranicznie i bezinteresownie. Stąd można powiedzieć (naturalnie w jakiejś mierze upraszczając), że człowiek potrafi (jest poniekąd zmuszony do tego) pożądać tego, co mu odpowiada i odrzucać to, co mu nie odpowiada. Człowiek nie chce być odrzuconym, potrzebuje przygarnięcia. Z kolei jest mu tak trudno, a czasem wręcz niemożliwe, by nie odrzucać innego. To jest „poprzeczka”, której człowiek sam nie może przeskoczyć. To jest ostatecznie dzieło Boga, które w człowieku może się spełnić mocą Boga, na ile człowiek pójdzie za Bogiem, pójdzie za Jezusem Chrystusem. I o o chodzi. To jest wymowa tekstu J 6,27-29, który rozważamy tu na blogu w serii: Dzieła nasze i dzieło Boga.
    W tym celu Bóg w Jezusie Chrystusie stał się kimś, kogo człowiek mógł odrzucić, a Bóg „zobowiązał się” w Nowym Przymierzu (zob. Jr 31,34) człowiekowi nie tylko przebaczyć, ale go uczynić swoim, podobnym, na wzór swego Syna – będą mi ludem a Ja będę ich Bogiem, bo im przebaczę….
    Co do zdania pytajnego, jakie Pani postawiła na końce swego komentarza, to odpowiedź – wg mnie – jest następująca: ta trudność w przeżywaniu odrzucenia jest znakiem braku podobieństwa Boga w człowieku. Natomiast człowiek, który stanie się na nowo (nowe stworzenie – 2 Kor 5,17) w Jezusie Chrystusie na wzór Boga (zob. np. Rz 6,5n; Kol 3,10), potrafi przeżywać odrzucenie i kochać nieprzyjaciół, czy błogosławić prześladujących. To jest zasadnicze znamię Błogosławieństw, to jest nerw centralny Dobrej Nowiny, Obietnicy spełnionej w Jezusie Chrystusie i nam danej za darmo – ale za cenę gotowości zmiany mentalności (zaparcie się siebie).
    Jeśli Panią interesuje pogłębienie tego tematu, wskażę trochę tekstów. Sporo na ten temat napisałem w książce Eucharystia i Jedność, rozważając Ps 22. W Jezusie jako Mesjaszu objawiła się Prawda Boga i człowieka. On sam mówił o tym wielokrotnie, że będzie odrzucony. Mimo to tak trudne to było do przyjęcia przez tych, którzy Go akceptowali, jak np. Piotr i przeżyli wobec Jego odrzucenia jakieś zaparcie się Go i nawrócenie. To było także trudne dla tych, którzy Go nie akcpetowali i oficjalnie odrzucili i nie przyjęli postawy nawrócenia. Tak „musiały wypełnić się Pisma”. Dopiero w Jego przyzwoleniu na nasze odrzucenie Go, staje się On dla nas do przyjęcia, staje się On dla nas „wiarygodnym” Bogiem.
    Jest to przedziwna Tajmnica. Takiego Boga poznajemy. Taki Bóg pozwala nam się zbliżać do siebie i umożliwia nam przyzwolenia na to, by On nas przeniknął sobą – komunia. Inni „bogowie” a także inne sposoby zbliżania się do Boga pozostaną jakoś zewnętrzne i w jakiej mierze idolatryczne. Pozdrawiam.
    Bp ZbK

    #19 bp Zbigniew Kiernikowski
  20. Ks.Biskup pisze o tym, że „wielu chciałoby korzystać ze statusu „wybranego” przy jednoczesnym „nie-traceniu” swojego dotychczasowego statusu…”
    Ale przecież tym „skarbem” człowieka wybranego jest wchodzenie w sytuacje krzyża z pozytywnym przesłaniem z nich płynącym wobec bliźniego.
    Jak człowiek nienawrócony może tego chcieć (być gotowym na przyjęcie takich sytuacji)? To jest niemożliwe!!

    #20 Grzegorz
  21. „ta trudność w przeżywaniu odrzucenia jest znakiem braku podobieństwa Boga w człowieku. Natomiast człowiek, który stanie się na nowo (nowe stworzenie – 2 Kor 5,17) w Jezusie Chrystusie na wzór Boga (zob. np. Rz 6,5n; Kol 3,10), potrafi przeżywać odrzucenie i kochać nieprzyjaciół, czy błogosławić prześladujących”

    mam w zwiazku z tym pytanie: dotyczy ono przezywania odrzucenia. Czesto bardzo trudno jest rozeznac czy powinnam bronic prawdy, slusznosci danej sytuacji, ingerowac w taki czy inny sposob (co moze wygladac na obrone siebie); czy w milczeniu przyjac odrzucenie, upomnienie, niesprawiedliwosc? Czesto w zyciu miotam sie miedzy jedna i druga postawa i nie potrafie wlasciwie rozeznac. Nie chce wygladac na tzw. glupiego jasia, ktoremu wszyscy wszystko wrzucaja, bo im na to pozwala, czy reagowac w sposob zdecydowany obronny. W drugime przypadku wydaje mie sie, ze juz unikam odrzucenia. Czym wiec jest owo wchodzenie w sytuacje krzyza i przyjmowanie niesprawiedliwosci?

    #21 carola
  22. Bardzo dziękuję Księdzu Biskupowi za odpowiedź. Jestem zainteresowana pogłębieniem tematu, dziękuję za polecenie literatury, poszukam książki „Eucharystia i Jedność”.
    Do Grzegorza: A może jednak możliwe? – Rz 6,17-18 Między „chcieć” a „być gotowym” nie ma znaku równości. Może moje obawy są nieuzasadnione, ale w nastawianiu się na „pozytywne przesłanie” widzę pewne niebezpieczeństwo idolatrycznego zbliżania się do Boga, o którym na końcu wpisu wspomina Ksiądz Biskup.
    Pozdrawiam 🙂

    #22 Fasola
  23. Chciałabym się jeszcze odnieść do Ewangelii Mt 14,22-33 (św. Piotr chodzi po wodzie). Zgadzam się z Ks.Biskupem, że należy w życiu duchowym zrezygnować z własnej inicjatywy, a pozwolić działać Bogu. Jednak wydaje się, że istnieje pewna pułapka kwietyzmu, jakiejś bierności. Jak to odróżnić od rzeczywistego zdania się na Boga?
    S.T.S.

    #23 S.T.S.
  24. #23 S.T.S.
    Najpierw chcę powiedzieć, że ja się nie zgadzam z takim spojrzeniem, aby w życiu duchowym a priori zrezygnować z własnej inicjatywy. Tak też nigdzie nie mówię. Natomiast zwracam uwagę na to – i to uważam za bardzo ważne – że trzeba w tej własnej inicjatywie, podejmowanej czasem z jak najlepszą wolą itp., przeżyć porażkę, doświadczyć ograniczenia itp. Dopiero wtedy bowiem człowiek staje się przygotowany do przyjmowania daru Boga i go przyjmuje jako dar.
    To był jeden z problemów Piotra. Radzę zajrzeć do tekstów z serii „Dzieła nasze i dzieło Boga”. Zwrócić też uwagę na J 6,27, gdzie Jezus poleca „troszczcie się (zabiegajacie, dosł. w greckim tekście sprawujcie) nie o ten pokarm, który ginieMusicie zobaczyć i doświadczyć, że go nie potraficie wypracować, a wtedy przyjmiecie ten, który da wam Syn Człowieczy. Gdybyście nie pracowali i nie poznali waszej porażki, nie bylibyście gotowi przyjąć darmowego pokarmu, który jest chlebem życia, ale, który wam nie smakuje, nie jest dla was strawny, jak długo myślicie, że sami potraficie. Jest to subtelny problem chrześcijańskiego życia (duchowego – ale nie tylko duchowego, w chrześcijaństwie chodzi bowiem o jedno życie). Przy właściwym rozumieniu dzieła Boga i naszego działania nie ma niebezpieczeństwa kwietyzmu. A to, czy nie popadamy w kwietyzm, poznajemy i odróżniamy po tym, czy potrafimy iść pod prąd w imię Jezusa, tzn. razem z Nim przegrywać, tzn. żeby przegrywał w nas stary człowiek, który chce zwyciężać sam i dla siebie (żeby przegrywać trzeba walczyć, nie można przegrawać z pozycji kwietyzmu, bo to jest brak stawienia się do walki czy oddanie się w ręce przeciwnika). W tych naszych przegranych stopniowo realizuje się w nas właściwe zwycięstwo Boga. Jemu wtedy należy się chwała (zob. Ps 115).
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #24 bp Zbigniew Kiernikowski
  25. #21 carola
    Tak, to jest trudno rozeznać, ale nie niemożliwe. Jak długo czujemy, że sami musimy bronić swojej prawdy, bo nie czujemy, że naszym Obrońcą jest Bóg, to możemy, a nawet musimy to czynić. Winniśmy jednak zdawać sobie z tego sprawę, że to jest nasza obrona i że wówczas – jak powiedziałem – podobieństwo Boga w nas nie koniecznie musi być aktualnie obecne. (Dla precyzji dodam, że mam na myśli nie prawdę obiektywną itp. tylko nasze prawdy, nasze racje itp.)
    Jeśli będę otwarty na Ducha Świętego, czyli na dzieło Boga we mnie, to będę wiedział kiedy przyjąć postawę Sługi Jahwe, nawet jeśli to będzie przez innych czy przez wielu (demokratycznie) uznane za postawę „głupiego Jasia”.
    Idziemy za takim Mistrzem. Nie dał On katalogu sytuacyjnych zachowań, lecz dał przykłady w swoim nauczaniu i dał przykład przez swoją postawę. Dla nas, którzy w jakiś sposób Go spotkaliśmy, jest tylko jedno rozwiązanie: uczyć się za Nim chodzić i stawać się Jego uczniem. Jak długo? Aż zobaczymy i będziemy mogli wyznawać, że On ma rację, że w Nim jest życie itp To jest nowe stworzenie i odnawianie siebie według mocy i miary Tego, który nas stwarza (zob. Kol 3,10).
    Odwagi, Carola!
    Zapewne będziesz z tego powodu musiała jeszcze nie jeden raz się miotać. Zaufaj, On zwyciężył świat (zob. J 16,33) – także przynajmniej częściowo – przez przyjęcie postawy „głupiego Jasia” (zob. m.in. 1Kor 1,21-25). Bądź wyczulona na to, a zobaczysz, czym jest wchodzenie w sytuacje krzyża. Bądź prawdziwa ze sobą i z bliźnimi, a nie braknie Ci zwycięskiego krzyża.
    My nie mamy innego wyboru, albo konsekwentnie iść za tym Mistrzem albo chodzić (błądzić) swoimi drogami.
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #25 bp Zbigniew Kiernikowski
  26. #20 Grzegorz
    Pisząc: “wielu chciałoby korzystać ze statusu „wybranego” przy jednoczesnym „nie-traceniu” swojego dotychczasowego statusu…” miałem na myśli faktyczny stan dzisiejszych wybranych, tzn. ochrzczonych. Wielu chce być traktowanych jako ochrzczeni, a w rzeczywistości w swym życiu nie chcą przyjąć konsekwencji wynikających z tego sakramentu. Brak jest bowiem właściwego rozumienia nawrócenia oraz praktycznej inicjacji chrześcijańskiej przeprowadzonej tak, by ona miała realny wpływ na życie, a nie tylko ograniczała się do pewnych (czasem bardzo wybiórczo potraktowanych) praktyk religijnych czy pobożnościowych. Jak to jest np. w życiu publicznym naszej społeczności, gdzie ok. 90% ludzi jest ochrzczonych i gdzie odbywa się wiele uroczystości religijnych, to widać gołym okiem.
    Słuszna uwaga Fasoli!
    Problem jest bardzo wielkiej wagi.
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #26 bp Zbigniew Kiernikowski
  27. Chciałabym podjąć myśl caroli, lecz nie w obawie przed opinią „głupiego Jasia”, a bardziej przed tym, że właśnie wtedy stanie się to zło, albo tak się sprawy obrócą, że zostanie przypieczętowane. Gdy ludzie nazywali Jezusa Belzebubem – On im odpowiadał, z mądrością – a my czasem nie mamy możliwości dać jasną odpowiedź, (już nie mówię, żeby wiedzieć jaką). Chciałam się podzielić obawą, choć już widzę odpowiedź – trzeba „uczyć się za Nim chodzić i stawać się Jego uczniem” cały czas, trzeba też nie zapominać tych chwil, kiedy „On miał rację i w Nim było życie” w naszym życiu, jak o tym mówiły słowa Ks.Biskupa we wtorek w KRP.
    I jeszcze dziękuję za odpowiedź dla S.T.S., że przeżycie porażki uzdalnia do przyjęcia daru Boga jako dar.

    #27 AnnaK
  28. Dziękuję ks. Biskupowi za wyczerpująca odpowiedź. Ale też myślę, że czasem boimy cokolwiek czynić w kierunku dobra , czując się niedoskonałymi, by się nie skompromitować. I stąd niczego nie uczymy się o sobie.
    Jeszcze raz dziekuję.
    S.T.S.

    #28 S.T.S.
  29. „konsekwentnie iść za Mistrzem…” Dziekuje ks. Biskupowi za wyjasnienie. Ożylam po uslyszeniu tych słów, zupelnie jak lata temu w Rzymie, po spotkaniach biblijnych! I widze, że tylko pojscie w taką logikę „tracenia” daje mi moc wchodzenia w krzyz. Tylko potrzebuję to mieć nieustannie przypominane, bo ta prawda, najszybciej ulega zapomnieniu, pominieciu albo niewlasciwemu przeksztalceniu przez różne inne racjonalizacje. Bedę tu trwać.

    „Bądź prawdziwa ze sobą i z bliźnimi, a nie braknie Ci zwycięskiego krzyża”. Dziękuję z te słowa!

    Pozdrawiam i b.dziękuję.

    #29 carola
  30. #22,#26 Dziękuję Fasoli za uwagę oraz Ks.Biskupowi za komentarz.Zgadzam się ,że rzeczywiście wielu ochrzczonych nie przeżyło w ogóle nawrócenia a deklarują się jako chrześcijanie i uczestniczą w życiu Kościoła bez świadomości co tak naprawdę dzieje się podczas Eucharystii lub innych celebracji i jaki ma to związek z ich życiem .Mogę tak mówić bo ja też przed długi okres mojego życia byłem takim ” katolikiem”.Wielu z mojego otoczenia ochrzczonych,deklarujących się jako katolicy , traktują naszą wiarę jako zbiór przepisów których należy przestrzegać aby ” być w porządku ” wobec Boga i innych ludzi ale też wielu jest religijnie obojętnych .Prawdopodobnie nie rozumiem jak w praktyce działa owo rozróżnienie na „powołanych ” i nie-odrzuconych.Moje intuicyjne rozumienie jest takie, że powołani , sa to osoby na drodze nawracania, które w jakimś momencie życia przeżyły moment wejścia w nawrócenie.Nie- odrzuceni są to ci , którzy takiej inicjacji nie doświadczyli.Jak jednak do tego ma się sakrament chrztu ( myślę o sytuacji gdy chrzest jest udzielony dziecku)? Patrząc na tamten okres mojego życia nie mógłbym o sobie w żaden sposób powiedzieć że ” tak korzystałem z tego przywileju i tak go przeżywałem, by z owoców mojego wybrania korzystali nie-wybrani i nie czuli się wykluczeni.” W tym sensie trudno o mnie powiedzieś że byłem członkiem wspólnoty ludzi ochrzczonych , chociaż byłem ochrzczony. Wiem że ten problem dotyczy zarówno świeckich jak i duchownych. Trochę to paradoksalne, obawiam się do końca wypowiadać , gdyż być może nie mam odpowiedniej na ten temat wiedzy.Kiedyś ” wybrany ” choć w sensie Starego Przymierza był naród żydowski , nie-wykluczonymi pozostali, w tej chwili to rozróżnienie jest trudniejsze.Jednak ks.Biskup jednoznacznie utożsamia ochrzczonych z wybranymi.Dla mnie problem ma odniesienie praktyczne , proszę więc o pomoc w zrozumieniu tej kwestii.

    #30 Grzegorz
  31. ” Wybrani i nie-wykluczeni”
    Dużo na ten temat tu napisano i nie wim jak to się ma do ludzi nieochrzczonych…czyżby oni byli też nie- wykluczeni bo przecież szansa na nawrócenie istnieje i dla nich…Osobiście bardzo pragnę, aby wszyscy ludzie byli zbawieni i po drugiej stronie powiedzieli „Boże, Ty naprawdę istniejesz?!!…”
    Żal mi tych, którzy żyją w beznadziei, ogarnięci różnymi bożkami, baalami… Jakież musi być ich cierpienie w beznadziejności życia bez Boga Ojca i Syna…
    Sądzę, że nagłe uświadomienie sobie istnienia piekła, może doprowadić nawet do obłędu…
    Jest to czasami jedyna droga, by nawrócić się…
    Czytam Was Kochani i serce skacze z radości…
    Ciepło pozdrawiam i Bóg zapłać JE za ten blog…

    #31 Zofia
  32. #30 Grzegorz i #31 Zofia i inni
    Dziękuję za postawione pytanie czy zwrócenie uwagi co do utożsamienia „wybranych” z „ochrzczonymi”.
    Gdy napisałem: “wielu chciałoby korzystać ze statusu „wybranego” przy jednoczesnym „nie-traceniu” swojego dotychczasowego statusu…” miałem na myśli faktyczny stan tych, którzy wchodzą w status wybranych. Skrótem myślowmy, który wprowadził nieporozumienie, było to, że dodałem tzn. „ochrzczonych” bez precyzowania tego, że nie chodzi tylko o fakt obrzędu chrztu, ale przyjęcia tego, co chrzest wnosi w życie człowieka. Nie wszyscy ochrzczeni de facto chcą być i żyć w logice wybranych, czyli w mentalności wynikającej z Misterium Paschalnego Jezusa Chrystusa (zob. np Rz 6 i 8), a chcieliby niejednokrotnie korzystać ze statusu wybranych. W tym tkwi problem. Nie można więc utożsamiać w sensie absolutnym „wybranych” z „ochrzczonymi”.
    „Nie-wykluczenie” zaś, o którym mówiłem we wpisie i do którego były nawiązania w komentarzach, ukazuje to, co możemy nazwać powszechnym wymiarem zbawienia. Zbawienie bowiem jest skierowane do wszystkich To wskazuje na potencjalną możliwość korzystania z łaski zbawienia przez wszystkich ludzi. Zbawienie dokonało się przez jedynego Wybranego (Wybranego w sensie absolutnym), jakim stał się (jest) w swoim Człowiczeństwie Syn Boży, a który niejako „zebrał” w sobie i wypełnił całą prawdę/logikę i rzeczywistość wybrania przygotowaną w Starym Testamencie.
    Każdy wybrany jest po to wybrany, aby było mniej wykluczonych. Jako wybrany jest on bowiem znakiem zbawienia dla tych, do których treści związane z wybranie-zbawieniem, jeszcze nie dotarły. Nie można jednak powiedzieć, że nie będzie wykluczonych. To zależy zawsze od osobistego przyjęcia daru zbawienia. Trzeba być ostrożnym z wszelkim upraszczaniem. Z drugiej strony jesteśmy czasem skazani na posługiwanie się pewnymi skrótami, szczególnie w tego rodzaju komunikacji, jak niniejsza.
    Przepraszam też, że z mojej wypowiedzi, w której taki skrót się znalazł, mogło wyniknąć niezrozumienie. Jeśli są dalsze niejasności i będzie to możliwe, to będziemy te sprawy wyjaśniać.
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #32 bp Zbigniew Kiernikowski

Sorry, the comment form is closed at this time.


css.php