Uroczystość Wszystkich Świętych (181101)

by bp Zbigniew Kiernikowski

Publikuję mój wpis z roku 2012 – z małymi zmianami.

Kościół jako wspólnota wierzących, a więc „świętych z powołania” (zob. Rz 1,7), oddawał i stale oddaje cześć Świętym. Za takich uważa tych, którzy od nas odeszli, a którzy podczas swego ziemskiego życia tak współpracowali przez wiarę z łaską Bożą, że dokonały się w nich wielkie dzieła Boże.

Kościół uważa ich za tych, którzy dzięki tej współpracy w posłuszeństwie wiary i przyjęciu w sobie tych dzieł Bożych, są przykładem dla wszystkich wierzących na ziemi i zmierzających do Królestwa Bożego. Co więcej, nie tylko są przykładem, ale orędują za nami i są dla nas pomocą, abyśmy i my po naszym ziemskim życiu dołączyli do ich grona.

Początki kultu Świętych

Pierwszą, w której objawiły się wielkie dzieła Boże i która to wyznała, to Maryja Ona też powiedziała o sobie: Błogosławioną zwać mnie będą wszystkie pokolenia, gdyś wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmogący  (Łk 1,45.48n).

Już bardzo wcześnie – bo zdobnictwie katakumbowym (III wiek) – Maryja była przedstawiana z atrybutami, które wskazywały na jej wyjątkową rolę i udział w chwale Chrystusa. Kolejno rozszerzało się pojęcie i praktyka kultu świętych, w szczególności męczenników.

Uroczyście były obchodzone rocznice ich męczeństwa a miejsca ich męczeństwa i ich groby stawała się celem pielgrzymek. Stopniowo kultem byli obejmowani poza męczennikami także inni przede wszystkim jako wyznawcy, głównie wybitni nauczyciele i pasterze, którzy kształtowali myśl teologiczną i praktyczne życie wiernych w Kościele. Do tego dochodzili święci, którzy odznaczali się szczególnym życiem ascetycznym i pokutniczym a także dziewice.

Dalszy rozwój kultu

Kult świętych przybierał coraz to bardziej oficjalne i urzędowe formy. Oprócz imiennych wspomnień poszczególnych świętych kształtowała się stopniowo myśl, by wspominać wszystkich świętych. W roku 608 papież Bonifacy IV przeznaczył starożytny Panteon, czyli pogańską świątynię z czasów rzymskich poświęconą „wszystkim bogom”, na miejsce kultu Matki Bożej i świętych męczenników. Na początku X (935 r.) wieku papież Jan XI postanowił, że dzień 1 listopada będzie dniem, w którym Kościół oddaje kult wszystkim świętym.

Dzień 1. Listopada

Dzień 1 listopada to nie jest, jak to zazwyczaj się mówi, „święto zmarłych”, lecz Uroczystość Wszystkich Świętych. Tego dnia wierzący w Chrystusa, czyli cały Kościół oddaje Bogu cześć i Go uwielbia oraz składa mu dziękczynienie podziwiając i wpatrując się w tych wszystkich, w których Boża łaska i Boże działanie okazały się tak skuteczne, że przemieniły ich życie. Tego dnia jest po prostu Święto Świętych.

Naturalnie święci, którym oddajemy kult, to są ci, którzy już umarli. Trzeba nawet powiedzieć, że oni umarli dla świata zanim odeszli z tego świata. Umarli dla siebie z Chrystusem i jeszcze na tym świecie żyli z Chrystusem jako ci, którzy prawdziwie przeżyli sakrament Chrztu jako zanurzenie w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa i według ducha tego Chrztu kształtowali swoje życie.

Po ich śmierci – po przeprowadzeniu odpowiedniego procesu kanonicznego w celu zbadania ich życia, jako odpowiadającego prawdzie Chrystusa – Kościół uznał tę ich świętość zaliczając ich do katalogu Świętych, czyli do „martyrologium”.

Modlitwa za zmarłych

W tym dniu naturalnie też wspominamy wszystkich ochrzczonych, którzy od nas odeszli. Dzięki wierze i przyjętemu sakramentowi Chrztu należą do grona wybranych, nawet jeśli nie zostali formalnie ogłoszonymi świętymi i nawet jeśli – jak wierzymy – dokonuje się w nich czyścowe oczyszczenie. To za nich modlimy się, by zostali włączeni do grona zbawionych.

Jednak dzień poświęcony modlitwie za naszych zmarłych to jest przede wszystkim dzień 2 listopada: Wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych.

Dobrze jest o tym pamiętać, żeby nie przesuwać akcentów ulegając po części pewnym tendencjom zeświecczenia Uroczystości Wszystkich Świętych przez zredukowanie tego dnia do „święta zmarłych”. Najpierw składamy uwielbienie Bogu, który dokonał wielkich dzieł w swoich Świętych i oddajemy im cześć, jako tym, którzy przyjęli Bożą łaskę i Boże działanie, a następnie z ufności we Wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych, albo jak popularnie mówimy w Dzień Zaduszny, modlimy się za naszych bliskich Zmarłych.

Jaka liturgia w dzień Wszystkich Świętych

Mając to a uwadze nie jest wskazane, aby w Uroczystość Wszystkich Świętych odbywały się Msze Św. na Cmentarzach. Winny odbywać się w Kościołach. W godzinach popołudniowych, po II Nieszporach Uroczystości Wszystkich Świętych, może odbyć się uroczysta procesja z kościoła na cmentarz, aby podkreślić związek tej Uroczystości z następnym dniem modlitwy za zmarłych.

Trzeba też przemyśleć, czy w ogóle są dobre warunki do sprawowania Eucharystii na cmentarzu. Bywa, że w takich wypadkach trudno jest o skupienie i zachowanie liturgicznego charakteru celebracji Eucharystii. Jeśli podchodzimy do celebracji liturgicznej z wiarą, to nie jest to takie ważne, że ona odbędzie się na cmentarzu, gdzie często nie ma warunków godnych do sprawowania liturgii. Może ona odbyć się równie dobrze w kościele, a przy grobach odbędzie się osobista czy wspólnotowa modlitwa podczas procesji i podczas indywidualnych nawiedzeń grobów naszych Zmarłych.

To wszystko ku przemyśleniu i naszej refleksji nad świętością i przemijalnością naszego życia .

Niech będzie Bóg uwielbiony w swoich Świętych a wszystkim wiernym Zmarłym niech da wieczny odpoczynek.

Z pozdrowieniem dla wszystkich, którzy są na drodze do świętości

Bp ZbK

Abym przejrzał (30. Ndz B – 181028)

by bp Zbigniew Kiernikowski

W dzisiejszą niedzielę czytamy Ewangelię o uzdrowieniu niewidomego spod Jerycha. To wydarzenie, zresztą podobnie jak inne cuda uzdrowień, oprócz wymiaru odzyskania wzroku przez niewidomego, ma także znaczenie duchowe przekraczające wymiar fizyczny. Wskazuje na potrzebę odzyskania właściwego spojrzenia na życie. Odkrycie właściwego ukierunkowania życia.

Pod Jerychem

Nie bez znaczenia jest fakt, że to miało miejsce pod Jerychem – gdy Jezus wychodził z Jerycha. Jerycho to znaczne i bogate miasto. Miasto palm. Oaza życia. Jednak było to także miasto, w którym konieczne było dostosowywać się do reguł panujących w tym środowisku. Z Ewangelii dowiadujemy się, że Jezus kilkakrotnie był w tym mieście.

Epizod, o którym mowa w dzisiejszej Ewangelii, miał miejsce w czasie ostatniej drogi Jezusa do Jerozolimy. A więc było to już pod koniec publicznej działalności Jezusa i krótko przed Jego ukrzyżowaniem w Jerozolimie. Jezus szedł swoją drogą z Jerycha ku Jerozolimie. Uzdrowienie ślepca żebrzącego na drodze pod Jerychem jest ostatnim wydarzeniem przed uroczystym wjazdem do Jerozolimy.

Życie na obrzeżach i w wykluczeniu

Niewidomy siedział przy drodze i żebrał. Obraz człowieka, który jest w pobliżu czy w granicach jakiegoś dobrobytu, ale nie może z niego korzystać. Nie ma też innego źródła do utrzymania swego życia poza żebraniem. Siedzi przy drodze i żebrze. Możemy powiedzieć, że to życie na obrzeżach czegoś, co ma swoją dynamikę życia, siedzący ślepiec nie ma jednak żadnej perspektywy.

I oto dochodzi do spotkania z Jezusem. Natarczywe wołanie tego niewidomego wznoszone mimo przywoływaniu go do milczenia powoduje to, że Jezus każe go przywołać do siebie. Kieruje do niego słowa: Idź, twoja wiara cię uzdrowiła. Dokonuje się cud uzdrowienia. Natychmiast przejrzał.

Uzdrowiony nie odszedł od Jezusa lecz szedł za Nim drogą

To wydarzenie nie wyczerpuje się jednak na tym momencie „przejrzenia” czyli odzyskania fizycznego wzroku. Jezus powiedział do niego: „Idź”. W tym imperatywie Jezusa nie ma wyrażonego kierunku. Greckie słowo (hypage) może nawet wyrażać niuans odejścia czy przejścia gdzie indziej. Jezus więc zostawia go jakby wolnym w tej jego nowej sytuacji życiowej – z odzyskanym wzrokiem. Mógł zatem pozostać już jako widzący w swoim mieście i w swojej sytuacji życiowej.

Dowiadujemy się jednak, że nie tylko przejrzał odzyskując wzrok. Stało się coś więcej. Po odzyskaniu wzroku nie pozostał w swojej sytuacji życiowej, lecz poszedł za Jezusem drogą – naturalnie drogą Jezusa. A była to droga do Jerozolimy. Nie wiemy, jak daleko szedł za Jezusem. Jedno jest pewne zmieniło się ukierunkowanie jego życia a właściwe sposób przeżywania swego życia. Możemy powiedzieć wszedł w inny sposób patrzenia na życie. Użyty czasownik (akoloutheo) wskazuje nie tylko na fakt fizycznego pójścia za kimś, ale także pewnego przylgnięcia i zjednoczenia a tym samym naśladowania (por. Mk 8,34). Ponadto ten czasownik jest użyty w imperfectum, co wskazuje na ciągłość czynności i określa nowy stan.

Przemiana

Człowiek, który nie widział i nie miał perspektywy życia na obrzeżach Jerycha i tam wołał o litość, po interwencji Jezusa w jego życie stał się kimś, kto przylgnął do Jezusowej wizji życia: szedł za Jezusem drogą w kierunku Jerozolimy. To znaczy w kierunku dokonania się w nim całkowitej przemiany życia. Dokonuje się to jako Pascha – przejście z ciemności do światła; z niewoli do wolności; z zagubienia życiowego do perspektywy pełnego i prawdziwego życia.

Każde nasze wołanie: Jezusie, synu Dawida, ulituj się nade mną! skierowane z głębi naszej ciemności i niewystarczalności może spotkać się z cudem przemiany całej naszej koncepcji życia.

Bp ZbK

Dzisiejsza niedziela wprowadza nas w bardzo istotny moment naszej wiary. Jest to kreślenie przed naszym oczami figury Jezusa – Sługi Bożego.

To On jest tym, który wykonał dzieło naszego zbawienia. Dokonał tego dzieła na sobie samym i daje nam siebie, abyśmy korzystali z tej Jego posługi.

Arcykapłan

List do Hebrajczyków ukazuje Jezusa jako Arcykapłana, który jest – z jednej strony – przedstawiony jako ten ma moc i kwalifikacje przechodzenia przez niebiosa. Tak można rozwinąć i interpretować wyrażenie greckie. Ujmując je w języku familiarnym, można powiedzieć: który w niebie czuje się jak w swoim domu, czyli: jak u siebie. Z drugiej strony ten Arcykapłan jest doświadczonego we wszystkim na nasze ludzkie podobieństwo, z wyjątkiem grzechu. I możemy czy nawet musimy to tak ująć, że podobnie jak Jezus był  (i jest) w niebie jak u siebie w domu, to tak też całkowicie wszedł w sytuację ludzi grzesznych i wśród nich czuł się też jak u siebie – mimo że żadnego grzechu nie popełnił i po prostu nie było w Nim grzechu.

To On przyjął i ma wszystko, co nasze. Przyjął to wszystko, aby nas wyzwolić z tego, co przez grzech tak bardzo stało się nasze, że od tego się uzależniliśmy. Popadliśmy w niewolę siebie, swojego myślenia, swoich planów, także swojego posiadania itp. udziałem naszej egzystencji w grzechu labo inaczej: przez grzech.

Jezus, jako Arcykapłan wszedł w naszą sytuację i stał się wykonawcą Bożego planu pojednania człowieka z Bogiem. On stał się człowiekiem i wszedł całkowicie w sytuację człowieka grzesznego zachowując swój związek z Bogiem Ojcem, czyli wolność od grzechu, bezgrzeszność. To Jego przyjęcie ludzkiej natury i niejako „utożsamienie” się z człowiekiem dotkniętym grzechem, musiało w Nim spowodować to, co było konsekwencją grzechu, mianowicie śmierć. On umarł śmiercią niesprawiedliwą, abyśmy jako grzesznicy mogli przyjmować śmierć, jako drogę do usprawiedliwienia i zbawienia naszego życia.

Sługa

Jest to przedziwna tajemnica, która ma swoje źródło w miłości Boga, że dał swojego Syna jako narzędzie wybawienia człowieka ze zniewolenia, które człowiek sobie sam zgotował i stałe w nim brnie coraz głębiej. Skoro człowiek nie był w stanie sam wrócić do Boga, uczynił to Bóg stając sią człowiekiem. Dokonał tego właśnie przez tę przedziwną tajemnicę posługi uniżenia. Izajasz ujął i wyraził to słowami pełnymi dramatu.

 

Spodobało się Panu zmiażdżyć Go cierpieniem.
Jeśli On wyda swe życie na ofiarę za grzechy,
ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży,
a wola Pańska spełni się przez Niego.

Po udrękach swej duszy, ujrzy światło
i nim się nasyci.
Zacny mój Sługa usprawiedliwi wielu,
ich nieprawości On sam dźwigać będzie.

Perspektywa nowego pojmowania życia

Po co to zmiażdżenie Sługi Boga. Czemu to zmiażdżenie miało służyć? Komu było potrzebne?

Gdy wrócimy do początków historii zbawienia, odkryjemy przedziwną obietnicę, jaką Bóg daje ludzkości po grzechu pierwszych rodziców.

Wtedy to powiedział do szatana – węża, który uwiódł Ewę:

 

Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie i niewiastę,
pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej:
ono zmiażdży ci głowę,
a ty zmiażdżysz mu piętę». (Rdz 3,15).

 

Potrzebny był taki Sługa, Potomek zrodzony z niewiasty, który za cenę doświadczenia przeciwności, co wyraża „zmiażdżenie pięty” zmiażdży szatanowi głowę. To oznacza, że szatan, że jego przebiegłość, jego podstęp zostaną pozbawione mocy.

Każdy, kto uwierz w tego Sługę Pańskiego, w tego Jezusa doświadczanego aż do śmierci na krzyżu, będzie miał drogę wyzwolenia się spod podstępu i całej mentalności szatana.

Tylko w ten sposób mamy dostęp do nowego życia, dostęp do tronu łaski. Dzięki temu coraz mniej boimy się trudnych doświadczeń, jakie spotykają nas w naszym życiu, bo wiemy, że każde takie doświadczenie jest okazją do zmiażdżenia głowy węża. Inaczej mówiąc: tej mentalności, jaką odziedziczyliśmy w grzechu pierworodnym.

Dziękujemy Bogu Ojcu, za dzieło dokonane w Jego synu Jezusie Chrystusie. W Nim bowiem także my możemy w naszych doświadczeniach odkrywać drogę do Boga jako naszego Ojca.

To jest dla nas stale aktualna perspektywa nowości życia.

Bp ZbK

Ewangelia 28. Niedzieli roku B stawia nas przed Jezusem z pytaniem, które wypowiedział kiedyś bezpośrednio do Jezusa pewien człowiek zapewne pobożny i zainteresowany życiem wiecznym czyli swoim zbawieniem.

Nie wiemy, kim był ów człowiek. Ewangelista informuje, że przybiegł on do Jezusa i postawił Jezusowi to pytanie: «Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?»

Normalna droga do życia wiecznego – zachowanie przykazań

Jezus mu powiedział o zachowywaniu przykazań – zapewne celowo wymienił te, które są umieszczane na drugiej tablicy i dotyczą relacji z bliźnim. Jezus nie wymienił tych z pierwszej tablicy, a które dotyczą relacji do Pana Boga. Dotyczą wiary i oddawania kultu jedynie Bogu.

Człowiek ów, zapewne pobożny i praktykujący wyznawca religii mozaistycznej, z pełną gotowością odpowiedział:

«Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości».

Był to więc zapewne człowiek uczciwy, żyjący poprawnie. Wydawać by się mogło, że to człowiek gotów pójść za Jezusem i przyjąć Jego wezwanie oraz kształtować według ducha Jezusa swoje życie.

Wiele, po ludzku wszystko – a jednak czegoś brakuje

Okazało się jednak inaczej. Gdy Jezus wskazał mu na to, że mimo iż tak wiele zachowywał i był tak poprawny w swoim życiu, to jednego mu zabrakło.

«Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!».

To wezwanie nie spotkało sią z pozytywnym odzewem ze strony owego człowieka. Na słowa Jezusa spochmurniał i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.

W czym błąd

Możemy przypuszczać i próbować określić sytuację tego człowieka jako sytuację, w której był przekonany o swojej doskonałości w dziedzinie moralnej. Zachowywał bowiem przykazania – przynajmniej te, które zostały wyliczone. Był przekonany o swoich możliwościach i zabezpieczeniu materialnym – bo posiadał wiele majętności. Chciał jeszcze do tego, co miał, zdobyć coś więcej. Tymczasem nie tędy droga.

Sytuacja tego człowieka była jednak w oczach Jezusa sytuacją żałosną. Jezus spojrzał na niego z miłością. Oznacza to najprawdopodobniej pełne miłości spojrzenie przepełnione litością wobec człowieka oszukanego w sobie samym. Mającego niewłaściwy i błędny obraz samego siebie. Jezus wyciągnął do niego rękę i świadczył mu pomoc, aby wyszedł z siebie, ze swoich przekonań o sobie, o swoim posiadaniu. Żeby wyszedł  ze swojej logiki dokładania do swego, by mieć coraz to więcej i być coraz to bardziej zabezpieczonym według swojej koncepcji i swojej logiki. W swojej domniemanej doskonałości był zagubiony w sobie . Nie był gotów wyjść poza siebie i poza swoją wizję życia, by spotkać w prawdzie Jezusa jako Boga. W rzeczywistości odszedł on od Jezusa smutny.

Nie wystarczy wiele – potrzebne jest jedno

Ten błąd polegał na tym, że myślał, iż życie wieczne można zdobyć na drodze jakiegoś dodawania zasług zdobywania przywilejów itp. Można krótko określić jego sytuację, że miał bardzo wiele, był przekonany o swojej dobroci i poprawności, brakowało mu natomiast tego jednego, co jest istotne w doświadczeniu zbawienia i wejściu w życie wieczne.

Zabrakło mu gotowości do wejścia w bezpośrednią i pełną relację z Jezusem.

Można mieć wiele i wiele osiągać czy zdobywać, ale może zabraknąć tego jednego, co jest istotne w relacji do Jezusa – gotowości na przyznanie Mu racji i pójście za Nim.

Wtedy pozostaje tylko niespełnienie i smutek, które będą przeżywane nawet pośród bogactwa i w przekonaniu o swoich racjach i doskonałościach.

Bp ZbK

Odpowiednia pomoc (27. Ndz B – 181006)

by bp Zbigniew Kiernikowski

Dzisiejsza liturgii stawia nas wobec pytania o tożsamość człowieka i o jego relacje z innymi w szczególności o jedność i wierność w małżeństwie.

Biblijne opowiadanie o stworzeniu człowieka przywołuje nam podstawowe prawdy. Trzeba najpierw sobie przypomnieć, że fragment z Księgi Rodzaju, który słyszymy tej niedzieli jest drugim opowiadanie o stworzeniu człowieka, albo jeśli to ujmiemy inaczej, jest to druga część jednego przesłania o stworzeniu człowieka na obraz i podobieństwo Boga.

Treścią tego przesłania jest, że człowiek staje się w pełni na obraz i podobieństwo Boga, kiedy nie pozostaje sam. Nie jest kimś kto pojmuje siebie jako sam dla siebie i nie żyje dla siebie.

Samotność – bycie dla siebie

Tej swojej „samotności” czyli tego sposobu bycia dla siebie nie jest sam w stanie pokonać, jak to wykazuje ta pierwsza „próba” zaradzenia przez szukanie pośród wszystkich istot żyjących. Ta część opowiadania kończy się stwierdzeniem, że Adam nadał imiona wszystkim istotom żywym, ale nie znalazła się odpowiednia dla niego pomoc.

Po tej wstępnej próbie znalezienia rozwiązania, która skończyła się niepowodzeniem, wkracza w działanie sam Pan Bóg. Dokonuje tej przedziwnej operacji na Adamie, która jest opisana tak prostymi słowami. Adam, gdy Bóg przyprowadza do niego Ewę, akceptuje tę pomoc, która z niego pochodzi i jest – jak możemy powiedzieć – w jakiejś mierze na jego koszt.

Możemy dalej powiedzieć, że to jest ta, którą Pan Bóg niejako zbudował ze swoistej straty czy krzywdy Adama. Adam, gdy ją zobaczył, nie wniósł pretensji do Pana Boga, z powodu swojej straty, lecz pełen radości wybuchnął okrzykiem, który możemy rozumieć jako swoistą rewelację: Tak, tym razem to jest to, o co chodziło: kości z kości moich i ciało z mego ciała. To ja jestem niej a ona we mnie.

Przemiana spojrzenia i działania

Dlatego ten – przemieniony w swoim patrzeniu i swoim myśleniu – Adam jako mąż opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem. Dla wyrażenia „łączyć się ściśle” jest użyte słowo, które wyraża proste przyleganie

Możemy tę myśl dalej rozwijać tak: Człowiek potrzebuje przylegania do tego, co oznacza dla niego jakąś stratę stanowiącą interwencję w jego dotychczasową tożsamość, w jego byciu dla siebie. Adam takim był przed tą swoistą operacją.

Wszyscy i zawsze potrzebujemy tej przedziwnej pomocy, którą jedynie Bóg może nam dawać i niejako „dozować”, a którą my musimy się uczyć przyjmować i wchodzić w poznanie (zmianę naszej świadomości), że to dopiero jest właściwe rozwiązanie wobec wszystkich naszych problemów i kryzysów związanych z naszą tożsamością.

Bp ZbK


css.php