Człowiek, gdy poznaje miłość Boga, zostaje uzdolniony, by iść za Jego wezwaniem i w ten sposób dalej Go poznawać. Wówczas także, wchodząc w głębię swego wnętrza, poznaje siebie jako stworzonego na obraz i podobieństwo Boga. Tym samym człowiek staje się świadkiem tego, czego Bóg w nim dokonuje. Nie dzieje się to bez napięcia i spotkania przeciwności ze strony otoczenia, ze strony świata. Myślenie i działanie ludzi świata jest bowiem inne, odmienne od tego, co jest w sercach ludzi słuchających Boga. Czytania najbliższej niedzieli (12 okresu zwykłego A – Jr 20,10-13; Rz 5,12-15; Mt 10,26-33) pozwalają nam bliżej wejrzeć w to, co dzieje się z człowiekiem i w człowieku, który usłyszał głos Boga i idzie za nim. Jest to kolejny etap spełniania się w człowieku dzieła jego nawrócenia, jako owocu poznanej Bożej miłości i jako doświadczenia przeciwności ze strony świata, ludzi tego świata.

Zaufanie w sytuacji przeciwności

Punkt wyjścia do tego rozważania mogą stanowić słowa proroka Jeremiasza: «Trwoga dokoła!» i słowa Jezusa: Nie bójcie się! Prorok doznaje prześladowania, gdyż obwieszcza ludziom Bożą prawdę. Oni zaś widzą wszystko inaczej. Mają inne propozycje życia. Inaczej rozumieją siebie i wydarzenia, jakie mają miejsce w ich życiu. Jest to sytuacja człowieka po grzechu – kiedy sięgnął po własne poznanie dobra i zła. Tak było za czasów Jeremiasza. Tak jest także dzisiaj. I tak będzie do końca świata.

To odmienne spojrzenie i nastawienie wyrażają słowa tych, którzy – mimo że zaprzyjaźnieni z prorokiem – wypatrują jego upadku i mówią:

Może on da się zwieść, tak że go zwyciężymy i wywrzemy swą pomstę na nim.

Przyjaźń ludzka trwa zazwyczaj tak długo, dopóki istnieje jakaś wspólnota interesu, celu, korzyści itp. Naturalnie nie tylko materialnej, ale i duchowej. Tzn. trwa tak długo, dopóki człowiek ze swego punktu widzenia widzi sens tej relacji. Gdy zaś widzi, że ona go niszczy, zaczynana się zazwyczaj z niej wycofywać. Nie ma bowiem mocy miłości tego, co przeciwne, nie ma miłości nieprzyjaciół (por. Mt 5,44).

Jeremiasz, w tej sytuacji przeciwności, która objawia prawdę o ludzkich relacjach, jako niesłusznie atakowany i prześladowany, niesie w sobie inną pewność: to Pan jest obok niego jako Mocarz, jako ten, który ma władzę i patrzy na jego nerki, czyli spogląda w jego życie. Nerki, obok serca, były widziane jako znak i symbol życia, ośrodek życia. Patrzenie na nerki oznaczało spoglądanie w centrum życia, we wnętrze człowieka, gdzie spotyka się to, co Boże i ludzkie. Panie, Ty patrzysz na moje nerki. To Pan spogląda w moje nerki. To On posiada szyfr życia, kod życia. Pan ma dostęp do tego wszystkiego, co we mnie i ze mną się dzieje. On zna moją sprawę. Ja zawierzyłem Mu, dlatego mogę trwać pośród tej trwogi, która jest dokoła.

Nie bójcie się!

We fragmencie Ewangelii przeznaczonej na tę niedzielę (jest to fragment tzw. mowy misyjnej):

Nie bójcie się! Nie ma bowiem nic zakrytego, co by nie miało być wyjawione, ani nic tajemnego, o czym by się nie miano dowiedzieć

Jezus otwiera przed swymi uczniami świadomość, że będą musieli zmagać się z prawdą, z dawaniem świadectwa o niej. To będzie przyprawiać ich o lęk i wprowadzać w zagrożenie. Słowa te dotyczą działalności misyjnej, którą możemy określić jako działalność na zewnątrz. Aby ta mogła się spełniać, tzn. aby byli ci, którzy pójdą i będą świadczyć, musi się to najpierw stać prawdą w nich samych. To w nich ma się dokonać ta prawda, tzn. nowy sposób przeżywania własnego człowieczeństwa jako dzieci Bożych, czyli ludzi, którzy znają Ojca i wiedzą, że ich życie jest w Jego ręku.

Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą.

Nic bowiem nie stanie się bez woli Ojca. A więc skoro się staje coś, co jest przeze mnie odbierane jako trudne czy niezrozumiałe, czy wprost przeciwko mnie samemu, to – według spojrzenia Jezusa, Syna Bożego – może też mieć swój sens i wyprowadzać z zagubienia, z zagubienia się człowieka w sobie samym. Ostatecznie zaś chodzi o wyprowadzenie człowieka z zagubienia się pod wpływem tego, który zwiódł człowieka. Naprawdę trzeba się bać tego, aby szukając własnego życia i broniąc go nie stawić siebie w takiej sytuacji, by zostać zatraconym w piekle, to znaczy w życiu bez Boga. Dotyczy to zarówno wymiaru tego naszego ziemskiego życia jak i ostatecznego. Jezus wyraża tę prawdę w słowie:

Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle.

Pan obrońcą mego życia

Jezus też mówi: nie lękajcie się, bo wasze życie jest w rękach Boga. Ale jakie jest to życie mówi nam św. Paweł: wszyscy zgrzeszyli w Adamie. Otrzymaliśmy ten spadek po grzechu Adama i to za nami idzie, to jest powodem wszelkiego naszego lęku. Bo oderwaliśmy się od Boga, od źródła życia, chcąc mieć swoje życie, życie dla siebie. To był i to jest grzech. Zaś

przez grzech śmierć weszła w życie ludzi i ten sposób śmierć przeszła na wszystkich

– jak mówi św. Paweł. W konsekwencji musimy się w jakiś sposób usprawiedliwić, uzasadnić swoje życie, bronić go i bronić siebie itd. To jest nasz życiowy problem. Nasza faktyczna śmiertelność, której nie jesteśmy w stanie zaakceptować, której nie chcemy zaakceptować, bo jest przeciwko nam. Nie wiemy, nie przyjmujemy łatwo do wiadomości, że jest ktoś większy niż śmierć, że jest Ojciec i dawca życia także wtedy, gdy człowieka dotyka śmierć.

Przyszedł Jezus Chrystus, który pozwolił – że tak można powiedzieć – całkowicie spojrzeć w swoje życie, w swoje nerki… I tam okazało się, że On jest tylko z Boga, tylko z Ojca, nawet wtedy, kiedy jakby w imieniu wołał: Boże, czemuś mnie opuścił, nie zszedł z krzyża (nie wykorzystał swej boskiej mocy dla ratunku samego siebie), lecz pozostał w rękach Ojca. I dlatego w tym Jezusie mamy usprawiedliwienie, to znaczy możemy wchodzić na drogę nie lękania się o nasze życia, wiedząc, że jest ono w rękach Boga, tak jak życie Jezusa.

Poznawanie i doświadczane tej prawdy to jest oczywiście bardzo długi proces i bardzo trudny dla nas. Jeśli mamy być ludźmi wolnymi, to ten proces powinien się w nas dokonać. Pozwalajmy więc się prześwietlać, chciejmy, by Bóg miał wgląd w nasze życie. Nie bójmy się prawdy o sobie. Nie bójmy się także konfrontacji z wydarzeniami i osobami wokół nas. Przez te wydarzenia musi wyjść, że my jesteśmy grzesznikami. Sami z siebie jesteśmy ludźmi słabymi, ale jednocześnie przez nas Pan i w nas Pan Bóg może dokonać swojego dzieła, które jest większe od tego, co my widzimy, czego się boimy, co nas przeraża.

Niech Eucharystia, którą przeżywamy w Dniu Pańskim pomoże nam przylgnąć do tej tajemnicy, że ten Pan, który daje się całkowicie rozszyfrować rozłamać przed nami, właśnie On jest tym jedynym Mocarzem komunikującym nam Ojca. Komunikującym prawdziwe życie. Jeśli dajemy świadectwo tej prawdzie, On do nas się przyzna, nawet gdyby nas łamano, nawet gdyby ta trwoga dookoła była bardzo wielka, nawet gdyby przeciwko nam się spotęgowały różne przeciwności –  nasza sprawa jest w Jego ręku, On się do nas przyzna.

Bp ZbK

Podziel się z innymi

Rss Komentarze

16 komentarzy

  1. Tak, jutrzejsze czytania dodają otuchy w sytuacjach, kiedy wydaje się, że wszyscy wystąpili przeciwko nam. Słowo Boże pokazuje właściwy sens tam, gdzie sensu po ludzku nie widać. Dziękuję za rozważanie, które dodaje sił. A muszę przyznać, że tę wszechogarniającą trwogę, o której mówi prorok Jeremiasz, obecnie przeżywam niezwykle intensywnie. Pozdrawiam!

    #1 dora
  2. NAPIĘCIE.Trafnie to Ksiądz Biskup ujął,bo każda cząstka takowego jest napięta.Niezrozumiałością rzeczy, a prawdą zawartą w niej.

    #2 K.
  3. Serdeczne dzięki za te rozważania.Tak jak dla dory, są one bardzo bliskie i dla mnie.Dżwigając różne sytuacyjne krzyże bez zaufania Panu Bogu w Jego moc podtrzymywania i płynącej stąd radości,popadła bym w depresję i uciekała bym od następnych wyzwań reżyserowanych przez Pana Boga.Tak bardzo boimy się oceny innych, a tymczasem jeśli w sercu jest radość życia, wszelkie trudne sytuacje z mocą Bożą będą akceptowane przez nas/ ze świadomością,że Jezus jest przy mnie, Ten , który uczy mnie tracić między innymi strach przed oceną,śmiesznością w oczach innych.Jest taki refren piosenki „… Boża radość mnie rozpiera…”
    Jeżeli odpowiemy na Bożą Miłość- miłością na jaką nas stać to …Boża Miłość pokona wszelki lęk i strach…czego sobie i innym z całego serca życzę
    Jeszcze pozostaje kwestia tracenia samego siebie dla innych..Księże Biskupie , czy można tracić siebie, zachowując jednocześnie Bożą radość w sercu, która czasami „rozpiera”/serce radością/?
    Pozdrawiam
    Pozdrawiam

    #3 Kaśka
  4. Psalmista w Psalmie 69 bardzo obrazowo przedstawia kondycję człowieka, co w skrócie przedstawia Jeremiasz w dzisiejszym fragmencie. Nie tylko wrogowie, ale i przyjaciele wtłaczają mnie w bezdenną topiel. Jednak uświadamiamy sobie szybko, że nie jesteśmy sami. Pomimo mojej głupoty i wykroczeń (Ps 69,6nn) mogę wołać o pomoc i otrzymam pomoc.
    Jezus prosi – nie lękajcie się ludzi. Większym zagrożeniem jestem sama sobie, bo tak łatwo złorzeczyć z powodu doznanych krzywd, a więc zacząć paktować, z Tym, którego trzeba się bać. Jak istotnym jest w tym momencie nie przestraszyć się swojej słabości. Jestem gliną, którą łatwo skruszyć… Mam zapewnienie – nie lękaj się, nie bój się, jestem z tobą. Przyznając się do Chrystusa mam zapewnienie, że nic mi nie grozi. Jednak najtrudniej pójść dalej – pozwolić na łamanie, bez zastrzeżeń przyjąć Drogę Jezusa. Ojciec przyzna się do mnie, jeśli ja wybiorę tę niezrozumiałą drogę pełnego wydania. Tak – ważne to prześwietlenie, okazane miłosierdzie dla siebie i ufne czekanie na Miłosierdzie.
    Chociaż ludzie (a więc i ja) zawodzą, jednak w najtrudniejszych momentach Pan Bóg przysyła nam Anioła. Zaufać – mimo wszystko – ludziom też. Tak – jako ludzie wolni potrafimy się zdać na Pana Boga i nie lękać się.
    Możemy wyczytać dla siebie bardzo konkretne wskazania na naszą codzienność. Tylko – ta realizacja…
    Dzisiaj we mnie wyrwało się zdanie – Duch Św. mówi w Kościele. Czytałam teksty 12 niedzieli, rozważałam je, wczytywałam się w rozważanie Księdza Biskupa …jeszcze coś innego usłyszałam podczas czytań podczas Eucharystii. Nie wystarczy indywidualne czytanie tekstów biblijnych, trzeba też czytać we wspólnocie.
    Pozdrawiam

    #4 sgg
  5. #2 sgg
    Bardzo słuszne stwierdzenie, Siostro Grażyno! Nie wystarczy indywidualne czytanie tekstów biblijnych, trzeba też środowiska i doświadczenia wspólnoty. Ja to też bardzo często przeżywam i jest to dla mnie wielkim światłem i pokrzepieniem. Zazwyczaj we wspólnocie dokonuje się coś, czego trudno doświadczyć indywidualnie. To oczywiście nie przekreśla ani indywidualnego słuchania (czytania) Słowa, ani indywidualnej modlitwy, ani też rzeczowego przygotowania się do wspólnej liturgii. Podczas liturgii jednak „coś” się staje. Jest to nowe wydarzenie.
    Pytanie i zachęta: Może Siostra zechciałaby się podzielić tym, co usłyszała podczas celebracji Eucharystii we wspólnocie. W ten sposób zasięg wspólnoty poszerzyłby się.
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #5 bp Zbigniew Kiernikowski
  6. Bardzo mocno uswiadomiłam sobie po raz kolejny słuchając słów :”Nie bójcie się tych , którzy zabijają ciało ,lecz duszy zabić nie mogą” i dalej
    „Bójcie się raczej Tego,który duszę i ciało , może zatracić w piekle”- jak kruchy i słaby jest człowiek bez oparcia się na Jezusie Chrystusie…
    Jak ważne dla mnie jako słabej istoty, oparcie się na Słowie Pana Jezusa, które jest siłą, kiedy się w nie wierzy i pozwoli się na działanie właśnie poprzez wiarę i uność…Jakże ważna jest dla mnie wspólnota, w której dzielimy się Słowem jak chlebem ,” karmiąc się „nawzajem treściąk którą odczytujemy indywidualnie, wzbogacając się wzajemnie w różne spostrzeżenia odnośnie słuchanego Słowa…Jaką siłę mieli Ci,którzy za wiarę oddali życie- zabrano Im ciało ,ale duch pozostał wolny…Zastanawiam się nad sytuacjami kiedy współcześnie można zatracić ciało i ducha…
    Panie Boże , wiem że mając mocnego ducha wiary w Ciebie , w obliczu śmierci ciała, nie zatrwożę się
    oby tylko dusza nie poszła na zatracenie…tak mi
    dopomóż Bóg… Życzę Wam i sobie odwagi ducha…

    #6 Baśka
  7. „Przyjaźń ludzka trwa zazwyczaj tak długo, dopóki istnieje jakaś wspólnota interesu, celu, korzyści itp. Naturalnie nie tylko materialnej, ale i duchowej. Tzn. trwa tak długo, dopóki człowiek ze swego punktu widzenia widzi sens tej relacji. Gdy zaś widzi, że ona go niszczy, zaczynana się zazwyczaj z niej wycofywać. Nie ma bowiem mocy miłości tego, co przeciwne, nie ma miłości nieprzyjaciół”
    Ma Ksiądz Biskup jakąś szczególną zdolność pisząc komentarze odkrywać moje słabości… Tym razem też… To bolesne z jednej strony, ale z drugiej pociesza mnie fakt, że dzięki nim (komentarzom)mogę lepiej poznać siebie.

    #7 julia
  8. To Słowo dotyka mojego życia w wielu miejscach, zarówno mojej historii jak i dnia dzisiejszego i to mi pomaga wiedzieć, że Pan patrzy na moje życie. Dziś mogę powiedzieć, że Pan przyznał się do mnie kiedy dał mi światło na konkretne przeciwności i łaskę bym mogła Jemu zaufać wobec nich i po prostu dalej żyć – jestem wdzięczna, że spojrzał na mnie i dał mi światło. Ja potrzebuję się uczyć tego ciągle od nowa wobec nowych dni, nowych przeciwności, choć kiedyś myślałam, że już na zawsze będę pamiętać Jego miłość do mnie. To jest właśnie bardzo wielka rzecz, by być w ręku Boga i mieć tę sprawiedliwość Jezusa Chrystusa, niemożliwą po ludzku.

    #8 AnnaK
  9. Co usłyszałam?
    1. W bólu nie zatrzymywać się na sobie i samym bólu, bo zamiast w kierunku Chrystusa łatwo pójść w złorzeczenie i prosić „dozwól, bym zobaczył Twoją pomstę nad nimi”. Zadałam sobie pytanie – czy tak mnie to poruszyło, bo doświadczyłam przewrotności ludzi, a może wstydzę – boje się u siebie takiej postawy?
    2. Mogę (fałszywie pojęta wolność) tak bronić siebie, że rozbiję naczynie gliniane w drugim człowieku i stracę Skarb w sobie (por 2Kor 4,7). Łatwo zapomnieć o kruchości drugiego człowieka …
    3. Czy anorektyk, który z odrazą patrzy na każdy posiłek, potrafi choć w części zrozumieć ostatni akapit rozważania Księdza Biskupa?

    #9 sgg
  10. Siostro GraZyno! 1.Przewrotność ludzi jest bardzo bolesna ale…może być ostrożnym nie zaszkodzi, a tak z własnego doświadczenia-staram się być sobą mimo wszystko bez względu na potencjalną przewrotność rozmówcy, zachowując pewną niezbędną dozę ostrożności 2.Myślę tak samo… 3 Anorektyk, który wie ,że jest chory i potrzebuje lekarza oraz wewnętrznej dyscypliny i posłuszeństwa, może swoją chorobę nazwać po imieniu a to jest pierwszy stopień do zrozumienia … dalej to Łaska Boża …. tak ja to widzę… pozdrawiam

    #10 Baśka
  11. #9 sgg
    Siostro Grażyno, dziękuję za podzielenie się. Parę słów do tego, co Siostra napisała.
    ad 1. Chodzi o to, by wiedzieć, że jest zwycięstwo dla nas przygotowane i że jest także „pomsta nad nimi”, której nie dokonujemy my, lecz której jesteśmy świadkami i niejako beneficjentami. Oczywiście ostatecznie ci „owi” nad którymi dokonuje się pomsta to nie ludzie, lecz to co jest przeciwne prawdziwemu dobru człowieka (obrazem tego są owe ludy zamieszkujące Kanaan – szerzej mówię o tym w katechezach nt. Ziemi Obiecanej w cyklu Chrzest w życiu i misji Kościoła). Chodzi o pomstę nad tym, co, w człowieku jest jego nieprzyjaźnią (zob. Ps 68,19; Ef 4,8n – z dobrym komentarzem do tych tekstów) w stosunku do tego, czym jest człowiek jako obraz i podobieństwo Boga. Chodzi więc o zwycięstwo i pomstę nad tym, co – jako przeciwne prawdziwemu dobru człowieka – odbiera mu sens i pełnię życia. Jest to bardzo szeroki i delikatny aspekt naszego wzrostu duchowego i kształtowania się relacji z bliźnimi w prawdzie.
    ad 2. Trzeba nie tracić z oczu prawdy, że czasem też jest potrzebne owo rozbijanie „glinianego naczynia” człowieka, także drugiego człowieka, żeby miał on dostęp do skarbu, jaki jest w nim, tzn. w jego glinianym naczyniu, a którego czasem nie widzi i nie doświadcza, bo jest wpatrzony w swoje naczynie – będąc przekonany o jego wartości itp. Można zaryzykować twierdzenie, że człowiek dopóki nie pozna i nie uzna jak jest „gliniany”, dopóty nie odkryje skarbu, jaki jest w nim. Tę rolę „rozbijania” spełniają nasi bracia i siostry, bliżsi lub dalsi, z którymi przeżywamy prawdę naszego życia. Jest to coś z tego, o czym mówi Jezus wskazując na relacje z naszymi domownikami (zob. Mt 10,36 za Mi 7,6). Oczwiście trzeba być ostrożnym, żeby nie uzurpować sobie władzy nad tym „glinianym naczyniem” bliźniego. Również i ten problem jest bardzo subtelny i w praktyce życia łatwo dochodzi na tym polu do nadużyć. Trzeba samemu bardzo dalece doświadczyć, jak jest czymś dobym i potrzebnym owe przeżywanie „glinianego” aspektu własnego życia.
    ad 3. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy i na ile ten mój tekst (ostatni akapit) może zrozumieć i przyjąć anorektyk. Za mało wiem o reakcjach i odczuciach anorektyka. Jest jednak prawdą, że jednym z aspektów Eucharystii jest właśnie spożywanie pokarmu „przeciwnego” nam (tzn. przeciwnego staremu człowiekowi, czyli temu, który ma inną koncepcję życia). Eucharystię można prawdziwie spożywać i przeżywać w duchu pokory i własnej niewystarczalności, ze świadomością własnego braku i w przekonaniu o własnej łatwości bycia oszukanym (iluzji) co do wartości swego naczynia, a z drugiej strony z wiarą (pewnością), że przeciwności, że to, co łamie naszą starą egzytsencję (życie dla siebie), jest nam potrzebne. To umożliwia właśnie ten przedziwny Pokarm. Jak to jest widziane z punktu widzenia anotektyka, trudno mi powiedzieć. Może Siostra, albo ktoś inny napisze więcej na ten temat.
    Pozdrawiam!
    Bp ZbK

    #11 bp Zbigniew Kiernikowski
  12. Stawiając pytanie o anorektyków miałam cichą nadzieję, ze odezwie się ktoś, kto ma za sobą najtrudniejszy okres i już potrafi mówić o problemie. Może jeszcze włączy się ktoś, kto towarzyszy wychodzeniu z tej choroby. Interesuje mnie problem: jak rozmawiać o Eucharystii z taka osoba?
    Anoreksja jest chorobą, jak inne uzależnienia. Najkrócej – jest to wstręt do jedzenia w trosce o szczupłą sylwetkę prowadzący do śmierci przez zagłodzenie. Powód do odchudzania jest znacznie głębszy. Za liczeniem kalorii, ciągłym ważeniem kryją się problemy emocjonalne. Zanim anorektyk nazwie chorobę po imieniu – jak to ładnie powiedziała Baśka – może już zniszczyć siebie. Moje spotkania z anorektykami uświadomiły mi jedynie, że ich filozofia jest dla mnie zbyt trudna. Problem jest bardzo obszerny i skomplikowany…

    Pozdrawiam …

    #12 agg
  13. Problem anoreksji jest bardzo rozległy i skomplikowany. Jest to choroba, jak każde inne uzależnienie. To, co widzimy, to zagłodzony człowiek, który powtarza, że jest 'gruby’. Troska o niejedzenie ma głębokie podłoże emocjonalne. Miałam okazję rozmawiać z paroma anorektyczkami. Potwierdziły to, co można wyczytać w mądrych książkach, że po pewnym czasie liczenia kalorii i ważenia się, pojawia się wstręt do jedzenie, poczucie winy (nieczystości, odraza) po spożyciu paru kęsów.
    Może ktoś, kto wyszedł z tej choroby (zatrzymał wyniszczania, bo z tej choroby nie wychodzi się) powie o swoich przeżyciach i aktualnych refleksjach.
    Moja wiedza ogranicza się do paru książek na ten temat i rozmów z osobami odchudzającymi się chorobliwie i jednostkami, które pracują nad wyjściem z choroby. W tych rozmowach nie pojawiło się pytanie o ich rozumienie Eucharystii. Dopiero czytając refleksję Księdza Biskupa pojawiło się to pytanie…

    Pozdrawiam!

    #13 sgg
  14. Witam,
    co do miłości nieprzyjacół Mt5,44 to eureką w mojej codzienności w tym tygodniu było doświadczenie, w którym zrozumiałam, że najważniejsza jest moja relacja do Boga. Wtedy każde odrzucenie nie będzie mnie w stanie dotknąć, bo Jezus przezył na sobie CAŁE ODRZUCENIE po to, abym ja nie musiała przez ludzi tego odrzucenia doświadczać. Jasne, faktycznie będą mnie odrzucać, ale nie będzie mnie to dotykać, będę potrafiła wtedy błogosławić, mieć miłość do tej osoby. To niesamowite doświadczenie miłosierdzia Boga!!!! Najtrudniej jest chyba kobiecie okazać tą miłość do nieprzyjaciela, który jest mężczyzną ważnym w jej życiu. Bo mężczyzna to ta strona silniejsza od kobiety. Dlatego ta relacja kobiety do Boga jest najważniejsza i pragne by była niezachwiana,
    pozdrawiam,
    agnieszka

    #14 agnieszka
  15. Przepraszam ale czegoś tu chyba nie zrozumiałam albo rozumiem po swojemu…mianowicie poruszaną tu anoreksję odnoszę do całkowitej głuchoty na Pana Boga- Ojca, Syna i Ducha Świętego…i w tym sensie „anoreksja duchowa „,prowadzi do walczącego ateizmu….jak takiej „anoreksji duchowej” zapobiegać …nie wiem, bo wszelka próba dyskusji i argumentów , powoduje nie rzadko agresję słowną../czynnej na szczęście nie doświadczyłam/.Bardzo dziękuję Księdzu Biskupowi za głoszone i tłumaczone Słowo Boże ,ponieważ między innymi tłumaczy JE.zachowanie się/to jest mój indywidualny „odczyt”/- wobec „duchowych anorektyków”… w pewnym momencie pozostawić ich zmagania się z samym sobą
    i pozostaje modlitwa za taką osobę…i własnym przykładem /co jest czasami trudne wobec takich osób/dawać świadectwo,że Pan Bóg prowadzi i wyprowadza każdą krętą drogę, na prostą ,ale potrzebna jest Panu Bogu nasza wola skierowana na Łaskę….tak to rozumiem i tak doświadczałam swojej „anoreksji duchowej”,nie doprowadzając się wszakże do ostrych stanów-ateizmu walczącego . Zastanawiam się czy grzechy osoby ochrzczonej a nie praktykującej nie można też określić jako
    „anorektyk duchowy” ostrzejszego już stanu …
    Lączę pozdrowienia

    #15 Baśka
  16. mam pytanie co to jest ta „anoreksja duchowa” bo nie rozumiem??

    #16 1922-lechita

Sorry, the comment form is closed at this time.


css.php